Ewa, Adam i nie tylko, czyli nic się nie dzieje przypadkiem (8/11)

Ewa, Adam i nie tylko, czyli nic się nie dzieje przypadkiem (8/11)ROZDZIAŁ 8/11

***

     Ewa przeciągnęła się wygodnie na dużym, miękkim łożu, skąpana w ciepłym, migoczącym blasku porozstawianych dokoła świec. Odgarnęła pachnące kwiatowymi perfumami włosy i ułożyła głowę na jednej poduszce, ozdobionej – podobnie jak puszysty koc pod plecami – motywem „Pocałunku” Klimta, a pod biodra podłożyła drugą, zwiniętą w rulon. Objęła ramionami ogromny, ciążowy brzuch, jednocześnie podtrzymując zsuwające się swobodnie na boki piersi. Jedną dłonią, skrytą w krwistoczerwonej, satynowej rękawiczce, rozchyliła porośnięte ciemnymi loczkami płatki. Drugą zaś wsuwała w otwartą szeroko kobiecość, zbierając palcami obficie wypływającą z niej mlecznobiałą wilgoć i co kilka chwil pocierała intensywnie zaróżowioną, wrażliwą na najdelikatniejszą pieszczotę łechtaczkę. Przymknęła podmalowane mocnym, brokatowym cieniem powieki, skupiając się wyłącznie na pozostałych zmysłach i pławiąc w przepastnej toni oceanu najgłębiej skrywanych marzeń.
     Adam klęknął przed nią, opierając opięte pończochami nogi na barkach i dodatkowo podtrzymując je ramionami tak, by móc całować palce stóp. Muskać je lekko językiem, ssać wargami, a nawet delikatnie podgryzać, jeśli tylko miał ochotę. Dłonie położył na falującym swobodnie biuście, masując palcami obrzmiałe, bordowe sutki. A przynajmniej starając się masować, bo skupienie się na tylu czynnościach jednocześnie dalece przekraczało podzielność uwagi. Tym bardziej że przecież tkwił pokaźnym, napalonym penisem głęboko pomiędzy kołyszącymi się zamaszyście za każdym pchnięciem, śliskimi od lubrykantu pośladkami Ewy. Lecz w przeciwieństwie do niej nie zamknął oczu, chcąc nacieszyć się takim właśnie widokiem ukochanej. Najprawdopodobniej ostatnim, gdyż zgodnie ze złożoną nawzajem obietnicą mieli powstrzymać się od seksu aż do momentu, w którym mądrzejsi orzekną, że wszystko będzie w najlepszym porządku.
     Wpatrywał się w Ewę, zupełnie nie przejmując się, ile dzieliło ją od… ideału? Dla niego była idealna. A im dłużej obserwował jej drobne niedoskonałości, czy wręcz oczywiste wady, tym bardziej nie mógł się im oprzeć. Uwielbiał przeurocze, malutkie fałdki pod podbródkiem i w zgięciach ramion, dookoła boczków, ud i w wielu innych, często zupełnie niespodziewanych miejscach, pojawiające się i znikające wraz z ruchami ich splecionych ciał. Drobne zmarszczki, otaczające cieniutką siateczką kąciki oczu i błąkający się po twarzy, zmysłowy uśmiech, w tym momencie dodatkowo podkreślony karminową szminką. Skórę pokrytą miejscami nie tylko szorstką fakturą cellulitu, ale i coraz częściej także prążkami rozstępów. Wielkie, ciężkie, opadające coraz niżej piersi, zwieńczone ciemnymi aureolami. I przede wszystkim naturalnie zarośnięte krocze, które mógł podziwiać bez końca i z każdej dostępnej perspektywy.
     Kochali się powolutku, napawając każdym pojedynczym dotykiem, wdychając zapach rozgrzanych do czerwoności ciał, otulonych eteryczną wonią perfum i różanym bukietem świec. Powstrzymywali się przed spełnieniem tak długo jak tylko potrafili, nie raz przerywając karesy dla choćby częściowego schłodzenia rozognionej żądzy. Zastygali wówczas bez ruchu, wzdychając głęboko i wymieniając czułymi szeptami. Ale w końcu nadszedł moment, w którym byli już tak pobudzeni z jednej, a zmęczeni z drugiej strony, że nie byli w stanie odwlekać nieuniknionego.

