Ballada o trzech nieznajomych, czyli rzecz o winie, karze i odkupieniu (część 5)

Ballada o trzech nieznajomych, czyli rzecz o winie, karze i odkupieniu (część 5)Zapraszam na rozdział piąty!

***

     Bez namysłu rozplątałem węzeł ręcznika i odsłoniłem się bezwstydnie przed niezapowiedzianym gościem w pozie godnej kulturysty. Mającego już może swoje lata oraz niebędącego w życiowej formie, lecz wciąż zwartego i gotowego do natychmiastowego działania. Ponadto, co nie mniej istotne, obdarzonego przez naturę przymiotami stanowczo przekraczającymi średnią środkowoeuropejską. Aurora na ów widok przechyliła głowę i wyraźnie zaintrygowana otaksowała moje nagie ciało, ze szczególnym uwzględnieniem okolic naprężonej męskości. Po dłuższej chwili wpatrywania się w nią spojrzała mi w oczy i przygryzła lekko wargę, jakby rozważając już nie co, lecz w jaki sposób chciałaby zaraz zrobić.
     Kroczek za kroczkiem podeszła na odległość oddechu i przekręciła się plecami.
     – Rozepnij… – szepnęła nieoczekiwanie czułym głosem.
     Niezgrabnymi palcami odnalazłem suwaczek i jednym ruchem opuściłem satynową sukienkę do kostek. Nie wiedząc właściwie dlaczego, w najmniejszym nawet stopniu nie zaskoczyła mnie całkowita nieobecność bielizny, czego jednak nie mogłem powiedzieć o szafirowym motylku, trzepoczącym pomiędzy łopatkami. Nieśmiało przeciągnąłem palcami po tatuażu, kreśląc spirale na jaśniutkiej skórze. Zachęcony własną odwagą, przylgnąłem do sięgającej mi ledwie do wysokości barków kobietki. Objąłem ją od tyłu wpół, pochyliłem głowę i powolutku pocałowałem podgolony kark. Wędrowałem ustami w kierunku malutkich, wręcz dziecinnych uszu, to zawracałem ku plecom, za każdym kolejnym okrążeniem docierając niżej. W końcu przyklęknąłem, objąłem ramionami gruszkowate biodra i przytuliłem twarz do krągłych pośladków. Obsypywałem je drobniutkimi całuskami, smakując pokrytą jedwabistym meszkiem skórę, podczas kiedy Aurora dreptała w miejscu, stopniowo obracając się do mnie przodem.

     Gdy nagle, zupełnie nie wiadomo jak ani skąd, w coraz silniej szumiącej od podejrzanego trunku i ledwo powstrzymywanych emocji głowie, rozległy się absolutnie niepasujące do panującego nastroju słowa. Niedające się w żaden sposób odgonić i brutalnie zmuszające do zadumy, refleksji oraz natychmiastowego zaciśnięcia oczu. Rozbrzmiewające natarczywie: Ludu mój ludu, cóżem ci uczynił? W czymem zasmucił albo w czym zawinił?
     Jak to czym? Całym swym gówno wartym życiem! Gdybym zmarnował jedynie własne, mógłbym się jeszcze jakoś usprawiedliwić, ale… Nie było przykazania, którego bym nie złamał. Bez wyjątku. Nie uszanowałem wysiłku ojca swego i matki swojej. Zasad, które próbowali mnie nauczyć i uniwersalnych prawd płynących z wpajanej mi latami wiary. Łgałem jak pies niemal zawsze dla prywaty, a nie pro publico bono. Pożądałem żony bliźniego i to po wielokroć. Rzeczy, które jego były, tym bardziej. A co najgorsze…
     Bez wyjątku, powiedziałem! Ciążyły mi na sumieniu ludzkie istnienia. Wypalone, do cna zużyte, którym jedynie przyspieszyłem i tak nieunikniony, marny koniec. Ale też pełne sił, ufności oraz nadziei i z perspektywami na świetlaną, pełną szczęścia przyszłość. Oplatały mnie postrzępione nici cudzych losów. Gwałtownie przecinanych nożem, rozszarpywanych ołowiem, rozrywanych na strzępy gołymi rękoma. Tych byłem jeszcze w stanie się doliczyć, lecz co ze wszystkimi, którym – tylko i aż – nasypałem piachu w tryby życia? Jak wielu zostało pokonanych przez narkotyki, hazard czy prostytucję, którymi jakże skutecznie ich skusiłem? Byłem kreatorem wdów. Twórcą sierot. Architektem nędzarzy.

*

     Otrzeźwił mnie dotyk drobnych paluszków, ślizgających się po łysej głowie. Miękkość niewinnie gładziutkiego łona, w którego kojące ciepło wtulałem policzek. Wstydziłem się, lecz nie byłem w stanie powstrzymać gorzkich łkań odkupienia, o którym doskonale wiedziałem, że nigdy nie nadejdzie. I nawet płynące wprost z głębi serca uczucie, którym pragnąłem obdarzyć niespodziewanie postawione na mej drodze nagie wcielenie cudowności, nie było w stanie obmyć mnie z grzechu.
     Uniosłem mętny wzrok, zamierając na widok intensywnie niebieskich, wpatrujących się we mnie oczu. Zamrugałem załzawionymi powiekami, lecz ich nieludzki kolor nie znikał. Z jakimże czarnoksięstwem miałem do czynienia? Powstałem, drżąc w przestrachu, lecz Aurora tylko przytrzymała me spłoszone dłonie, uspokajając w niedający się pojąć sposób.
     Podprowadziła mnie ku krawędzi łóżka, pchnęła na nie bezpardonowo i dosiadła. Bez pytania, bez proszenia, bez jednego słowa i choćby cienia gry wstępnej. Mimo całkowitego braku przygotowania i naprawdę solidnego rozmiaru wszedłem gładko w nieoczekiwanie mokrą, otwierającą się przede mną jakże chętnie kobiecość.

     Cóż najlepszego się ze mną działo? Natychmiast zapomniałem o złośliwym nowotworze, toczącym duszę ledwie chwilę temu, i znów poddałem się wszechogarniającemu pożądaniu. Chwyciłem bezwiednie za podskakujące coraz energiczniej biodra, próbując się wyprostować, lecz Aurora niespodziewanie silnie pchnęła mnie z powrotem na łóżko. Wysunęła się na moment, podparła na rękach i kucnęła nade mną szeroko rozstawionymi nogami, po czym ponownie opadła na śliską, stojącą sztywno męskość. A ja tylko zadarłem głowę, wpatrując się oniemiały w doskonale niedoskonałe ciało.
     W pełne, wbijające mnie z impetem w puchowy materac, godne antycznej bogini płodności uda.
     W uroczo apetyczny, wydatny brzuszek, opadający na ociekające lepką wilgocią pulchne łono. Ukoronowane rozwartymi, różowiutkimi płatkami, które mógłbym wylizywać choćby do rana, zachwycając się ich delikatną fakturą. Upajać się do nieprzytomności oszałamiającym zapachem i delektować smakiem utraconego raju…
     W mięciutkie fałdeczki na niedających się ukryć, falujących boczkach.
     W nieproporcjonalnie małe, szpiczaste piersi. Prześliczne, rozchodzące się lekko na boki "lisie noski", dla których ucałowania oddałbym wszystko, co kiedykolwiek posiadałem.
     W krótką, mocną szyję. Pożądliwie rozchylone, lśniące spienioną śliną usteczka. Wdzięcznie zadarty nosek.

     Pogrążyłem się w smoliście czarnej, gęstniejącej z każdą chwilą głębinie perwersji. Nagle zapragnąłem, by Aurora przywołała swe jakże chętne siostry, byśmy już we czworo oddali się spełnianiu najskrytszych pragnień. We wszelkich możliwych, najbardziej nawet wymyślnych konstelacjach i używając do tego absolutnie każdego fragmentu naszych ciał, ze szczególnym uwzględnieniem tych, których zazwyczaj nie łączy się ze sobą w jedną całość. Ba, nawet obecności Pitbula bym nie odmówił! Nie, że nagle go polubiłem, ale mógłby okazać się niezbędny choćby do podwójnej penetracji, której bardzo chętnie poddałbym Auro…
     O nie! Przenigdy! Była przecież jakże przesłodko niewinną, choć faktycznie dość nieokrzesaną dziewczyną, w której urokliwym spojrzeniu mógłbym tonąć raz po raz, aż do końca swych dni.

     W spojrzeniu przeogromnych, otwartych na całą szerokość, płonących neonowym błękitem przerażających oczu bez źrenic, których blask rozlewał się aż po lśniący srebrem wzór na skroniach. A może nie był to makijaż, tylko trwały tatuaż? W tym momencie nie miało to absolutnie żadnego znaczenia.

     Zanim choćby pomyślałem o spanikowaniu, Aurora podłożyła mi rękę pod kark i ostro przyciągnęła do siebie.
     – Dojdź we mnie. Teraz! Zaraz, powiedziałam! – wycharczała, odrzucając głowę do tyłu w szaleńczym spazmie.
     Rozorywana paznokciami skóra paliła mnie żywym ogniem. Męskość, zniewolona w sadystycznym ścisku imadła opętanej kobiecości, pulsowała niemożliwym do zniesienia bólem. Przymknąłem powieki, resztkami sił starając się nie tylko nie zemdleć, ale przede wszystkim w żadnym wypadku nie dopuścić do wytrysku.
     Bezskutecznie.
     Aurora, czując w sobie tryskające nasienie, odchyliła się jeszcze mocniej i oparła na wyciągniętych do tyłu rękach. Mimo ewidentnego, podkreślanego dzikimi, nieartykułowanymi odgłosami orgazmu, nie przestawała mnie zwierzęco ujeżdżać. Wiedziałem, że w takim tempie zaraz odpłynę do reszty, a wtedy nic już mnie nie uratuje. Resztkami sił oraz woli złapałem ją za nogi i jakimś cudem zrzuciłem nie tylko z siebie, ale i łóżka.

***

Tekst oraz okładka (c) Agnessa Novvak

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 23.11.2019, a w niniejszej, zremasterowanej wersji, 23.11.2020. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobało Ci się opowiadanie? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na FB i Insta (niestety nie mogę wkleić linków, niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz