"Tomorrow, inshallah." - cz.11

"Tomorrow, inshallah." - cz.11Zamykające się drzwi ukróciły trzask fleszy reporterów zgromadzonych przed budynkiem sądu. Przeraźliwy pisk bramki wykrywającej metal ogłosił kolejny dzień przesłuchań świadków. O’Hara zatrzymała się w miejscu.  
-Muszę je ściągnąć? Jak miałabym przejść?– zmieszana mina nie świadczyła o chęci przejścia przez upokarzającą procedurę.
-Myślę, że to nie będzie konieczne. – Amir skinął na ochroniarza, który po szepnięciu słówka, machnął przyzwalająco dłonią.
-Szkoda, że nie będziesz mógł wejść ze mną. – Madeleine spojrzała na ciemne drzwi, strzeżone przez dwóch zamaskowanych policjantów z długą bronią.
-Dasz sobie radę.
-Jak zwykle.
***


-Czy chce Pani usiąść? – po złożeniu przysięgi, sędzia przez chwilę pokazał swoją ludzką twarz.
-Nie trzeba. Dziękuję.- O’Hara o nie chciała ryzykować, że jej drewniany kontuar przyblokuje siłę przekazu. Stała pewnie, opierając dłonie o mahoniową, zabudowaną balustradę.  
-Maddie…
-Madeleine. – przerwała obrońcy.
-Madeleine… Proszę powiedzieć co Pani pamięta z 7 lipca 2005 roku.
-Nic.
-Nic kompletnie?
-Nic nie pamiętam. Ale wszystko wiem.
Z pobłażliwym uśmiechem zdziwienia adwokat odwrócił się do obecnej na sali publiczności. Zgromadzeni prawnicy, pozostali świadkowie i nieliczni, akredytowani reporterzy bez ruchu wpatrywali się w wątłą postać dziewczyny.
-Wszystko pani wie? – zakpił mężczyzna. – Może nam to pani wyjaśnić?
-Wiem, że świętowałam przyznanie Zjednoczonemu Królestwu organizacji igrzysk w 2012.
-Czy tamtego wieczoru piła pani alkohol?
-Sprzeciw! To nie ma związku ze sprawą! – krzyknął głos z pierwszego rzędu.
-Podtrzymuję. – sędzia zrobił surową minę.
- Jak większość Brytyjczyków cieszę się z wybrania Londynu. – choć wymijająco, O’Hara udzieliła niewymaganej odpowiedzi. Spojrzała przed siebie, ponad głowami publiczności. – Wiem, że rano siódmego lipca jechałam do pracy.  
-Gdzie pani pracuje?
-Ma pan na myśli gdzie pracowałam?
-Tak…. – prawnik wprawnie ukrył zmieszanie.
-W kawiarni. Jestem… byłam kelnerką. Zwykłą dziewczyną z Irlandii, która w wieku 16 lat wbrew rodzicom rzuciła szkołę i przyjechała do Londynu w poszukiwaniu szczęścia.  
-Wbrew rodzicom?
-Do  dziś się do mnie nie odzywają. – O’Hara podniosła wyżej głowę. Jej twarz nie zdradzała żadnych emocji.  
-Proszę kontynuować. – mecenas wziął ze stołu plik dokumentów. Oparł je sobie o klapy garnituru. Skrzyżował ręce.
-Był wtorkowy ranek, a ja jechałam do pracy. Jak tysiące innych osób. Tylko, że ja wsiadłam do złego wagonu…
-Nie pani jedyna! – mężczyzna szorstko przerwał wypowiedź.
-Tak, mecenasie. Nie jedyna. Powiem więcej, miałam szczęście. Moja znajoma wsiadła na Edgware Road. Jej pan już nie wezwie na świadka…
-W atakach rannych zostało prawie osiemset osób! – warknął prawnik.  
-Tak, wiem, że mam szczęście, że przeżyłam.  Co dzień to słyszę. Ale nie potrafię za to podziękować…. – Madeleine ściszyła głos, ale mikrofon rozprowadził szept po całej sali. – Nie potrafię być wdzięczna, za moje nowe życie. Tamto nie było doskonałe. Miałam marną pracę, debet na koncie w Barclay’s Banku, wynajmowałam pokój w nieciekawej dzielnicy. W soboty chodziłam na imprezy, w niedziele umawiałam się na randki, wciąż spotykając niedojrzałych emocjonalnie dupków. W poniedziałki zaczynałam dietę, która w środy kończyła się wizytą z przyjaciółką w McDonaldzie i wyśmiewaniem postów byłych chłopaków… Miałam zwyczajne, dwudziestokilkuletnie życie. Ktoś gdzieś zdecydował, że wszystko zmieni się w ciągu sekundy.
-Kogo ma pani na myśli?
-Wie pan… Wszyscy znamy to muzułmańskie powiedzenie „Inshallah”.  „Jeśli Bóg pozwoli”. „Ok, zrobię coś, ale jeśli inshallah.” Jeśli Bóg pozwoli. Religijni muzułmanie nie planują tak jak ludzie zachodniej Europy. Wszystko jest w rękach Boga. Nie obiecują, bo wiedzą, że wszystko może się wydarzyć. To Bóg, mając swój plan, o wszystkim decyduje.
- Co chce pani przez to powiedzieć?  
-Chcę powiedzieć… że moim bogiem był Shehzad Tanweer.- Madeleine podniosła głowę.
Publiczność złożona z kilkudziesięciu osób zafalowała w pomruku.  
- Shehzad Tanweer?  
-To nie bóg, nie Allah, nie Jahwe czy Krishna zdecydowali o moim życiu. To ten  Pakistańczyk  z Leeds. Mój rówieśnik, świetny sportowiec. Przystojny student Leeds Metropolitan University…
-Madeleine, znamy biografię Tanweer’a…
-Sprzeciw! –krzyknął prokurator.
-Podtrzymuję. – sędzia spojrzał na dziewczynę. – Proszę kontynuować.  
O’Hara wbiła wzrok w prawnika.  
-Tanweer, jak wielu, mówił „Inshallah”, ale to nie Allah, tylko on, 23-letni Brytyjczyk, tak zdecydował. Zdecydował, wsiadając z bombą do metra. Zdecydował, że niewierni mają zginąć…
Pytający wzrok mecenasa nie przeobraził się w żądanie wyjaśnienia.
-Ale to prawa fizyki, ilość pasażerów dzielących mnie od jego plecaka, zdecydowały, że dziś nadal tu jestem. Że fotel przede mną zamiast zabić, „jedynie” zmiażdżył  mi kolana. Że metalowy uchwyt wbił się w policzek…
O’Hara wzięła głęboki oddech. Chwyciła mocniej barierkę.  
-Wcześniej moje życie było zwykłe. Pełne zwyczajnych dni. Śmiałam się, płakałam, przeklinałam i podrywałam chłopaków. Siódmy lipca nie odebrał mi życia. Ale zabił powód do życia. Ten wybuch zmiótł wszystko. Pozostawił po sobie pustkę…
Cichy szmer ponownie przetoczył się przez salę.  
-Pustkę każdego dnia na nowo, kropla po kropli powoli wypełnianą bólem. Bólem połamanych kości miednicy, bólem rozerwanej twarzy, bólem miejsc, gdzie kiedyś były łydki. Tą pustkę błyskawicznie wypełnia łapiący za gardło strach, kiedy coś spadnie albo wiatr trzaśnie drzwiami.  To puste życie, bez pracy, bez  spotkań ze znajomymi, wypełnia atak paniki, gdy ktoś kładzie na ziemi plecak. Lodowaty dreszcz na widok młodego człowieka w tradycyjnym islamskim stroju… Mrok pokoju, kiedy budzę się w środku nocy… nie mogąc złapać tchu…  
Cisza zdawała się szczelnie wypełniać każdy kąt sali.  
-Dlatego nie potrafię się cieszyć, że miałam więcej szczęścia niż moja koleżanka i pozostałe 51 osób. Niczego nie planuję.  O nic nie walczę. Lekami zamraczając cierpienie, beznamiętnie, spokojnie czekam kiedy i jak dopełni się niedokończony plan. Oczywiście... - O'Hara wstrzymała oddech.- ... inshallah.  

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat i obyczajowe, użyła 1082 słów i 6613 znaków, zaktualizowała 16 kwi 2019.

2 komentarze

 
  • Speker

    Mówi się, że nie wszyscy islamiści są źli, że nie można wszystkich do jednego wora. Słyszałem kiedyś coś takiego: "masz miskę z cukierkami, wrzuć do niej kilka zatrutych, wymieszaj. Teraz weź i zjedz. Nie? Dlaczego, przecież nie wszystkie są zatrute." Morał taki, mimo, że jednostki są złe, cała grupa ponosi odpowiedzialność.

    16 kwi 2019

  • AnonimS

    Trochę to pogmatwane.  Z jednej strony jest pod urokiem swojego terapeuty wyznawcy islamu z drugiej w sposób krytyczny i rzeczowy odnosi się do samego zdarzenia.  Twierdzi,  że boi się każdego ubranego w Islamski strój. I ta pozorna sprzeczność,  jest atutem tego co piszesz.  Pokazujesz jak niełatwe są wybory ludzkie. Pozdrawiam

    16 kwi 2019

  • angie

    @AnonimS Skomplikowane sytuacje wymagają prostych rozwiązań. Dziękuję :)

    16 kwi 2019

  • angie

    @AnonimS Nie każdego, a młodych. Ci są najgorsi. Bardzo często jako neofici, świeżo po powrocie (tak, po powrocie! Urodzili się i całe życie spędzili w zach. Europie!) z oświecającej wycieczki, są największymi fanatykami. I najłatwiej ich zwerbować.

    16 kwi 2019

  • AnonimS

    @angie tak masz rację. Ale to wynika z jednego. Tacy przeflancowani na inny grunt w pierwszym pokoleniu jako imigranci są zadowoleni. Nstomiast ich dzieci odkrywają swoje korzenie i czuja różnicę między surowym prawem szariatu a zgniłym moralnie i rozwiązłym obyczajowo krajem w ktorym.mieszkają.

    16 kwi 2019