     Pierwsza granicę rozkoszy zaczęła przekraczać Ewa. Najpierw jakby nieśmiało, nieznacznie przyspieszając oddech i zwiększając tempo pieszczot. Lecz już po kilku kolejnych chwilach pozwoliła porwać się bez reszty wzbierającej gwałtownie, nieokiełznanej fali pożądania. Z całą mocą napięła mięśnie ud, wepchnęła w siebie naraz trzy palce jednej dłoni, a drugą ucisnęła przekrwioną, sterczącą ponad otaczające ją płatki łechtaczkę niemal do bólu. I eksplodowała, zalewając pokój dzikim, spazmatycznym krzykiem, a brzuch Adama tryskającą wręcz namiętnością.
     Nie pozwalając opaść ostatnim przypływom ekstazy, silnie ścisnęła pośladki, obejmujące ciasno tkwiącą głęboko w niej męskość. Aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę, jak to działa na Adama. Zgodnie z przewidywaniami bardzo szybko poczuła pulsowanie, zrazu delikatne, oddzielone dłuższymi przerwami, ale z każdą upływającą sekundą coraz częstsze i intensywniejsze. Aż do momentu, w którym rozbryzgi ciepła obficie wypełniły jej wnętrze w akompaniamencie głośnych, rwanych pojękiwań.

     Gdzieś daleko z tyłu głowy Ewy pojawiła się bardzo wyraźna i jeszcze konkretniejsza myśl: żeby Adam wysunął się z jej tyłeczka i szybko, nim ten mimowolnie się zamknie, wcisnął w niego palce. Najlepiej od razu dwa, którymi wypchnie spomiędzy pośladków swoją własną spermę i jednocześnie obejmie ustami rozgrzaną, mokrą cipkę, spijając nektar rozkoszy. Niech ssie ją głośno, bezwstydnie, wręcz obscenicznie, jakby smakował najpyszniejszą, boską ambrozję.
     A co, jeżeli oświadczy, że nie da już rady? Wtedy rzuci go na plecy i dosiądzie tyłem. Przyciśnie mu głowę swoją ciężką, rozłożystą dupą i każe się lizać tak głęboko, jak tylko będzie w stanie sięgnąć. Oczywiście odwdzięczając się tym samym: dzikim, bezpruderyjnym, pozbawionym jakichkolwiek zahamowań, głębokim oralem. I dopiero, gdy oboje po raz kolejny dojdą w swych ustach, będzie mogła uznać, że jest w pełni zaspokojona.
     Zamiast tego spojrzała na jego półprzytomną twarz, potem na swoje obolałe ciało i tylko szepnęła cichutko:
     – Dziękuję, że jesteś przy mnie. Kochanie.

*

     Adam rozłożył się wygodnie na kanapie, popijając powoli świeżo zaparzoną herbatę. I myślał. Teoretycznie doskonale zdawał sobie sprawę, z czym wiąże się ojcostwo. Czytał poradniki, oglądał filmy instruktażowe oraz oczywiście podpytywał znajomych, lecz im więcej wiedział, tym bardziej obawiał się, co przyniesie kolejny dzień. Wieść o przyszłym potomku przyjął, jako główny winowajca, z ogromnym zaskoczeniem, ale i radością. Do czasu. Mimo usilnych starań nie był w stanie jednocześnie pracować całymi dniami, załatwiać setek spraw związanych choćby z koniecznością przemeblowania domu i opiekować się Ewą.
     Był zmęczony, by nie powiedzieć – wykończony, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Zamartwiał się tak bardzo, że coraz częściej nie był w stanie przespać nocy, choć przecież w ciągu dnia oczy same mu się zamykały. Mimo że wciąż rozpierało go nie tylko szczęście, lecz i swoista duma, coraz trudniej było mu odpędzać narastające obawy związane nie tylko ze zdrowiem ukochanej, ale też perspektywą bycia przyszłym tatusiem. Istnym chodzącym ideałem, którym przecież nigdy nie był i nie będzie. Sprawiedliwym i uczciwym, odpowiednio surowym ale i pobłażającego zarazem, kochającym bez względu na wszystko, pamiętającym, że nie powinien przedkładać dzieci ponad matkę ani odwrotnie, świecącym przykładem... i tak dalej. Nawet jeśli w najbliższym czasie nie zdąży osiwieć, to ocipieje na pewno.
Odstawił parującą filiżankę i przysunął się czule ku ukochanej, starając się choć na moment przysłonić problemy jej przecudowną cielesnością.

     Objęta wpół Ewa widziała doskonale, że mimo zakończonych przed ledwie paroma godzinami wyjątkowo namiętnych seksów, Adam nieustannie miał na nią ochotę. Mogła zignorować niby przypadkowe muśnięcia piersi, gdy przytulali się na sofie, całuski składane pozornie od niechcenia na szyi, czy nawet delikatne poklepywanie pośladków w chwilach, w których się do niego odwracała. Ale na pewno nie ewidentnie pobudzonej, rozpychającej się coraz wyraźniej pod bokserkami męskości, której nijak nie dało się nie zauważyć. Dlatego postanowiła sprawić ukochanemu malutką niespodziankę. Nie czuła się może idealnie, ale nie mogła też powiedzieć, że zupełnie opuściła ją siła i ochota. Tym bardziej że miała wrażenie, że      Adam cały czas się czymś zamartwia, na co najlepszym lekarstwem okazywał się zwykle okład z golizny. Najlepiej pulchnej i wyjątkowo niegrzecznej.
     Nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego właściwie mężczyźni wstydzą się pewnych rzeczy. A wstydzili – mniej lub bardziej, ale jednak – wszyscy, z którymi była. Czy sprawiało im to przyjemność? Oczywiście, że tak! Przecież nie raz była świadkiem jak oczywista, prosta i niewymagająca specjalnego wysiłku czynność rozgrzewała ich do czerwoności. Czy sami lubili zajmować się jej piersiami? Ba, co za pytanie! Powiedzieć, że je ubóstwiali, to jakby nic nie powiedzieć. Do tego dochodziła cała mnogość możliwości: mogła pieścić męską klatkę piersiową ustami, palcami czy choćby własnym biustem. Czasami delikatnie, innym razem zdecydowanie. Z dodatkowym pobudzeniem penisa przez którąkolwiek ze stron lub bez. Ostatnią, lecz wcale nie najmniej istotną zaletą, była uniwersalność takich czułości. Nadawały się one do gry wstępnej, jako przerywnik w przypadku, gdyby kochankowie poczuli się zbyt zmęczeni co bardziej angażującymi zabawami oraz oczywiście jako jedna z opcji na finał. Do wyboru, do koloru.
     Jaki w takim razie był prawdziwy powód, dla którego męska część świata – a przynajmniej ta, z którą Ewa miała do czynienia – wzbraniała się przed pobudzaniem własnych sutków? Co nie było przecież specjalnie wyuzdane, męczące dla którejkolwiek ze stron, nie dotyczyło miejsc uważanych za zbyt intymne i nie wiązało z koniecznością jakichś specjalnych przygotowań? Może chodziło o przełamanie bariery psychicznej? Nawet Adam nie był specjalnym wyjątkiem w tej materii, a przecież jego akurat nie mogła posądzać o zbytnią pruderię. No, może z początku, lecz szybko oduczyła go całkowicie niepotrzebnych zahamowań... Owszem, reagował entuzjastycznie, gdy już zainteresowała się tą częścią ciała, ale żeby z początku samemu poprosił lub chociaż zachęcił gestem, to nie. Aż wreszcie za którymś razem, kiedy oboje konkretnie się rozszaleli, bez uprzedzenia złapał ją za włosy. Lecz zamiast zrobić to, czego najbardziej się w owej chwili spodziewała, przycisnął jej głowę do swojej piersi, a w ręce włożył rozbudzoną męskość. Co samo w sobie stanowiło niemałe zaskoczenie, a kolejnym, chyba nawet większym, okazała się intensywność przeżytego w ten sposób orgazmu. Z którego oboje wyciągnęli odpowiednie wnioski, błyskawicznie i nieodwołalnie włączając ten rodzaj pieszczot w coraz bogatszy, łóżkowy repertuar.

     Poleciła Adamowi wstać, rozebrać się i odwrócić tyłem. Stanęła za nim, obejmując ramionami na tyle, ile pozwalały jej obecne gabaryty, szepcząc czułe słówka do ucha. Jedną dłonią pieściła mu tors, wpierw delikatnie opuszkami palców, po chwili zaś mocno, zostawiając zaczerwienione ślady po paznokciach, a drugą objęła penisa.      Kiedy uznała, że przestało być jej wystarczająco wygodnie (a jemu przyjemnie), obróciła go i przysiadła na niskiej pufie, mając stojący sztywno członek dokładnie naprzeciwko twarzy. Złapała go za nasadę, odciągając mocno napletek, i zaczęła bardzo powoli i delikatnie całować. Po główce, trzonie, parę razy schodząc też niżej. Ssała penisa wargami, lizała językiem, co jakiś czas wspomagając się także dłonią do momentu, aż zaczął drżeć, a na czubku pojawiła się kropla półprzezroczystego płynu.
     – Powiedz mi, kiedy będziesz już prawie…
     – To już teraz! Ewa, co ty… dlaczego przestałaś? – spytał bardziej zaskoczony, niż zawiedziony.
     – Bo dokończę jutro! Aż taki jesteś niecierpliwy i nie możesz zaczekać? – odpowiedziała, przekomarzając się.
     – Mogę, oczywiście że mogę – spuścił wzrok, jakby zastanawiając się, co powiedzieć. – Ale teraz będę cały czas napalony i boje się, że… wiesz.
     Wiedziała. Chociaż podejrzewała Adama znacznie wcześniej, przyłapując go na ekspresowych, nocnych ewakuacjach do łazienki, lub znajdując w praniu wilgotną jakby po namydlaniu bieliznę, nabrała pewności dopiero wówczas, gdy przydarzyło mu się to w trakcie wspólnego snu. Chciała obrócić całą sytuację w żart, lecz szybko przekonała się, że problem był zaskakująco poważny. Dopiero frontalny atak gołym cycem, połączony z szybkim wskoczeniem na wciąż nie do końca opadłą męskość, definitywnie zakończył dyskusję. Chociaż, co sama Ewa musiała przyznać, od tamtej pory traktowała deklaracje Adama nad wyraz poważnie. I jeśli już posunął się do otwartego stwierdzenia, że z takiego czy innego powodu czuje nieustanne podniecenie, wcale nie przesadzał.
     – Ale do rana chyba wytrzymasz, prawda?
     – A mam inne wyjście? – spróbował zbagatelizować sprawę, ale nie przekonał nawet samego siebie.

     NIEDZIELA

     Choć noc przebiegła bez żadnych przykrych niespodzianek, Adam już od samego świtu zdawał sobie doskonale sprawę, jak bardzo jest napalony. Do czego otwarcie przyznał się Ewie, namawiając przy okazji na wspólny prysznic.
Świeży i wypachniony, z wciąż niedosuszonymi włosami, rozsiadł się przed nią nagi, oparty plecami o pikowane wezgłowie łóżka. Jego ukochana usadowiła się wygodnie między rozszerzonymi nogami, zgięła wpół na ile tylko pozwalał jej ciążowy brzuch i podobnie jak wczoraj wzięła go w usta. Płyciutko, najdelikatniej jak potrafiła, tak by możliwie najmniej dodatkowo go pobudzić, lecz jednocześnie odpowiednio nawilżyć. Gdy uznała, że już wystarczy, wyprostowała się, przez chwilę spoglądała swemu mężczyźnie w oczy, aż w końcu zaczęła go całować. Długo, namiętnie, pożądliwie, aż poczuła strużki śliny spływające po brodzie.
     Nigdy nie przyznała się przed ukochanym, ale wielokrotnie celowo doprowadzała do podobnych sytuacji, gdy niby wszystko zdawało się całkiem przypadkowe, a przecież było od początku zaplanowane. Najpierw kochała się tak, by zostawić jak najwięcej własnej wilgoci na jego męskości, następnie ją wylizywała, a na końcu przenosiła ich wspólne soki do jego ust. Im było ich więcej i intensywniej oboje smakowali, tym bardziej się podniecała. A szczytem szczytów perwersji było dodanie do owej serii wyjątkowo fortunnych zdarzeń pozycji sześćdziesiąt dziewięć, w której nie tylko ona wycałowywała Adama, ale i on ją. Nie tylko w kobiecość. I dopiero po tym oddawali się pozostałym przyjemnościom. I choć zdawała sobie sprawę, że mogliby pójść razem jeszcze dalej, nie miała zamiaru włączać do tych i tak dostatecznie śliskich zabaw ani spermy, ani tym bardziej seksu analnego. Nieważne czy przed całowaniem, po, w trakcie, czy jakimkolwiek innym momencie. Ten szczególny rodzaj miłości zostawiali sobie na inne okazje, do których bieżący poranek – nawet jeśli rozpoczęty namiętnie – raczej nie należał. Dlatego Ewa wyprostowała się, dosunęła jeszcze bliżej i oparła mokrą główkę penisa na łechtaczce.
     – Popatrz na mnie. Wiem, że chcesz – zachęciła go cicho. – Poruszaj się tak, jak lubisz. Tylko ostrożnie, dobrze?
     Adam jakby tylko na to czekał. Przyciągnął ją do siebie, złapał za piersi i zaczął pocierać męskością o rozchyloną szeroko kobiecość, której pulchne wargi poddawały się miękko łagodnemu naciskowi. I chociaż najchętniej by się między nie wsunął, takie delikatne doznania nie dość, że nie były rozczarowujące, to ich intensywność bardzo mile go zaskoczyła.
     – Ewciu, kochana moja, czy mogłabyś robić tak częściej? Jest mi cudownie – westchnął rozmarzonym głosem.
     Nie czekając na odpowiedź, podniósł ciężki biust i objął ustami wybrzuszone sutki, zataczając językiem kręgi dokoła nich. Z każdą mijającą chwilą, kolejnym ruchem penisa i cmoknięciem ust, zbliżał się coraz szybciej do wzbierającej od wczorajszego wieczoru rozkoszy. W końcu, będąc o dosłownie pojedynczy, malutki kroczek od ostatecznego spełnienia, znieruchomiał. Podniósł wzrok i spojrzał w oczy ukochanej i przysunął usta do jej ust.
     Ewa pomyślała nawet, że może jednak poprosi ją o coś więcej? Ostatecznie nie była zbyt zmęczona, więc gdyby miał ochotę na jakieś specjalne specjalności, mogłaby spełnić jego życzenie. Ale nie, on tylko ją pocałował. O ile delikatne, praktycznie nieruchome zetknięcie ich warg można było nazwać pocałunkiem.
     I eksplodował. Nie, że najpierw przez minutę sapał, potem następne trzy się trząsł, a kolejne pięć… Od razu, jakby do tej pory dzielnie opierająca się nieustannie napierającej namiętności tama postanowiła, że ma już dość i momentalnie zawaliła się na całej długości.
     Słyszała rwany, chrapliwy oddech, przechodzący w gardłowy jęk. Widziała przymrużone, nieprzytomne oczy i nerwowy grymas, przebiegający przez twarz. Czuła palce wbite z całą siłą głęboko w piersi. Męskość gwałtownie pulsującą na łonie i zalewającą kolejnymi falami gorącej, bryzgającej namiętności nie tylko kobiecość, lecz i cały dół brzucha, uda oraz oczywiście prześcieradło.
     Była podniecona na tyle mocno, że mogłaby bez problemu sama przeżyć orgazm w ciągu ledwie paru minut. Ale po pierwsze, przyobiecała sama sobie, że powstrzyma swą i tak nadmiernie rozszalałą żądzę. A przynajmniej się postara. Po drugie zaś, gdy powoli rozprostowywała mięśnie, poczuła niemiłe, kłujące uczucie gdzieś w dole brzucha. I chociaż i tym razem – co nie było niestety pierwszym przypadkiem – wszystko po chwili wróciło do normy, był to wystarczający sygnał, że na dziś wystarczy.

     Niestety, im Ewa mocniej starała się nie zaprzątać sobie głowy seksem, tym jej myśli stawały się coraz bardziej natarczywe i – cóż za przypadek – włochate. Dlatego po obiedzie, zamiast bezmyślnie gapić się w telewizyjne kretynizmy, postanowiła skorzystać z zaskakująco przyjemnej jak na porę roku aury i pójść na spacer. Na co Adam przystał, choć nie tak ochoczo, jak się spodziewała. Marudził po drodze, że powinna odpoczywać, oszczędzać się i takie tam pierdoły.
     Lokalny park nie stanowił może szczytu estetyki, zwłaszcza w połowie lutego, ale lubiła to miejsce, pozwalające odetchnąć choć chwilę pośród chaotycznego zgiełku miasta. Przechadzała się noga za nogą, z rzadka tylko wymieniając parę zdań i znów milknąc na dłuższy czas, aż w końcu postanowiła przysiąść na jednej ze skąpanych w ostatnich promieniach zachodu ławeczek. Położyła rękę na wyraźnie odznaczającym się pod ciepłym paltem brzuchu i zamyśliła. Wiedziała, że postąpiła słusznie. Nie chciała, nie potrafiła i po prostu nie mogła inaczej. Ani wtedy, ani teraz nie żałowała podjętej decyzji, choć nie raz sugerowano jej mniej lub bardziej dosłownie, że istnieje przecież inne wyjście. Łatwiejsze, szybsze i prostsze. Oraz, jak niektórzy twierdzili, bardziej „odpowiedzialne”. Bo nikt nie ma prawa zmuszać kobiety do czegokolwiek, prawda? Może robić, co tylko jej się żywnie podoba! Jej ciało, jej wybór! Szkoda tylko, że jedna z możliwości tegoż niełatwego przecież dylematu była otwarcie chwalona i promowana, a druga jawnie potępiana i wyszydzana. Niekoniecznie zgodnie z tym, co podpowiadało zarówno serce, jak i rozum.
     Bo co właściwie ci wszyscy piewcy, czy raczej piewczynie nieograniczonej niczym swobody, tolerancji i pdeudowolnościowych bzdetów, wiedziały o odpowiedzialności? Dojrzałości? Ponoszeniu konsekwencji własnych działań? Ewa miała na ten temat swoje zdanie. Jakby nie patrzeć – mocno niedzisiejsze, raczej kontrowersyjne i dalece różniące się od aktualnie najmodniejszych w ich jakże światłych oraz postępowych kręgach rozwiązań. I uważała, że skoro owe kręgi tak zażarcie głoszą pewne idee, niechże same się do nich zastosują i pozwolą jej na zrobienie tego, co uzna za najwłaściwsze. Czyli, mówiąc wprost, generalnie się od niej tolerancyjnie, wolnościowo i postępowo odpierdolą.
     Co nie oznaczało, że nie nachodziły jej wątpliwości, pojawiające się zazwyczaj w najmniej stosownej chwili. Nawet jeśli wszyscy dokoła wspierali ją i pomagali jak tylko mogli, z wieloma problemami musiała radzić sobie samotnie. I nie chodziło nawet o perturbacje zdrowotne, o których mogłaby napisać opasłą księgę. Albo o uzyskanie odpowiedzi na pytania, w jaki do cholery sposób los, opatrzność czy też fiut Adama w połączeniu z jej własną cipką sprawiły im taką niespodziankę? Tylko o… właściwie wszystko, włącznie z nawet drobnymi, pozornie nic nie znaczącymi sprawami.
     O wahania nastrojów, niejednokrotnie boleśnie raniące każdego, kto znalazł się w zasięgu rażenia, na czele z będącym najbliżej mężczyzną. Obawę, czy będzie ni mniej, ni więcej, tylko dobrą matką, nie popadającą w nadmierną surowość, pobłażliwość czy… Jak pogodzi wychowanie dziecka z pracą zawodową, w której od lat się spełniała i która pozwalała na zapewnienie naprawdę niezłego poziomu życia? Co się stanie, gdy jej dziecko zacznie dorastać, pójdzie do szkoły, odda się pierwszym miłostkom, podejmie decyzję o karierze i tak dalej, a ona w tym czasie się zestarzeje? Tak, będzie stara! Osiągnie wiek, w którym zamiast nastoletniego syna / córki (niepotrzebne skreślić) mogłaby swobodnie mieć odchowane wnuki? Jak się poczuje, siedząc na placu zabaw, zebraniu klasowym albo po prostu w gronie nowych znajomych, którzy przecież pojawią się dookoła, o połowę młodszych od niej samej? W jaki sposób odbierze ich towarzystwo i jak sama zostanie odebrana? I co z Adamem? Czy będzie miała dla niego wystarczająco wiele czasu, zainteresowania, miłości? Czy może odepchnie go od siebie, choćby nieświadomie? Bo przecież dziecko będzie najważniejsze, a chłop ma nie wymagać zbyt wiele, zamknąć się i harować jak wół na utrzymanie!
     I tak dalej, i tak dalej…

     – Może wystarczy na dzisiaj? Chłodno mi jakoś – odezwała się w końcu, gdy ciepło słońca ustąpiło chłodnemu blaskowi latarni.
     – Przecież sama chciałaś wyjść! A mówiłem: do wanny, do łóżka, serial odpalić i leżeć do końca weekendu! – westchnął, przewracając znacząco oczami. – To wstajemy, tylko ostrożnie bo ślis… Ewa?
     Już chwilę wcześniej poczuła, że coś jest bardzo nie w porządku, lecz naiwnie miała nadzieję, że to jedynie chwilowy dyskomfort i przeczeka go tak samo jak wszystkie poprzednie. Myliła się. Napięła mięśnie chcąc powstać, gdy tępy ból uderzył ją z całą siłą. Tak mocno, że bezwiednie zgięła się wpół, nie upadając na chodnik tylko dlatego, że Adam zdążył ją jakimś cudem złapać.
     – Ewuś, Chryste Panie, co ci?!
     – Źle się poczułam, ale to chyba tylko… Pomóż mi usiąść.
     Opadła z powrotem na twarde deski ławki, starając się oddychać możliwie spokojnie i głęboko. W czym zdecydowanie nie pomagało uczucie, które pojawiło się niespodziewanie pomiędzy nogami.
     – Rozepnij mi płaszcz i przytrzymaj mnie chwilę, muszę coś sprawdzić. Nie patrz, dobrze? – poprosiła, starając się nie panikować. Na razie.
     – Kochanie, daj spokój, przecież nic… O, kurwa!
     Z rosnącym przerażeniem Ewa spoglądała na swoją dłoń, która po wyjęciu z majtek przypominała rekwizyt rodem z niskobudżetowego slashera, to na wyraźnie spanikowanego Adama. Co robić, co robić… Nie dostrzegła żadnych innych spacerowiczów, więc założyła, że będą musieli poradzić sobie sami. Najprościej i najlepiej byłoby od razu wezwać karetkę, ale zanim ta nadjedzie i znajdzie ich w parkowych uliczkach, może trochę minąć. Więc może Adam pobiegnie i podjedzie tu własnym autem? Tylko to też potrwa pewnie z kilkanaście minut, o ile nie dłużej, bo przecież zdążyli się w międzyczasie trochę oddalić od domu.
     Ostatecznie, zupełnie nie zastanawiając się, czy ma to jakikolwiek sens, Ewa oparła się na ramieniu Adama i w taki sposób przeszła ostrożnie pod jedną z bram, gdzie przysiadła na szerokim gzymsie ogrodzenia. Tutaj przynajmniej ambulans szybko ich znajdzie. Bo że muszą wreszcie po niego zadzwonić, stawało się nadto oczywiste.

     – Dobra, koniec żartów! – wysapała z wyraźnym bólem. – Weź telefon i… Adam! Uważaj!
     Czerwieńszy niż palce Ewy, sportowy wóz z czarnymi jak smoła szybami pojawił się znikąd, podskakując na krawężniku oddzielającym jezdnię od szerokiego trotuaru. Przejechał w poprzek niego bulgocząc liczbą cylindrów kilkukrotnie przekraczającą najnowsze trendy i zahamował gwałtownie, buksując kołami na kostce brukowej.      Dosłownie metr od Adama, który odruchowo wyskoczył przed maskę, jakby chcąc chronić co miał najcenniejszego.
     – Co za kurwa debil! Zaraz ci, chłopie, przypierdolę! – zerwał się i podbiegł do drzwi kierowcy, ale nagle zamarł wpół kroku, jakby wpadł na niewidzialną ścianę.
     – Zamknij się i zbieraj żonę, bo dostanie wilka! No, pakuj ją do auta, ośle dardanelski! I mów, do którego szpitala jechać!
     Przez dłuższą chwilę Ewa nie miała pojęcia, o co chodzi, tym bardziej że Adam zasłaniał widok na swojego rozmówcę. Czy raczej rozmówczynię, bo tyle była w stanie rozpoznać po samym głosie. Dopiero kiedy podniosła się z zimnego betonu, jej oczom ukazała się złotowłosa kobieta o figurze jak z żurnala i twarzy tak perfekcyjnej, że aż nienaturalnej. Wpatrująca się w nią bezczelnie wielkimi, przenikliwymi oczami.
     – Przepraszam, pani właściwie kim jest? – oparła się ręką o dach, powstrzymując Adama przed niezrozumiałą próbą wepchnięcia jej do wnętrza auta. Zaczęła powoli podejrzewać, kto zaszczycił ich nagłym pojawieniem
     – Znajomą twojego męża Adama, szanowna Ewo, która zamiast zapierdalać z wami do szpitala na pełnej piździe, stoi jak goły na rogu stodoły i odpowiada na bzdurne pytania.
     – Ale Adam nie jest moim…
     – Ja jebię, stosunki rodzinne będzie mi tłumaczyła! Wsiadać mi do auta i nie gadać! Oboje! Już!
     Ostatnie słowa nieznajomej zabrzmiały jak rozkaz, którego niewykonanie mogłoby nieść za sobą reperkusje o charakterze przynajmniej międzygalaktycznym.

*

     Lenistwo niedzielnego wieczoru udzielało się najwyraźniej także obsłudze poczekalni. Najpierw Adam, który pierwszy wybiegł z auta, nie mógł się doprosić o podstawienie choćby wózka, a kiedy wreszcie wziął sprawy w swoje ręce i na nich wprowadził Ewę do szpitalnego holu, okazało się, że dyżurujący lekarz jest akurat zajęty. Rozważał przez moment, czy w takim przypadku powinien zacząć od rękoczynów na pielęgniarce, czy raczej najpierw obrazić jej rodzinę, zwierzęta domowe i ugrupowanie, na które głosowała w ostatnich wyborach. Lecz wówczas stało się coś, czego ani on, ani Ewa się nie spodziewali. Nawet hiszpańska inkwizycja, z założenia przybywająca raczej niespodziewanie, byłaby bardziej na miejscu i w czas. O ile bowiem sama obecność Lili dawała pole do rozmyślań, o tyle jej podejście do nich, uspokojenie obojga i poproszenie o zajęcie miejsc siedzących w całkowicie pustej o tej porze poczekalni, było po prostu dziwne.
     Siedzieli na tyle blisko recepcji, że powinni słyszeć całą rozmowę. Ale Lili, jakby doskonale o tym wiedząc, bez cienia skrępowania złapała niczego nie spodziewającą się pielęgniarkę za fartuch, przeciągnęła przez ladę i zaczęła szeptać jej coś na ucho. Ani Adam, ani Ewa nigdy nie dowiedzieli się, jakie słowa wówczas padły, ale reakcja recepcjonistki była jedną z bardziej zastanawiających rzeczy, które kiedykolwiek widzieli w życiu. Najpierw złośliwy uśmieszek znikł z jej twarzy. Następnie rumiana, różowiutka cera zaczęła błyskawicznie blednąć, ustępując trupiej siności, a oczy otworzyły się tak szeroko, jakby miały zaraz wypaść z orbit. Potem, w momencie, w którym Lili wyciągnęła rękę w ich stronę, pielęgniarka spojrzała rozbieganym, przerażonym wzrokiem, ostatkiem sił wyrwała się z uścisku i pędem wybiegła na korytarz, zrzucając zalegające na blacie dokumenty.
     Nie minęła minuta, jak wróciła cała przejęta w towarzystwie koleżanki, sanitariusza z wózkiem i – co najważniejsze – doktora. Tego samego, który miał być ponoć bardzo zajęty, a tymczasem pędził przez korytarz tak szybko, jakby gonił go rozjuszony behapowiec, wespół z inspektorem skarbówki i kontrolerem urzędu pracy. Kiedy wreszcie posadzili Ewę na podstawiony wózek i już-już mieli odjechać z nią w głąb szpitala, Lili podeszła do nich władczym krokiem, stopując całe towarzystwo jednym gestem. Spojrzała na Ewę swoimi nieludzko przenikliwymi oczyma, kucnęła naprzeciwko i nie pytając o pozwolenie, położyła rękę na jej brzuchu. Równocześnie przymykając powieki, jakby pomagając sobie w skupieniu.
     – Będzie dobrze – oznajmiła po dłuższej chwili, podnosząc wzrok i uśmiechając się tajemniczo do Ewy, po czym przeniosła oczy na zszokowanego Adama – Nie martwcie się, a przynajmniej nie dzisiaj. Macie jeszcze czas. Wszyscy troj… czworo? – zamrugała, pierwszy raz tracąc absolutną pewność, czy w tym przypadku także miała rację.

     Choć bardzo tego pragnął, nalegał, prosił i naciskał, Adam ostatecznie nie został wpuszczony na oddział, a Lili w tym akurat najwidoczniej nie miała zamiaru mu pomagać. Siedział w poczekalni i odliczał wyjątkowo wolno płynący czas, starając się zebrać myśli, co szybko okazało się zajęciem równie irytującym, co skazanym na porażkę. W czym wcale nie pomagało mu milczące towarzystwo coraz bardziej zastanawiającej towarzyszki.
     Skąd ona się tam w ogóle wzięła i jaki miała cel? Co właściwie zaszło pomiędzy nią a recepcjonistką? Dlaczego lekarza najpierw miało nie być, a po ledwie kilku chwilach przybiegł w te pędy, zachowując się, jakby Adam był co najmniej ordynatorem, a Ewa jaśnie panią ordynatorową? I skąd, do jasnej cholery, kurwy nędzy i na wszystkie bóstwa, Lili wiedziała, co od pewnego czasu pokazywało USG?
     Chciał ją o wszystko bardzo dokładnie wypytać, ale za każdym razem, kiedy tylko otwierał usta, momentalnie go uciszała. W końcu, po dobrej godzinie wzajemnych podchodów, odgarnęła na bok włosy i odwróciła się do Adama półprofilem. Wbiła wzrok w bliżej nieokreślony punkt na przeciwległej ścianie, przywołała na pełne usta tajemniczy uśmiech i ciepłym, niemal czułym głosem, zaczęła mówić:
     – Nie pytaj o nic, bo i tak nie uzyskasz żadnych satysfakcjonujących odpowiedzi. I przestańże wreszcie wyrywać włosy z głowy! Nic złego się nie stało, najedliście się oboje strachu, ale teraz już wszystko będzie w porządku. Tylko następnym razem, zamiast siać panikę, od razu dzwońcie – podała wizytówkę z numerem telefonu. – Wystarczy, że powiecie, że chodzi konkretnie o Ewę, a otrzymacie wszelką możliwą pomoc, wszystko jedno czego będziecie…
     – Ale ja nie…
     – Nie przerywaj mi! – warknęła, ponownie doprowadzając skuloną za ladą recepcjonistkę na skraj zawału, więc momentalnie znów ściszyła głos. – Tyle mogłam dla was zrobić. I chociaż wydaje mi się, że ostatnio powiedziałam ci to samo, tym razem bądź pewien, że już więcej się nie spotkamy. Niezależnie od waszych starań i poszukiwań. Po prostu nie. Chyba, że… – zastanowiła się, mrużąc oczy. – Ale to skrajnie mało prawdopodobne. Wyczerpaliście już swój limit moich... objawień i następnym razem naprawdę będziecie musieli sami sobie poradzić z problemami. Jakie by one nie były. A w ogóle, to…

     W tym momencie oboje usłyszeli skrzypienie uchylanych drzwi na końcu korytarza, równocześnie odwrócili głowy w tamtą stronę i zobaczyli Ewę. Idącą powoli i ostrożnie, lecz o własnych siłach. Lekko tylko podtrzymywaną przez pielęgniarza i dyskutującą zawzięcie z drepczącym obok niej lekarzem. Na widok ukochanej Adam poderwał się jak oparzony z krzesełka, nie zważając na to, że Lili najwyraźniej nie skończyła jeszcze przemowy.
     Podbiegł do Ewy i z miejsca wypytał zarówno ją samą, jak i towarzyszącego jej doktora o wszystkie zarówno najważniejsze z ważnych, jak i najmniej istotne z nieistotnych szczegóły. I dopiero wtedy wziął ją pod rękę, odwrócił i chciał jeszcze raz, tym razem wspólnie, podziękować Lili. Nawet, jeśli i tym razem nie miał bladego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi.
     Ale jej już nie było.

***

Tekst i zdjęcie: (c) Agnessa Novvak

Opowiadanie w powyższej, poprawionej wersji, zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 03.03.2020. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj oraz odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka, niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz