Przedstawiam epizod trzeci:
***
Rozejrzałem się podejrzliwie ostatni raz. Zapytałem Pitbula, czy na pewno wie, co robi. Ja zaś wiedziałem doskonale, jakże bezbrzeżnie durne było owo pytanie, które wszakże musiałem zadać choćby dla uspokojenia sumienia. Wysiadłem z auta, na co pierwsza z napotkanych dam lekko dygnęła.
– Raczcie wybaczyć, panowie, że nie przedstawiłam się wcześniej, lecz nie było atmosfery ku temu. Jestem Ariadna.
O ile jej uśmiech wyglądał na szczery, o tyle ewidentna pociotka Alexis Carrington spojrzała na nas, jakbyśmy wybitnie impertynencko przerwali jej kupno kolejnej kolii z brylantami. Względnie wibratora. Co najmniej platynowego.
– Aida. – Niechętnie wyciągnęła dłoń. – Cóż, co prawda nie spodziewaliśmy się gości, niemniej skoro zostaliście już zaproszeni… wchodźcie!
Posiadłość już z zewnątrz wyglądała okazale, lecz dopiero wnętrza, po prawdzie przypominające bardziej niewielki pałacyk niż typowy ziemiański dworek, ujawniały pełnię wspaniałości. Żarzące się w marmurowym kominku polana trzaskały urokliwie, wypełniając pomieszczenie przyjemnym ciepłem. Zdobne kinkiety oświetlały lśniącą wypolerowanym drewnem posadzkę, a pokryte wielobarwnymi tapetami ściany obwieszono gęsto wszelkiej maści bronią białą, trofeami myśliwskimi i obrazami. Ponad samym środkiem salonu górował zaś rozłożysty, migoczący miriadami kryształków kandelabr, zalewający blaskiem potężny, wsparty na rzeźbionych nogach stół. Uginający się od, jak przyobiecała Ariadna, ciężaru złoconej zastawy, wypełnionej po brzegi najprzedniejszymi dobrami. Z rumianą, gargantuicznej wręcz wielkości gęsią na czele.
Wiedziałem, że powinniśmy razem z Pitbulem najpierw niezobowiązująco pogawędzić oraz kulturalnie podpytać o powód zaproszenia, jednak nie daliśmy rady zachować konwenansów. Wstyd przyznać, lecz skuszeni oszałamiającym aromatem parujących, podkreślonych żywicznym zapachem płonącego drewna półmisków, z miejsca rzuciliśmy się na kuszące wiktuały niczym wygłodniałe szczeniaki. Choć starałem się pomiędzy kolejnymi kęsami rozejrzeć w poszukiwaniu co ciekawszych – względnie niepokojących – szczegółów, udzielająca się atmosfera rozluźnienia przytępiała zdrowy rozsądek. Tym bardziej że Aida po początkowej niechęci wzięła przykład z… członkini rodziny, rozchmurzyła się i sama zaczęła zagajać rozmowę. I nawet jeśli pewne pytania musieliśmy dyplomatycznie zignorować, dyskusja toczyła się zaskakująco jak na okoliczności przyjemnie i swobodnie.
Wtem z zewnątrz dobiegły niedające się zidentyfikować hałasy. Ariadna jedynie wzruszyła ramionami, za to Aida znów ściągnęła usta w nieprzyjemnym grymasie i odwróciła wyczekujący wzrok w stronę drzwi. Przez nie zaś, nie czekając najwyraźniej na zaproszenie, przeleciało po chwili miniaturowe, pokrzykujące tornado.
– Heja, siorki! Nie mówiłyśta, że goście będo! Bym się ogarnęła, a nie wpadam tera jak jaki dzik w żołędzie!
Niby sprawa pokrewieństwa została wyjaśniona, lecz ceną za tę jedną odpowiedź była istna lawina kolejnych pytań. Głównie dotyczących osóbki w skórzanej kurteczce, usiłującej ucałować broniącą się przed intensywnie bordowymi ustami Aidę. Niziutkiej, młodziutkiej oraz całkiem przyjemnie krąglutkiej, która po zwycięskim dobraniu się do jednej siostry szybciutko wymieniła czułości z drugą i z miejsca doskoczyła do mnie.
– Ale wyjedwabistą furkę macie! Dacie się potem karnąć? A w ogóle to… Aida, no nie zezuj! Wiem, że trza się przywitać! – Zamrugała powiekami pomalowanymi w zakręcone, wychodzące aż na skronie wzory. – Mówta mi Aurora!
Zachichotała, odstawiła parę nieskoordynowanych pląsów i poddała autodefenestracji. Aida sapnęła z rezygnacją. Ariadna udała, że nie wydarzyło się absolutnie nic godnego wspomnienia. Pitbul z wrażenia upuścił pożerane właśnie, ociekające tłuszczem udo gęsiopodobnego potwora. A ja gapiłem się jak ostatni kretyn w otwarte na oścież okno, które posłużyło Aurorze do jakże taktownego opuszczenia salonu. Starając się z całych sił dociec, dlaczego od pierwszej chwili jej ujrzenia serce waliło mi jak oszalałe?
*
Podziękowałem grzecznie za ucztę i pod byle pretekstem wyszedłem na dwór. Względnie pole, zależnie co kto uważał. Drżącymi dłońmi przetarłem łysą, perlącą się zimnym potem głowę oraz dla odmiany rozpalone, pokryte szpakowatą szczeciną policzki, próbując jakimś cudem nie dostać zawału. Byłem pewien, że po tysiącu złych i jeszcze gorszych uczynków, od lat znaczących koleje życia, stałem się ledwie pustą skorupą, niezdolną do głębszych uczuć. A może jednak nie? Czyżby istniał dla mnie choć cień nadziei? Próbując się jakoś opanować, wygrzebałem z kieszeni zmięte Biełomorkanały, zapaliłem i wciągnąłem smolisty, wypalający płuca do żywego dym, krztusząc się jak stary suchotnik.
– Te, od palenia tego gówna masz śmiech jak świnia kaszel! – Aurora, nie próbując nawet ukrywać rozbawienia, wyłoniła się zza auta.
– To ja się śmiałem? – Pomyślałem na głos.
– Brzmiało w sumie podobnie! – parsknęła. – Ale serio, wywal ten szajs, bo zdechnąć można! To co, powiesz no mi wreszcie, skąd żeśta się tu wzięli?
– Cóż, przejeżdżaliśmy w pobliżu, spotkaliśmy Ariadnę i jakoś tak wyszło.
Dla dodania wypowiedzi pozornej obojętności przydepnąłem peta, lecz tak naprawdę rozpaczliwie szukałem wyjścia z przerastającej mnie sytuacji.
– Ale będzieta chociaż do rana, co?
– Raczej tak, będzieta… znaczy, będziemy! – wydukałem, starając się w miarę możliwości mało bezczelnie przyjrzeć najwspanialszej kobiecie, którą w życiu…
A nie, chwila. Miałem przyjemność z – nie przesadzam i nie chwalę się bezpodstawnie – setkami kobiet. Pod każdym możliwym względem idealnych, z których naprawdę wiele poznałem z bardzo intymnej strony. Tymczasem Aurora była w gruncie rzeczy do bólu zwyczajna, różniąc się chyba wszystkim, czym tylko się dało, od swych sióstr. Ariadna w każdym jednym geście oraz słowie była tak autentycznie staromodna, iż byłbym w stanie uwierzyć na słowo, że pochodziła z czasów przynajmniej międzywojnia, o ile nie wcześniejszych. Aida, równie dumna co wyniosła, wyglądała i zachowywała się jak właścicielka multimiliardowej fortuny, traktując wszystkich dokoła z nieukrywaną wyższością, a mnie i Pitbula chyba nawet pogardą. Przy czym obie emanowały namacalną wręcz godnością, kulturą oraz obyciem, obok których ich najmłodsza krewna nawet nie przechodziła.
Spojrzałem na nią kątem oka. Była niewysoka, krępa i niepozbawiona nadmiarowego tłuszczyku, na dodatek odkładającego się nie w biuście, a głównie dokoła ciężkawych bioder, które ledwo mieściły się w koronkowym… body? Nie wiedziałem nawet jak nazwać ów ciuch, według mnie nadający się bardziej do sypialnianych ekscesów niż wyjścia między ludzi. Podążyłem spojrzeniem wyżej, przez przydużą ramoneskę, do dekoltu ozdobionego wielkim, przedstawiającym rozłożyste drzewo wisiorem, wykonanym ze złotych drucików, oplatających płytkę ze wzorzystego szkła. Gapiłem się w niego tak długo, szukając ewentualnego głębszego znaczenia, aż usłyszałem nerwowe chrząknięcie właścicielki.
Otrząsnąłem się i spłoszony odszedłem o krok, próbując ocenić Aurorę z szerszej perspektywy. Musiała mieć nigdy nieleczoną, wyjątkowo ostrą postać zespołu nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi, względnie brała wyjątkowo dobry towar i grubo przekraczała dozwolone dawkowanie. Kiwała się na bosych piętach, wyraźnie szukając zajęcia dla rąk. Nerwowo odgarniała asymetryczną, opadającą niesfornie na czoło, kasztanową grzywkę. Drapała się po, jak na mój gust, zdecydowanie zbyt wysoko podstrzyżonym boku głowy. Nieprzyjemnie strzelała stawami króciutkich, pulchnych palców. Aż w końcu, ewidentnie znudzona przeciągającym się milczeniem, podniosła perkaty nosek, odsłoniła wcale nieidealne ząbki i wbiła we mnie spojrzenie nieproporcjonalnie dużych oczu. Udowadniając po raz kolejny, że gdzieś w trakcie nauki zasad poprawnego posługiwania się językiem ojczystym – nie wspominając o kulturze osobistej – bardzo nie uważała.
– Dobra, bedzie tego! Zawijam się do środka, bo mi zara dupala przewieje!
No i diabli wzięli starania. Aurora była… a niech się dzieje, co chce! Żywym srebrem. Tak cudownie przeuroczym, że aż nie do uwierzenia. Skrzącym się milionem iskierek klejnocikiem. Bez cienia wątpliwości najwspanialszą kobietą… dziewczyną… istotką, jaką w życiu spotkałem.
***
Tekst oraz okładka (c) Agnessa Novvak
Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 23.11.2019, a w niniejszej, zremasterowanej wersji, 23.11.2020. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!
Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobało Ci się opowiadanie? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na FB i Insta (niestety nie mogę wkleić linków, niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!
Dodaj komentarz