,, A tyle chciałem z siebie dać- nie zdążyłem..."cz 15

,, A tyle chciałem z siebie dać- nie zdążyłem..."cz 15,, Już w epoce kamienia istniały obok siebie grupy ludzi na różnych stopniach rozwoju i o różnym typie gospodarczo- kulturowym’’
,, Pradzieje człowieka’’ Josef Wolf i Zdenek Burian , 1982

Rozdział 15  
Mój upragniony brat

          W połowie maja, gdy słońce każdego dnia świeciło jasno i jego promienie dosięgały nawet najciemniejszych zakątków naszego domu do naszego podwórka zawitała mała dziewczynka z ojcem. Jak zwykle chodziło o naprawę jakiejś ośki do wozu, na której ja się nie znałem, a którą mój ojciec potrafił naprawić zamkniętymi oczami. Była to dla nas nowość, bo nikt nigdy nie przyprowadzał do nas dzieci, a ta mała mogła mieć z cztery latka. Miała jasnoblond włoski starannie uczesane w kitkę, która sięgała jej do pasa i czerwoną sukienkę w kwiatki na krótki rękaw na około obszytą białą koronką. Sukienka nie wyglądała na nową, ale z daleka wydawała się czysta i uprasowana. Dziewczynka była trochę pulchna, co sądząc z widoku jej ojca mogło być to rodzinne. Przyglądałem jej się z okna w kuchni i choć nie byłem nią zbytnio zainteresowany, to jednak sama obecność dziecka z ojcem, bo chyba nim był starszy mężczyzna również o blond włosach i puszystej budowie, sprawiła, że byłem ciekaw, kim jest i skąd pochodzi. Z pewnością nie była uczennicą mojej szkoły, bo gdyby nią była zapamiętałbym to i gdy tak myślałem stwierdziłem, że przyjrzę się jej z bliska. Zeskoczyłem z okna i niby przypadkiem zacząłem iść w kierunku obory, gdzie obok niej znajdowała się pracownia ojca z nowo przybyłymi osobami. Starając się nie zakłócić ich rozmowy przeszedłem niedaleko nich i gdy już miałem wejść do obory dobiegł mnie głos ojca.
          - Michaś! Weź no tę małą, bo robota nas czeka!
          Zdenerwowany podszedłem do ojca, który niemal wepchnął tą małą wprost na mnie. Nie zdając sobie sprawy z tego, co poczułem odruchowo odskoczyłem na bok.
          - Pokaż no jej coś tam- machnął ręką i tyle go było słychać, bo zajął się robotą, a przybyły facet nawet na mnie nie spojrzał.
          - Choć, pokażę ci Gniadego. To nasz ogier, ulubieniec ojca- powiedziałem czując się głupio, bo ta mała patrzyła na mnie dziwnie nie zdradzając się z jakimikolwiek emocjami. Patrzyła na mnie tylko i wtedy odruchowo spojrzałem na jej włosy. Musiałem przyznać, że z daleka człowiek potrafi wyglądać zupełnie inaczej niż w rzeczywistości. Jej obdarta gumka do włosów z wieloma pęknięciami pewno kiedyś miała kolor niebieski, a teraz była tylko imitacją granatu z wieloma przybrudzeniami. Jej podobno piękne włosy blond nie były zadbane, a wręcz brudne i trochę postronkowate. Jak widać mycie głowy nie obowiązywało jej za często, jeśli w ogóle ktoś nad nią wykonywał takie czynności. Nie mogłem się powstrzymać i zmierzyłem ją od stóp do ramion, bo głowę już widziałem. Tutaj znów natknąłem się na nierealny brud. Kwiatki, które zdawało mi się widzieć z okna były wieloma łatami, które ktoś niedbale pozaszywał igłą. Pewnie lepiej ja bym sobie poradził z igłą i nitką, niż ten, co to próbował zacerować jej sukienkę. A buty? Buty miały tutaj znaczenie ogólnikowe, bo czy można nazwać znoszone łapcie z dziurą w palcach butami? Aż bałem się pomyśleć co oznaczały jej siniaki na bosych nogach, bo nie miała ani rajstop, ani nawet skarpetek, a długie czarne paznokcie u stóp były tylko dodatkiem do jej piegów, które w całym tym ,,bałaganie'', bo tak określiłem strój tej dziewczyny, były chyba najbardziej na miejscu.
          - Choć za mną- powiedziałem i nie będąc pewny czy zrozumie dodatkowo przywołałem ją ręką. Skinęła głową i za moment już szliśmy do Gniadego.
          Tuż przed samym wejściem do siedziby Gniadego doleciał do mojego zmysłu powonienia dość brzydki odór moczu. I choć byliśmy teraz w niezbyt sprzyjających warunkach, jeśli chodziło o zapachy, to jednak ten odór na pewno nie pochodził stąd. Wystarczyło jednak, że odwróciłem się za siebie i już nie musiałem zgadywać. To była ona. To od niej dolatywał ten straszny zapach. Aż bałem się pomyśleć, co może być tego powodem, więc jak najszybciej oddaliłem się od miejsca tego zapachu, czyli od niej. Nie byłem pewny, czy zauważyła moją reakcję, bo jej niebieściutkie okrągłe oczka mierzyły właśnie konia mojego ojca podziwiając jego dobrze wyczesaną sierść. Czystość była pewnie rzadkością w jej domu, za co mógł poświadczyć choćby sam wygląd dziewczynki.
          - Koń- powiedziała nagle nadal nieprzerywanie patrząc na Gniadego.
          - Tak. To jest koń- odpowiedziałem nie wiedząc jak mam się względem niej zachować. Nie miałem pojęcia ile może mieć lat, więc nie bardzo wiedziałem jak mam z nią zacząć rozmowę. Postanowiłem jednak obalić zasadę, że kobiety nie pyta się o wiek i zapytałem ją wprost.
          - Lat- powtórzyła po mnie, a ja nie bardzo wiedziałem czy robi sobie ze mnie żarty, czy faktycznie oprócz ubioru jednak jest z nią coś nie tak. Skoro jednak chciała grać w grę, że jest małym dzieckiem postanowiłem, że tak będę ją właśnie traktował. Jak małe dziecko.
          - No ile masz lat?- Zapytałem znów.- Jeden, dwa, trzy?
          - Jeden, dwa, trzy- odparła jakby na złość nadal na mnie nie patrząc. Zdenerwowała mnie taką odpowiedzią, bo wcale nie miałem ochoty na żarty, a już na pewno nie typu papugi. Co ona sobie w ogóle o mnie myślała? Że jestem jakimś głupim dzieciakiem, który będzie z nią łaził próbując jakoś wypełnić jej czas, podczas gdy mój czas był przesuwany z chwili na chwilę i zaraz czekało mnie oprzątanie? O nie! Potem znowu ojciec będzie na mnie krzyczał, że się lenię. Z nerwów krzyknąłem do niej coś, co normalnie bym nie powiedział.
          - Czy wiesz, że śmierdzisz moczem?- Zapytałem mając nadzieję, że tym zdaniem opamięta się i będzie rozmawiała ze mną normalnie. Ona natomiast spojrzała na mnie i bez jakiejkolwiek reakcji znów mnie naśladowała.
          - Moczem- powtórzyła i nagle wybiegła na dwór.
          - Zaczekaj!- Krzyknąłem za nią z obawy, że naskarży zaraz ojcu to, co do niej powiedziałem. Puściłem się pędem za nią, jednak zanim dobiegłem usłyszałem jak podchodzi do ojca i szarpie go za ramię.
         - Moczem! Moczem!- Krzyczała, a jej ojciec z ociąganiem na nią spojrzał.
         - Znowu się posikałaś?- Zapytał zły, że z tak błaha sprawą do niego przyszła.
         - Sikałaś- odpowiedziała nadal nie nadając wyrazu swojej twarzy. Facet spojrzał na mnie, a ja z obawy spuściłem swoją głowę na dół jakbym był winny tego incydentu.
          - Idź do domu i się przebierz. On pójdzie z tobą, żebyś trafiła- powiedział facet, a ja podniosłem głowę z niedowierzaniem, że było to do mnie. Nikt nigdy jeszcze nie prosił mnie o nic z tych facetów, co odwiedzali ojca, a już w szczególności, abym szedł do ich domu.
          - Słyszałeś?- Zapytał ojciec, bo stałem jak słup soli.
          - Tak tato, ale ja nie wiem gdzie ona mieszka- powiedziałem zgodnie z prawdą.
          - Trzeci budynek za wami. O tam- pokazał palcem facet, a dziewczynka zawtórowała mu tym samym.
          - O tam!- powtórzyła i czekała co będzie dalej.
          - Jest pan pewny, że mam z nią iść?- Zapytałem zdziwiony.
          - No idźże, bo sama nie trafi. Tylko powiedz jej, co ma zrobić, bo mała ma kuku.
          - Kuku!- Odparła mała, a ja z bladą miną zacząłem iść na przód.
          - Tylko weź ją za łapę, bo tak trza- dodał i już nie zwracał na nas uwagi. Wziąłem więc małą za rękę i idąc do jej domu zacząłem się zastanawiać co to jest takiego to ,,kuku''. Czy to zwierz? Czy może tak nazywali jej matkę? Nie miałem zielonego pojęcia, ale póki co szedłem po raz pierwszy obok ulicy za rękę z dziewczyną co miała ,,kuku'', a ja nie wiedziałem co to może być.
          Gdy znaleźliśmy się już na jej podwórku ona nie okazywała żadnych uczuć, które pokazałyby mi, że to jest jej dom. Nadal trzymała mnie za rękę i szła robiąc te same kroki w tym samym rytmie, co ja. Znów pomyślałem, że bawi się w papugę, albo po prostu lubi naśladować czynności innych ludzi.  
          Przyglądając się jej chacie, bo było to stare pobudowanie z przekrzywionym dachem i urwanym oknem na górze mógłbym określić ten dom mianem szybkiego zawalenia w razie wichury. Byłem też niemal pewny, że ich sufit ma kolor ciemny i miejscami zielony od wilgoci, jaką zapewniał im dziurawy dach. A może i nawet rosły na nim grzybki, takie, co przypominają pieczarki, ale nie są do jedzenia. Z pewnością przekonam się o tym niebawem, gdy tylko wejdę do środka. Nim jednak weszliśmy do jej chaty zauważyłem, że nie mają żadnej obory, a ni niczego takiego, co by sugerowało, że posiadają jakiekolwiek zwierzęta. Nawet nie było psa, który broniłby posiadłości, choć pewnie nie miałby, czego tu bronić. W każdym razie na jej niedużym podwórku stała tylko chata, wychodek oddalony może z dziesięć metrów od domu cały porośnięty akacjami i parę gratów, które już dawno przeszły swoją ważność. Nic więc dziwnego, że nie znałem nawet tej chaty, bo wejście też było prawie ogrodzone akacjami, tak jak i reszta podwórka. Z łatwością mogli chodzić po podwórku niezauważeni nawet przez innych mieszkańców. Byłem ciekaw jak jej mama sobie z tym wszystkim radzi, choć sądząc z ubioru dziewczynki nie można było wymagać od niej zbyt wiele. Z trudem przypomniałem sobie o małej, która stała nieruchomo tak jak ja i też obserwowała swoje podwórko.
          - Idziemy do domu- powiedziałem do niej.
          - Domu- odparła i o dziwo sama weszła do niego pierwsza. Pchnęła drewniane drzwi do wnętrza domu i wtedy coś mi się zaczęło nie zgadzać. Czy drzwi do domu nie powinny się otwierać w stronę dworu, a nie do środka? Dziwne to było uczucie, ale tak właśnie tu było. Jak widać nie tylko zachowanie małej było inne. Zachowując tą dziwność dla siebie wszedłem za małą, która przebiegając obok starej kuchni węglowej nagle pobiegła w lewą stronę. Osunęła koc na bok, który był przybity, do zielonkawowego sufitu jak wcześniej podejrzewałem i który służył, jako drzwi. Wszedłem tam za nią i zobaczyłem te same jasne meble, co u nas w pokoju. Jak widać wszędzie w domach były takie same trendy mebli, bo innych raczej nie widziałem. Ileż to pieniędzy musiał mieć ten pan, co je narysował i wdrążył można by powiedzieć w życie. Nie to jednak chciałem teraz roztrzygnąć, bo oprócz wielkiego bałaganu, nie wspominając o okropnym zapachu moczu i stęchlizny, moją uwagę przykuło maleńkie łóżeczko tuż pod samiutkim oknem, na którym wisiała ładniutka, choć cała brudna, firaneczka w motylki. Podszedłem do niej bliżej i ku mojemu zdziwieniu w tym maleńkim łóżeczku dostrzegłem małe dziecko. Mała szybko do mnie podeszła jakby upewniając się czy nic nie zrobię jej małemu braciszkowi i patrzyła na mnie nadal bez wyrazu, ale dość czujnie, jakby gotowa zaraz mnie odpędzić gdybym tylko chciał zrobić małemu krzywdę.
          - Tobi- powiedziała i pokazała na chłopca.
          - Tak mu na imię, tak? Tobi?
          - Tobi- powtórzyła dumnie i skierowała swój wzrok na małego. W tym momencie dopiero do mnie dotarło, że ten malec był tu zupełnie sam.
          - A gdzie jest twoja mama?- zapytałem w nadziei, że ten wstrętny facet nie zostawił tu tego małego zupełnie samego.
          - Nie ma- odpowiedziała dziewczynka i wzruszyła ramionami.
          - Chcesz mi powiedzieć, że gdy ty byłaś u mnie z twoim tatą, to on był tu zupełnie sam?
          - Sam- odpowiedziała nie odrywając wzroku od Tobiego.
          Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę. Przecież chłopiec miał może z pół roczku i patrzył na mnie tymi swoimi równie błękitnymi oczami, co dziewczynka. Patrzył i nie bał się. W sumie to również nie robił żadnych min, czy czegokolwiek, co by wskazywało, że żyje. Nawet nie ruszał rączkami, ani nogami. Tylko patrzył. Jakże mi się żal jego zrobiło, kiedy uświadomiłem sobie, że nikt się o niego nawet nie bał zostawiając go na pastwę losu. Przecież tak się nie robi!- Krzyczałem w duchu, a moje oczy zapełnione łzami mówiły wszystko za mnie.
          - On nie płacze- powiedziała mała jakby rozumiejąc moje myśli, których nawet nie byłem w stanie przetrawić. Otarłem swoje oczy i jakoś tak odruchowo złapałem małego za pieluchę. Była mokra. Cała mokruteńka jak tylko się dało.  
          - Gdzie są pieluchy?- Zapytałem, choć nigdy nie zdarzyło mi się przewinąć żadnego małego dziecka. U nas takie rzeczy robiła mama i zawsze wiedziałem, że cokolwiek by mama nie robiła, to na pewno robiła to dobrze. Z całą pewnością mógłbym powiedzieć, że ona nigdy by nas tak nie zostawiła samych. I w dodatku takich małych i bezbronnych jak Tobi.- Gdzie macie pieluszki do małego? Jest cały posikany i trzeba go jak najszybciej przebrać.
          - Nie ma- dodała mała i odwijając jakąś szmatę, w którą był zawinięty Tobi pokazała mi, że zamiast pieluch mały ma między nogami starą brudną koszulę ojca.
          - O matko święta!- Krzyknąłem, gdy zobaczyłem jak bardzo jest czerwony pomiędzy nóżkami. Same wielkie strupy i krosty okalały genitalia Tobiego. Przecież to był niewyobrażalny ból! Jak oni mogli tak o niego nie dbać! Czy choćby przez moment zastanowili się, jaką krzywdę robią temu małemu dziecku? Boże zmiłuj się nad tym bezbronnym maleństwem, które nie jest otaczane opieką, a jedynie zostawiane samemu sobie! Nie mogłem w to wszystko uwierzyć!
          Po zmówieniu trzech zdrowasiek jakoś udało mi się przebrać małego i teraz moja koszula okalała jego krocze. Patrzyłem wciąż na Tobiego, który ani razu nie wydał z siebie żadnego dźwięku zadowolenia, czy też niezadowolenia. Po prostu leżał i czekał. Tylko na co? Na to aż odejdę i znów on zostanie sam? Czy ja też miałem zostawić go samemu sobie? Przecież nie mogłem tak postąpić. Co więc miałem zrobić?
          - Sikana- powiedziała mała i spojrzała na swoje krocze.
          No tak. Przez Tobiego całkiem zapomniałem, po co tu przyszedłem.  
          - Przebierz się szybko, bo ja nie wiem gdzie są twoje rzeczy.
          - Tam- pokazała mi palcem i czekała na moją reakcję.
          - To załóż coś suchego- powiedziałem i znów zacząłem z bólem na sercu patrzeć na Tobiego. Przybliżyłem się do jego buźki i zauważyłem, że chyba dawno nie był myty. Jakaś dziwna skorupka zebrała mu się na twarzy i byłam niemal pewien, że to kilkudniowy, żeby nie powiedzieć kilkutygodniowy bród, który osadził mu się na całym ciałku. Wiem, że nie miałem prawa dotykać tego maleństwa, ale serce nie pozwalało mi zostawić go w takim stanie niewiadomo na jak długo. Nie myśląc o tym dłużej wziąłem leżącą obok szmatę i namoczyłem ją w kranie przed chatą, bo tylko tam dostrzegłem wodę. Umyłem jak umiałem ciałko Tobiego i niemal się popłakałem, kiedy ten maluszek posłał mi nikły uśmiech. A może to nie był uśmiech tylko sama reakcja ciała na kontakt z wodą? Nie byłem tego pewny, jednak maleńki błysk w oczach Tobiego sprawił, że przyjąłem to za podziękowanie.
          - Sikane- powiedziała znów dziewczynka, więc odwróciłem się w jej stronę. Trzymała w rączkach sporą stertę ciuchów, które śmierdziały niemal tak samo jak te, co miała teraz na sobie.
          - To nie pierzecie ubrań?- Zapytałem zdziwiony, bo my, choć bywało, że nie mieliśmy płynów do prania, ani nic innego, to braliśmy zwykłe mydło i przynajmniej brzydki zapach schodził.
          - Nie pierzecie. Nie umiecie. Sikane- odpowiedziała mi mała w swoim języku. Nie musiałem o nic więcej pytać. Wpadł mi do głowy pewien pomysł, choć niemądry, ale nie mogłem patrzeć na nich tak zwyczajnie. Żal przepełniał mi serce na myśl o tych biednych dzieciach, które nie miały matki z niewiadomego dla mnie powodu, a ojciec nie kwapił się żeby zrobić w domu cokolwiek, co by im pomogło, choć wyglądać normalnie. I jeszcze te krosty Tobiego. Na samą myśl aż zaszczypały mnie pośladki. Trudno mi było sobie wyobrazić, co teraz przeżywa ten malec pozbawiony jakiejkolwiek opieki.
          - Zaczekaj tu na mnie. Ja zaraz przyjdę i postaram się załatwić coś suchego do was, dobrze? Tylko być tu i nic nie rób. Pilnuj Tobiego, dobrze?
          - Tobiego- odpowiedziała tylko mała, a ja miałem nadzieję, że przez moja nieobecność na prawdę nic im nie będzie. Nie wiem czy wybaczyłbym sobie, gdyby ta mała zrobiła coś Tobiemu. To takie ładne i niewinne dziecko. Nie powinno spotykać go tyle złego. Ja w życiu bym tak nie zaniedbał swojej żony, a ni swoich dzieci, bo ciągle miałem nadzieję, że będę ich miał dwoje. Mojemu dziecku nie zabraknie czystej wody, ani czystych ubrań. I choćbym miał nawet żebrać na ulicy i prosić, a nawet błagać ludzi o pieniądze, to będę to robił tak długo, aż uzbieram tyle, żeby można było kupić kremy, proszek do prania, mydła i jedzenie. Najlepiej w puszkach, bo wtedy będzie mogło dłużej leżeć w razie czego. Och Boże spraw, aby moje dzieci nie zaznały głodu, ani takich warunków, jaki ma Tobi!
          Wparowałem do domu jak oszalały. Zabrałem z niego mydło, choć w szafce mieliśmy jeszcze tylko jedno, ale musiałem je wziąć, aby dopełnić to, co sobie obiecałem. Z ubrań Anki wziąłem dwie pary starych majtek, tych, co ich nie lubiła i byłem pewien, że nie będzie za nimi tęskniła. Wziąłem też jej stare spodnie dresowe, w których dawno nie chodziła i dwie bluzki, co miałem je zabrać na szmatę do podłogi. Tamtej dziewczynce bardziej się przyda, a to, czym teraz zmywałem podłogę mogło jeszcze trochę posłużyć. Z babci toaletki zabrałem ten większy krem Nivea, bo Tobiemy bardziej się przyda, a babcia ma jeszcze troszkę starego. Później jej wytłumaczę, po co to wszystko o ile tylko zdołam jakoś z tym wyjść bez zauważenia. Tuż przed samym wyjściem z domu zabrałem też starą butelkę ze smoczkiem, która karmiliśmy cielaka, jak jaki był i zapełniłem ja do końca mlekiem z rana, które miało być do zupy, jako zaklepka. W razie czego powiem mamie, że wypiłem je przez przypadek i mama udoi świeże, a Tobi musiał coś jeść. Z tymi wszystkimi rzeczami wyparowałem z domu dziękując Bogu, że nikt mnie nie zauważył i z szybkością światła znalazłem się w domu Tobiego.
          - Załóż to- powiedziałem do małej dziękując w duchu, że nie zrobiła małemu krzywdy, gdy mnie nie było. Dziewczynka nic nie odpowiedziała, tylko zaczęła się przy mnie rozbierać, na co szybko odwróciłem głowę w bok. Nie chciałem, aby miała mnie za podglądacza, choć sama powinna wiedzieć, że to, co ma pod ubraniami może pokazać tylko temu jedynemu, tak jak ja to zrobię dopiero wtedy, gdy znajdę swoją wyśnioną dziewczynę, ale widać, że nikt jej tego nie uświadomił.
          - Niesikane- powiedziała i przebrana popukała mnie w ramię, abym zobaczył jej wygląd. Może ciuchy były trochę za ciasne, ale wyglądała świeżo i już tak nie śmierdziała.
          - Gdzie masz wiadro?- Zapytałem rozglądając się po domu. Mała nie odpowiedziała nic tylko wyskoczyła z pokoju i po chwili przyniosła mi to, o co pytałem. Zauważyłem, że przyglądała mi się z ciekawością, co będę robić z jej wiadrem. Ja natomiast najpierw nachyliłem butelkę z mlekiem w stronę małego i podałem mu ją do buzi. Zaczął ssać i ssać, aż się zakrztusił. Mała podeszła do mnie patrząc z niepokojem na małego, jednak uspokoiła się, gdy podniosłem główkę malca do góry i przestał się krztusić. Potem znów mu podałem butelkę i gdy ciągnął już wolniej wyciągnąłem mu ją z buzi. Nie wiedziałem, kiedy jadł ostatnio, więc nie chciałem przesadzać, aby nie rozbolał go brzuszek, tak jak naszego cielaka Frygę, który był bardzo łapczywy na mleko, a potem wył i wył, bo za dużo zjadł.
          Gdy mały posłał mi nikły grymas uśmiechu odwiązałem moją koszulę z jego krocza i delikatnie wysmarowałem mu je kremem od babci. Potem znów zawinąłem mu między nogami i zabrałem się do dalszej roboty. Gdy już przeprałem mydłem parę rzeczy dziewczynki i innych służących Tobiemu za pieluchę rozwiesiłem je na gałęziach akacji, aby opadły z wody. Mała wodziła za mną wzrokiem jakby chciała zapamiętać, co i jak robię.  
          - Jak masz na imię?- zapytałem, bo dziwnie mi było nazywać ją ,,małą''.
          - Kuku- odpowiedziała.
          - Ale ja pytam o twoje imię- podkreśliłem.- Ja mam na imię Michał- pokazałem na siebie.- A to jest Tobi- pokazałem na małego.- A ty to...?
          - Kuku- znów odpowiedziała, a ja zaczynałam się zastanawiać, kto dał dziewczynce takie dziwaczne imię.
          - Nazywasz się Kuku?
          - Kuku- powtórzyła i już przestałem się z nią wspierać. Jak widać nie każdy rodzic mógł mieć szeroki asortyment imion do wybrania, no, ale z tym Kuku to chyba przesadzili. Jednak nie zostało mi nic innego jak zaakceptować Kuku, jako moją chyba koleżankę, bo w tym momencie byłem pewny, że będę ich odwiedzał częściej. Oczywiście tylko ze względu na Tobiego, bo on doszczętnie porwał moje serce. Doszło nawet do tego, że bardzo zapragnąłem, aby Tobi został moim bratem. Zrobiłbym dla niego wszystko. Nie dlatego, że był mały, ale dlatego, że porwały mnie jego słodkie oczka i twardość charakteru, jaka kazała mu przetrzymać te katusze z tak zaniedbanym kroczem. Znów zastanowiłem się gdzie może podziewać się ich matka i jaką okrutną musi być kobietą, żeby zostawić tak małych dzieci w domu samych, że już nie wspomnę o najgorszym na świecie ojcu Tobiego, który zostawił go samiuteńkiego w domu, choć mały powinien mieć całodobową opiekę. Ja nigdy taki nie będę do swoich dzieci. A nawet gdyby coś mnie zmusiło do opuszczenia mojego domu, to znalazłbym kogoś, kto godnie by mnie zastąpił, a gdy bym już wrócił to solennie bym dzieciom wynagrodził moją nieobecność. Bo będę ich kochał jak powietrze, bez którego nie da się żyć.

Ewelina31

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat i obyczajowe, użyła 4312 słów i 22281 znaków.

Dodaj komentarz