Adam, Ewa i cała reszta, czyli gody miedziane, w cynę oprawne - część 2 z 3 (10/11)

Adam, Ewa i cała reszta, czyli gody miedziane, w cynę oprawne - część 2 z 3 (10/11)ROZDZIAŁ 10/11

***

     Wszystko zajęło niecałe trzy godziny. Zaczęłyśmy od ponownego, bardzo dokładnego i ostrożnego wymycia wszystkich moich zakamarków, wygolenia ich do gładka oraz oczywiście dezynfekcji. Następnie ja położyłam się na przeciągniętym z gabinetu szezlongu, gdzie – wówczas już całkowicie ubrana i w miarę ogarnięta – Sofi odrysowała mi szablon na podbrzuszu. Potem starannie naniosła kontur, co, pomimo zaaplikowanych środków przeciwbólowych, nie było specjalnie przyjemnym przeżyciem. Tym bardziej że zgodnie z moimi wytycznymi, malunek miał dokładnie zamaskować wszystkie blizny, więc siłą rzeczy musiał mieć odpowiednie wymiary.
     Przyznam, że się spisała. Nie tylko dlatego, że efekt jej pracy, choć na razie był przecież ledwie półproduktem, przerósł moje oczekiwania. Przede wszystkim dotrzymała słowa. Owszem, kilkukrotnie faktycznie położyła dłoń nieco niżej, niż się spodziewałam, lecz momentalnie odsunęła ją z zawstydzeniem. Ostatecznie, gdy uznała, że na dzisiaj koniec, podstawiła lustro pomiędzy moje nogi. Wpatrywałam się we własne odbicie tak zaskoczona, jakbym nie rozpoznawała siebie samej. Co chwila obracałam magiczne zwierciadełko, by móc podziwiać się pod wszystkimi możliwymi i niemożliwymi kątami.
     – Słuchaj, masz pod ręką aparat? Najlepiej podłączony do monitora, tak żeby wyświetlał na nim obraz?
     – No, mam – odpowiedziała wyraźnie zaskoczona – tylko chwilę zaczekaj.
     Skierowałam obiektyw prosto na kobiecość. Oczywiście pretekstem takiego ujęcia był sam tatuaż, lecz w tej chwili bardziej interesowało mnie własne ciało, widoczne na ekranie spoczywającego na stoliku laptopa. W końcu odwróciłam się i kazałam Sofi skadrować mnie od tyłu. Byłam tak mocno zapatrzona w siebie, że dopiero po paru dłuższych chwilach zorientowałam się, że ona też gapi się w moją dupę. Zarówno materialną, jak i jej cyfrową projekcję.
     – Ekhem… – odchrząknęłam znacząco.
     – Przepraszam! Wybacz Ewa, ja…
     – Chcesz jeszcze? Masz na coś ochotę? Tylko odpowiedz szczerze!
     – A co mam ci mówić? – momentalnie się rozkleiła, jakby pytanie w jednej chwili wyzwoliło wszystkie, do tej pory powstrzymywane resztkami woli uczucia. – Że oddałabym ci teraz wszystko za seks? Każdą kurwa rzecz, jaką tylko mam, żeby się z tobą przespać! Dałabym ci się wykorzystać… wyjebać się tak, jak tylko byś chciała! Zerżnąć, przelecieć, wyruchać! Żeby móc chociaż raz cię pocałować! Wylizać ci cipkę! Chciałabym poczuć twój zapach i smak na moich ustach! Ewa, nie rób mi tego! Ja już nie mogę…
     – Sofi, przestań! – przerwałam jej, autentycznie przestraszona. – Widzę, że chyba przesadziłam, zgadzając się na spotkanie. I mam teraz poczucie winy, że doprowadziłam cię do takiego stanu – powiedziałam bardziej do samej siebie, niż do niej. – Ale jednocześnie podtrzymuję wszystko, co ci mówiłam: jeśli sprawia ci przyjemność oglądanie mnie: oglądaj. Tu i teraz. Jeżeli masz ochotę się pieścić: pieść. Palcami, wibratorem, jak tylko lubisz. Możesz nawet położyć ręce na moim brzuchu, piersiach… a tam, tyłku też! Chcesz?

