Ballada o trzech nieznajomych, czyli rzecz o winie, karze i odkupieniu (część 6)

Ballada o trzech nieznajomych, czyli rzecz o winie, karze i odkupieniu (część 6)Zapraszam na epizod szósty!

***

     Nie była to najmądrzejsza decyzja. Wściekle nienawistny wzrok uniósł się znad podłogi. Ledwo zdążyłem odskoczyć przed śmiercionośnymi pazurami, przecinającymi powietrze w miejscu, gdzie sekundę wcześniej miałem twarz. Na następny unik zabrakło mi już czasu. Gnana obłąkaniem Aurora wskoczyła na mnie, powalając z powrotem na materac, tym jednak razem w celach wybitnie nieseksualnych. Chociaż…
     – Czemu żeś mi to zrobił? Przecie widziałam, jak na mnie patrzysz! Jak do mnie mówisz! – Jej głos przypominał zgrzytanie zapieczonych zębatek zepsutego zegara. – I już takie nadzieje z tobą wiązałam! Nawet siostry żem urobiła, że masz być mój! Tylko mój! Ale musiałeś stchórzyć! Musiałeś, ty złamasie ty! Ze mną byś przeżył rzeczy, których nawet se nie wyobrażasz! Za jedno twoje spojrzenie bym ci obciągnęła na kolanach! Na środku fontanny! – zaśmiała się złowrogo do własnych słów. – Za jeden gest dałabym se wsadzić co byś chciał i w jaką dziurę byś se tylko umyślił! Brałbyś mnie dzień po dniu, noc po nocy, a każde życzenie byłoby dla mnie jak rozkaz! Byłbyś moim władcą, a ja twoją niewolnicą! Rozumiesz?! A ty musiałeś wszystko spierdolić! Dlaczego? No, powiedz mi wreszcie: dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?! Dla…
     Przydusiła mnie kolanem i zaczęła maniakalnie okładać po głowie zaciśniętymi piąstkami, wykrzykując to jedno słowo. Kolejne uderzenia bolały co prawda coraz bardziej, ale też wreszcie przebudziły stłamszony instynkt samozachowawczy. Musiałem błyskawicznie zebrać myśli! Skoro czułem się jak po jakimś ruskim krokodylu, może faktycznie celowo dodano coś do wina? Jeśli tak, należało się tego jak najszybciej pozbyć! Tylko jak najpierw sprawić, żeby…
     Nad czym ja się w ogóle zastanawiałem? Skoro dawałem sobie radę z wytrenowanymi, głowę wyższymi od siebie bysiorami, to jaki niby problem stanowiła ta drobna kobietka? Nawet jeśli zachowywała się jak szajbnięty pomiot Belzedupa?

     Jednym szarpnięciem uwolniłem ręce i z całej siły złapałem zupełnie zaskoczoną nagłą reakcją Aurorę za nadgarstki. Kilka przećwiczonych ruchów później leżała oszołomiona na brzuchu. Z wypiętą wysoko dupcią. Cudownie krąglutką, wygoloną do gładka i wręcz zachęcającą leciutkim rozwarciem, by ją posiąść… Co ja miałem w głowie?! Potrzebowałem przecież jakimś cudem oczyścić organizm ze świństwa mącącego ciało oraz umysł, odnaleźć Pitbula i spróbować wydostać się z tej jaskini szaleństwa! A nie zastanawiać się nie tyle czy, lecz w jaki sposób zgwałcić będącą teraz na mojej łasce i niełasce kobietę!
     Przytrzymałem jej ręce wzdłuż pleców i usiadłem całym ciężarem na nogach. Mimo całej tej chorej, wciąż nie do końca zrozumiałej sytuacji oraz niedawnego spełnienia, zorientowałem się, że bardzo szybko powracam do pełni formy. Grubą, długą i jeszcze twardszą męskością rozchyliłem pośladki Aurory, która najwyraźniej zrozumiała, co ją czeka, bo zaczęła miotać się jak oszalała. Rzucając przy okazji w moją stronę stekiem wyzwisk, które w wrodzonej grzeczności postanowiłem przemilczeć. Bo, kurwa jebana pierdolona mać, tak. Dla absolutnej pewności trafienia wycelowałem raz jeszcze, przygotowując się do pchnięcia, którym zamierzałem za chwilę dosłownie rozerwać zupełnie nieprzygotowane do tego ciało. Jeden, dwa i…

     Trzy! Cios w potylicę momentalnie pozbawił Aurorę przytomności.
     Z największą ostrożnością upewniłem się, czy nie przesadziłem z siłą… Mimo braku kontaktu wciąż oddychała, więc ułożyłem ją bezwładną na materacu w pozycji bezpiecznej, tak by niczym się nie zakrztusiła ani nie spadła z łóżka. Na koniec, przygładzając palcami rozwichrzone włosy, okryłem miękkim pledem.
     Pochyliłem się nad wanną i, nie namyślając długo, wepchnąłem palce do gardła, wywołując torsje. Po opróżnieniu żołądka odkręciłem kran i wypiłem tyle wody, ile dałem radę w siebie wmusić, odczekałem ile byłem w stanie i powtórzyłem wszystko raz jeszcze. Wreszcie oparłem się plecami o ścianę, oddychając ciężko, po czym spojrzałem ponownie na leżącą na łóżku Aurorę. Tym razem ze strachem. A jeśli się ocknie? Może naprawdę będzie lepiej ją…? Albo najpierw skorzystać z tyle co zarzuconej okazji na zaznajomienie się z jej tyłeczkiem?
     Nie! Tej granicy nie byłem w stanie przekroczyć. Bardzo możliwe, że ledwie kwadrans wcześniej Aurora miała zamiar w ataku furii mnie skrzywdzić. Być może nawet zabić. Tyle tylko że, choćbym nawet chciał, nie mogłem odpłacić jej tym samym. Nie potrafiłem. Dlaczego? A czy wszystko i zawsze musiało dać się logicznie wytłumaczyć?
Oprzytomniały na tyle, ile pozwalały warunki, wciągnąłem ubranie. Zamknąłem za sobą drzwi na klucz i z odbezpieczonym pistoletem w dłoni zagłębiłem się w oświetlony kinkietami korytarz.

*

     Poruszałem się cichutko, analizując uważnie rozkład pomieszczeń i sprawdzając po trzy razy, czy kolejny mijany cień nie przejawiał skłonności skrytobójczych. Dworek niby nie był specjalnie rozległy, lecz wciąż nie znalazłem nawet śladu po Pitbulu i rodzeństwie Aurory. A może naprawdę wystarczyłoby, żebym tylko ja dotarł do samochodu? Niedawne złośliwe rozważania na środku zagubionej drogi były jedynie złośliwymi rozważaniami i nie miały większego praktycznego znaczenia, lecz teraz całkiem serio walczyłem o życie! Tym bardziej że mimowolnie zacząłem przyglądać się obrazom na ścianach, na które wcześniej nie zwróciłem specjalnej uwagi.
     Na jednym wytwornie odziana dama poniżała pejczem skrępowanego mężczyznę w średnim wieku. Drugi przedstawiał przykutą nago do wielkiego krzyża młodziutką dziewczynkę, smaganą najwyraźniej wyjątkowo ostro zakończonym, zostawiającym krwawe pręgi na bielutkiej skórze biczem. Także przez kobietę. Na trzecim kolejny mężczyzna, tym razem u szczytu formy, zwieszał się bezwolnie głową w dół, przywiązany do haka w suficie. A – jakże by inaczej – przedstawicielka płci piękniejszej, ubrana w wystawną balową suknię, klęczała przed nim. Podrzynając mu półksiężycowym nożem gardło i zbierając bryzgającą posokę do szerokiej misy. Dalej wisiała czwarta, piąta oraz dziesiąta scena. Z wyraźnie wymuszonym, brutalnym seksem w najbardziej wyuzdanych pozycjach. Z użyciem najwymyślniejszych akcesoriów. Z bólem i cierpieniem. Z torturami. Z rozczłonkowywaniem.
     Nieodzownie wymagającą pobytu w psychuszce wyobraźnię autora można by jeszcze próbować jakoś tłumaczyć, gdyby nie jeden drobny, lecz znaczący fakt: obrazy nie były obrazami a fotografiami. Tak szczegółowymi, że przy odpowiednim skupieniu można było dostrzec choćby krople wspomnianej krwi, plamiące podłogę.

     Przeszedłem przez opuszczony, skryty w pełzającym poblasku dogasającego kominka salon, dzielnie ignorując obfite pozostałości uczty, zalegające na stole. Już miałem skręcić ku wyjściu, gdy usłyszałem głuche hałasy, dochodzące… spod podłogi? Kierując się nimi, szybko odnalazłem kręcone schodki, prowadzące do obitych nitowaną blachą ciężkich drzwi. Pchnąłem je z największą ostrożnością, tak by nie wydały najcichszego nawet skrzypnięcia. Powolutku wsadziłem głowę do pomieszczenia znacznie większego niż to piętro wyżej. W którym o tyle, ile potrafiłem rozpoznać w stłumionym świetle, najprawdopodobniej zrobiono wszystkie zdjęcia.
     Do tego samego bowiem drewnianego krzyża i z tak samo rozpostartymi członkami, przywiązano zakneblowanego – oraz najwyraźniej nieprzytomnego – mojego pożal się Boże towarzysza podróży. Może i był kawałem skurwysyna, jednak w tym momencie szczerze go pożałowałem. Czy raczej tego, co z niego zostało, gdyż obecnie przypominał nie człowieka, a raczej rozszarpaną, bezkształtną miazgę, spływającą kleistą breją o obrzydliwej barwie brudnego bordo. Naprzeciwko której na szerokim, szenilowym szezlongu spoczywała Ariadna. Całkowicie naga. Z rozchylonymi nogami, pomiędzy które wciskała gigantycznego, wyglądającego z daleka na wyrzeźbionego z kości słoniowej fallusa. Podczas gdy Aida, dla odmiany odziana w zapięty wysoko pod szyją, podkreślający posągowe proporcje kostium z błyszczącej czernią skóry, przecierała jej ciało chustą, maczaną w…  
     Byłem oddalony o dobre kilkanaście metrów, a półmrok nie ułatwiał mi zadania, lecz naprawdę mogłem się domyślić, czym była rubinowa, spływająca powolutku po ciele ciecz. Zlizywana przez Aidę długim, wijącym się językiem z boskich… czy też diabelskich piersi własnej siostry.

***

Tekst oraz okładka (c) Agnessa Novvak

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 23.11.2019, a w niniejszej, zremasterowanej wersji, 23.11.2020. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobało Ci się opowiadanie? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na FB i Insta (niestety nie mogę wkleić linków, niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz