Ballada o trzech nieznajomych, czyli rzecz o winie, karze i odkupieniu (część 4)

Ballada o trzech nieznajomych, czyli rzecz o winie, karze i odkupieniu (część 4)Zapraszam na część czwartą!

***

     Bezczelnie odciągnąłem Pitbula od stołu w samym środku popisów, które urządzał przed wyraźnie prowokującymi go Ariadną oraz Aidą, i spróbowałem podzielić się z nim wszystkimi obawami. Na czele z nieplanowanym przecież, wzbudzającym we mnie nieustanny niepokój pobytem w dworku. Niestety, tłumaczenia okazały się bezcelowe i gdy pan kazał – sługa musiał. Dosiadłem się więc do rozbawionego towarzystwa, popiłem, podjadłem, podowcipkowałem i poprzypatrywałem się naszym wciąż nieodgadnionym w swych zamiarach gospodyniom. By w końcu, nieco zawiedziony przedłużającą się nieobecnością najmłodszej z sióstr, poprosić o wyjście do pokoju.
     – Ależ proszę się nie kłopotać, szanowny panie, wszystko jest dopięte na ostatni guzik! Zapraszam za mną! – Ariadna podążyła drobnym kroczkiem w głąb korytarza, przywołując mnie gestem.

     Zdążyłem się już zorientować, że nie gościłem w pierwszej lepszej wsiowej chałupie na uboczu, ale przecież całe moje mieszkanie było mniejsze niż to jedno pomieszczenie! O przepychu nie wspominając. Przy czym najmocniej zaskoczyło mnie nie ogromne łoże z baldachimem, szafa o misternie intarsjowanych drzwiach czy nawet mieniące się żółtawymi ognikami świeczniki, lecz zupełnie przecież niepasujący do całości element wystroju w postaci skrywającej się za ażurowym przepierzeniem, błyszczącej elegancko polerowaną miedzią wanny. Wypełnionej po samiutkie brzegi.
     Gospodyni wskazała ją z tajemniczym uśmiechem, obróciła się na pięcie i wyszła bez słowa. Momentalnie zrzuciłem dalekie od świeżości ubranie i nie zważając na nic zanurzyłem się po szyję w aksamitnie kremowej, gorącej pianie. Próbowałem nie dorabiać dziwnych teorii, niemniej zastanowił mnie kolejny osobliwy fakt, że jak do tej pory nie dostrzegłem nigdzie nikogo z niezbędnej przecież służby. Przecież woda nie nalała się sama, świeczki nie pozapalały ani tym bardziej stół nie nakrył! Ostatecznie jednak odetchnąłem tylko pachnącą jałowcem, szałwią i sam nie wiedziałem czym jeszcze gęstą parą i rozejrzałem się dokoła, zatrzymując wzrok na staromodnych przyborach do golenia. Pędzel oraz mydło nie stanowiły dla mnie żadnego novum, w przeciwieństwie do oprawnej w bardzo prawdopodobne, że prawdziwy szylkret brzytwy. Po wyjątkowo dogłębnym przemyśleniu stwierdziłem, że co mi szkodziło? Kto nie naraża nigdy się na szwank, ten głównej stawki nie wygrywa… czy jakoś tak?

*

     Kilkanaście minut i co najmniej tyle samo zacięć później poprosiłem zwierciadełko, by rzekło, któż najpiękniejszy był na świecie? Bo na pewno nie ja! Szczęśliwie zestaw zawierał także wysokoprocentową wodę kolońską i kryształ ałunu, bez których wyglądałbym jak ofiara przemocy domowej. Czyściutki, pachnący i dobrą dekadę odmłodniały wyszedłem wreszcie z nieprzyjemnie stygnącej wody. Owinąłem wilgotny ręcznik dokoła bioder i zacząłem zastanawiać się, czy mam powrócić na salony – a jeśli tak, to w jakim stroju – gdy ktoś energicznie zapukał do drzwi. Po czym, nie pytając o pozwolenie, otworzył je i wparował do środka. Tym razem ubrany nie w zestaw młodego lumpeksiarza, a całkiem elegancką, dopasowaną do figury sukienkę barwy głębokiego granatu.
     – Ja rozumiem, że jesteś u siebie, ale… – Speszyłem się nagłą wizytacją.
     – A co ja niby, gołego faceta nie widziałam? – Nikt inny jak Aurora prychnęła z politowaniem, podszytym jednak nieukrywaną ciekawością. – Nic nie mówię, ale popraw se tę kiecę, bo ci widać! – zachichotała.
     Co za gówniara! Bezczelna, jawnie impertynencka, z rażącymi brakami w kindersztubie i… wywołująca pod wspomnianym ręcznikiem konkretną konfuzję samą swą obecnością. A że była – o ile mogłem ocenić – z górką dwukrotnie młodsza ode mnie? Nie takie zaciągałem do łóżka i, o ile dobrze pamiętam, im któraś zgłaszała z początku większe obiekcje, tym finalnie wylewniej mi dziękowała. Zachęcony wspomnieniami nabrałem ochoty, by zrzucić tymczasowe odzienie i stanąć przed nią w pełnej krasie. A potem wziąć choćby siłą, nie zważając na wszystko oraz wszystkich… Szybciutko odrzuciłem tę myśl z co najmniej stu różnych powodów, lecz nie mogłem sobie na koniec odmówić odrobiny prowokacyjnej złośliwości:
     – Będziemy tak tu stali, czy przyszłaś do mnie z jakimś konkretnym interesem?
     Na te słowa Aurora wbiła we mnie badawczy wzrok i zastanowiła się przez moment. Wyjątkowo długi oraz pełen napięcia. W końcu spojrzała na tarczę stojącego w kącie starego zegara, zerknęła przez ramię ku drzwiom i sięgnęła ku szyi. Ściągnęła przez głowę już nie ciężki kawał szkła, a cieniutki złoty łańcuszek, na którego końcu wisiał pęczek kluczyków tak misternie wykonanych, że można było je wziąć jedynie za ozdoby. Jednym z nich pomajstrowała w niewidocznym na pierwszy rzut oka otworze w drzwiczkach sekretarzyka i wyciągnęła zeń nie ozdobną papeterię, lecz dwa kielichy o szerokich czaszach, do których rozlała ciemnobordową zawartość rżniętej w krysztale karafki.
     – Tylko nie wychlej wszystkiego naraz, bo… – zawahała się – mocne jest. Diabelsko bym powiedziała.
     Z niewróżącym niczego dobrego uśmiechem przytknęła usta do brzegu pucharu, pociągając solidny łyk. Jakby na dowód, iż ów drogocenny dar nie zawierał w sobie ni krzty trucizny. A mawiał mędrzec: nie wierz nigdy kobiecie!

     Napitek smakował… oryginalnie. Niczym faktycznie solidnie wzmocnione wino, hojnie podlane miodem i dalece zbyt szczodrze podprawione korzeniami, których piekący posmak podrażniał podniebienie. Odstawiłem pusty kielich i spojrzałem na Aurorę. Tym razem spokojnie i bez żadnych niezdrowych podtekstów, chcąc ostatecznie dowiedzieć się, jakie ma – względnie jej siostry mają – wobec mnie plany.
     Już otwierałem usta, gdy ogarnęło mnie przedziwne, rozchodzące się stopniowo po całym ciele ciepło. W jednej chwili wszelkie troski, zmartwienia oraz problemy przestały mieć jakiekolwiek znaczenie, zalane falą nieziemskiej błogości. Liczyłem się tylko ja, stylowo urządzony pokój z ogromnym łożem i ona. Aurora. Liczył się już tylko… Nie, nie mogłem! Nie tutaj, nie teraz i nie w taki sposób! Przecież tyle, co dałem odpór zdecydowanie zbyt sprośnym oraz jakże niegodnym człowieka honoru myślom! A tymczasem nagle poczułem się niczym bezwolna łechtaczka… laleczka voodoo, którą wewnętrzny kusiciel bezlitośnie dźgał zatrutą pożądaniem szpilą.
     Liczył się już jedynie nieskrępowany absolutnie niczym, wrzący namiętnością seks.

***

Tekst oraz okładka (c) Agnessa Novvak

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 23.11.2019, a w niniejszej, zremasterowanej wersji, 23.11.2020. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobało Ci się opowiadanie? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na FB i Insta (niestety nie mogę wkleić linków, niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz