,, Rozwój osobniczy człowieka (ontogeneza) rozpoczyna się w momencie zapłodnienia- połączenia jaja z plemnikiem. Płód ludzki powstaje w identyczny sposób jak płody innych zwierząt’’
,,Pradzieje człowieka’’ Josef Wolf i Zdenek Burian, 1982
Rozdział 11
Praca ojca
Zaraz po Wielkanocy ojciec dostał pracę na Kopalni. Miał tam pracować, jako Stróż, choć mnie taka nazwa zupełnie z niczym się nie kojarzyła. Pilnował wieczorami całego terytorium kopalni obchodząc ją dookoła. Obserwował, czy aby nikt bez legitymacji nie przemierza terenu, który dla niewłaściwej osoby mógłby okazać się zdradliwy. Pełno tam było dziur i zakamarków, do których był zakaz wchodzenia, gdyż groziło zawaleniem. Tata łącznie z pracownikami o tym wiedzieli, ale taki obcy mógłby sam sobie napytać biedy. I dlatego właśnie wynajęli mojego ojca, który tego całego porządku miał pilnować.
I na początku pilnował.
A potem spał.
Taka to ważna była dla niego praca.
Podobno tą specjalność załatwił mu jakiś kolega, z którym to pił u nas po tym jak naprawił mu stare radio. Było to wtedy zupełnie bez sensu, bo tego faceta wyraźnie było stać na kupno nowego radia, a on się uparł jednak naprawiać to stare. Twierdził, że bardzo przyzwyczaił się do starego, a nowe na pewno nie będzie tak dobre jak to stare. Ojciec więc naprawił mu to radio, a ja przez moment zacząłem myśleć o ojcu trochę lepiej, bo nie przypuszczałem, że potrafi naprawić prawie wszystko. Dobrym poświadczeniem tego był fakt, że przynajmniej, co drugi dzień miał u siebie gościa potrzebującego od niego pomocy. Oczywiście tylko w sprawie napraw. Nie odmawiał nikomu, bo przecież sama myśl o zapłacie była dla niego kusząca. Raz to bimberek, raz wódeczka, a i winko czasem było, więc grzechem najcięższym dla niego by było odmówić sobie takiej przyjemności. Szkoda tylko, że ani razu nie pomyślał o nas.
No więc gdy przy wódce ojciec kiedyś mu wyznał, że chciałby tak dla odmiany rozpocząć gdzieś pracę, to on w odpowiedniej chwili sobie o nim przypomniał i tak przyjechał do nas oświadczyć mu, że oto ma dla niego robotę.
- Widzisz matka- mawiał.- Gdybym ja wtedy z Olszowskim Tadkiem nie wypił tego litra w Niedzielę, to do dzisiaj byłbym bezrobotny, a tak oto masz przed sobą osobę pracującą, która będzie ciężko pracowała, aby zapewnić byt tobie i dzieciom, abyś mi nigdy nie powiedziała, że o was nie myślę!
- No widzę, widzę. Tylko nie pij w robocie, bo następnego dnia cię na zbity pysk wywalą i nic nie wyjdzie ci z tego bytu dla rodziny- upominała go mama.
- Już ty się o to nie bój. Teraz to ja będę pracował na siebie i nikt nie zabroni mi pić, bo to za moje będzie, a nie za nasze.
- To ty już rozdzielność majątkową prowadzisz, a jeszcze do domu ani grosza nie przyniosłeś. Zobaczymy jak to będzie z tą twoją pracą. Jak do domu mi choć złotówkę przyniesiesz, tylko uczciwie zarobioną, to i ja milsza dla ciebie będę.
- A zobaczysz kobieto. Jeszcze mnie będziesz na rękach nosiła tyle złotówek u mnie zobaczysz.
- Mój boże Rysiu!- Mama złożyła ręce do Boga.- To ty już na trzeźwo będziesz chodził?
- A na trzeźwo. A co? Nie pasuje ci?
- Nie, gdzie ma mi to nie pasować. Ja szczęśliwsza teraz jestem.
Mama rzuciła się ojcu na szyję, a mnie serce się ścisnęło, gdy pomyślałem, że odtąd ojciec trzeźwy będzie chodził. Byłem taki szczęśliwy, że tego dnia zaraz po szkole powiedziałem mu, że sam po oprzątam zwierzynę teraz i wieczorem i aby o nic się nie martwił, bo wszystkiego dobrze dopilnuję. Nawet pomyślałem sobie, że może wreszcie będę mógł w myślach nazywać go tatą.
- Wiedziałem, że kiedyś wyjdziesz na ludzi- uśmiechnął się ojciec.- A teraz leć i nie zapomnij wyczesać Gniadego. Pamiętaj, że to bardzo dobry koń.
- Nie zapomnę ojcze. Wyczeszę go dokładnie, a ty sobie odpocznij przed pracą.
Ojciec pogłaskał mnie po głowie i poszedł do pokoju się zdrzemnąć. Dzisiaj miała być jego pierwszy dzień pracy i pierwsza nocna zmiana. Lepiej żeby był wyspany, niż na pierwszej warcie miał usnąć.
Ja w godzinę obrobiłem się z oprzątaniem. Byłem z siebie dumny, bo wyjątkowo sprawnie mi wszystko poszło. Na dodatek mama powiedziała mi, że mam teraz trochę wolnego dla siebie, więc więcej szczęścia mi nie było trzeba.
- Pobiegaj dziecko po dworze, bo ojciec wyspać się musi. A jak dobrze mu pójdzie, to już niedługo kupimy ci jakiś rowerek. Może nie będzie nowy i ze sklepu, ale będzie tylko twój.
- Jaki jestem szczęśliwy mamo!
Wtedy z pokoju, gdzie spał ojciec dopadł nas stłumiony głos ojca.
- Elka, choć do mnie!
- No leć synku leć, bo zaraz babcia z miasta wróci. Z Anią razem poszły, a gdy wrócą znów może będzie, co robić.
- To one poszły razem?- Zapytałem, bo babcia zawsze do miasta tylko sama lubiła chodzić.
- Tak synku. No leć już, bo ojciec mnie woła.
Na potwierdzenie tego ojciec znów się wydarł, a mama spojrzała w jego stronę z małym jakby niepokojem w oczach.
- No to ja idę mamo.
Dałem jej gorącego buziaczka w policzek i wybiegłem z domu. Nie trudno się było domyśleć, co ten ojca głos oznaczał. Nie rozumiałem tylko, dlaczego mama musiała mu być posłuszną i lecieć do niego na kaździutkie zawołanie. Znów przekalkulowałem sobie w głowie, że moja dziewczyna i potem żona nie będzie tak przeze mnie traktowana. Gdy będę coś od niej potrzebował, to sam do niej podejdę. Nie będę się wydzierał jak ojciec, bo to przecież nie jest miłe. Dziewczyna przecież nie jest gorsza od chłopaka, więc dlaczego to niby ona ma biegać jak oszalała? Ojciec za nic nie zna się na kobiecych potrzebach. I jak taki jak on właśnie nie będę.
Kobieta nie jest rzeczą. Ona jest przepięknym kwiatem, którego trzeba pielęgnować, aby każdy facet we wsi nam jej zazdrościł i oczywiście mógł o niej tylko pomarzyć, bo będzie tylko nasza.
Tylko moja.
Na zawsze.
Gdy stałem już na dworze moim ciałem wstrząsnął pewien dreszcz. Przypomniałem sobie, jak w nocy, gdy Anka spała z babcią w jej pokoju, a ja spałem w pokoju gdzie rodzice, to przez pół godziny musiałem wysłuchiwać jakiś dziwnych jęków i zadyszek. Nie było to przyjemne. Raz nawet wyszedłem z pokoju, bo głowa mnie rozbolała od sapania ojca i stukotu ich wersalki o ścianę, że już nie wspomnę o skrzypieniu, które docierało do samego środeczka mojego ucha, które czułem jak rozdziera je od środka. Niekiedy mama uciszała ojca, jednak on twierdził, że jest przecież u siebie, więc może robić, co chce i kiedy chce, a jak komuś coś nie odpowiada, to może sobie wyjść. Wiem, że było to wtedy przesłanie do mnie, więc niekiedy faktycznie wtedy wychodziłem. Wtedy również pomyślałem, że przydałby nam się jeszcze jeden pokój. Choćbym go miał nawet dzielić z Anką, to zawsze będzie to lepsze od tych nocnych zadyszek.
Pokiwałem do siebie głową i niewiele już myśląc na ten temat postanowiłem, że pójdę do cioci Celiny. Ta oto myśl wystarczyła, aby nieco podnieść mnie na duchu i nawet nie wiem, kiedy biegłem już dobrze znaną mi ścieżką, którą udeptałem własnymi nogami. Zatrzymałem się przed ulicą, gdzie rozglądając się na boki raz dwa przeprysłem przed nadjeżdżającym motorem. Ciocia byłaby na mnie zła, ale cóż. Następnym razem będę nieco ostrożniejszy. Motorzysta nawet nie zwrócił na mnie uwagi, więc nie było nad czym się rozczulać.
Wparowałem jak strzała do domku cioci. Zastałem ją siedzącą przy stole na starym taborecie. Szydełkowała akurat jakiś kwiatek.
- Stało się co?- Zapytała zaskoczona moim widokiem.
- Nie ciociu- dyszałem jak parowóz.- Miałem trochę czasu i mama kazała mi się pobawić, więc zaraz pomyślałem o tobie. I jestem.
- No to wspaniale, że o mnie pomyślałeś. A wiesz, że i ja o tobie myślałam?
- Na prawdę?
- A no na prawdę. Zastanawiałam się czy nic ci nie jest i czy wtedy dotarłeś szczęśliwie do domu.
- Och ty moja kochana ciociu- uścisnąłem ją mocno.- Mnie nic nie jest. A nawet gdyby mi się coś stało, to i tak bym do ciebie przyszedł.
Usiadłem obok niej na innym taborecie.
- A niby jak byś przyszedł kochany?
- A pod postacią ducha. Nasza Czarna Pani...
- Kto? Jaka Czarna Pani?- Zapytała zdziwiona ciocia.
- No ta nasza nauczycielka. Nazywamy ją tak, bo często jest ubrana na czarno i dodatkowo ma czarne włosy i w ogóle to po prostu do niej pasuje.
- Acha. No więc co mówiłeś, bo ci niechcący przerwałam?
- No bo ta nasza nauczycielka mówiła nam w szkole, że każdy człowiek ma swoją duszę, no i kiedy nam coś się stanie, to ta dusza nadal istnieje i nic jej nie jest. Dlatego gdyby mnie coś się stało, to moja dusza by do ciebie przyszła i ci o tym powiedziała.
Ciocia zaśmiała się i odłożyła szydełkowanie na stół.
- No dobrze Michałku, ale to nie do końca jest tak jak ty powiedziałeś.
- Ale nasza pani powiedziała, że to jest prawda. To okłamała nas?
- Nie skarbie. Z tą duszą, to nie jest zupełnie tak. Owszem, każdy z nas ma nieśmiertelną duszę, ale ona zaraz po naszej śmierci idzie najpierw do czyśćca, a potem Pan Bóg decyduje czy nadaje się do nieba, czy do piekła.
- Czyli najpierw nas tam myją? O tym pani nie mówiła. Czyli jak się tu pobrudzimy, to tam czeka nas mycie? A mają tam chociaż jakieś płyny, bo ja bym chciał umyć się w jakimś pachnącym płynie...
Ciocia wciąż się śmiała, a mnie zrobiło się trochę głupio, no bo niby skąd miałem wiedzieć, że w czyśćcu ludzie są kąpani? To była dla mnie nowość, bo o tym pani też nie wspomniała. Założę się, że nie chciała zrobić przykrości Kaśce, tej z mojej klasy, no bo ona często chodziła do szkoły brudna i nawet śmierdziała. W sumie to dobra była z niej nauczycielka. Nie sądziłem, że aż tak przejmowała się naszym losem.
- Oj Michałku, Michałku. Ty to potrafisz mnie czasem rozbawić.
- Ale ja nie żartuje ciociu- broniłem się.
-Posłuchaj, czyściec nie jest jakąś tam wielką wanną, ani też wodą. W czyśćcu zostaje przeprowadzony osąd boży. To tam bozia sprawdza nasze zachowania, jacy byliśmy do innych ludzi, czy im pomagaliśmy i czy nie robiliśmy niczego złego. Można by powiedzieć, że jest tam wielka księga, w której jest zapisane całe nasze życie i gdy tam jesteśmy, to stoimy w kolejce na jego wyrok.
- Czyli zupełnie jak za komuny? Bo ojciec mówił, że to wtedy ludzie stali w kolejkach za jedzeniem i w sumie to za wszystkim co chcieli kupić.
Ciocia znów się zaśmiała.
- Ale ty to masz porównania Michaś- otarła sobie z policzka łzę śmiechu.
Nagle dotarło do mnie, że pewnie ten wybryk z motorem i tak będzie zapisany w tej księdze, więc Bóg wie, co przeskrobałem. Posmutniałem i postanowiłem wyznać wszystko cioci.
- To ja chyba długo będę siedział w tym czyśćcu. Pewnie nawet umrę tam zanim bóg przeczyta moje przewinienia.
- Zanim mi powiesz, co się stało, to wiedz, że nie umrzesz tam, bo to tylko będzie twoja dusza, a ona jest nieśmiertelna. Także z pewnością doczekasz się osądu. A teraz powiedz mi, o jakim przewinieniu mówiłeś?
Spuściłem głowę na dół.
- Powiem ci ciociu. Skoro Bóg i tak to zapisał w mojej księdze, więc możesz się o tym dowiedzieć.
Opowiedziałem jej o prawie bliskim spotkaniu z motorem, a ona nagle spoważniała.
-Oj kochany! Życie ci nie miłe? No jak tak mogłeś zrobić? A gdyby on jechał bardzo szybko i w ciebie uderzył? No przecież mógłbyś do końca życia zostać kaleką! Nawet zabić cię mógł! Jak tak mogłeś?
Ciocia krzyczała na mnie tak przez chwilę, a ja doszedłem do wniosku, że chyba ma prawo tak na mnie krzyczeć. Przecież gdybym został kaleką, to już na pewno nie spełniłbym żadnego marzenia mojej dziewczyny, no bo i jak? Jak postawiłbym jej wymarzony dom, gdybym nie mógł chodzić? Jak zasadziłbym drzewa, gdybym nie miał czym wbić łopaty w ziemię? No i czy jakaś dziewczyna by mnie wtedy zechciała? Kogo bym kochał? Te wszystkie myśli spowodowały, że nagle się rozpłakałem.
- Przepraszam ciociu!- Łkałem.- Ja już nigdy tak nie postąpię!
- Mam nadzieję, bo inaczej matce twojej będę musiała o tym opowiedzieć, a tego byś nie chciał, prawda?
- Prawda ciociu ukochana! Ja przysięgam ci teraz, że będę stał na polu tak długo, póki ostatni motor nie przejedzie i nawet ostatni rower, ale tylko nie zamartwiaj tym mamusi. Ona ma dosyć swoich problemów. Nie potrzebny jest jej jeszcze jeden- ocierałem łzy z twarzy.
- Dobrze. Nie powiem. Ale zapamiętasz to?- Pytała poważnie ciocia.
- Zapamiętam! I to na całe życie, bo nie pozwolę, żeby moja żona miała męża kalekę. O ile jakaś by mnie zechciała... - Znów się rozpłakałem.
- Przestań już płakać, bo to niczego nie daje. Obiecałeś, to musisz teraz dotrzymać słowa. A słowo raz dane jest cenniejsze niż złoto. Zapamiętaj to sobie.
- Zapamiętam- odparłem i jeszcze raz wtuliłem się w jej brzuszek.
- A teraz leć zobacz co Jarek robi. Chyba już skończył ścielić krowom w oborze.
- Dobrze ciociu.
Wyszedłem z domu cioci z ponurą miną. Nie sądziłem, że taka lekkomyślność z mojej strony mogłaby się zakończyć tak tragicznie. W ogóle mi nie przyszło to do głowy. Czasami to potrafiłem zachować się jak dzieciak. Przecież całe moje marzenia mogły legnąć w gruzach. To wszystko, co tak solennie sobie zaplanowałem mogło zniknąć jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i co wtedy? Już słyszałem w głowie te wszystkie rzeczy, które by ludzie opowiadali po mojej śmierci: ,, Uwaga, uwaga! Oto dzisiejszego dnia zginął nic niemyślący dzieciak, który wbiegł wprost pod koła motoru niszcząc tym samym życie swoje i bliskich. Na próżno myślał o swojej żonie, którą miał kochać aż do śmierci i rozpieszczać ją różnymi prezentami. Obiecał jej duży dom z ogrodem, rasowego psa, który miał ją bronić przed złymi ludźmi i dwójkę wspaniałych dzieci. Zniszczył to wszystko w jedną chwilę, kiedy to sądził, że jest szybszy od motoru. A nie był. Z tego, co nam wiadomo znalazło się jednak parę osób, które chcą go pożegnać:
Mama- Tak bardzo go kochałam. Zawsze pomagał mi przy zajęciach domowych i nigdy nie narzekał, gdy roboty było zbyt dużo dla niego, ale zawiodłam się na nim. Miał mi we wszystkim pomagać, aż do starości i co? Wolał ścigać się z motorem!
Tata- Ja zawsze wiedziałem, że nic z niego nie będzie. Od początku był leniwy i nie przywiązywał wagi do życia na świecie.
Anka- Ty durniu! I kto teraz będzie wykonywał te okropne prace przy zwierzętach? Jak mogłeś? Nigdy ci tego nie daruję!
Babcia- Szkoda małego, bo zawsze mi pomagał i książkę podał jak chciałam. I kto teraz o mnie pomyśli?
Moja przyszła żona- Tyle mi naobiecywał, a ja głupia wierzyłam, że jest ktoś taki, kto spełni moje wszystkie marzenia. Tyle miałam planów, nawet nasze dzieci miały być do niego podobne i co? Zniszczył to wszystko zanim jeszcze cokolwiek się zaczęło...
Ksiądz- I tym sposobem jeszcze bardziej zmniejszył nam się przyrost naturalny. A to wszystko przez niego!
Co by tu kryć. Chyba każdemu zaszedłbym wtedy za skórę. Muszę bardziej na siebie uważać, bo przez nieuwagę mogłem pozbawić moich przyszłych dzieci życia, a wtedy z pewnością trafiłbym do piekła...
Przestałem rozmyślać co by było gdyby, bo w ten sposób jeszcze bardziej się dobijałem. Zamiast tego wystawiłem swoją twarz na marcowy wiaterek, który czułem, że z dnia na dzień robi się coraz cieplejszy. Co prawda upału to raczej nie było, ale tam gdzie sięgały promienie słoneczne można już było wyczuć wiosnę. Na całe szczęście nie padał ostatnio żaden deszcz, czy śnieg, bo inaczej moje buty zaczęłyby żyć własnym życiem. Już pyszczki miały otwarte i ubiegały się o zmienników, ale musiały jeszcze wytrzymać. Emerytura była już tuż tuż.
Po drodze do obory wpadłem na siostrę Jarka, Elę.
- Cześć urwisie!- Przeczochrała moje włosy.- Dawno cię tu nie widziałam- powiedziała Ela.
- No cześć Ela- odpowiedziałem niechętnie.- Nie widziałaś może Jarka?- Spytałem szybko zmieniając temat.
- A już myślałam, że to za mną się stęskniłeś- odpowiedziała kokieteryjnie, co głupio zabrzmiało, bo przecież była moją kuzynką.
Zaśmiałem się tylko z lekka w jej stylu, żeby sobie nie pomyślała, że tak nie potrafię, lecz nic nie odpowiedziałem. Pomyślałem tylko, że jest dość ładna, ale nie tak jak ładna będzie moja żona.
Ela miała osiemnaście lat, więc wyglądem przypominała prawdziwą kobietę. Ja przy swoich sześciu wyglądałem przy niej jak bez mała jej syn. Ela bardzo lubiła pogrywać z chłopcami, a już najbardziej, gdy zauważyła, że im się podoba. Była bardzo wygadaną nastolatką, która często onieśmielała mnie swoimi tekstami. Bywało, że po jej słowach potrafiłem zrobić się czerwony jak burak, co bardzo ją wtedy cieszyło. Lubiła się ze mną droczyć, bo bywało, że i ja mówiłem jej coś, po czym to ona oblewała się rumieńcem i kończyła rozmowę. Takich chwil było bardzo mało, ale mnie wystarczyło, że były.
Młodszym bratem Eli był Edzio. Tak dokładnie to Edward, ale rodzice mówili do niego zdrobniale. Mama kiedyś wytłumaczyła mi, dlaczego tak się do niego zwracali. Otóż on i jego ojciec i jego dziadek mieli te same imiona. Dlatego też postanowili, że aby im się nie myliło, będą ich po prostu wołać zdrobniale, czyli: dziadek Edek, ojciec Edward, a syn Edzio. Wtedy to zastanowiłem się jak by się zwracali do chłopca z czwartego pokolenia, gdyby mu też dali na imię Edward. Być może byłby wtedy Eduś. Kto wie?
Ciocia Celina miała czwórkę dzieci. Najstarszy był Jarek, potem Ela, po niej Edzio, a najmłodsza była Teresa. Jarek był szesnastolatkiem, Ela miała osiemnaście lat, Edzio dziewiętnaście, a Tereska dwadzieścia. To ona była właśnie najstarszą córką w rodzinie. Bardzo rzadko ją widywałem, gdyż była żonata. Mając osiemnaście lat wyszła za mąż za Jurka Stopę i urodziła mu dwójkę dzieci. Samych chłopców.
Ciocia mówiła, że Tereska wcale nie tęskni za domem. Od zawsze chciała szybko wyjść za mąż i uciec jak najdalej, gdyż znudziła jej się nasza wieś. Zawsze była bardziej typem podróżnika, niż osoby przywiązanej do swoich rodzinnych progów. Jurek zabrał ją do siebie i teraz mieszkają trzydzieści pięć kilometrów stąd w miejscowości, co się nazywa Zakrzewie. Podobno ta wioska niczym nie różni się od naszej. Tereska musiała być bardzo zawiedziona, gdy przyjechała tam na miejsce, więc chyba, dlatego postarali się o dzieci. Teraz to na pewno dużo podróżuje, ale z kąta w kąt za dzieciakami, bo podobno to straszne urwisy są. Wiecznie wypatrują, co tu zbroić, więc Teresce się nie nudzi. Nie musi się też bać, że jej dzieci zagubią się we wsi, bo tam sąsiad zaraz obok sąsiada mieszka, a i sąsiad jak zwykle wie więcej od samych domowników. Jak nawet chłop raz kobietę swoją pobił, to sąsiedzi zaraz o tym wiedzieli, bo tam plotki szybsze są od mediów. I oczywiście każdy wszystko każdemu w tajemnicy mówi, ale tak, że każdy tą tajemnicę zna, lecz gdy ktoś wprost się zapyta o jakieś rzeczy to oni niby nie wiedzą. Taką wartość u nich ma dane słowo. Niby nikt nic nie wie, ale wiedzą wszyscy.
W Zakrzewiu życie jest takie jak u nas. Też wszędzie pełno zwierząt i roboty dookoła, ale Tereska tak bardzo pokochała Jurka, że nawet na sam koniec świata by za nim poszła. No i w sumie to nawet by się zgadzało, bo dla nas trzydzieści pięć kilometrów, to to samo, co koniec świata. Pieszo żadne z nas by nie uszło, a koń padłby w połowie drogi, więc dla nas te jej Zakrzewie było na końcu świata. A za wiele do przebycia, by tylko ją zobaczyć. Na szczęście w domu ciocia miała Elę, drugą swoją córkę.
Ela była trochę inna niż Tereska. I choć mówiąc, że pozostała w domu miałem tylko na myśli to, że tam mieszkała, bo i ona uwielbiała przeróżne eskapady. Miała nawet swojego chłopaka. Raz go zobaczyłem jak przyjechał do niej na motorze bez kasku. Oj długo się Ela do niego stroiła. Ubrała się wtedy w zieloną suknię do kostek z białym kołnierzykiem i białymi guziczkami. Na nogach miała białe trepy, które sprawiały, że wyglądała przecudnie! Ten Rafał Brzezicki, co był jej chłopakiem tak się zachwycił jej widokiem, że długo z nim nie chodziła, bo zaraz w ciążę zaszła. A potem płakała i użalała się nad sobą. Krzyczała, że jeszcze się nie wyszalała, że jest za młoda i nie chce w domu siedzieć, żeby dzieciaki niańczyć, ale na nic jej się zdało. Mogła pomyśleć zanim założyła tą zieloną sukienkę z białym kołnierzykiem i trepami, a teraz? Miała za swoje!
Wesele było skromne, ale było. Ciocia zabiła dla niej jedną świnkę i dwa koguty, aby rosół był smaczny i tłusty. Tłustość rosołu oznaczała bowiem, że wesele planowane było i ciąża, to tylko mały dodatek, bo gdy rosół chudy był, to wpadka jak nic. Taki zwyczaj u nas był, więc ciocia dwa koguty zabiła, aby pokazać, że to długi staż mają i żenią się z miłości, a nie z przymusu, bo inaczej to by wstyd był, a tego nie chcieli.
Wuja Edek zakupił od sąsiada aż pięć flaszek bimbru na znak, że zgadza się na tego Rafała, aby synem jego przybranym był, choć w środku to gotowało się w nim, bo tak na prawdę córkę swoją w obce ręce oddawał. Niby Rafał zapewniał go, że pieniądze ma i kochać się ją postara, ale wujek dobrze wiedział, że blefuje. Czego to się jednak nie robiło dla własnej reputacji. Droższa była niż dziecko własne. Ale kto reputację dobrą we wsi miał, temu każdy coś dopomógł i załatwić sprawy też było lżej, a gdy reputacja słaba była, to pies z kulawą nogą prędzej by podał łapę niż sąsiad sąsiadowi. Tak to u nas było.
Zaraz po ślubie Ela też wyjechała z tym swoim Rafałkiem. Okazało się, że w tym ich Głuchowie to też bieda, a nie bogactwo, jakie przedstawiał Rafał. Co z tego, że wielka gospodarka była skoro wszystko do remontu było, bo do obory strach było wchodzić, żeby sufit się nie zawalił. Rodziców też Rafał schorowanych miał i Elka sama z brzuchem cztery krowy doić ręcznie musiała, bo nikt jej nie pomógł. Rafał uwalił się z tyłkiem przed radiem i słuchał głośnio, aby narzekania Eli słychać nie było. I tak ta młoda i piękna Elunia, co wyszaleć się nie zdążyła teraz sprzątaczką i pomywaczką męża swego była z dzieckiem w drodze. Pomyślałem, że tak właśnie kończą dziewczyny, które to wierzą chłopakom w każde ich słowo, a nie przekonają się na własne oczy, czy to aby nie kolejna ładna bajeczka w ich wykonaniu. Głupie wierzą im i dają, co najcenniejsze mają, a potem żałują. Na nic tu płacze i smutki, kiedy dziecko jest w drodze. Takie te nasze dziewczyny tu są.
Ja myślałem o tym nie raz i wiem, że nigdy bym w życiu tak dziewczyny nie potraktował. A już na pewno pozwalał nie będę, aby moja dziewczyna zieloną sukienkę nosiła z kołnierzykiem i trepami na nogach, bo najpierw poznać będę ją chciał, a dopiero potem dziecko. I kłamać jej nie będę, ani wymyślać, że posiadam coś, czego w rzeczywistości nie mam, bo kłamać to grzech jest, a ja nie chcę grzeszyć. No i kochać ją będę tak na prawdę, bo tej, co kochać nie będę to nie będę z nią chodził, a tą co pokocham to na rękach nosić będę i ofiaruję jej wszystko co tylko zapragnie. Będzie miała i rowerek i ubrania i buciki, bo dziewczyny podobno bardzo lubiła mieć różne buciki, i dam jej na prawdę dosłownie wszystko, co tylko zapragnie jej wspaniałe serduszko, które kochał i wielbił będę na wieki. Będzie moją księżniczką, a ja jej sługą. Chciałbym jeszcze tylko, aby i ona kochała tylko mnie i była tylko moja, a ja w zamian ofiaruję jej cały świat!
Ominąłem wielkim łukiem Elę i wpadłem do obory. Od razu zauważyłem Jarka.
- Cześć Jarek!- Krzyknąłem, aby zauważył, że przyszedłem.
- No cześć mały! Co tam u ciebie?
- A dobrze- odpowiedziałem dumnie.- A może będzie i lepiej!
- Lepiej?- Zapytał zaciekawiony Jarek i wbił widły w rozsypane wcześniej siano.- A co się takiego stało?
- Tata dostał pracę w Kopalni! Podobno będzie tam Stróżem!
Mój entuzjazm nieco zesłabł, gdy na tą wieść Jarek zareagował śmiechem.
- No to nieźle- dodał z roześmianą miną.- A kiedy zaczyna?
- No dzisiaj! To ma być jego pierwszy dzień w pracy. Powiedział nam o tym przy obiedzie i teraz są z mamą, a ja mam trochę wolnego- odparłem wpatrując się w reakcję Jarka.
On znów się zaśmiał co mi się nie spodobało. Nie przyszedłem przecież do niego po to, aby się ze mnie wyśmiewał, tylko po to, aby się razem ze mną cieszył. Jednak czekałem na dalszą reakcję.
- Tylko uważaj, żeby od tego twojego ,,wolnego''- wyróżnił to słowo głośniej.- Nie przybyło wam czego- odparł opierając się teraz o widły.
- A czego ma nam niby przybyć? Chyba tylko pieniędzy, bo teraz ojciec będzie zarabiał.
- Wiesz, pieniądze to nie wszystko. Prędzej to może jakieś rodzeństwo, albo coś.
- Nie, no coś ty. Na razie jest nam ciężko, więc nie będziemy mieli innych dzieci. A poza tym, jedyną rzeczą na jaką ojciec chwilowo ma kasę nazywa się ,,wódka''. Ledwo zdąży co naprawić, to zaraz chleje. Denerwuje mnie to jego zachowanie, ale teraz, to będzie już inaczej.
- Niby jak?
- No jak to jak? Ojciec obiecał nam, że nie będzie już pił, bo teraz ma pracę.
- Oj Michał, Michał. Ty to jeszcze dziecko jesteś. Przecież każdy facet tak mówi, wierz mi. Czy na serio uważasz, że jak wcześniej pił dzień za dniem, to nagle przestanie?
Zaskoczyły mnie trochę słowa Jarka. Przecież on nam obiecał. A co jeśli obiecał tak, jak obiecują w Zakrzewiu?
- To on… nie przestanie?- Zapytałem już bardzo niepewnie.
- Michał, przecież to samo rzuca się na człowieka. Teraz to jedyną różnicą będzie to, że będzie miał za co wypić. Przedtem to pił, gdy coś naprawił, a teraz kasa to ,co miesiąc będzie przychodziła.
Próbowałem szybko przetrawić to, co powiedział mi Jarek, lecz sam nie byłem pewien jaka będzie prawda.
- Ale mama obiecała mi rowerek...- Posmutniałem.
- Młody, nie gniewaj się na mnie, że jestem taki bezpośredni, ale mnie to się wydaje, że teraz to ty już na pewno o rowerku możesz zapomnieć.
Te słowa Jarka bardzo mnie zabolały. Przecież ojciec nam obiecał, że nie będzie już pił. Czyżby nas kłamał w żywe oczy? A przecież mama tak się cieszyła!
- To ja to muszę szybko mamie powiedzieć. Jarek, ty jesteś tego pewny, tak?- Zapytałem chcąc się upewnić.
Oczy Jarka się powiększyły i chyba wyczułem w nim zdenerwowanie.
- Michał ty nie mów nic mamie! Chcesz ją zasmucić? A może stanie się cud i ...Zresztą- machnął ręką.- Przecież on się nie zmieni. Michał- podszedł do mnie bliżej.- Przykro mi to mówić, ale twój ojciec się nie zmieni. Tacy ludzie jak on już tak mają. Są mili, gdy czegoś chcą i wtedy mogą obiecać co popadnie, aby tylko to dostać, a potem? Łamią wszystkie obietnice parszywie kłamiąc w oczy, że nigdy wcześniej nic takiego nie obiecali. Tak już w życiu bywa.
Bardzo zabolały mnie słowa Jarka. Łzy pojawiły mi się w oczach, choć coś w środku podpowiadało mi, że to nie może być prawda. Nie może być aż tak źle. I wtedy poczułem ogromną złość na Jarka, że tak popsuł mi moje dobre myśli wprowadzając do głowy istne zamieszanie. Niespodziewanie zacząłem na niego krzyczeć.
- Nie prawda Jarek! Nie prawda! Ty jesteś po prostu zazdrosny! Ty ...kłamiesz mnie, bo ojciec będzie miał pracę i będzie nam lżej, a ty ...-Zająknąłem się.- A ty nawet nie masz dziewczyny!
Wykrzyczałem wszystkie swoje emocje i żale, które tak na prawdę nie musiałem mówić Jarkowi w twarz, bo go one nie dotyczyły. Byłem raczej wściekły na ojca, bo gdzieś tam w środku chyba sam nie wierzyłem, że on może się zmienić. Jarek mówiąc mi głośno o tym wszystkim stał się niemal moim sumieniem. Powiedział mi wszystko w twarz. Wszystko to, do czego sam nie potrafiłem się przyznać. A nie na to wtedy czekałem. Tak bardzo chciałem, aby ktoś przekonał mnie, że będzie już dobrze i nie będzie pił, że teraz skoro ma już pracę to zmieni się na lepszego człowieka, że mama znów będzie szczęśliwa, że... że będę miał rowerek! Wszystko to właśnie legło w gruzach. Ani Jarek, ani nikt inny nie miał prawa mi tego robić! Nikt!
Wybiegłem z obory nie czekając na reakcję Jarka. Byłem zły i zrozpaczony. Biegłem tak szybko, że nie zauważyłem idącego w moją stronę Edzia i wpadłem na niego z wielkim hukiem.
- Ała!- Krzyknął Edzio, kiedy moja głowa zatrzymała się na jego brzuchu.- Nie tak prędko kolego!
Zaskoczony spojrzałem na Edzia i przez moment milczałem dysząc.
- Przepraszam- powiedziałem, bo nagle uświadomiłem sobie, że od tych słów należałoby zacząć.
- Dobra, spoko. Tylko patrz gdzie biegniesz, bo gdyby to dzik cię gonił i wpadłbyś tak na drzewo, to z całą pewnością byłbyś jego obiadem- dodał żartobliwie.
Zauważył jednak, że jego żart na mnie nie podziałał, więc teraz patrzył na mnie z uwagą.
- Coś się stało?- Zapytał grzecznie i poważnie.
- Tak!- Krzyknąłem może odrobinę za głośno, ale byłem cały rozgorączkowany po rozmowie z Jarkiem.
Na szczęście Edzio nie zwrócił uwagi na mój prawie wrzask, bo bardzo zainteresowała go moja złość.
- Więc?
- Już nie lubię Jarka! Nie lubię! On mi gada straszne rzeczy!- Krzyczałem, choć już ciszej.
Edzio najpierw przytulił mnie do siebie, a potem przeczochrał moje włosy.
- Oj młody, młody. To ty nie wiesz, że w życiu nie ma sprawiedliwości?
Niezbyt zrozumiałem jego słowa, ale powiedziałem mu, co mnie tak dusiło od środka.
- On powiedział, że mój ojciec nigdy już nie przestanie pić, rozumiesz?
Edzio odchrząknął, przeleciał wzrokiem świat za moimi plecami i nagle przykucnął obok mnie.
- Nie ma co tu rozumieć- odparł patrząc mi w oczy.- Posłuchaj, to, że tak powiedział wcale nie oznacza, że tak się właśnie stanie. Może twój ojciec się opamięta.
Patrzyłem na niego i nawet nie zauważyłem, kiedy z moich oczu popłynęły łzy. Otarłem je z policzka odruchowo dalej na niego patrząc. Czułem, że być może jako jedyny chciał mnie trochę pocieszyć i czułem też, że chyba mu się to udaje. Potrzebowałem tego wtedy bardziej niż ryba wody. Potrzebowałem wierzyć, że przyjdzie taki dzień, że nasza rodzina będzie normalna, jak innych dzieciaków i tata będzie przytulał i całował mamę, a z nami grał w piłkę, tak jak to sobie wymarzyłem. Potrzebowałem myśleć o tym, że kiedyś zamiast ,,ojciec'', powiem do niego ,, tato'' i będę z niego dumny tak jak on będzie dumny ze mnie. I przez moment nawet w to uwierzyłem. Ale tylko przez moment. Jarek zabrał mi te złudzenia i postawił przed faktem dokonanym, a tym samym zabrał mi cząstkę moich marzeń. Zabrał mi cząstkę mnie.
- To myślisz, że on przestanie pić?- zapytałem tak dla... , Tak dla siebie.
- Michał, ja w ogóle nie myślę- znów rozejrzał się dookoła, ale widok mu się zmniejszył, bo przecież kucał przy mnie.- I tak się kiedyś w końcu powieszę zanim zrozumiem cokolwiek na tym świecie, ale póki co, to choć ze mną. Posłuchamy muzyki, co? Bo wiesz, mam kilka nowych kaset. Chcesz?
Kiwnąłem głową, że się zgadzam i za moment siedziałem w jego pokoju na łóżku i słuchaliśmy przeróżnych piosenek. Oczywiście każda z nich była przyśpiewką weselną, które Edzio nad wyraz uwielbiał.
- Masz trochę dziwny gust, wiesz?- Zacząłem delikatnie.
- Wiem. Nie tylko ty nie rozumiesz, dlaczego słucham tylko tego rodzaju muzyki.
- A ty sam wiesz, dlaczego jej słuchasz?- Zapytałem i położyłem się na jego sprężynowej wersalce okrytej kocem w brązowe mazaje.
- Widzisz mały, nie ma takich ludzi na świecie, co by wszystko wiedzieli co i jak. Ja jednak lubię chyba tego słuchać, bo gdy tak się w te melodie wsłucham, to wydaje mi się, jakbym już kiedyś miał swoje wesele, a wyobrażając sobie, że było to dość dawno, coś w głowie mi podpowiada, że żona moja, choć jej nie miałem, odeszła ode mnie we śnie, to znaczy zmarła podczas snu i że jestem teraz sam na świecie.
To co powiedział Edzio było dla mnie całkowicie pozbawione sensu. Przecież był młodym chłopakiem, więc dlaczego mówił takie straszne rzeczy?
- No coś ty- powiedziałem.- A czy ty masz w ogóle jakąś dziewczynę?
- Nie mam i nie chcę mieć. Przecież nie mógłbym zdradzić swojej żony, prawda?
Spojrzałem na niego, a on nieprzerwanie wpatrywał się w jakiś punkt na suficie. Próbowałem dojrzeć, co to może być takiego, ale było tam tyle plam i pajęczyn, że zamiast tego ciarki mi przeszły po plecach. Na szczęście nie bałem się pająków, bo inaczej wypadłbym z tego pokoju szybciej niż kot łapiący myszkę.
- Ale ty nie masz przecież żony Edziu.
- No widzisz młody. I na tym cała rzecz polega.
Spojrzałem na Edzia jak na postać z kosmosu, bo nie rozumiałem go w niczym, ani nawet nie starałem się zrozumieć, bo to wszystko było dla mnie bez sensu. Chwilami miałem wrażenie, że z tym Edziem jest coś nie tak, bo gadał jak obłąkany. Pewnie wszystko przez te przyśpiewki weselne. Szybko więc zanotowałem sobie w głowie, żeby nie słuchać tego rodzaju muzyki, bo grozi to utratą myślenia.
- Wiesz co Edziu, ja chyba już pójdę. Trochę cię nie rozumiem.
Zacząłem wstawać z łóżka, bo to jego gadanie tylko mnie przestraszyło. Lubiłem Edzia i chyba nawet bardziej niż tego zarozumiałego Jarka, ale w Edziu chyba siedziało coś złego. Albo to była sprawka złego ducha, albo zrobiło mu się tak przez tą kasetę. W każdym razie moja wizyta w tym domu chyba już dobiegła końca.
- Kiedy już odnajdę cię, wejdę tam i powieszę się...
To już chyba było przesadą. Edzio zaczął śpiewać zmieniając słowa. Teraz to już szybko do niego nie przyjdę. Jeśli największa gęsia skórka miała centymetr wysokości, to moja w tej chwili była olbrzymem. Co on miał z tym wieszaniem? Spojrzałem za okno jego pokoju i gdy zobaczyłem, że zaczyna się ściemniać bez słowa już wyszedłem z pokoju Edzia. Wystarczy, że już miałem pietra, więc nie ryzykowałem dalszą dziwaczną rozmową z nim. Spojrzałem tylko na niego ostatni raz i już byłem pewien, że nawet nie wie, że właśnie wychodzę. Powtarzał tekst piosenki jak zahipnotyzowany i nadal jego oczy wlepione były w coś na ścianie. Wyszedłem więc i pospiesznie żegnając się z ciocią i wujkiem Edwardem wyszedłem na dwór. Trzy razy rozejrzałem się zanim przebiegłem ulicę i dając susy jak zając przeskoczyłem pola w raz, dwa, trzy i znalazłem się na moim podwórku. Serce jeszcze łomotało mi z wrażenia, a w uszach wciąż słyszałem jeszcze głosy Jarka i Edzia. Postanowiłem nie rozwodzić się nad tym wszystkim, tylko iść na przód, bo rozmyślanie nic by mi tu nie pomogło. Przy ojcu zresztą na nic moje myślenie by się zdało, bo on na czyny patrzył, a z tym myśleniem, to może i czasem sam miał problemy.
Wszedłem po cichu do domu i zastałem ojca przy stole. Jadł właśnie przyspieszoną kolację. Spojrzał na mnie jakby oceniając, jakim to słowami mnie uraczyć, choć ja i tak wiedziałem o co mnie zapyta.
- Oprzątnąłeś zwierzaki?- Zapytał nieco krzykliwie, choć bez nerwów.
- Jeszcze nie tato, ale zaraz to zrobię- odparłem pospiesznie.
- No. I tak ma być. Wrócę dopiero jutro, więc to ty przejmujesz moje obowiązki.
Śmiać mi się w duchu zachciało, bo przecież od dłuższego czasu to ja zajmowałem się oprzątaniem, a on powiedział to tak jakby to miała być dla mnie jakaś nowość. Nie powiedziałem tego, bo przecież chyba by zabił mnie za to. Zamiast tego przytaknąłem mu posłusznie.
- Tak tato.
- Anka ci pomoże- dodał pospiesznie, a ja podniosłem na nią mój zdziwiony wzrok.
- Co?- Krzyknęła zdziwiona i oburzona jednocześnie z pokoju babci.
- A nie podoba się co?- Zapytał ojciec kierując swoje spojrzenie z kanapki na siostrę.
- Ale dlaczego ja?- Zapytała głupio.- A kto będzie z babcią?
- Babcia nie zając, nie ucieknie. Idź ta no!
Anka wyszła z pokoju babci i przechodząc nerwowo obok mnie rzuciła głośno:
- No choć patałachu, bo nie mam czasu!
Ojciec w mig podniósł się od stołu i z całej siły uderzył Ankę w tyłek. Ona obróciła sie napięcie trzymając ręką miejsce gdzie dostała klapsa i głośno zapytała:
- A to za co?
- A za to, że w moim domu tylko ja będę podnosił głos, a nie smarkacze, zrozumiano?
Anka w sekundę zrobiła się potulna jak baranek i spuściła głowę na dół.
- Przepraszam...- Wybełkotała.
- I żeby mi to ostatni raz było!
- Tak tato.
Widząc złość ojca zacząłem delikatnie i bezszelestnie oddalać się od stołu w kierunku wyjścia. Nie chciałem go prowokować, bo wiadomo jak by się to skończyło. Anka ruszyła do wyjścia, a ja zaraz za nią. Ojciec z powrotem usiadł do stołu, a ja dziękując w duchu Bogu w chwilę po tym stałem już na podwórku. Dosłownie cztery kroki dalej Anka wściekła obróciła się w moją stronę.
- Ty gnojku! To wszystko przez ciebie! Co, sam byś sobie nie poradził? Musisz nastawiać ojca przeciwko mnie? Przecież do tej pory nie musiałam nic robić, a teraz będę cała upaprana gównami! I to wszystko przez ciebie!
- Przecież ja ci nic nie zrobiłem- powiedziałem to poważnie i ściszonym głosem.- Nigdy, ale to nigdy nie prosiłem go, aby ciebie brał do pomocy, ani też nigdy nie mówiłem mu nic na ciebie. Może gdybyś więcej oleju w głowie miała i pokazywała przed nim, że robisz coś w domu, to nie kazałby ci pomagać mnie, a tak? Jeżeli widzi, że siedzisz tylko, albo leżysz obok babci, to nawet mnie nerwy biorą, bo ja muszę robić we tym domu prawie wszystko, a ty buczysz się, bo raz każą ci coś zrobić. Wiesz co? Myślałem, że jesteś inna. Inny brat na moim miejscu już dawno nagadałby ojcu, że ty nic w domu nie robisz, co zresztą miałby rację, i wtedy ciągle byś musiała mi pomagać, a nie tylko raz i to na własne życzenie.
- To co? Niby mam być ci za to teraz wdzięczna? Zapomnij! Dziewczyny nie powinny brudzić rąk w oborze, tylko wy!- Wykrzyczała mi przed twarzą.
- To zakładaj rękawiczki, to się nie pobrudzisz!- odkrzyknąłem i zacząłem iść w kierunku parownika.
Wyminąłem ją, bo miałem już dosyć słuchania tego wszystkiego. Z gadania nigdy nic dobrego nie przyszło, a ja nie chciałem jeszcze bardziej pogarszać humoru ojca. Szedłem prosto nawet nie patrząc już na Ankę. Nie sądziłem, że potrafi być taką egoistką. Zdenerwowała mnie i to bardzo, bo ja na prawdę nie chciałem, aby kiedykolwiek pobrudziła sobie ręce gnojem i w ogóle pracą w oborze, ale byłem niemal pewny, że gdy ojciec poprosi ją, aby mi pomogła, to się zgodzi. Przecież wiedziała, jaka to ciężka praca. A może nie wiedziała? Więc na pewno teraz się przekona.
- Gdzie leziesz? Jeszcze z tobą nie skończyłam!- Krzyczała za moimi plecami.
- Ale ja tak-powiedziałam bardziej do siebie niż do niej.
W parniku już nie było tak gorąco. Zaświeciłem sobie światło, bo prawie nic nie widziałem i zaraz potknąłem się o stary garnek.
- Kto go tutaj postawił! Ała...- Zajęczałem, bo upadłem dłonią prosto na kij od grabi.
Wpadła rozzłoszczona Anka i zaraz spojrzała na mnie, jak masowałem sobie rękę nadal siedząc na podłodze.
- A ty co? Wakacje sobie urządzasz? Jeśli teraz myślisz, że weźmiesz mnie na litość to się grubo mylisz- powiedziała i obojętnie zaczęła się rozglądać po parniku.
- Ty to masz serce z kamienia- odparłem, lecz nadal nie przestawałem masować swojej dłoni.
- No wstawaj! Nie mam zamiaru tu przez ciebie siedzieć całą noc.
Dłoń okropnie mnie bolała i choć próbowałem rozmasować sobie właśnie świeżo powstającego dużego sinielca, aby go nieco zmniejszyć, to on i tak nie dawał za wygraną i rósł. Środek mojej dłoni miała już bordowy kolor, a ból robił się coraz silniejszy. Czułem jak mój puls uderza o podskórną tkankę i pragnie się z niej wydostać. Było to wielkie BUM, BUM, BUM, BUM. Anka, choć już zauważyła co mi się stało nadal pozostawała niewzruszona. Patrzyła na mnie lodowatym wzrokiem i już byłem pewny, że ten wzrok i serce odziedziczyła po ojcu. On też tak na mnie patrzył, gdy czekał aż zacznę coś robić, dlatego potem przestałem zaglądać do jego oczu. Nie było sensu szukać w nich litości, bo jej tam wcale nie było. U Anki też jej zabrakło. Posmutniałem trochę, bo wyobraziłem sobie jak Anka w przyszłości może traktować swoje dzieci. Pewnie dla nich też nie będzie miała serca. Niech Bóg więc je zatem chroni przed uderzeniami i siniakami, których nikt nie pocałuje, aby szybciej się zagoiły. Niech Bóg ma w opiece jej dzieci, które być może nie będzie miał kto przytulić, kiedy będą płakały i w końcu, niech Bóg ześle dobre serce choć dla jej męża, aby chociaż w nim miały oparcie. Proszę cię dzisiaj o to Boże.
Po mojej modlitwie, czy też prośbach wstałem z podłogi i drugą ręką odłożyłem na bok garnek i widły. Prawa dłoń już znacznie się powiększyła, choć puls nieco zmalał. Być może nic więcej się na tym uderzonym miejscu nie zrobi, więc zdrową ręką złapałem łopatę i niezdarnie pomagając sobie lewą, tą chorą, jakoś udało mi się nałożyć ziemniaków z ospą do wiadra. Co jakiś czas syczałem z bólu, ale nie po to, aby pokazać Ance jak mnie boli, tylko dlatego, że to na prawdę bardzo mnie bolało. Miałem tylko nadzieję, że jakoś to wytrzymam.
- Guzdrauch z ciebie. Wiesz, chwilami to zachowujesz się jak baba. Ojej! Boli mnie paluszek! Może ktoś podmucha?- Przedrzeźniała mnie, podczas gdy w moich oczach zbierały się łzy. Boże miej w opiece jej dzieci pomyślałem znowu i przełykając kolejną falę bólu towarzyszącą przy podnoszeniu wiadra dwoma rękami tłumiłem w sobie szloch i rozpacz.
Anka wyszła z obory pierwsza i obróciła się w moją stronę. Nie zamierzała mi pomagać, ani tez robić cokolwiek, co by oznaczało, że pracuje. Nagle znów zaczęła się na mnie wydzierać, że nie będzie się brudzić i że ojciec może sobie kazać jej, aby mi pomagała, lecz ona i tak nie będzie tego robiła. Nie zauważyłem nawet, kiedy ojciec stanął za nią i z całej siły przyłożył jej paskiem przez tyłek. Usłyszałem jedynie głośne ,, Ała!!!'' i wtedy zorientowałem się, co się stało. Nie chciałem nic dodać do jej zachowania, więc sycząc teraz z bólu, ale w duchu, niosłem sam jedzenie w wiadrze. Przez moment nawet pomyślałem, że zasłużyła sobie na to. W sumie to by wystarczyło, że była ze mną. Przecież i tak bym na nią nie naskarżył, bo niby i po co. Nie musiała się drzeć jak niemądra. Teraz to sama sobie była winna. Mało, że będzie musiała mi pomóc, to jeszcze z bolącym tyłkiem, który i tak nie bolał ją tak jak mnie ręka.
Dodaj komentarz