     Oczekiwałam prostej odpowiedzi, zamiast której dostałam wybuch histerycznego płaczu. Naprawdę przegięłam pałę... Ostatecznie, skoro potrafiłam tak mocno namieszać w głowie Adamowi – czyli chyba najbardziej opanowanemu człowiekowi, którego w życiu poznałam – to co dopiero tej młodej, już na pierwszy rzut oka nie do końca stabilnej emocjonalnie dziewczynie? Usiadłam, wzięłam ją za rękę i przyciągnęłam do siebie. Nie wiem, czy przytulenie zapłakanej, ewidentnie zadurzonej we mnie, zadeklarowanej lesbijki do ogromnych, gołych cyców, było najlepszym wyjściem z sytuacji. Ale jakoś nic sensowniejszego nie przyszło mi do głowy. Tak właściwie, w ogóle nic innego nie przyszło.
     – Przepraszam cię. Niby mówiłaś mi, co czujesz i jak ci zależy, ale nie spodziewałam się, że aż tak bardzo. Nie chcę robić wielkich nadziei i dlatego powtórzę po raz kolejny – obróciłam jej głowę i spojrzałam we wciąż załzawione oczy barwy rozkwitających chabrów – wybacz mi, naprawdę nie ma szans, żebyśmy były razem. Mogłabym powiedzieć, że tylko dlatego, że nie mogę. Mam męża, dzieci i jestem w takim wieku, że mogłabym być twoją matką… ale to nie jest jedyny powód. Ja po prostu nie chcę. Przykro mi, nie pociągasz mnie i nie ma w tym twojej winy. Nie mam ochoty na kobiety. Nigdy nie miałam. Mogłabym spotykać się z tobą ukradkiem i udawać, że jest mi dobrze, czy nawet wzdychać przy tobie w łóżku, ale to byłoby kłamstwo. Względem nas obu.
     – Ale to jest silniejsze ode mnie! Ja nie mogę, nie umiem…
     – Uwierz, mnie też nie raz dopadały takie nastroje, że sama nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. I dlatego ci poradzę: odpuść sobie od razu. Jesteś młoda, ładna, seksowna. Naprawdę! – położyłam dłoń na jej twarzy. – I znajdziesz kogoś, kto pokocha cię tak mocno, jak ty jego. Czy tam ją, jak już wolisz. A ze mną, jeśli tylko wciąż będziesz chciała, możesz się widywać tak… normalnie. Jak znajoma ze znajomą, przyjaciółka z przyjaciółką. Zawsze możesz też spytać mnie o radę. W jakiejkolwiek sprawie, nawet bardzo osobistej. Nic więcej nie mogę i nie chcę ci obiecać. No jak, lepiej ci już?
     – Lepiej, lepiej – przetarła oczy nadgarstkiem i powoli się uśmiechnęła.
     – Nareszcie! To co – zrobiłam pauzę dla lepszego efektu – mam się jakoś położyć czy wolisz, żebym już sobie poszła?
     – A mogłabyś… odwrócisz się do mnie jeszcze raz? Tak jak wtedy na łóżku?
Roześmiałam się, wstałam i tym razem to ja zaprowadziłam Sofi do sąsiedniego pokoju.

     Spotkanie trzecie

     Jej wzrok był tak wyprany z emocji, aż poczułam się nieswojo. Zadała mi kilka bardzo konkretnych pytań odnośnie samopoczucia, stanu skóry oraz oczywiście wrażeń na temat samego rysunku, ale nic poza tym. Na dodatek nie dość, że sama nie poprosiła mnie o rozebranie, to wręcz powstrzymała, gdy zaczęłam ściągać co bardziej zbędne ciuchy. Po czym skupiła się na pracy, z rzadka tylko wtrącając pojedyncze zdania. Czasami nawet cenzuralne. Ostatecznie, po kolejnych paru godzinach odsunęła się ode mnie i dłuższą chwilę wpatrywała w swoje dzieło.
     – Już koniec? – rzuciłam niepewnie.
     – A co, mało? I tak zaraz mi ręce, kurwa, ścierpną do reszty. A mogłam napisać „ta pusia należy do Adamusia”, w trzydzieści minut byłoby po sprawie i chuj – parsknęła. Czyli jednak nie była w tak złym nastroju, jak myślałam.
     – Sofia, nie o to pytam. Wiesz, co się działo wczoraj, a dziś zachowujesz się, jakby nic nie miało miejsca! – powiedziałam z pretensją. – Zaskoczyłaś mnie już tym, że kazałaś mi zostać w ubraniu, ale uznałam, że po prostu łatwiej jest ci się wtedy skupić.
     – Bo jest. Ale nie tylko dlatego. Po prostu… przemyślałam sobie wszystko. – wyprostowała się i odetchnęła głęboko, jakby dla podkreślenia swych słów. – Miałaś rację. Nie ułożo… ułożyby… kurwa, nie wyszłoby nam. Nawet, jakbym chciała być tylko twoją kochanką. Albo ty moją. Zależy, jak leży. I tak wiecznie byśmy się ukrywały, choćby przed twoim mężem. Przecież wiem, że on mnie nie trawi i nie pierdol, że jest inaczej! A nawet, jakbym udała, że mnie to nie obchodzi, to ty miałabyś przejebane, prawda?
     – Przez grzeczność nie zaprzeczę.
     – Chociaż wiesz co, powiem ci jeszcze jedno na koniec!
     – Słucham. Tylko nie proś mnie…
     – Nie, nie będę. Po prostu chciałabym jeszcze raz zrobić sobie przy tobie dobrze. Ale nie dzisiaj. Wiem, że ciebie boli – dodała niemalże czułym tonem.
     – Wcale nie!
     – Kurwa mać, nie kłam mi! – błysnęła mocno podmalowanymi oczami. – Napierdala cię już teraz, a z każdą godziną będzie gorzej. Zresztą, o ile cię to pocieszy, ja też jestem wyjebana! Tylko obiecaj mi, że się umówimy. Kiedyś. Może za tydzień, może miesiąc. Założysz wtedy jakąś seksowna bieliznę... – zawahała się, widząc mą niezbyt zachwyconą minę, ale dokończyła: – …i ty będziesz się dotykać, a ja będę patrzeć. Proszę, zrób to dla mnie ten jeden, jedyny raz. A po tym już obiecuję… przysięgam, że nigdy o nic nie poproszę. Czy… zgadzasz się?
     – A mam inne wyjście? – pomyślałam głośno. – Dobra, zastanowię się jeszcze. Ale najpierw może wreszcie zobaczę, co mi tam wydziarałaś, a potem wytłumaczysz jeszcze raz, jak i czym mam się pielęgnować? Aha, ile się w końcu należy?
     – Mówiłam ci, że nie…
     – Ja też mówiłam! Wiem, że to nie są tanie rzeczy! Albo powiesz kwotę, albo zostawię ci moje widzimisię na stole. Twoja sprawa, czy pojedziesz za ten szmalec na pielgrzymkę do dowolnego miejsca dowolnego kultu w dowolnej części świata, czy wydasz na kurwy, wino i pianino! Nie wyjdę stąd, zanim nie zapłacę!
     – No, niech ci będzie – westchnęła i po dłuższym namyśle podała cenę.

     Spotkanie kolejne

     Czy wspominałam już o stosowaniu zasady ograniczonego zaufania względem kobiet? Tak? Wiec powtórzę raz jeszcze! A jeśli zajdzie potrzeba, na kamiennych tablicach wykuję i w ramki oprawię!
     Na pierwszy telefon od Sofi nie musiałam czekać nawet doby. Niby pytała głównie o proces gojenia, który na szczęście przebiegał w sposób w zasadzie niezauważalny, ale podejrzewałam, że chciała porozmawiać o czymś jeszcze. Za drugim razem akurat miałam pogadankę z szefem, więc odebrałam tylko by powiedzieć, że nie mam czasu. Trzecie połączenie od razu odrzuciłam. Aż nadejszła wiekopomna… znaczy kolejna sobota. Adama miało nie być jeszcze prawie tydzień, więc postanowiłam skorzystać z okazji i wybrać się z dziewczynkami w jakieś typowo babskie miejsce. W kinie nic ciekawego nie grali – przynajmniej nie dla widowni w wieku wczesnoszkolnym – kilkugodzinnego shoppingu nie zdzierżyłaby żadna z nas, a plucha za oknem raczej nie zachęcała do spacerów. Mimo tego intensywnie kombinowałam, jak nie spędzić kolejnego weekendu w domu. I wówczas Sofia znów do mnie zadzwoniła.
     – Nie, nie przeszkadzasz... – rzuciłam zamiast powitania – wszystko w porządku, bardzo dobrze się goi… ale że teraz? Nie, nie dam rady dzisiaj. Jutro też nie, jestem… słuchaj, ja mam swoje sprawy na głowie! A poza tym obiecałaś zaczekać kilka tygodni, a nie dni – coraz słabiej ukrywałam irytację – i teraz naprawdę nie mam jak… dobra, przestań! No, uciszże się wreszcie!
     Lilka i Zuzia jak na komendę odwróciły głowy w moją stronę, co oznaczało konieczność pilnej ewakuacji do kuchni.
     – Słuchaj, do cholery! Chyba sobie coś wyjaśniłyśmy ostatnio, tak? I nie próbuj brać mnie pod włos, bo… mówię, że masz przestać kombinować! O której dzisiaj otwierasz? A jakichś klientów masz umówionych? Nie? To zaczekaj z pół godziny.

     Może i ona miała nie stawiać mnie w niezręcznej sytuacji, lecz ja niczego podobnego nie obiecywałam! Celowo otworzyłam drzwi tak, by Sofia najpierw zauważyła mnie i tylko mnie, a dopiero potem zorientowała się, że za plecami czai się ktoś jeszcze. O czyim istnieniu wiedziała, bo nie miałam najmniejszego zamiaru ukrywać faktu posiadania dzieci, ale do tej pory nie przedstawiłam sobie oficjalnie całej trójki.
     – Ewa, jesteś wreszcie! Przepraszam, ja nie mogłam już wytrzymać i zajebiście się cieszę, że… – zgodnie z przewidywaniami, przerwała ze zdezorientowaną, wybitnie mało inteligentną miną.
     – Dziewczynki, przedstawiam wam panią… pannę Zosię! – celowo ją tak nazwałam, jednocześnie przesuwając dwa skarby naprzeciwko naszej gospodyni. – Ona zajmuje się robieniem takich ładnych rysunków i jak się grzecznie przywitacie, to kto wie, może też coś dla was namaluje? Chciałybyście?
     – Tak! Bardzo! – zaczęły się przekrzykiwać, po czym stanęły równiutko przed Sofią, wyciągając rączki na powitanie.
     – Ja jestem Zuzanna.
     – A ja Lilianna. Dzień dobry. A co pani maluje? I na czym?
     Nie byłam zwolenniczką nadużywania ostatecznego argumentu zagłady w postaci dzieci. Rzekłabym nawet, że zdecydowanie i kategorycznie nie. Niemniej miałam świadomość, że czasami trzeba. Zwłaszcza kiedy inne metody okazały się wysoce nieskuteczne.
     – Poczekajcie chwilę, my porozmawiamy sobie na osobności i zaraz do was wrócimy! – powiedziałam do córek, po czym przeniosłam wzrok na Sofię i powtórzyłam z przekąsem: – Więc jak, panno Zosiu, czy możesz powiedzieć naszym młodym damom, w jaki sposób da się je upiększyć? Tylko tak, żeby zeszło za parę dni, bo mnie mąż zadusi – dodałam już znacznie ciszej.
     – Delikatną henną mogę, jeśli nie mają uczulenia – wydukała tak ciężko zszokowana, że nawet nie zareagowała na powtórne nazwanie jej imieniem widniejącym w dowodzie osobistym.
     – To proszę im dać jakiś katalog wzorów, w miarę możliwości nie za bardzo satanistycznych, a tymczasem przejdziemy sobie na zaplecze…
     Na szczęście dziewczynki okazały się tak mocno zaabsorbowane nową sytuacją, że podarowały nam dobre kilkanaście minut swobodnej rozmowy. Nie będę jej streszczać, bo i tak wszystko zostało wielokrotnie powiedziane wcześniej, a jedyną znaczącą zmianą było dodanie do dyskusji pokaźnej ilości inwektyw. Tym razem głównie z mojej strony. Ale żeby nie wydawało się wam, że byłam nazbyt obcesowa i zafundowałam Sofi tylko jeden wielki mindfuck, na koniec zdobyłam się na pojednawczy gest: kiedy już wszystko sobie wyjaśniłyśmy – miałam szczerą nadzieję, że tym razem naprawdę ostatni raz – objęłam ją, przytuliłam i pocałowałam w czoło. Tylko tyle i, być może, aż tyle.

     Po niecałej godzince podziwiałam malutką, wymalowaną zmywalnymi farbami na lewej dłoni Lilii – cóż za zaskoczenie – lilię, a Zuzi – motyla. Ja co prawda miałam już swój wzorek, o którym moje dwa aniołeczki raczej nieprędko się dowiedzą, ale żeby nie być gorszą, zażyczyłam sobie psychodelicznie uśmiechniętego kota. Dokładnie na wzór tego zdobiącego Sofi, która wydawała się chyba najbardziej usatysfakcjonowaną z owego niespodziewanego spotkania osobą. Bo nie dość, że ustaliła wreszcie jasne zasady naszych przyszłych relacji, to jeszcze umówiła się na przyobiecane wcześniej spotkanie. W znacznie wcześniejszym terminie niż mogła się spodziewać.

     Spotkanie piąte i ostatnie

     Zuzia i Lilia zawiezione do dziadków – check.
     Najbardziej kurewskie, jakie tylko wynalazłam, różowiaste body, zapakowane do torebki – check.
     Adam o niczym nie wie – check.
     Cholera, nadal nie powinnam tego robić. Ale skoro powiedziałam już zarówno „A”, jak i co najmniej do „Ó”, musiałam wreszcie zakończyć tę operę mydlaną. Nie tylko z klasą, ale także – a może przede wszystkim – gołymi cyckami.
     Sofi powitała mnie wyraźnie spięta, lecz – co muszę jej przyznać – do niczego mnie nie namawiała, nie poganiała ani tym bardziej nie kombinowała. I poza przywitaniem oraz zaprowadzeniem za rękę do pokoju, nie dotknęła ani razu. Korzystając z przygotowanego zawczasu talerza ciasteczek oraz towarzyszącemu im dzbankowi aromatycznej herbaty, powoli rozluźniałyśmy atmosferę aż do momentu, na który przecież obie czekałyśmy. W końcu, po kilku dobrych minutach wzajemnych podchodów, Sofia poprosiła mnie o chwilę na osobności, byśmy obie mogły się spokojnie się przebrać, odświeżyć i tak dalej.

     owolutku przekroczyłam próg niemalże całkowicie zaciemnionej opuszczonymi żaluzjami sypialni, lecz zanim zdążyłam dostrzec Sofię, ona zatrzymała mnie głosem w drzwiach i od razu poprosiła o odwrócenie i oparcie rąk o futrynę. Stałam więc nieruchomo, czując jej ciepły oddech na szyi, plecach i w końcu pośladkach tak długo, aż usłyszałam wyszeptane wprost do ucha zaproszenie do skorzystania z łóżka. Usiadłyśmy naprzeciwko, krzyżując się nogami. Sofia przyglądała mi się milcząco przez dłuższą chwilę, aż wreszcie spytała cicho, czy może dotknąć mojej twarzy. Zgodziłam się, a jej smukła, zaskakująco chłodna dłoń prześlizgiwała się po policzkach, zahaczając o usta i odgarniając włosy za uszy. Kierowała się w dół, przez szyję i obojczyki, aż do dekoltu. Przystanęła na moment, jakby zastanawiając się, co robić dalej. W odpowiedzi na takie zawahanie wzięłam ją za rękę i położyłam ją na sutku, celowo dość mocno ściskając go palcami. Wtedy poczułam po raz pierwszy tego dnia, że mogę nie dać rady spełnić złożonych samej sobie obietnic.
     Być może zareagowałam w ten sposób na urodę Sofi? Tak naprawdę, gdyby podciąć albo chociaż odpowiednio zaczesać jej włosy, zmyć ostry makijaż i ubrać w dżinsy oraz podkoszulek, wyglądałaby jak delikatnej urody chłopak. Czy raczej dziewczyna, która wygląda jak chłopak, który wygląda jak dziewczyna. Tomboy się chyba takie coś nazywa, ale żadna ze mnie ekspertka. A może to przez jej zachowanie? Bezpośrednie, niemal napastliwe, niejednokrotnie przekraczające granicę wulgarności postępowanie ze mną?
     Względnie, po zbliżających się powoli jakby nie liczyć czterdziestu latach mojego w stu procentach heteroseksualnego pożycia – nie żeby nudnego, niedającego mi satysfakcji lub ograniczającego się do dwóch pozycji na krzyż, ale jednak – miałam ochotę na coś więcej? Choćby z czystej ciekawości? Ostatecznie ile zostało mi czasu na takie eksperymenty? Nie, w żadnym razie nie czułam się staro! Tym bardziej Adam mi niczego nie wypominał! Czy to z grzeczności, miłości czy obawy o własne życie, ale przenigdy, nawet w trakcie najbardziej zażartych kłótni, nie usłyszałam od niego przykrych słów na temat mojej metryki, ani różnicy lat pomiędzy nami. Natomiast byłam nieustannie zaskakiwana intensywnością i szczerością jego zaangażowania, zarówno w sferze uczuciowej, jak i czysto fizycznej. Ale nie ukrywajmy, nie byłam już w kwiecie wieku, a najpiękniejsze komplementy i najwspanialszy seks nie mogły przysłonić smutnej prawdy. Na niektóre sprawy było za późno już teraz, a na inne będzie lada chwila.
     Nie, w żadnym wypadku nie brałam pod uwagę choćby teoretycznej możliwości zdradzenia Adama z innym mężczyzną! Nawet w momentach, w których było nam ze sobą wybitnie nie po drodze – a nie ukrywam, że ich nie brakowało. Do tego przyznam się otwarcie: nie raz miewałam okazje do skoku w bok. Ostatecznie odrzucając równie fałszywą, co całkowicie zbędną skromność, musiałam przyznać, że choć nie byłam już najmłodsza, wciąż podobałam się mężczyznom. Dodatkowo wysokie i wpływowe stanowisko w firmie sprawiało, że byłam łakomym kąskiem dla cwaniaczków, karierowiczów, wazeliniarzy czy choćby zwykłych podrywaczy, od których wielokrotnie słyszałam bardzo jednoznaczne propozycje. Casami tak dosłowne i zdecydowane, by nie powiedzieć bezczelne, że wystarczyło powiedzieć „tak” i zrzucić ubranie.

     Co natomiast z seksem z inną kobietą, czy raczej powinnam powiedzieć w tym przypadku: dziewczyną? Czy gdybym zamiast obcym kutasem zadowoliła się obcą cipką, to coś by to zmieniło? A jeśli tak, to jak bardzo?
     I nie raziły mnie same określenia: kochanek / kochanka. Przecież nawet Adama mogłam nazwać moim mężem, ojcem dwójki wspaniałych dzieci, wsparciem, ostoją... Lecz jednocześnie nadal był, i zawsze będzie, młodszym o dobrą dekadę, niesamowicie jurnym, nienasyconym oraz spragnionym mego dojrzałego, pełnego ciała kochankiem. Czy w takim razie teraz, będąc już po pięćdziesiątce, nie mogłabym mieć także kochanki? Takiej przed trzydziestką? Skoro dość nieoczekiwanie dla nas obojga, Adam tyle zmienił w moim życiu – a jakby nie patrzeć, niemal bez wyjątku były to zmiany na lepsze – to dlaczego Sofia nie miałaby zrobić tego samego?
     Tym bardziej że doskonale zdawałam sobie sprawę, że ona zrobiłaby dla mnie wszystko. Także, a może przede wszystkim, w sprawach łóżkowych. Mogłabym nadstawić jej absolutnie każdą część ciała, a ona nie dość, że z pełnym zaangażowaniem wylizałaby ją do czysta, to błagała o jeszcze. Zdominowałabym ją w tak wyuzdany i sadystyczny sposób, jaki tylko przyszedłby mi do głowy, a i tak nie pisnęłaby choćby słowa sprzeciwu. Owszem, piszczałaby naprawdę przenikliwie, lecz tylko dlatego, bym nie przestała jej wykorzystywać. No i w końcu przekonałabym się na własnej skórze, jakie to uczucie móc dosiąść kobietę od tyłu i rżnąć do nieprzytomności. Przy czym brak penisa byłby najmniejszym problemem.
     Tylko… po co? Czy czułabym się przez to szczęśliwsza? Lepsza? Jakoś bardziej usatysfakcjonowana lub zaspokojona? Tak właśnie miały wyglądać marzenia, które chciałam spełnić? I czy mogłabym spojrzeć po wszystkim w oczy nie tylko Sofi, Adamowi i córkom, ale przede wszystkim samej sobie?

     Przysunęłam się do niej bliżej. Tak bardzo, że ciepły, subtelnie pachnący Earl Greyem oddech leciutko łaskotał mi twarz. Wypełniałam płuca aromatami młodej skóry, świeżo umytych włosów i nazbyt hojnie użytych perfum, przebijających się przez leniwie płonące na stoliku kadzidełko, zostawiające w powietrzu siwe spiralki lekko gryzącego dymu. Oraz jeszcze jedną, coraz natarczywiej atakującą mnie wonią. Niby doskonale znaną, z którą byłam oswojona, od kiedy tylko zdałam sobie sprawę z jej istnienia, lecz jednak obcą, intrygującą swą innością.
     Balansowałam niebezpiecznie na ostrzu brzytwy najbardziej skrytych i wyuzdanych żądz oraz pragnień, tnących mnie coraz boleśniej. Dopadła mnie nagła, niemal niepowstrzymana chęć złapania Sofi za nadgarstek, wyciągnięcia śliskich palców z ociekającej lepkimi sokami cipki i włożenia ich sobie w usta. Oraz momentalnego odpłacenia się dokładnie tym samym: rozsmarowaniem mojej wilgoci, której obfitości byłam aż nadto świadoma, po jej twarzy. A zanim zdążyłaby zareagować, pchnięcia na plecy i wciśnięcia głowy głęboko w głośno skrzypiący sprężynami materac. Moją wielką, mokrą dupą.
     – Sofia, chciałabym ci coś powiedzieć – wyszeptałam.
     – Mów do mnie, proszę. Czuję się jak nigdy wcześniej – choć jej głos był ledwo słyszalny, wzrok stał się nagle jasny i skupiony na twarzy, a nie jakimkolwiek innym fragmencie ciała.
     – Ja też. Muszę ci się przyznać, że… podnieciłaś mnie jak żadna inna kobieta. I ledwo daję radę, żeby się na ciebie nie rzucić. Dlatego muszę… chcę… przepraszam, ale powinnyśmy to przerwać. Za moment naprawdę się nie powstrzymam i nasze spotkanie skończy się czymś, czego obie będziemy bardzo, ale to bardzo żałowały. Wybacz, nie mogę już dłużej.
     Zastygła w całkowitym bezruchu, jakby zastanawiając się nad słowami, wypowiedzianymi z niespodziewanie szczerym żalem.
     – Dobrze – westchnęła w końcu, a z jej ust znikł rozmarzony uśmiech. – Gdzieś głęboko miałam nadzieję na więcej, ale… ja jebię, Ewa, nie rób ze mnie durnej siksy! Widzę, jak się męczysz i ani nie chcę dłużej cię kusić, ani tym bardziej wpierdalać się między ciebie a Adama – na moment poniosły ją emocje, ale szybko się opanowała i kontynuowała już spokojniej: – Chciałabym tylko spróbować jeszcze jednego. Pragnę wiedzieć, jak pachniesz. Jak smakujesz. Wiem, że nie pozwolisz mi, żebym cię wylizała i nie śmiem nawet prosić, ale daj mi chociaż…
     – Nic już nie mów! – przerwałam w pół słowa.
     Wcisnęłam palce w kobiecość. Głęboko i zdecydowanie, by zebrać nimi jak najwięcej kleiście gęstej żądzy, gromadzącej się we mnie jeszcze zanim usiadłyśmy naprzeciwko. Zanim się przebrałam. Tak naprawdę nim w ogóle się tu zjawiłam. I taką właśnie, wyciągniętą spomiędzy ud, śliską od lśniącej wilgoci dłonią, przeciągnęłam po wargach Sofi.

     I w tym właśnie miejscu zakończę relację z tamtych pamiętnych chwil. Definitywnie, jednoznacznie i bez możliwości jakiegokolwiek dalszego podejmowania tematu. I nie, Adamie, nigdy ci nie ujawnię, co miało miejsce między mną a Sofią. To będzie mój słodko-gorzko-piżmowy sekret. Ale możesz być pewien, że dotrzymałam obietnicy i ona w żaden sposób mnie nie wypieściła. Nie pocałowała w usta, ani żadną inną część ciała. Nie zrobiła mi palcówki, minetki czy czegokolwiek, z czego musiałaby się tłumaczyć. Ja także nie zrewanżowałam się jej niczym podobnym. Ba, jedyne miejsca, których ośmieliła się dotknąć przez te wszystkie dni, to moja twarz, dekolt oraz sutki. A właściwie jeden, konkretnie prawy. Tylko dlatego, że sama położyłam na nim jej rękę.
     Chociaż nie, przepraszam, skłamałabym! Dwukrotnie i ja dotknęłam ją w sposób, który mógłby zostać uznany przez ciebie za nazbyt intymny. Raz, kiedy włożyłam palce w jej usta i trzymałam je w nich głęboko, sięgając dosłownie migdałków, aż do momentu, w którym przeżyła długą, szaleńczą rozkosz. Na przemian jęcząc i krztusząc się mą dłonią, mokrą już nie tylko od wilgoci z cipki, ale i spływającej śliny. A drugi, gdy niedługo potem Sofia leżała na plecach, a ja pochyliłam się nad nią tyłem, na wysokości twarzy. Zaznaczam, że na wysokości, a nie na samej twarzy! I siedziałam tak, ociekając żądzą z rozpalonej kobiecości dosłownie centymetry od jej ust. Pozwalając by Sofia nie tylko mnie podziwiała, ale też, czego byłam bardziej, niż pewna, oddychała głęboko mym intensywnym zapachem. Pieściła się tak, jak tylko miała ochotę. Wierzgając pod ciężarem mojego ciała, szczytowała kolejne trzy razy.
     I cóż z tego, że ona przeżyła wówczas w sumie cztery orgazmy, a ja ani jednego? Pomimo że miałam na to dziką ochotę? A co to, świat kończy się za zaspokajaniu własnych żądz? No, chyba nie… a może jednak? Z tym jednak wolałam zaczekać na powrót do domu.

*

     – Najdroższy mój, dobrze się czujesz? Mam nadzieję, że nie masz do mnie pretensji?
     – Nie w tym rzecz, po prostu ogromnie mnie zaskoczyłaś.
     – Naprawdę nie jesteś zły? Nawet o to, że Sofi mnie tak… upiększyła?
     – Ewuś, proszę cię! Nie przepadam za nią, ale nie będę się na ciebie gniewał! Wybrałaś ją, bo widocznie miałaś powód. I dla mnie to wystarczy. Zresztą, może nie jestem jakimś ekspertem, ale po prostu podoba mi się, co ci zrobiła. Ty cała mi się podobasz!
     Adam uśmiechnął się i zaczekał, aż Ewa ostatecznie ułoży się wygodnie na łóżku, po czym rozchylił jej uda i ponownie, tym razem znacznie spokojniej i uważniej, zapatrzył się we wszystkie cudowności znajdujące się między nimi. Fakt, nie był przesadnym entuzjastą ani tym bardziej znawcą sztuki tatuażu, niemniej potrafił docenić kunszt. Równe, precyzyjne kontury oraz żywe, idealnie dobrane barwy, a przede wszystkim sam przedmiot rysunku. Anielica była autentycznie atrakcyjna, z posągowymi rysami i bardzo – może nawet za bardzo – kształtna, lecz bez popadania w najmniejszą choćby wulgarność.

     Ostrożnie dotknął ustami pokrytej malunkiem skóry, lecz nie stwierdził żadnego podejrzanego posmaku. Dlatego teraz, już z pełną premedytacją, podążył w kierunku śladów po szyciu, wkłuciach i wszelkich innych pozostałości zabiegów, jakie musiała ścierpieć jego najdroższa żona, a które były ceną za równie nieoczekiwane, co spóźnione macierzyństwo. I choć tatuaż przysłaniał je niemal idealnie, to przecież Adam wiedział doskonale, w którym dokładnie miejscu się znajdują. I poświęcił tyle czasu ich obcałowywaniu, by Ewa także wiedziała, że on wie. I że nie musi się przed nim absolutnie niczego wstydzić, bo kocha ją taką, jaka jest.
     Powolutku zsuwał się ku bujnie rozkwitłemu kwiatowi kobiecości. Odchylił nogi Ewy jeszcze szerzej i opuścił głowę na wprost gładziutkiego, wciąż lekko lśniącego nie do końca wchłoniętym balsamem łona. Niby doskonale znał każdy, najmniejszy nawet fragment jej ciała, lecz teraz zdawało mu się, jakby na nowo poznawał skryte do tej pory sekrety. Czy przez mocno kontrastującą, pozbawioną najmniejszych nawet śladów pokrywającego ją do tej pory gąszczu, jasną skórę, czy jego intensywne starania, ale Ewa stała się dosłownie bordowa. Jej intensywnie ukrwiona, nabrzmiała łechtaczka unosiła się wyraźnie ponad poziom rozwartych, ciemnych płatków, coraz niecierpliwiej oczekując kolejnego pocałunku.
     Nie dał się długo prosić i choć czekał na ten moment naprawdę długo, celowo nigdzie się nie spieszył. Zamiast głęboko lizać, ledwo tylko muskał ukochaną samym czubkiem języka, rozkoszując się nieznaną mu dotychczas, gładziutką fakturą. Zdecydowane, mocne ssanie zamienił na delikatne, miękkie całusy, składane końcami warg, starając się wyczuć najmniejsze nawet różnice między wcześniejszym a obecnym smakiem swej kobiety. A silne, czasami przekraczające granicę między przyjemnością a bólem, ugniatanie sutków zastąpił ciasnymi okręgami, zataczanymi niemal bez nacisku przez poślinione palce. Dzięki czemu rozkosz Ewy narastała powolutku, niemal niezauważalnie, lecz z każdą chwilą nieubłaganie przybliżając ją do nieuniknionego finału. Równie spokojnego, co poprzedzające go pieszczoty i tak rozciągniętego w czasie, że gdyby nie lekkie drżenie bioder i cichutki, przeciągający się w nieskończoność jęk, Adam prawie by go przegapił.

     Odzyskanie przez nią jako takiej przytomności trwało naprawdę długo, lecz w końcu mocno wypięty, wygolony do gładka i zalotnie kołyszący się tyłeczek ostatecznie rozwiał jego wątpliwości co do stanu ukochanej żony. Niestety, niekoniecznie jego własnego. Ukląkł za nią, złapał pobudzoną do granic możliwości męskość i przeciągnął po mokrych, rozwartych szeroko wrotach do skarbnicy rozkoszy. I momentalnie się odsunął, próbując złapać głębszy oddech.
     – Przepraszam, muszę się chwilę uspokoić – sapnął.
     – A podołasz dzisiaj dwa razy? – odwróciła się z może nie do końca zadowoloną, lecz i pozbawioną pretensji miną. – Tylko w miarę szybko, bo dziewczynki wrócą za najdalej dwie godziny, a pewnie i wcześniej.
     – Sam nie wiem. Postaram się, ale…
     – Starania zostaw mnie! A teraz się kładź! – rozkazała półżartem.
Bez większych ceregieli Ewa usiadła tyłem nad wciąż poprawiającym się Adamem, podsuwając mu pod twarz swoje krocze. Wbiła palce głęboko w miękkie pośladki, rozchyliła je i tym razem kryjąc się już z niczym, zażądała:
     – Całuj!
     – Ale jestem tak pobudzony, że nawet bez pieszczenia zaraz…
–      A weź, nie marudź! Wyliż mi moja wielką, wygoloną dupę, tylko porządnie! Ja nie wiem, tyle czasu ze sobą jesteśmy i ciągle muszę ci wszystko tłumaczyć! – zakończyła dyskusję z wyraźnym przekąsem i opadła biodrami na twarz kochanka.
     Faktycznie, Adam nie przesadzał ani trochę w swych deklaracjach. Nie minęła nawet minuta, by stojąca sztywno męskość, mimo braku jakiejkolwiek dodatkowej stymulacji, zaczęła rytmicznie naprężać się i pulsować. Ewa musiała przyznać, że taki sposób szczytowania ukochanego niezwykle ją podniecał, a z tego, co mówił on sam, stanowił niezwykłe przeżycie także dla niego. Niemniej była aż nadto świadoma, z jak – wydawałoby się – niemożliwych miejsc będzie musiała potem wycierać ślady namiętności. Dlatego w ostatniej chwili pochyliła się, obejmując ustami drżącą główkę penisa.

     Gdyby ledwie kilka godzin wcześniej ktoś powiedział im, że po ponad dwóch tygodniach rozłąki zadowolą się li tylko miłością francuską, wyśmialiby go bezlitośnie. Lecz owe delikatne, niespieszne pieszczoty, którym się wspólnie oddali, okazały się na tyle satysfakcjonujące i zapewniające tak dogłębne spełnienie, że nie potrzebowali już absolutnie niczego poza kojącym ciepłem własnych ciał.
     Adam leżał na boku, przylegając całym sobą do pleców Ewy. Z nieukrywanym zadowoleniem obejmował jej pulchny brzuszek, wdychając słodkawy zapach włosów, łaskoczących do lekko w nos. Coś w głębi serca mówiło mu, że jego najdroższa naprawdę miała ważne powody, by zachować szczegóły powstania nowej ozdoby jedynie dla siebie. I w żadnym razie nie powinien o nie dopytywać. Ani teraz, ani nigdy. A że przez lata nauczył się ufać takim przeczuciom, szybko odgonił niechciane myśli.
     Chociaż jedna rzecz wciąż nie dawała mu spokoju, a była nią sama Sofia, podejrzanie pasująca do pewnej sytuacji, niejednokrotnie poruszanej przez nich w toczących się nieraz naprawdę długo, łóżkowych dyskusjach. I mimo że do tej pory pozostawały one jedynie rozmowami, to nagle, właśnie dzięki pojawieniu się niespodziewanego katalizatora w postaci młodej, nadto oryginalnej tatuażystki, przeszły w fazę niebezpiecznie bliską wprowadzenia ich w życie.

     Ewa przesunęła rękę Adama ku biustowi, starając się ułożyć ją dokładnie między swobodnie opadającymi piersiami, w czym wybitnie przeszkadzał jej brak dodatkowego stawu gdzieś pomiędzy łokciem a nadgarstkiem. Z jednej strony cieszyło ją, że nie poruszał tematu Sofi, zadowalając się całkowicie udzielonymi mu wyjaśnieniami, lecz z drugiej czuła gdzieś głęboko drażniące zgrzytanie sumienia. Niby nikogo nie okłamała, ale…
     Starając się dłużej nad tym nie zastanawiać, odpłynęła ku wspomnieniom ledwo co minionego seksu. Zwłaszcza przecudownego orgazmu, po którym czuła się wprost fantastycznie. Nawet jeśli nie był poprzedzony odpowiednio długą sesją ostrego ruchania – ze szczególnym uwzględnieniem jakże spragnionego takich doznań tyłeczka – i przyozdobiony symfonią dzikich porykiwań. Była w pełni zaspokojona, ale nie wykończona. Całkowicie zrelaksowana, lecz nie znudzona. Ponadto Adam zaskoczył ją taką obfitością wytrysku, że dawno nie musiała się tak bardzo postarać, by połknęła go do ostatniej kropli. Co zresztą sprawiło jej wyjątkowo niegrzeczną, niemalże perwersyjną satysfakcję.
     Rozmyślali tak pięć minut, kwadrans, aż wreszcie oboje zapadli w kojącą emocje drzemkę, z której wyrwało ich dopiero natarczywe pukanie do drzwi sypialni, anonsujące pojawienie się w nich dwóch par zerkających ciekawsko, dziecięcych oczu. Posiadaczki tychże okazały się, ku wyraźnemu zakłopotaniu niektórych obecnych, być wybitnie zainteresowane podejrzanym faktem, po jakiego właściwie ciężkiego Muminka mamusia z tatusiem (zdecydowanie nie Muminka) wylegują się w samym środku dnia na łóżku, skoro im samym zabraniają. Do tego z niedającymi się szybko zasłonić pewnymi częściami ciała na widoku. Tak być nie będzie, do jasnej Migotki!

***

Tekst i zdjęcie: (c) Agnessa Novvak

Opowiadanie w powyższej, poprawionej wersji, zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 03.03.2020. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj oraz odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka, niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz