Materiał edytowany, oczekuje na potwierdzenie.

Przeklęty cz. 6A (Taranis)

Przeklęty cz. 6A (Taranis)Coś dla fanów Przeklętych i historii. Gryzło mnie sumienie, że Taranis, jako jedyny, nie miał poświęconego rozdziału: jak dołącza do drużyny Kaidana. Jakiś czas temu postanowiłam to zmienić.  

15 kwietnia 1746  

Balbrain, niedaleko Nairn, Szkocja

     Zadumany Wilhelm August Hanowerski, Książę Cumberland, najmłodszy potomek Króla Anglii Jerzego II, spacerował po swoim namiocie, co jakiś czas wychodząc, by przyjrzeć się żołnierzom i obozowi, który rozbili niedaleko Nairn. Ci, którzy go znali, zauważyliby, że dzisiaj wyglądał wyjątkowo niechlujnie. Miał na sobie jedynie białe spodnie i rozpiętą koszulę, a brązowe włosy, zwykle starannie związane czarną tasiemką, swobodnie opadały na jego szczupłą twarz. Wilhelm pozwolił sobie na pewną swobodę w ubiorze z okazji swoich dwudziestych piątych urodzin. Z tego też powodu rozkazał, by każdy pułk otrzymał dwa galony brandy oraz większą niż zwykle porcję żywności.
     Odkąd w styczniu przybył do Szkocji, aby po serii porażek objąć dowództwo nad królewskimi wojskami i dzielić z nimi trudy zimowego życia polowego w Aberdeen, gdzie mieściła się kwatera główna, morale jego żołnierzy znacząco wzrosło. Osobiście nadzorował przygotowania do wiosennej kampanii przeciwko Karolowi Stuartowi, kładąc szczególny nacisk na przeszkolenie bojowe, zwłaszcza w zakresie walki wręcz.
     Żołnierze ćwiczyli, jak skutecznie stawiać opór słynnej szkockiej szarży. Ta brutalna taktyka polegała na oddaniu salwy z muszkietów, porzuceniu broni palnej i niemal natychmiastowym przejściu do ataku bronią białą – przede wszystkim pałaszami, zwanymi claymore, oraz sztyletami. Atak był tak szybki i bezwzględny, że przeciwnicy często nie zdążyli ponownie załadować i wycelować swoich muszkietów. Wkrótce wszyscy – w tym także Wilhelm – przekonają się, czy szkolenie przyniesie oczekiwane rezultaty i czy uda się powstrzymać szkocki szturm.
     Dzisiejszy dzień miał być dla jego żołnierzy ostatnim, krótkim wytchnieniem przed nadchodzącymi wojennymi wyzwaniami. Książę po raz kolejny wyszedł przed swój namiot i zapatrzył się na kawałek błękitnego nieba, który powoli zasłaniały szare chmury. Miał już dość Szkocji i jej kapryśnej pogody; tutejsza zima mocno dała się wszystkim we znaki. Marzył o powrocie do Londynu, o balach i nocach spędzanych w ramionach kobiet, które chętnie oddawały się cielesnym uciechom.
     Otrząsnąwszy się z tych ponurych rozmyślań, wrócił do namiotu. Podszedł do niewielkiego stolika, na którym stała karafka z wybornym, francuskim trunkiem. Nalał sobie kieliszek czerwonego koniaku, uniósł go w górę i, wznosząc ten jednoosobowy toast, złożył sobie życzenia urodzinowe. Następnie ostrożnie umoczył usta w wypełnionym po brzegi kieliszku. Kiedy poczuł, jak przyjemne ciepło spływa wzdłuż gardła, a potem znacznie mocniej rozgrzewa żołądek, pomyślał, że nadszedł czas, by rozprawić się z dumnymi Szkotami i pokazać im, gdzie jest ich miejsce.

*
Drummossie Moore (obecnie Culloden Moore), niedaleko Inverness, Szkocja  

     Kaidan również wpatrywał się w ciemne, ciężkie chmury, które nadciągały nad wrzosowiska. Wiatr niósł chłód i wilgoć, zwiastując deszcz, który mógł zamienić ten teren w grzęzawisko.
     Choć nie wierzył w przesądy, nie mógł pozbyć się niepokoju, który go ogarniał. Podmokłe tereny Drummossie Moor, na których stacjonowały wojska Księcia Karola Stuarta, po opadach mogły mocno utrudnić manewry żołnierzom. Doświadczenie podpowiadało mu, że to nie jest dobry moment na zmierzenie się z Anglikami, na których czekali już drugi dzień. Szpiedzy donosili mu, że Cumberland zimą nie próżnował. Zajął się solidnym szkoleniem swoich oddziałów, dobrze zaopatrzył wojsko w żywność i broń. Dbał o to, by armia nabrała sił przed nadchodzącymi walkami z nieprzyjacielem.  
     Gdy pomyślał o tym, co w tym samym czasie robił Książę Karol, złość narastała w nim jak wielki płomień. Jego prawa ręka mimowolnie zacisnęła się w pięść, a serce zaczęło bić szybciej. Stuart brał udział w polowaniach, uczestniczył w balach i przyjęciach, oddając dowództwo nad wojskiem swoim generałom. Ich armia była znacznie gorzej wyposażona niż angielska, niedożywiona, a bojowy duch, który jeszcze kilka miesięcy temu potrafił przenosić szkockie góry, powoli gasł. Szkoci umieli walczyć w imię swoich przekonań, ale zbyt długa bezczynność osłabiała ich zapał. Karol pragnął wielkiej bitwy, by w spektakularny sposób udowodnić, że jego roszczenia do angielskiego, szkockiego oraz irlandzkiego tronu są w pełni uzasadnione.  
     Kaidan spojrzał w dół na Cienia, wilka, który towarzyszył mu od wielu wieków. Zwierzę podniosło na niego mądre oczy, a potem delikatnie otarło się o jego dłoń, jakby chciało dodać mu otuchy. W tym prostym geście była lojalność i zrozumienie, którego brakowało wśród ludzi.  
     Mężczyzna zaczął powoli głaskać jego łeb. Cień był dla niego oraz pozostałych Przeklętych ogromnym wsparciem przez te wieki wędrowania po świecie. Nie raz i nie dwa dzięki niemu udało im się uniknąć wielu niebezpiecznych sytuacji. Zawsze chętny do obrony swoich przyjaciół, cierpliwy i spokojny, nie dawał się sprowokować, ale gdy sytuacja tego wymagała, bez wahania rzucał się wrogom do gardeł. Kiedy czuł, że ktoś zagraża jego panu, wilczy instynkt nakazywał mu działać, przypominając, jak okrutna bestia w nim drzemie. Za tę przyjaźń i lojalność Kaidan, Brann, Odhan i Bardel odpłacali mu się troskliwą opieką.  
     Tę chwilę spokoju     przerwał Brann.                   
     – Książę zwołał naradę, na którą mają stawić się wszyscy dowódcy – poinformował go beznamiętnie.        
     Kaidan spojrzał w jego czarne oczy i dostrzegł to, co było widoczne również na jego twarzy – niepokój. Gdy reszta cieszyła się z pierwszych zwycięstw nad Anglikami i utwierdzała w przekonaniu, że Stuart, wywodzący się z dynastii szkockiej, a nie narzuconej przez Anglików i znienawidzonej hanowerskiej, może ponownie zasiąść na tronie, on i jego towarzysze nie podzielali tego entuzjazmu. Zbyt wiele widzieli i doświadczyli, by cieszyć się, póki wojna wciąż trwała, a szanse na jej zakończenie były odległe.       
     – Jakie nastroje panują wśród żołnierzy? – zapytał Kaidan, idąc obok Branna w stronę książęcego namiotu.                 
     – Sytuacja jest dramatyczna, a obawiam się, że będzie tylko gorzej. Ludzie głodują, a ci, którzy nie wytrzymują, uciekają w poszukiwaniu jedzenia. Jeśli będziemy czekać na Cumberlanda choćby jeden dzień dłużej, możemy nie zapanować nad dezercją, a wtedy nasze szanse na zwycięstwo, i tak już niewielkie, znikną całkowicie – Brann nie krył się ze swoim pesymizmem. – W przeciwieństwie do Anglików zmarnowaliśmy zimowe miesiące spokoju. Szkoda, że Karol i jego najbliżsi doradcy nie skupili się na tym, co najważniejsze – na zapasach żywności i broni.
     Kiedy Kaidan, z Cieniem u boku, dotarł do wielkiego namiotu Stuarta, zastał już przedstawicieli wielu rodów, w tym McDonaldów, którzy jako pierwsi stanęli po stronie Karola, a także MacLeanów, MacLachlanów, MacGregorów i Cameronów. Obecny był również książę John William O'Sullivan, adiutant i kwatermistrz Karola, a także Lord John Drummond – Książę Perth, Lord Ogilvy, Lord Lewis Gordon oraz Lord George Murray. Dyskusja na temat dalszych działań już się toczyła, a sądząc po minach zebranych i tonie ich wypowiedzi, nie była to spokojna narada. Ostatnim, który do nich dołączył, był Taranis – wielki, arogancki Szkot, którego porywczy temperament był powszechnie znany.  
     Kaidan zmierzył go stalowym spojrzeniem, w odpowiedzi Taranis uniósł ironicznie brew. Dla nikogo nie było tajemnicą, że się nie lubili. Stanowili swoje przeciwieństwo, a ich słowne potyczki przeszły już do historii. Mimo różnic łączyło ich wspólne piętno: Taranis również był Przeklętym. Przez ostatnie dwieście lat spotykali się podczas różnych zbrojnych konfliktów, zarówno w Szkocji, jak i na kontynencie. Pewnego razu, podczas krótkiej rozmowy, Kaidan zaproponował mu, aby dołączył do nich, lecz ten wyśmiał jego propozycję. Oświadczył, że doskonale radzi sobie sam i nie zamierza tego zmieniać. Od tamtej pory starannie unikali siebie nawzajem.
     Przeklęci w milczeniu przysłuchiwali się burzliwej rozmowie. Karol, jego adiutant Książę O'Sullivan, Książę Perth oraz Lord Murray planowali niespodziewany atak na Anglików, pragnąc wykorzystać fakt, że po świętowaniu urodzin Cumberlanda jego armia była osłabiona. Przywódcy klanów opowiadali się za tym, by pozostać na wrzosowisku i w spokoju czekać na rozwój wydarzeń.
     – A jakie jest twoje zdanie, Kaidanie? – napiętą ciszę przerwał głos Stuarta.
     Mężczyzna spojrzał na niego z widocznym skupieniem w szarych oczach.
     – Najlepszym rozwiązaniem będzie powrót do Inverness – odpowiedział, a w jego głosie brzmiała zdecydowana nuta.
      Słysząc te słowa, Taranis parsknął pogardliwie: – Wybierasz ucieczkę, zamiast stawić czoła przeciwnikowi jak prawdziwy mężczyzna?
     Kaidan spojrzał na niego lodowato: – To nie ucieczka, tylko zdrowy rozsądek.  
     Po chwili ponownie zwrócił się do Karola.
     – Ludzie są zmęczeni, brakuje nam jedzenia. Całe zaopatrzenie zostało w Inverness. Z całym szacunkiem – tu spojrzał na Księcia Johna Williama O'Sullivana – bagniste pola Drummossie Moor nie są odpowiednim miejscem na starcie z Cumberlandem. To otwarta, błotnista, płaska przestrzeń, idealna dla Anglików, którzy nie znają gór. My natomiast powinniśmy użyć naszych atutów – atak na nierównym, zdradliwym terenie. Nikt nie zna tych ziem lepiej niż ci, którzy walczą pod twoją chorągwią, Wasza Wysokość. Ale najpierw musimy wrócić do Inverness, dać ludziom odpocząć i rozważnie wybrać miejsce. Wtedy zwycięstwo będzie po naszej stronie.
     Po jego słowach w namiocie zapanowała ciężka cisza. Książę Karol najpierw spojrzał na niego, a potem na pozostałych górali. Choć płynęła w nim szkocka krew, a wychował się na opowieściach o wielkości Szkocji i rodu Stuartów, nie potrafił zrozumieć jej mieszkańców. Małomówni i twardzi jak ich góry, ponad wszystko dbali o swoje klany. Dla niego jednak nie miało znaczenia, ilu ludzi zginie – liczył się tylko tron.  
     – Myślę, że powinniśmy wykorzystać sprzyjający nam los i zaatakować Anglików teraz, póki jeszcze nie wytrzeźwieli – powiedział wyraźnie zniecierpliwiony książę.
     Kaidan gniewnie zacisnął usta.  
     – Przeczucie mi mówi, że to ogromny błąd Wasza Wysokość. Za ten pośpiech, zapłacimy krwią.
     – Cóż, wygląda na to, że niektórzy stracili serce do walki. Może lepiej wrócić do chaty i piec ciasteczka, co, Kaidanie? – zapytał z sarkazmem Taranis.
     Mężczyzna podszedł do niego tak blisko, że mogli przeglądać się w swoich źrenicach.
     – A ty? Jak długo jeszcze będziesz kryć się za swoim aroganckim uśmieszkiem? Gdy trupów będzie więcej niż żywych, też znajdziesz coś do wyśmiewania?
     Książę Karol uniósł dłoń, by przerwać kłótnię.
     – Dość! Decyzja zapadła. Niedługo ruszamy. Powiadomcie ludzi.
     Choć Kaidan nie zgadzał się ze Stuartem, jak wszyscy, ruszył za nim do Nairn, gdzie stacjonowały angielskie oddziały. Był późny wieczór, gdy rozpoczęli marsz.  
     Plan zakładał atak na Anglików jeszcze przed świtem, jednak sytuacja szybko się skomplikowała. Zła pogoda spowodowała opóźnienie w przemarszu wojsk szkockich. Kiedy książę uświadomił sobie, że dotrą na miejsce zbyt późno, nakazał odwrót. Armia Karola, która była na nogach niemal przez dwa dni i dwie noce, głodna i przemoczona, wracała na wrzosowiska Drummossie.           
     Przeklęci, w posępnych nastrojach, spoglądali na dumnych Szkotów, prowadzonych to tu, to tam niczym owce na pastwisku. Kaidana ogarniały coraz gorsze myśli. Mimo że walczył u boku Stuarta, od początku uważał, iż aspiracje księcia Karola do objęcia tronu to romantyczne mrzonki. Historia nauczyła go, że przelewanie krwi z powodu kaprysów kilku osób, które miały szczęście urodzić się w królewskich rodzinach, to najbardziej bezsensowna śmierć, jaką człowiek może ponieść. Oddanie życia za rodzinę – tak, ale nie za fantazje jednego człowieka. Obawiał się, że cena, jaką przyjdzie im zapłacić za zbyt pochopne i nieprzemyślane decyzje Karola, będzie niezwykle wysoka.

*

     Arlene, mimo że okryta peleryną, była przemoczona do suchej nitki. Przenikliwe zimno sprawiało, że trzęsła się jak osika. Otuliła się ramionami, próbując trochę się ogrzać, ale to nie pomagało. Palcami, w których niemal całkowicie straciła czucie, usiłowała odsunąć kosmyk włosów z twarzy, lecz padający deszcz natychmiast sprowadzał go z powrotem. Nie spała od wielu dni i nie miała pojęcia, kiedy będzie mogła choćby na chwilę się zdrzemnąć. Spojrzała na towarzyszy, którzy szli obok – wszyscy byli potwornie zmęczeni, skupieni na tym, by iść do przodu i nie paść gdzieś po drodze z wyczerpania albo nie potknąć się o grząską ziemię.  
     Z tego, co udało jej się usłyszeć, wracali do obozu. Przez chwilę jej oczy zapłonęły wściekłością, która towarzyszyła jej od momentu, gdy wieczorem padł rozkaz wymarszu do Nairn. Nie tylko ona była oburzona decyzją podjętą przez dowództwo; inni również podzielali jej zdanie, ale ono się nie liczyło.  
      Odkąd wyruszyli z Inverness, wszystko szło nie tak. Niedobór żywności i brak odpoczynku spowodowały, że ludzie, mimo groźby kar, rozproszyli się, szukając jedzenia. Sama miała co jeść tylko dzięki pewnemu pułkownikowi, który zlitował się nad wychudzonym chłopcem, którego po raz kolejny udawała, i dbał o to, by nie chodziła głodna.  
     Podniosła głowę i spojrzała w dal. Zastanawiała się, jak to możliwe, że doświadczeni generałowie i przywódcy klanów zdecydowali się na nocny atak na Anglików. Pozbawieni sił i niedożywieni Szkoci mieli stawić czoła wypoczętym żołnierzom Cumberlanda? To nie mogło się udać. Chyba że Książę Karol po raz kolejny dał upust swojemu upartemu charakterowi.
     Arlena znowu próbowała odsunąć mokry kosmyk włosów, który przyczepił się do ust. Czuła, jak przez wychłodzone ciało co chwila przechodzą dreszcze. Peleryna, którą się okryła, już dawno przemokła i zamiast ją ogrzewać, tylko ciążyła. Nagle zatęskniła za południem Francji i swoim małym dworkiem, w którym mieszkała przez ostatnie lata. To tam odnalazła spokój, którego tak długo szukała. Wszystko zmieniło się w dniu, w którym otrzymała list informujący o przybyciu do Szkocji młodego księcia.
     Nie wierzyła, że człowiek, który urodził się i wychował poza Szkocją, przekona do siebie klany. Nie doceniła charyzmy Karola ani szacunku, jakim cieszył się ród Stuartów wśród górali. Zapomniała, jak bardzo Szkoci pragnęli, by jeden z nich ponownie zasiadł na angielskim, szkockim i irlandzkim tronie. Stojąc wtedy na wzgórzu i patrząc na pola pełne winorośli, postanowiła po raz ostatni włączyć się do walki o niepodległość swojego kraju.  
     Przybyła w momencie, gdy wojska pod dowództwem księcia stacjonowały zaledwie sto pięćdziesiąt kilometrów od Londynu. Nie rozumiała decyzji o wycofaniu się na północ. Stolicę Anglii broniła jedynie garstka żołnierzy, a jej zdobycie wydawało się na wyciągnięcie ręki. Tak blisko urzeczywistnienia szkockiego marzenia o niepodległości nie byli nigdy, a Arlene obawiała się, że już nigdy się to nie powtórzy. Dali Anglikom zbyt wiele czasu na przygotowanie się do walki. Zdawała sobie sprawę, że ta decyzja wcześniej czy później się zemści.  
     Gdy po wielu latach spędzonych na kontynencie postawiła nogę w Dover, obiecała sobie, że to ostatni raz, gdy przelewa krew za Szkocję. Zbyt wiele cierpienia kosztowały ją kolejne przegrane powstania. Starała się także unikać miejsc, w których przebywał Kaidan ze swoją drużyną. A znając jego przywiązanie do ojczyzny, wiedziała, że jest blisko Karola.
     Arlena westchnęła ciężko, wspominając pierwsze spotkanie z ukochanym po dekadach rozłąki. Na jego widok poczuła bolesny skurcz w sercu, a do oczu napłynęły łzy smutku. Przez ostatnie wieki wylała ich tyle, że sądziła, iż nic już nie zostało. Myliła się. Miała nadzieję, że czas, który minął od chwili, gdy była z nim naprawdę blisko, sprawił, że jej miłość do niego osłabła, a może nawet całkowicie wygasła. Kiedy go ujrzała, zrozumiała, że to nigdy nie nastąpi. Wciąż kochała go do szaleństwa, a tęsknota po jego utracie była tak samo świeża, jak siedemset lat temu. Oszukiwała samą siebie, wmawiając sobie, że uczucie do Kaidana umarło. Te bolesne emocje, które odżyły w niej na nowo, uświadomiły jej, że dobrze zrobiła, oddzielając się od niego. Żyjąc po swojemu, odnalazła odrobinę szczęścia, tak potrzebnego, by udźwignąć to, co zgotowała jej własna matka. A teraz los i jej szalone marzenia o wielkiej Szkocji zaprowadziły ją w to miejsce. W tej chwili pragnęła jedynie znaleźć suche schronienie, by móc chwilę odpocząć. Zanim jednak to pragnienie się spełniło, minęło jeszcze wiele godzin.  

*

16 kwietnia 1746  

Drummossie Moore  

     Było parę minut po ósmej, gdy Kaidan, Brann, Odhan i Bardel, po krótkim odpoczynku, spożywali skromne śniadanie. Gryzło ich sumienie, że mają co włożyć do ust, podczas gdy ich ludzie głodują.                         
     – Jak bardzo jest źle? – zapytał Kaidan.
     – Bardziej niż myślisz – odparł Bardel, nie kryjąc wściekłości. – Z tego, co nieoficjalnie udało mi się ustalić w ciągu ostatnich kilku dni, w poszukiwaniu jedzenia ubyło dwa tysiące żołnierzy. Z Inverness wyruszało nas siedem tysięcy, a teraz zostało tylko pięć tysięcy ludzi, którzy mają stawić czoła wypoczętej, najedzonej i doskonale wyposażonej ośmiotysięcznej armii Cumberlanda.
     Kiedy Kaidan usłyszał tak złe wieści, niewielki posiłek, który zjadł, zaczął mu ciążyć w żołądku.  
     – Może powinieneś jeszcze raz, razem z innymi przywódcami klanów, spróbować przemówić księciu do rozumu? Tak jak mówiłeś, powinniśmy wycofać się do Inverness i wybrać inne miejsce na bitwę z Anglikami. O'Sullivan najwyraźniej stracił rozum, decydując się na Drummossie Moor – wtrącił się Odhan. – Po nocnych opadach te błotniste tereny zamieniły się w bagno. Nasz jedyny atut, szybki i zwarty atak, może nie sprawdzić się w takich warunkach. Sami pozbawiamy się naszej najskuteczniejszej broni, jaką jest szkocka szarża.  
     – Nikt nie przekona księcia do wycofania się – milczący dotąd Brann postanowił włączyć się do dyskusji. – Jest zbyt młody i impulsywny, by wysłuchać kogoś bardziej rozsądnego, zwłaszcza że ma wsparcie wielu doradców, w tym Taranisa, który nie może się już doczekać bitwy. Dla tego aroganckiego głupca liczy się tylko jedno: pogruchotać kości Anglikom i tym Szkotom, którzy opowiedzieli się po stronie Króla Jerzego II.
     Kaidan z niezwykłą powagą spojrzał w oczy swoim towarzyszom. Od momentu, gdy połączyli siły, przeżyli wiele przygód i zawsze mogli na siebie liczyć. Obawiał się, że dzisiaj to wzajemne wsparcie będzie im szczególnie potrzebne.  
     – Panowie, czas rozmów minął – powiedział Kaidan, wstając i sięgając po beret, do którego przypiął biały kwiatek, symbol lojalności wobec Stuartów. Pozostali Przeklęci poszli w jego ślady. Kiedy każdy muszkiet, pałasz i sztylet były już na swoich miejscach, opuścili namiot i ruszyli ku nieznanej przyszłości.

*

     Tego dnia dwudziestopięcioletni Książę Karol Edward Stuart, zaledwie kilka miesięcy starszy od swojego rywala, wnuk Jana III Sobieskiego, który obronił Europę przed nawałą turecką podczas wielkiej bitwy pod Wiedniem, szykował się do zbrojnego starcia z Anglikami. Pieszczotliwie nazywany przez swoich rodaków „Ślicznym Księciem Karolkiem”, słynął bowiem z wyjątkowej urody i dbałości o swój wygląd. Odziany w strój klanowy Stuartów i dosiadając nieskazitelnie białego konia, prezentował się jak zawsze niezwykle okazale.             
     W przeciwieństwie do swoich rodaków emanował młodzieńczą energią i optymizmem. Jego zapał nieco osłabł, gdy dostrzegł twarze towarzyszących mu osób. Część z nich, z mocno zaciśniętymi ustami i wyraźnym napięciem, wpatrywała się w wojska Księcia Cumberlanda, które powoli wyłaniały się na horyzoncie.  
     Około południa, gdy dwie wrogie armie stanęły w niewielkiej odległości od siebie, Książę Karol wydał rozkaz do ostrzału artyleryjskiego. Wilhelm odpowiedział ogniem swoich armat, co spowodowało znaczne straty wśród ludzi Stuarta. Książę długo się wahał, ale pod presją doradców zdecydował się na szarżę. Niestety, z powodu bagnistego terenu, nie była ona ani szybka, ani skuteczna, jak podczas innych bitew.
     Jakobici zostali poddani intensywnemu ostrzałowi: artyleryjskiemu, moździerzowemu, oraz z muszkietów. Wśród górali zapanował chaos. Podmokły teren, zmęczenie, salwy oraz dym z armat, który zaczął spowijać wszystko wokół szarością, znacznie utrudniały widoczność. Żołnierze Karola, nie wiedząc dokładnie, do kogo strzelają i z kim walczą, zaczęli tratować się nawzajem. Żadna z zaplanowanych strategii nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Każdy zaś rozkaz i zamysł Cumberlanda odnosił sukces.  
     Kaidan znalazł się w samym środku tego piekła. Dym, gęsty i duszący, wdzierał się do jego płuc i szczypał w oczy, pozostawiając go niemal ślepym. Serce biło w jego piersi jak oszalałe, gdy po raz pierwszy w życiu ogarnęła go prawdziwa, paraliżująca ciało panika. Zamiast szkockiego pałasza ściskał w dłoni swój miecz, którego ciężar zdawał się teraz większy niż kiedykolwiek. Nerwowo obracał głowę, próbując odróżnić towarzyszy od wrogów, ale gęsty dym sprawiał, że wszystko wokół zamieniało się w nieczytelne, upiorne zarysy. Widoczność była tak marna, że jego wzrok z trudem sięgał czubków wyciągniętych palców. Ludzie w tych przerażających oparach przypominali zjawy, które z jękami i krzykami snuły się po polu bitwy. Kaidan czuł się zagubiony, jakby stał w samym środku koszmaru, który mógł pochłonąć go w każdej chwili.
     Jedynie Cień dodawał mu otuchy. Wilk był jego jedynym sojusznikiem w tej szalejącej otchłani. Zwierzę krążyło wokół niego, wyczuwając zapach obcych i bez wahania rzucając się na każdego, kto nie był po ich strony. Kaidan słyszał przeraźliwe wrzaski bólu, gdy Cień kąsał wrogów, dźwięki te mieszały się z kakofonią bitwy: ogłuszającymi wybuchami armat i moździerzy, krzykami rannych, szczękiem stali i rżeniem wystraszonych koni. Świat wokół Kaidana zmienił się w piekło pełne ognia, dymu i chaosu, w którym każdy oddech był walką o przetrwanie.
     W pewnym momencie ktoś chwycił Kaidana za ramię. Nie zastanawiając się, zamachnął się swoim Kłem, ale gdy spojrzał w jasnozielone oczy przeciwnika, które demonicznie błyszczały w pokrytej pyłem twarzy, natychmiast rozpoznał Taranisa.  
     – Uważaj, kogo chcesz zabić! – mężczyzna uśmiechnął się, a w brudnej od kurzu twarzy, jego zęby wydawały się jeszcze bielsze niż normalnie. – Oszczędzaj oręż na prawdziwego wroga!  
     Od tej chwili, walcząc ramię w ramię, wspierani przez wilka, powoli parli do przodu, starając się zabić jak najwięcej żołnierzy Cumberlanda. Pozostali Przeklęci również nie próżnowali; każdy dawał z siebie wszystko, doskonale zdając sobie sprawę, że Szkocja nie dostanie kolejnej szansy na odzyskanie niepodległości. W pewnym momencie przelatująca kula zmusiła Taranisa i Kaidana do rozdzielenia się. Widoczność wciąż się pogarszała, więc po chwili stracili się nawzajem z oczu.  
     Niepewni tego, co dzieje się w innych częściach pola bitwy, Przeklęci kontynuowali swoje działania. W pewnym momencie z bitewnej mgły wyłonili się królewscy dragoni, brutalnie zmuszając przeciwników do odwrotu. Kaidan z całych sił krzyczał, by się wycofać. Zrzucił jednego z kawalerzystów z konia i sam na niego wskoczył. Starając się dostrzec cokolwiek w tym chaosie, który zapanował, wciąż powtarzał: – Odwrót!  
      Wystraszony wierzchowiec tańczył pod nim niespokojnie, co chwila, wymachując przednimi kopytami.
     – Cień! – ryknął w kierunku wilka. – Szukaj Branna!  
     Zwierzę natychmiast ruszyło przed siebie, a Kaidan ledwie za nim nadążał. Ulga, jaką poczuł na widok przyjaciela, była tak ogromna, że na chwilę zamknął oczy. Na szczęście Odhan i Bardel trzymali się blisko niego. Kaidan chwycił Branna za ramię i podciągnął go na swojego konia. Gdy pozostała dwójka również znalazła wolnego rumaka, wszyscy pomknęli w stronę wycofujących się wojsk Księcia Karola.      
     Gdy udało im się znaleźć w miarę bezpieczne schronienie, cała czwórka z rozpaczą w oczach obserwowała, co działo się na Drummossie Moor. Wykończeni, przyglądali się, jak straż Stuarta, dzielnie go chroniąc, ewakuuje z pola bitwy. Z bólem serca patrzyli, jak kawaleria królewska spycha i zmusza do ucieczki jakobitów. Powietrze było ciężkie od dymu i pyłu, a każdy oddech Kaidana wypełniał ostry zapach prochu. Mimo słabej widoczności domyślali się, że straty w ludziach były ogromne. Wraz z powoli opadającym bitewnym kurzem i ciszą, która wypełniła przestrzeń, marzenia o wielkiej Szkocji umierały. To był koniec.  
     Nagle Kaidan zwrócił się do Branna, który wyglądał jeszcze bardziej ponuro niż zwykle.  
     – Zauważyłeś, gdzieś Taranisa? Przez chwilę walczyliśmy obok siebie, ale potem musieliśmy się rozdzielić.  
     Mężczyzna pokręcił głową w odpowiedzi. Reszta również go nie widziała. Kaidan bez wahania wskoczył na konia. Brann, dostrzegając, co zamierza jego towarzysz, mocno chwycił za wodze, nie pozwalając mu odjechać.  
     – Co ty wyprawiasz?! – wrzasnął. – Nie możesz teraz ruszać po niego, to zbyt niebezpieczne!
     – Muszę go znaleźć! – wołał, próbując wyszarpać wodze z rąk Branna. – On jest jednym z nas, nie mogę go tak zostawić!  
     Przez chwilę obaj mierzyli się gniewnym spojrzeniem. W końcu Brann z ciężkim westchnieniem opuścił dłoń, a Kaidan pognał z powrotem w stronę wrzosowiska. Musiał się spieszyć, bo wrogie oddziały zaczęły dobijanie rannych. Im nie mógł już pomóc, ale Taranisowi – owszem.  
     Wrócił w to samo miejsce, gdzie ostatni raz widział Szkota. Gorączkowo rozglądał się wokół, a to, co zobaczył, sprawiło, że poczuł w ustach słony smak łez. Tylu zabitych i rannych się nie spodziewał. Dostrzegał martwe ciała towarzyszy, którzy jeszcze niedawno byli żywi, pełni energii i przekonania, że ich poświęcenie coś zmieni. Teraz leżeli nieruchomo, a ich marzenia zgasły razem z nimi. Poczucie straty rosło w nim z każdą chwilą. Widział, jak królewscy żołnierze, nie zważając na prośby i błagania rannych, zabijali ich z zimną krwią. Był świadom, że jeszcze chwilę, a sam może popaść w tarapaty. Gdy poszukiwania nie przynosiły efektu, z ogromnym żalem postanowił zawrócić. Wtedy Cień warknął cicho, przyciągając uwagę swojego pana. Kaidan, przeskakując nad martwymi żołnierzami, dopadł do leżącego mężczyzny.  
     Aż syknął przez zęby z niepokoju, gdy ujrzał poszarpaną dziurę w brzuchu i mnóstwo krwi. Spojrzał na brudną twarz. Jeśli to był Taranis, to nie potrafił go rozpoznać pod warstwą brudu. Wtedy mężczyzna otworzył oczy, a w jego jasnozielonych tęczówkach dostrzegł ból i strach tak wielki, że Kaidan poczuł je głęboko w sercu. Nic nie pozostało z jego aroganckiego zachowania sprzed kilku godzin. Mimo że nie darzyli się sympatią, teraz to nie miało znaczenia. Świadomy, że muszą się śpieszyć, wziął wielkiego Szkota na plecy i, na ile pozwalał mu niesiony ciężar, szybko oddalił się od zbliżających się angielskich oddziałów. Po drodze udało mu się ponownie złapać zbłąkanego konia i, bez przeszkód, ruszył w miejsce, gdzie czekali na niego pozostali Przeklęci.  

*

     Taranis, leżąc na zimnej, mokrej ziemi, trząsł się tak mocno, że wyraźnie widać było, jak jego ciało podskakuje. Co gorsza, nie potrafił nad tym zapanować. Nigdy jeszcze nie był tak poważnie ranny. Chociaż bardzo chciał, nie mógł się ruszyć. Jakby niewidzialne łańcuchy więziły go mocno.
     Dźwięki bitewnego chaosu cichły wokół niego, ustępując miejsca pełnym triumfu okrzykom Anglików. Z każdym kolejnym odgłosem Taranis czuł, jak nadzieja wypala się w nim niczym gasnący płomień świecy. Wiedział już, że zwycięstwo nie należało do nich. Powinien uciec, wycofać się, zrobić cokolwiek – ale jego ciało odmawiało posłuszeństwa. Upływ krwi, wszechogarniająca słabość i bolesne rany skutecznie trzymały go w miejscu. Niechciane myśli nadciągały falami, bezlitośnie zalewając jego umysł. Starał się nie poddawać wspomnieniom najgorszego momentu swojego życia – chwili, gdy stał się Przeklętym – ale obrazy tamtego dnia nie dawały mu spokoju. Znów poczuł cierpienie, strach i żal, które wtedy nim zawładnęły.  
     Krzyki rannych wdarły się w jego myśli, przerywając ich mroczny bieg. Jęki bólu i błagania o litość niosły się po polu bitwy, ale Taranis wiedział, że nie zostaną wysłuchane. Żołnierze króla, z kamiennymi twarzami i chłodem w oczach, realizowali rozkazy Księcia Cumberlanda: nikt nie miał prawa opuścić tego miejsca żywy. Słyszał ich kroki, coraz bliższe, każde z nich wybijające rytm wyroku. Zamknął oczy, licząc, że pomyślą, iż nie żyje. Poczuł strach, jakiego nie doświadczał od lat – strach, który nawiedził go tylko raz, w tych dramatycznych godzinach dalekiej przeszłości, kiedy został ukarany wiecznym życiem. Teraz, bezbronny i zrezygnowany, czekał na to, co miało się wydarzyć.
     Wtedy poczuł, jak coś mokrego dotyka jego brudnego policzka, a chwilę później wyczuł, że ktoś kuca obok niego. Z trudem uniósł powieki, by ujrzeć twarz oprawcy. Ku swojemu zdumieniu zobaczył Kaidana – człowieka, któremu mocno zalazł za skórę, a on, ryzykując własne bezpieczeństwo, przyszedł po niego. Wstyd ścisnął jego gardło, a w oczach zaszkliły się łzy. Taranis, przeklęty i buńczuczny wojownik, wpatrywał się w Kaidana z mieszaniną wdzięczności i pokory.  
     – Nie spodziewałem się, że po mnie wrócisz – wycharczał Szkot.  
     – Może nie jestem twoim przyjacielem, ale Przeklęci nie zostawiają swoich. A teraz trzymaj się!  
     Każdy ruch powodował ból nie do zniesienia, ale Taranis nie miał siły, by krzyczeć. Wstrzymał oddech, starając się nie zemdleć, gdy Kaidan szarpnął go, jak worek kartofli i narzucił na swoje ramię. Z całych sił zaciskał zęby, by powstrzymać przekleństwa, które cisnęły mu się na usta. W pewnym momencie stracił przytomność. Ocknął się dopiero wtedy, gdy mężczyzna ściągał go z konia, którego udało się po drodze złapać. Znajdowali się w stosunkowo bezpiecznym miejscu, gdzie czekali na nich pozostali Przeklęci.     
     – Widzę, że w końcu go znalazłeś, chociaż zajęło ci to strasznie dużo czasu. Zastanawialiśmy się nawet, czy teraz ciebie nie trzeba będzie ratować – dodał z lekką reprymendą Odhan. Nie chciał pokazać, jak bardzo martwił się o przyjaciela.
     – Ilu zabitych? – zapytał Bardel, gdy cała czwórka wpatrywała się we wrzosowiska, usłane trupami ich towarzyszy.    
     – Nie sposób zliczyć – odpowiedział mu Kaidan, głosem łamiącym się od silnych emocji, które dopiero teraz z niego wychodziły. – A będzie ich jeszcze więcej, bo żołnierze Cumberlanda dobijają rannych, nie biorą jeńców. To oznacza, że książę chce dać Szkotom srogą nauczkę.                                 
     – Zdajesz sobie sprawę, że to koniec? Szkocja po takim ciosie już się nigdy nie podniesie. Nadzieja na to, by kraj odzyskał upragnioną niepodległość, właśnie się wykrwawia i umiera tam, na wrzosowiskach.                                                    
     Słowa Branna zawisły w pełnej napięcia ciszy, która zaległa między przyjaciółmi. Nikt mu nie odpowiedział, ponieważ nie było nic do dodania. Walka się zakończyła, ale to, co przeżyli i widzieli, miało już na zawsze zostawić krwawiącą ranę w ich sercach. Cień tej strasznej bitwy mieli w sobie nosić już do końca życia.  
     Przeklęci, jak i wielu ich rodaków, jeszcze przez wiele miesięcy po tym pogromie ukrywali się w szkockich górach, obserwując, jak Anglicy, na rozkaz Cumberlanda, którego zaczęto nazywać „Rzeźnikiem”, ścigali i zabijali buntowników, plądrowali oraz palili. Aby pokazać, czym grozi sprzeciw wobec korony, klany, które poparły Stuarta, straciły swoje przywileje; ich siedziby zostały zburzone, a wielu członków rodzin – pomordowanych. Kraj popadł w ruinę i biedę tak wielką, że wielu Szkotów zdecydowało się opuścić swój ukochany kraj i wyemigrować za ocean. Szkocja po tej bitwie już nigdy nie była taka sama.

*
     Kilka tygodni po tych dramatycznych wydarzeniach Arlene udało się w końcu dotrzeć do Dover. Stamtąd, na pokładzie statku dowodzonego przez zaufanego kapitana Wolfa, wyruszyła do Calais, a następnie na południe Francji, do swojego domu.
     Gdy kapitan kazał podnieść kotwicę, Arlene stała na dziobie statku, wpatrując się w oddalający brzeg. Łagodny wietrzyk muskał jej smutną twarz, a w oczach zbierały się łzy na myśl o udręczonej ojczyźnie. Czuła ból, jakby rany zadawane Szkocji przez Rzeźnika raniły ją osobiście. W najbardziej mrocznych koszmarach nikt nie spodziewał się, że Cumberland zostawi po sobie jedynie zgliszcza. Szkockie rzeki spływały krwią zabitych jeszcze długo po tej straszliwej bitwie. Arlene żegnała się ze swoją dziką Szkocją i ukochanym Kaidanem na długi czas. Potrzebowała spokoju, którego ani ojczyzna, ani ukochany mężczyzna nie mogli jej dać. Gwałtownym gestem otarła łzy i energicznym krokiem zeszła pod pokład. Zostawiała za sobą nie tylko ziemię, ale i część siebie.

Marigold

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda i historyczne, użyła 5878 słów i 34709 znaków, zaktualizowała 20 gru o 6:19. Tagi: #historia #culloden #bitwa #przeklęci

1 komentarz

 
  • Użytkownik unstableimagination

    A to niespodzianka :) Miło wrócić do tej historii, pięknie dziękujemy! Imponujące historyczne tło i mocny klimat klęski.

    13 godz. temu

  • Użytkownik Marigold

    @unstableimagination Dzięki!  <3

    12 godz. temu