,, A tyle chciałem z siebie dać- nie zdążyłem..." cz 22

,, A tyle chciałem z siebie dać- nie zdążyłem..." cz 22,, Mózg człowieka jest większy niż u małp człekokształtnych, niekiedy wielokrotnie’’
,, Pradzieje człowieka’’ Josef Wolf i Zdenek Burian, 1982
Rozdział 22  
Wszystko, gdyby nie ten ból...

          Rok, w którym miałem pójść do Pierwszej Komunii Świętej był dla mnie radosnym wyczekiwaniem. Miałem już osiem lat i byłem w drugiej klasie, a więc niedługo przyjmą swój drugi ważny sakrament. Wyczekiwanie na ten radosny dzień dawały mi różnorodne myśli. Raz się cieszyłem, a raz prawie płakałem, bo bałem się, że nie zdążę w porę nauczyć się wszystkich pacierzy, a było ich sporo. Dnie były dla mnie zbyt krótkie na naukę, a wymagania ojca stale rosły. Musiałem wstawać o czwartej nad ranem, aby napalić w kuchennym kopciuchu, oprzątnąć zwierzęta, których bądź, co bądź z roku na rok mieliśmy coraz mniej, potem uszykować śniadanie, zjeść i szybciutko się przebrać, aby zdążyć na szkolny autobus. Po szkole wracałem prosto do domu. Przebrałem się i wypadałem na dwór w poszukiwaniu cennych jaj. Gdy ojciec był w tym czasie w domu musiałem dodatkowo jeszcze wykonywać jego polecenia, bo nawet najmniejsze niezdecydowanie z mojej strony sprowadzało na mnie cios od ojca, który dodatkowo pozbawiał mnie sił.
          Odkąd skończyłem osiem lat ojciec zaczął bić mnie z rozwagą. To znaczy bił zawsze tam, gdzie nikt nie mógł zauważyć, aby nie zwrócić niepotrzebnie na siebie czyjejś uwagi. W twarz dostawałem tylko w piątki, gdy na to jego zdaniem zasłużyłem, bo siedząc w domu nie przykuję niczyjej uwagi. Jednak chyba bardziej wolałem dostać od niego w twarz, niż paskiem czy też deską po tyłku lub po nogach w zależności gdzie trafił. Niekiedy bił mnie po plecach, a ja padałem na twarz nie mogąc złapać oddechu, albo po rękach kijem, który przeważnie rozcinał mi skórę. W szkole mówiłem, że to przez przypadek źle uderzyłem siekierą w drzewo, które odbiło a tym samym rozcięło mi rękę. I tak mi nikt w to nie uwierzył, bo niby i po co. W końcu dzieciak z biednej rodziny miał prawo być łobuzem i wsadzić łapy gdzie nie trzeba, bo o to, że ojciec nas bije nikt by go nie posądził. Za dobrze się krył będąc w towarzystwie innych ludzi. Tych obrażeń, które miałem nikt nie widział, ale moje ciało je czuło i krzyczało w myślach: - pomocy! Ale nikt tego nie słyszał, ani nie widział. Nikt nawet nie domyślał się, w jakich bólach ja wstaję każdego dnia, w jakich bólach znoszę kolejne ciosy i w jakich okropnych boleściach kładę się spać. Nikt o tym nie wiedział. Nawet niekiedy moja mama.  
          Raz pamiętam jak bił mnie mocno kijem po nogach, po plecach, po tyłku i raz nawet dostałem w kark, a to wszystko przez to, że na niego spojrzałem jak pił z gwinta bimber. Mógłbym przysiąc, że nie gapiłem się na niego celowo, a jedynie spojrzałem tak odruchowo przelotem, gdy wchodziłem do domu. To jednak wystarczyło, aby bez słowa powalić mnie na ziemię i uderzać kijem gdzie popadnie. Na koniec już, gdy leżałem nie mając siły nawet na płacz kopnął mnie z całej siły w tyłek, aż wewnętrzny ból przeszył mnie na wskroś. Jęknąłem wtedy raz modląc się w duchu, aby taki sam los nie czekał dzisiaj mamy. Być może wyżycie się na mnie spowoduje, że ojciec się uspokoi. Miałem taką nadzieję.
          Nie wiem jak długo tak leżałem, bo jakoś tak straciłem poczucie czasu koncentrując się na powolnym wstawaniu.
          - Nie leń się dzieciaku, bo zwierzyna czeka. Wstawaj no raz dwa- usłyszałem zza pleców i poczułem jak mnie ktoś z tyłu za ubrania podnosi do góry. Postawił mnie na wprost i odszedł, a ja nadal w szoku kuśtykałem nie mając innego wyjścia wprost do parnika, gdzie czekały wiadra z jedzeniem dla świń. Kwiląc pod nosem z bólu zaniosłem to do obory i po rozdaniu świniom opadłem na posadzkę. Ku swojemu zdziwieniu, gdy otworzyłem oczy ujrzałem moje okno marzeń. Było bardzo zakurzone i całe w pajęczynach. Mimo skupionego wzroku nie mogłem dostrzec błękitu nieba, ale je sobie wyobraziłem. Chwilami nawet miałem myśli, że tym oknem jestem ja i moja dusza, która miała w sobie tyle ran i blizn, co pajęczyn i kurzu miało to okno.
          Było mi strasznie źle. Każdy ruch nogi spowijał ból, który był dla mnie nie do uwierzenia. Czy ja na prawdę zdołałem tu dotrzeć? Jak? Skoro teraz nie miałem już nawet sił na oddech? A jednak. Tkwiłem tu leżąc bezwładnie i próbując ze wszystkich sił oddać się marzeniom, bo tylko tam byłem szczęśliwy. Przez chwilę nawet przeszła mi przez głowę myśl, że może lepiej by było, gdyby zabrał mnie z tego świata, bo nie musiałbym wtedy tyle cierpieć. Przez ból, który coraz bardziej wnikał do mojej podświadomości wszystko zaczęło być mi obojętne. Nawet to, że za parę dni miała się odbyć moja Komunia Święta, a ja mogłem już jej nie doczekać. Pomyślałem też o mamie, że gdy mnie już nie będzie to, kto będzie ją bronił? Kto będzie przyjmował na siebie kolejne ciosy, aby ona mogła spać spokojnie? Babcia? Anka? Kto przyjdzie jej z pomocą, gdy być może będzie kiedyś leżała tak samo jak ja bez sił i cała obolała wołająca o pomoc, a mnie nie będzie? O nie. Nie mogłem na to pozwolić. Za bardzo ją kochałem, aby teraz odejść. Natychmiast sobie to wszystko uświadamiając przeprosiłem Boga za moje złe myśli i tak jak się uczyłem regułki do spowiedzi powiedziałem ją teraz cichutko prawie szeptem żałując za grzech, który chciałem popełnić. Na koniec obiecałem poprawę swojego zachowania i to, że już nigdy nie pomyślę o śmierci. Miałem jednak do Niego małą prośbę. Chciałem, aby dodał mi sił i moc, która pozwoli mi to jakoś przetrwać. Z góry podziękowałem Mu za wszystko i skończyłem słowem Amen.
          Po skończonej modlitwie wziąłem trzy małe oddechy, bo na duże nie mogłem sobie jeszcze pozwolić i cicho pojękując zacząłem się podnosić. - Zrób to dla mamy- powtarzałem sobie i nie wiem czy to moja wola przetrwania, czy cud od Boga sprawił, że podniosłem się i powłuczającymi nogami dokończyłem resztę pracy i poszedłem w kierunku domu. Tak bardzo chciałem teraz znaleźć się w ramionach mamy i poczuć bijące od niej ciepło. Chciałem dowiedzieć się czy nic jej nie jest i powiedzieć, że bardzo ją kocham. Tylko ją, bo Agata nie zasługiwała na moje uczucie i teraz to zrozumiałem. Teraz była tylko mama. I ja.
          Przechodząc przez podwórko zdążyłem zauważyć i nawet usłyszeć jak ojciec tyran ucinał sekatorem nowo wyklutym kurczakom po jednym pazurku. Piszczały głośno, lecz tylko ja słyszałem w tym zamieszaniu błagania i prośby, aby nie robić im krzywdy. Tylko ja rozumiałem, co czują, bo sam byłem jak to młode pisklę pokarane przez własnego ojca i niewiedzące, za co dostało karę. Płakały po pisklemu nie rozumiejąc, dlaczego muszą cierpieć, skoro nie zawiniły. Przez moment nawet zdawało mi się, że słyszałem zapewnienia młodziutkich kurczaczków, że zobowiązują się znosić codziennie po jednym jajku i to dużym, a żeby tylko nie ucinał im pazurka tak potrzebnego do chodzenia i wygrzebywania pożywienia. Krzyczały, że będą je znosiły w miejscu, który on im wskaże i zrobią to nawet wtedy, kiedy on tego zechce, aby tylko ich nie krzywdził, bo to bardzo bolało. Spojrzałem wtedy na ojca, lecz ten był nieugięty. Brał ledwo wyklute kurczaki jedno po drugim i nakładając ich pazurek w sekator naciskał z siłą i diabelskim wzrokiem w oczach okaleczając je na całe ich krótkie życie. Zupełnie nic go nie obchodził ich pisk, ani krzywda tych maleństw i zaraz też przypomniał mi się Tobi, który również był zdany na parę bezdusznych rodziców, którzy przyczynili się do jego odejścia, bo w takim wypadku nie brałem ich nawet pod uwagę. Moim zdaniem nie zasługiwali na miano rodziców, a tym bardziej na miano rodziców Tobiego.  
          Na myśl o tym wszystkim mocno ścisnęło mi się serce i nie mogąc już dłużej udawać twardego po prostu rozpłakałem się. Teraz już nawet nie pamiętam, z jakiego powodu. Być może był to ból spowodowany licznymi obrażeniami mojego małego i mizernego ciałka, a być może był to ból psychiczny spowodowany piskiem i krzykiem tych maleńkich i niczemu niewinnych kurczaków, a być może też był to ból i rozpacz, że nie mogę zrobić nic, co by odmieniło nasz los.
          Mimo mojej wcześniejszej spowiedzi w oborze zgrzeszyłem potem jeszcze raz. Wiem o tym, choć trudno mi teraz powiedzieć czy żałowałem tego, że zgrzeszyłem. A życzyłem wtedy ojcu, aby i ktoś jemu odrąbał kawałek jednego palca, które on sam ucinał z wielkim sadyzmem w oczach naszym kurom i kurczakom. Tak bardzo życzyłem mu tego i jeśli Bóg faktycznie istniał, to chyba nie mógł mnie za to winić.
          Gdy już w domu przebierałem się w suche ubrania, bo tamte jakimś cudem były mokre i brudne niespodziewanie weszła mama. Zobaczyła moje posiniaczone nogi, które na próżno starałem się ukryć i niemal natychmiast podeszła do mnie i otoczyła ranieniem moje zbolałe ciało. Uścisk, choć delikatny, jednak bardzo bolał. Nie powiedziałem o tym nic mamie, bo nie chciałem jej martwić. Zamiast tego powtarzałem sobie w duchu, że nic złego się nie stało. Że ten ból, to tak naprawdę nie istnieje, tylko sam go sobie wyobraziłem i że w każdej chwili będę mógł go wyprzeć ze swojej podświadomości. Wypierałem go, więc co sił w umyśle i czekałem na rezultaty, które nie nadchodziły. Wtulałem, więc się w maleńki brzuszek mamusi i słuchałem swojego ciała, które samo powtarzało mi, że to tylko zły sen i że gdy się zaraz obudzę to wszystko zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ojciec będzie mi tatą, albo zostawi nas nie raniąc już nikogo. Słuchałem tego i słuchałem, aż prawie całkiem się wyłączyłem. Bo kogo ja chciałem oszukać. Było jak było i nic na to poradzić nie mogłem. Zupełnie nic.
          Och mamo! Jakże ja bardzo cię kochałem i jak wiele bym zrobił abyś była wiecznie szczęśliwa! Wszystko! Po prostu wszystko mógłbym uczynić dla ciebie, abyś tylko zawsze przy mnie była. Wszystko tylko dla ciebie... Mamo.
          W tamtej chwili, gdy stałem tak w ramionach mamy byłem przeszczęśliwy. Chciałem być tylko z nią i byłem. Nie ważne, że jej uściski raniły moje ciało. Ważne, że łagodziły moją duszę. Już nic się wtedy dla mnie nie liczyło. Byłem tylko ja i mama. Nagle jej buziak w czoło ocknął mnie z błogiego letargu. Mama zaprowadziła mnie do pokoju babci i nakazała się położyć.
          - Prześpij się syneczku to ci dobrze zrobi. Babcia z Anią nie prędko wrócą z miasta, bo przydział na węgiel nam załatwią. A ty śpij syneczku kochany i niczym się nie martw. Bóg nad nami czuwa- powiedziała i przykrywając mnie babciną kołdrą posłała mi najwspanialszy uśmiech na świecie, jaki tylko ona potrafiła mi podarować. I za to jeszcze bardziej ją pokochałem. Zasypiając myślałem o tym, że znów węgla będzie mało i że znów będzie trzeba do lasu chodzić, aby nanosić drwa. Jak zwykle będzie to moje zajęcie i jak zwykle to ja musiałem się o to martwić. Znów dzień po dniu, gałązka po gałązce.
          Tego dnia mama zakazał mi iść do kościoła. Bała się, że gdyby ludzie zobaczyli mnie w takim stanie mogliby donieść o tym do Gminy, która mogłaby nas jej odebrać. Poszlibyśmy do Domu Dziecka zapewne bez szans na powrót do domu z powodu ojca. Ja nie chciałem tego i mama też nie, więc pozostałem w łóżku babci pod czujną opieką mamy. Mama zamknęła drzwi, żebym czasem nie rzucił się w oczy ojcu, bo znów gotów by był mnie złoić, lub też zaciągnąć do byle jakiej roboty na którą i tak nie miałem siły. Kolejna fala ciosów od ojca chyba mnie zabiła, więc leżałem cichutko pojękując. Siniaki na plecach wcale nie ułatwiały mi leżenia, choć abym mógł nabrać sił musiałem leżeć. Tak powiedziała moja mama, a ja jej wierzyłem. Ufałem jej i wiem, że tylko ona zawsze chciała dla mnie najlepiej. W sumie to ja też chciałem w miarę szybko wydobrzeć, aby być całym i zdrowym na swojej Pierwszej Komunii Świętej. To miał być dla mnie niezapomniany dzień i tylko Bóg wie, że taki właśnie był.
          Zdrzemnąłem się chwilę, bo ból nie pozwalał mi spać dłużej. Przy każdym wdechu i wydechu powietrza z płuc czułem jakby leżał na gorącym palenisku z igłami. Z każdym najmniejszym ruchem czułem jak leżę na tym żarze, a igły ranią moje ciało. Więc gdy sen przestał być moim kompanem znów zacząłem marzyć.
          Mój jasnozielony dom, który sam wybuduję będzie najlepiej ocieplonym domem na świecie. W kotłowni, która będzie stała zaraz przy moim domu będzie wielki piec. Podłączę do niego pełno rur, aby przechodziły przez każde pomieszczenie w domu, aby mojej rodzinie było ciepło i przytulnie. Po podwórku będzie biegała suczka, którą nazwę Sara, która to będzie pilnowała moich kur i kurcząt, aby nic złego im się nie stało. Moje kurki będą miały wszystkie pazurki i będą mogły chodzić po wielkim ogrodzeniu, do którego nie przedostanie się żaden lis, ani nawet jastrząb, bo moja Sara już tego dopilnuje.
          W szopie, która również postawię będą stały cztery rowery. A co tam, pięć! Jeden rower będzie mojej żony, czyli mojego Anioła i będzie to nowiuteńki składak. Dzieci nasze też będą miały po nowym składaku, na które będę pracował dzień i noc. A ja będę miał dwa składaki, a co! Niech ojciec zobaczy, że będzie mnie na nie stać i niech uświadomi sobie, że ja niczego nie będę żałował moim dzieciom tak jak on żałował wszystkiego mnie. A może i nawet będą miał metalową bramę, a nie płot tak jak my teraz. I może nawet kiedyś kupię sobie Malucha, kto wie?
          Niespodziewanie moje marzenia przerwała babcia. Gdy tylko ujrzała mnie w swoim łóżku zaczęła na mnie krzyczeć.
          - A ty leniu śmierdzący, co tu robisz?- Wydarła się głośno, a ja tylko modliłem się, a by ojciec tego nie usłyszał.
          - Babciu nie krzycz na mnie, ja już wychodzę- mówiłem pospiesznie.
          - To żebym ja chadzała na nogach martwić się o węgiel, co go wcale nie mota, a ty leżysz z pępkiem do góry i to na moim posłaniu?
          - Babciu ja przepraszam. Już wychodzę- mówiłem starając się bez płaczu wyjść z łóżka, choć chciało mi się krzyczeć tak bardzo mnie wszystko bolało.
          - I żebym cię Ryśku tu więcej nie widziała!
          Ryśku? Czy ona przed chwilą nazwała mnie Ryśkiem? Przecież ja mam na imię Michał!
          - Babciu to ja, Michał- mówiłem patrząc na nią, choć jej wzrok wydawał mi się jakiś obłąkany. Położyła dwie torby na podłodze i szła w moim kierunku wymachując chustką, jakby przeganiała muchy, czy komary.
          - Powiedziałam wynocha mi stąd ty gałganie jeden! Ja do twego pokoju nie włażę!
          - Ależ babciu... Zdążyłem powiedzieć i zepchnęła mnie z łóżka popychając do drzwi. Zajęknąłem głośno, gdyż pchnęła mnie za najbardziej obolałe miejsce.-To boli!- Krzyknąłem, a ona wypchnęła mnie jeszcze raz zamykając się w swoim pokoju. Upadłem na posadzkę obolały i przerażony zachowaniem babci. Ona najzwyczajniej w świecie mnie nie poznała. Co się z nią stało? No przecież nie dosyć, że byłem o wiele mniejszy od swojego ojca, to jeszcze w ogóle do niego nie podobny. Nie rozumiałem, dlaczego mnie nie poznała. W pewnym momencie przerywając swoje rozmyślenia wyczułem, że ktoś mi się przygląda. Niemal natychmiast odwróciłem się i zobaczyłem Ankę. Podczołgałem się z załzawionymi oczami zdając sobie sprawę, że nawet nie zauważyłem, że płakałem.
          - Co ci jest?- Zapytała, choć dobrze wiedziała, co było tego powodem. Siedziałem przecież pod ścianą w koszulce na krótki rękaw i sińce w kolorze purpury było widać na gołych rękach prawie wszędzie. Postanowiłem jednak, że nie będę jej się żalił, bo to nic nie da. Postanowiłem poruszyć jednak inny fakt, o którym nie miałem wcześniej pojęcia.
          - Babcia mnie nie poznała- powiedziałem cicho, aby babcia mnie nie usłyszała.
          - I dlatego ryczysz?- Obrzuciła mnie swoim okiem.- Ja bym ci radziła raczej przejąć się tym, co robi ci się rękach, bo nie wygląda to dobrze- powiedziała zatrzymując wzrok na przegubu mojej ręki, gdzie pod skórą zebrała się już spora fioletowa plama, sugerując, że coś w środku mojego ciała zostało przerwane.
          - To nie jest ważne- odparłem. -Babcia dziś nazwała mnie Ryśkiem- dodałem chcąc drążyć ten temat, bo zacząłem martwić się o nią.
          - A wiesz- zamyśliła się siostra.- Przez połowę drogi mówiła do mnie Ela, a raz nawet powiedziała do mnie córko- zaśmiała się jak zwykle niczego nie podejrzewając.
          - To może ona jest chora- dodałem wycierając resztki swoich łez z twarzy.
          - Chora? E tam, raczej bym powiedziała, że rzuciło jej się coś na głowę.
          -Nie mów tak o babci- naburmuszyłem się na nią.
          - Przestań. Ja tam wcale jej się nie dziwię. Sama chwilami mam wrażenie, że niedługo zwariuję. Chcesz pić?- Zapytała wstając od stołu i łapiąc za czajnik.
          - Poproszę- powiedziałem, choć nadal podpierałem ścianę. Zacząłem przyglądać się jak moja siedmioletnia siostra, choć mała, jednak taka dorosła przygotowywała mi picie Byłem jej wtedy wdzięczny.
           U nas w domu było to zrozumiałe. Można by rzec, że od dnia urodzenia już staliśmy się dorośli. Mieliśmy mamę i innych członków rodziny, ale tak w sumie, to nie mieliśmy nikogo. Nawet siebie nawzajem. A to wszystko przez ojca pijaka.
          - Pij- powiedziała siostra podając mi szklankę herbaty do ręki i nie zważając na to, że nadal siedzę pod ścianą. Wziąłem szklankę do ręki, która nieprzewidująco czy utrzymam jej ciężar w zasinionej dłoni nagle sama spadła na posadzkę i się potłukła oblewając wrzątkiem moje nogi.
          - Ała!- Krzyknąłem całkowicie dobity wrzątkiem herbaty, który wciąż parzył mi skórę, bo nie miałem sił tak szybko się podnieść. Siostra prawie migiem oblała mi nogi zimną wodą z kranu oddając nieco ulgi poparzonym nogom.
          - Idź się przebrać, bo jak tata wróci i cię takiego zobaczy, to wiesz.
          Wiedziałem. I całkiem już dobity z każdej strony nie zważając na wzrok młodszej siostry rozpłakałem się. Nie tyle z bólu, bo i tak znosiłem wiele, ile z tej bezradności, która zapuściła właśnie u mnie swoje korzenie. Lejącymi się łzami wstałem i poszedłem się przebrać, a gdy wróciłem jej już nie było. Pozostał jednak cały ten bałagan, który miałem nadzieję, że siostra sprzątnie. Z braku łez i z całą niesprawiedliwością świata padłem na kolana i sprzątałem zbitą szklankę, za którą i tak wiedziałem, że prędzej czy później zapłacę ciałem.  
          Odkąd Anka skończyła siedem lat stała się bardzo nieczuła i twarda. Wiedziała już wszystko, co się u nas dzieje, lecz zamiast cierpieć tak jak ja stała się być twarda jak głaz. Nie płakała już, gdy ojciec bił mnie, albo mamę, lub nas obu, gdy tylko odważyłem się odezwać jak walił pięścią w mamy twarz, która od tego bicia straciła już naturalny kolor skóry, a zamiast tego pojawiły się popuchnięcia i rany, bo czasem upadając uderzała w coś twardego. Anka przecież też czasem była bita, choć nie tak często jak ja, i też miała gdzie niegdzie parę siniaków na ciele, jednak stała wtedy prosto i patrzyła ojcu w twarz. Musiała mieć coś w tych swoich oczach, bo po pierwszym uderzeniu ojciec widząc jej wzrok nagle odchodził. Zastanawiałem się czy też tak jak on miała czasem w oczach diabła, bo tylko tak mogłem to sobie wytłumaczyć. W sumie to cieszyłem się, że przynajmniej ona jakoś sobie w życiu z ojcem poradzi. Przynajmniej jedna osoba z domu nie cierpiała tak jak ja.
          Tego dnia na próżno szukałem mamy po podwórku, bo dopiero potem przypomniałem sobie, że nauczyciele ze szkoły robili sobie jakiś bal i mama razem z panią Lasecką musiały przyjść do pracy, aby im kucharzyć. Wypatrywałem, więc babci z nadzieją, że przypomni sobie o mnie i przestanie na mnie krzyczeć nazywając mnie imieniem mojego ojca. Chwilami mnie pamiętała i podchodziła wtedy do mnie dając kawałek chleba po kryjomu przed ojcem, abym nie zgłodniał. Chwilami jednak znów byłem Ryśkiem i nie patrząc na mnie wyganiała mnie z domu, co było dziwne, bo do ojca nigdy się tak nie zwracała, a i nigdy nie wyganiała go z domu. Musiał być, więc to inny Rysiek, albo po prostu starość brała już nad nią górę.
          Kiedy mamy nie było w domu musiałem chować się bez przerwy po kątach, bo inaczej gniew ojca dosięgał mnie dosłownie wszędzie. Siedząc w jakiejś dziurze modliłem się do Boga, aby choć odrobinę zdjął ze mnie ten ból, albo, choć sprawił, że będę go znosić, bo od ostatniego uderzenia ta czarna plama na przegubu znacznie się powiększyła. W sumie to i siniaków mi przybyło, więc nie było się, na co skarżyć. Takie już było moje życie, a ja czekałem tylko na chwilę, gdy poznam tą jedyną i razem z nią pójdziemy w świat zabierając ze sobą mamę i budując nasz nowy dom. Bez ojca.
          Niekiedy w przypływach znacznego gniewu na ojca z powodu kolejnych ciosów i bólu im towarzyszących znów błagałem Boga o śmierć. Na szczęście jednak w porę pojawiała się w mojej głowie mama, która kazała mi żyć. Miałem, zatem żyć dla niej, a tego nie mogłem jej odmówić. Miałem tylko ją. Przepraszałem, więc Boga za swoją bezmyślność i znów obiecałem poprawę. Starałem się, na prawdę się starałem, tylko było mi ciężko. Bardzo ciężko.

Ewelina31

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat i obyczajowe, użyła 4344 słów i 21983 znaków.

Dodaj komentarz