Po otrzymaniu wiadomości od Trudy, że Ziemia zerwała wszelką komunikację z Hell's Gate, Jake zorganizował dyskusję z Norm'em i Neytiri. Poszli kawałek do lasu, szukając prywatności, a wódź westchnął, opierając się o pień drzewa. Słońce zachodziło, a on zmrużył oczy w pomarańczowym świetle, przyglądając się swojej partnerce i przyjacielowi.
„Naprawdę musimy wiedzieć, z czym możemy mieć do czynienia” – powiedział ponuro Jake. „Wcześniej chciałem poczekać, ale teraz…” Potrząsnął głową, a jego usta zwęziły się w wąską linię.
„Zgadzam się” – powiedział Norm ze zmarszczonymi brwiami – „ale jak? Nie możemy już polegać na łączności w Hell's Gate, jeśli RDA nie będzie wymieniać z nimi informacji”.
„Zamierzam podjąć się Uniltaron. Zacznę pościć teraz i zrobię to jutro o zachodzie słońca”.
Norm z otwartymi ustami, wpatrywał się w Jake’a, a Neytiri spuściła wzrok. Uniltaron — polowanie w snach. Były to podobne do praktyki dzikich plemion na Ziemi, którzy za pomocą trujących roślin lub jadu, doprowadzali się do halucynacji, aby znaleźć odpowiedzi w świecie duchów. Praktyka Na'vi polegała na tym, że wojownik trzymał kali'weya w kamiennym słoju i pozwalał, aby go użądlił, gdy był już gotowy. Pajęczaki były podobne do skorpionów, a ich jad miał właściwości zmieniające stan umysłu, który wprowadzał w swoisty trans. Trucizna była bardzo bolesna dla biorcy, a pozostawiony bez opieki, rytuał mógł zakończyć się śmiercią.
„Jake” – zaczął z niepokojem Norm. „Mówisz o celowym osłabianiu się i pozwalaniu, aby użądlił cię trujący pajęczak”.
„Wiem, co robię” – odparował wojownik, zaciskając szczękę. „Robiłem to już wcześniej i ty też”.
„Ale to dotyczyło rytuałów przejścia” – argumentował Norm. „To była część niezbędnego procesu”.
„Nie szanujesz świętych tradycji naszego ludu?” Neytiri rzuciła wyzwanie Norm'owi.
„Oczywiście, że je szanuję” – zapewnił ją pospiesznie Norm. „Po prostu nie wiem, co to przyniesie”.
Jake patrzył na niego spokojnie, bez śladu zwykłego, swobodnego humoru na swych surowych rysach. „Kiedy przeszedłeś przez oko Eywy, widziałeś Grace czy nie?”
„T-tak, ale…”
„Więc wiesz, że wizje duchów są prawdziwe.” Wyraz twarzy Jake'a nieco się rozluźnił i spojrzał na Norma ze szczerością. „Słuchaj, gdyby ktoś przyszedł do mnie i mówił o tych rzeczach rok temu, nazwałbym to bzdurami”. Spojrzał na swoją towarzyszkę. "Przepraszam."
„Teraz wiesz lepiej” – odpowiedziała Neytiri.
Jake uśmiechnął się ironicznie i ponownie skupił uwagę na Normie. „Od tego czasu widziałem zbyt wiele, żeby w to nie wierzyć. Ty też to widziałeś, Norm. To może być jedyny sposób, jak możemy dowiedzieć się dokładnie, czego się spodziewać, gdy dotrze tu następny transport”.
„OK, zracjonalizujmy to” – błagał Norm. „Nawet jeśli masz wizję, nie możesz zagwarantować, co to będzie”.
Jake uparcie pokiwał głową. „Tak, mogę. Eywa wie, czego potrzebuję i jeśli da mi wizję, da mi to pewien wgląd w to, co planuje RDA”.
„ Jeśli ” – podkreślił Norm. „Jeśli w ogóle dostaniesz wizję, Jake. Ludzie umierali podczas tego rytuału”.
„I ludzie umierali z powodu RDA!” Jake warknął ze złością. „Ludzie ginęli, kiedy wysadzano filary starego Drzewa Domowego! Ludzie ginęli, kiedy zjednoczyliśmy klany i walczyliśmy! Ludzie umrą ponownie, kiedy tu oni dotrą, aby spróbować dokończyć to, co zaczęli… chyba, że znajdziemy sposób, aby zdobyć przewagę.”
Norm cofnął się, zaskoczony nagłym wybuchem namiętnej wściekłości Jake’a. Jake uspokoił się z widocznym wysiłkiem, kiedy Neytiri położyła wspierającą dłoń na jego napiętym ramieniu. Jake zamknął na chwilę oczy i wziął głęboki oddech, zanim odezwał się ponownie.
„Norm, mam obowiązki wobec tego klanu. Jednym z tych obowiązków jest zrobienie wszystkiego, co w mojej mocy, aby zapewnić im bezpieczeństwo. Rozumiem, jeśli masz trudności z zaakceptowaniem tego, co chcę zrobić, bo ja już dokonałem wyboru.”
Norm westchnął i spuścił wzrok. – Chyba nie da się cię od tego odwieść.
Jake potrząsnął głową. – Przepraszam, że cię rozczarowałem.
Norm podniósł głowę i spojrzał Jake'owi w oczy ze stanowczym wyrazem twarzy. „Więc pozwól mi być, kiedy to zrobisz. Zbiorę trochę korzeni ośmiogrzybów, żeby zrobić środek przeciw jadowi. Bo jeśli zacznie wyglądać, że skręcasz w złą stronę, dam ci to. Czy przynajmniej zgodzisz się na to, Jake?”
Jake odprężył się, a na jego ustach pojawił się krótki, krzywy uśmiech. „Tak, mogę się na to zgodzić”. Wyciągnął rękę i uścisnął przedramię Norma w geście przyjaźni.
Norm oddał gest i przyjrzał się horyzontowi. „No cóż, lepiej pójdę teraz i zdobędę te korzenie, póki jest jeszcze wystarczająco dużo światła. Czy powiecie Ni'nat, żeby się o mnie nie martwiła, kiedy wrócicie do klanu?”
„Powiemy jej” – obiecała Neytiri.
Norm przeprosił i poszedł głębiej w las, aby zebrać to, czego potrzebował. Kiedy zostali sami, Neytiri stanęła przed Jake'em i położyła mu ręce na ramionach. „Twoja decyzja o zrobieniu tego napawa mnie dumą. Stawiasz naszych ludzi ponad siebie”.
Jake był trochę zawstydzony i wzruszył ramionami. „To nie dotyczy tylko naszych ludzi. To także przyszłość naszego dziecka… i nasza”. Ujął jej podbródek i pocałował. „Powinnaś iść na kolację. Ja będę nad jeziorem i będę się mył”.
„Dołączę do ciebie, gdy zjem” – powiedziała. Musnęła ustami jego wargi i zaczęła iść, ale przypomniał sobie, co zebrał w saszetce przy biodrze i złapał ją za ramię.
– Poczekaj – powiedział z lekkim uśmiechem. „Obietnica to obietnica. To jest dla ciebie”. Wyjął sakiewkę z uprzęży i podał ją swej partnerce. Neytiri otworzyła ją z ciekawością, a kiedy wyjęła jedno z jajek i je rozpakowała, uśmiechnęła się.
– Naprawdę znalazłeś coś dla mnie.
– Mówiłem ci, że to zrobię, prawda? – był absurdalnie zadowolony z jej uśmiechu. „Przyniosę ci tyle, ile chcesz, jeśli to konieczne, abym miał pewność, że odżywiasz się prawidłowo”.
Neytiri włożyła jajko do woreczka i posłała mu czułe, zirytowane spojrzenie. „Na razie skup się na bezpiecznym przejściu przez Uniltaron , Jake. Jeśli to zrobisz, będę dobrze jadła, nawet jeśli nie będę czuła głodu”.
Jake uśmiechnął się. „Zamierzam dotrzymać tej obietnicy”.
* * *
Następnego dnia o zachodzie słońca, Jake spotkał Neytiri, Mo'at i Norma w jednym z zagłębień w połowie pnia Drzewa Domowego. Było ich w sumie pięć, przeznaczonych specjalnie do Polowań w Snach, aby przyszli wojownicy mogli mieć prywatność podczas przejścia tej próby. Nad wejściem naciągnięto skórzaną wykładzinę, a na żywej drewnianej podłodze leżała mata z tkanych włókien roślinnych.
Mo'at była tam, aby obserwować i uczyć, a zadaniem Neytiri będzie podanie pajęczaka na ciało partnera. Będzie też nadzorować jego podróż w snach, gdy jego potężne użądlenie zacznie na niego działać. Jako przyszły Tsahik musiała praktykować te rzeczy. Mo'at pomyślała, że największym sprawdzianem dla jej córki, będzie poprowadzenie Jake'a w jego Polowaniu w Snach.
Jake położył się na macie, a Neytiri usiadła blisko jego głowy i podwinęła pod siebie nogi. Mo'at postukała w latarnie z pęcherzów, wiszące na ścianach małego pokoju. Żyjące w środku owady, zaczęły latać i świecić. Łagodna poświata zalała wnętrze niebieskim światłem, a Neytiri spojrzała na zwróconą ku górze twarz swojego partnera i pogładziła go po włosach.
– Czy jesteś gotowy, mój Jake? – zapytała, drżącym oddechem.
"Tak." Kiedy na nią patrzył, był niezwykle poważny i skupiony.
Mo'at podniosła kamienny słój, w którym znajdowało się stworzenie, które Jake schwytał do tego zadania. W milczeniu podała go swojej córce, żeby zaczęła rytuał. Neytiri wzięła go i położyła obok siebie na podłodze, po czym sięgnęła po drewniane szczypce przeznaczone do bezpiecznego trzymania pajęczaka.
Norm wziął głęboki oddech i obserwował w milczeniu. Trzymał drewniany kubek z przygotowaną przez siebie antytoksyną; gotowy wcisnąć go do gardła Jake’a, gdyby drugi samiec zaczął mieć śmiertelne reakcje na jad. Był także gotowy podać go Neytiri, gdyby przypadkowo została użądlona. Jad mógł spowodować poronienie, jeśli nie zostałby usunięty wystarczająco szybko. Norm jednak, nie miał odwagi kłócić się z żadną z dwóch kobiet, przeprowadzenia obrzędu przez Neytiri.
„Pamiętaj Jake, czas, który spędzasz w świecie snów, mija szybciej niż czas tutaj. Musisz skupić się na swoim celu i szybko do nas wrócić”. Neytiri spojrzała mu w oczy, podkreślając, jak ważne jest, aby nie zwlekać dłużej, niż to konieczne.
Jake wiedział o tym wszystkim, zrobił to już raz wcześniej. Rozumiał jej subtelny wyraz troski o niego i zdobył się na pewny uśmiech.
– Będę ostrożny – odparł i wziął głęboki wdech.
Neytiri zawahała się, przez co wszyscy zaczęli się zastanawiać, czy nie straci nerwów. Miała właśnie sprawić ból mężczyźnie, którego kochała. Wyraz jej twarzy wyraźnie mówił, że toczy się w niej wewnętrzna wojna. Odsunęła na bok trochę myśli i pochyliła nad leżącym na brzuchu partnerem, opuszczając głowę, aby pocałować go w usta.
– Poluj dobrze – szepnęła w jego usta.
Jake odwzajemnił jej pocałunek i skinął głową. Neytiri znów się wyprostowała, trzymając w jednej ręce szczypce, a drugą uniosła pokrywkę kamiennego słoja. Wsunęła narzędzie chwytające w otwór i zajrzała do środka, ostrożnie poruszając szczypcami. Kiedy ponownie je wyciągnęła, ukazało się jej czarne stworzenie podobne do skorpiona, mocno uchwycone między drewnianymi łopatkami. Wiło się i atakowało żądłem, ale Neytiri dobrze je trzymała. Jake nie spuszczał wzroku z jej twarzy, gdy opuszczała uwięzione zwierzę na jego lewy biceps i powoli je puszczała, gotowa ponownie je chwycić szczypcami.
Jake skrzywił się, ale pozostał grzecznie nieruchomy, gdy żądło wbiło się w jego skórę. Neytiri czekała, ponuro zaciskając usta. Pozwoliła, żeby użądliło go jeszcze dwa razy, żeby mieć pewność, że toksyna została dostarczona. Następnie szybko chwyciła pajęczaka, żeby nie dać swemu partnerowi, zbyt dużej dawki. Norm podniósł kamienny dzban i podał go, uważając samemu na niebezpieczne stworzenie. Neytiri wrzuciła zwierzę z powrotem do niego, a Norm nałożył pokrywkę i odstawił słój na bok.
„Odpręż się, mój synu” – powiedziała Mo'at, gdy czekali, aż jad zacznie działać.
Jake posłusznie rozluźnił swoje ciało i nie odrywał wzroku od Neytiri. Jej piękna twarz i dziecko, które nosiła, przypomniały mu, dlaczego tak ważne było dla niego odniesienie sukcesu. Wyciągnął najbliżej niej rękę i położył ją na jej kolanie. Położyła swoją dłoń na jego i trzymała ją delikatnie, jednocześnie gładząc jego twarz czubkami palców drugiej dłoni.
W miarę upływu minut, źrenice Jake’a zaczęły się rozszerzać, a powieki opadać. Jego oddech stał się nierówny, a wzrok stracił ostrość. Neytiri zaczęła intonować miękkim, uspokajającym głosem, modląc się do Eywy, aby poprowadziła ducha jej partnera i zapewniła mu jasną wizję. Jake nie patrzył już na nic w pokoju. Jego świadomość zaczęła odpływać, a niski śpiew Neytiri pomógł mu wprowadzić się w trans.
Moat w milczeniu przyglądała się młodemu wodzowi, a kiedy jego ciało napięło się na chwilę w bólu, a oczy pociemniały, skinęła głową. „Jest teraz w świecie snów. Jedyne, co możemy zrobić, to czekać”.
Ciałem Jake'a wstrząsnął dreszcz, a na jego skórze pojawił się pot. Gorączkowy rumieniec zalał twarz Jake'a i Norm szybko sięgnął po miskę z wodą, którą ze sobą przynieśli. Podał ją Neytiri wraz z miękką ściereczką, którą zanurzyła i wykręciła. Szepnęła cicho do Jake'a, gdy zaczęła zmywać pot z jego drżącego ciała. W miarę upływu czasu, efekt użądlenia nasilał się i Jake zaczął nieświadomie wić się na macie.
„Powstrzymajcie go” – rozkazała szybko Mo'at. Zacisnęła dłonie na jego kostkach, a Norm pośpiesznie zrobił to samo z nadgarstkami. Z dużym wysiłkiem, przytrzymywał jego miotające się ciało. Jake potrząsnął głową i krzyknął coś niezrozumiałego, głęboko pogrążony w transie.
– Ciii, mój Jake – mruknęła Neytiri napiętym głosem. Przycisnęła dłonie do jego ramion, żeby go utrzymać. Mówiła do niego dalej, mając nadzieję, że jej głos dotrze do niego na tyle, by go uspokoić.
* * *
Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył Jake, zanim wszystko pociemniało, była patrząca na niego Neytiri. Usłyszał w uszach szum, który przypomniał mu o oddaniu go na operację i ogarnęła go chwila paniki. Czy wrócił do szpitala? Czy ostatnie sześć i pół roku było niczym więcej niż snem? Czy kiedykolwiek udał się na Pandorę, czy też było to tylko złudzenie stworzone w jego umyśle, mające na celu ucieczkę od rzeczywistości bycia kaleką na całe życie? Czy jego brat mimo wszystko nadal żył?
Całkowicie zdezorientowany Jake otworzył oczy i starał się je skupić. Nie było go na sali operacyjnej. Znajdował się w kapsule kriogenicznej, jak typowy dorosły mężczyzna. Wepchnięty do niej na ścisk, niczym zabawka w pudełku dla dzieci. Kiedy podniósł ręce, aby podnieść spód wieka kapsuły, zobaczył blado cyjanową skórę oraz wzór ciemnoniebieskich pasków na dłoniach i przedramionach. Przypomniał sobie, że był właśnie na Polowaniu w Snach i nieco się uspokoił.
Dlaczego znalazł się w jednej z tych rzeczy, pozostawało dla niego zagadką. Być może Eywa zamierzała pokazać mu coś istotnego z jego przeszłości, co miało związek z teraźniejszością. Jęknął z wysiłku, próbując podnieść pokrywę. Kiedy to mu się udało, skrzywił się z bólu spowodowanego otaczającym go fluorescencyjnym białym światłem. Poświęcił chwilę na dostosowanie wzroku i rozejrzał się wokół zmrużonymi oczami, siadając i rozglądając się wokoło.
Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak jak pamiętał, kiedy pierwszy raz się obudził, gdy jego ISV przybył na orbitę wokół Pandory. Wyjątkiem był fakt, że nikt z unoszącej się załogi po wnętrzu statku i sprawdzającej stan śpiących pasażerów, nie był mu znany. Z ulgą wydostał się ze źle dopasowanej kapsuły, w której się znajdował. Przeszedł od jednej kapsuły do drugiej, przyglądając się nieznanym plakietkom z nazwiskami umieszczonymi na każdej z nich.
„To nie jest Venture Star” – mruknął Jake.
Żadna z przytomnych osób w kriobanku nie zwróciła na niego uwagi i zdał sobie sprawę, że nie mogą go zobaczyć ani usłyszeć… ponieważ był tam tylko duchem. Pomyślał, że to zabawne, że zdawali się nie zauważyć, że jedna z kriokapsuł sama się otworzyła. Więc odwrócił się, żeby spojrzeć na tą, którą właśnie opuścił. Była zamknięta. Podszedł do niej i zajrzał do małego okienka obserwacyjnego i zobaczył, że jest zajęta przez kobietę.
„To dziwaczne... Byłem tam z nią?”
„W ogóle cię tam nie było, Sully. Twój umysł po prostu to rozegrał, tak jakbyś był.”
Jake odwrócił się gwałtownie, słysząc znienawidzony głos, aż za dobrze pamiętając południowy akcent i okrutny, obojętny ton.
– Co tu do cholery robisz , Quaritch? Czy Neytiri nie wystarczająco cię zabiła? – zapytał Jake, niskim warczącym głosem.
„Ach, ten kawałek rodzimego ogona” – zadumał się pułkownik z paskudnym uśmieszkiem. „Najwyraźniej wystarczająco mnie zabiła, kapralu. Podobnie jak ciebie, tak naprawdę mnie tu nie ma. Jestem twoim przewodnikiem po wizji”.
Jake patrzył na niego. „Jak cholera, jesteś. Dlaczego Eywa miałaby wybrać ciebie na mojego przewodnika?”
„Nie zrobiła tego” – odpowiedział Quaritch. Wskazał rumianym palcem na Jake’a. – Zrobiłeś to Ty.
– Bzdury – splunął Jake.
Starszy mężczyzna wzruszył ramionami i podszedł do niego. Co dziwne, był tego samego wzrostu co Jake, mimo że jego ludzkie ciało powinno sięgać mu tylko do pasa. „Wierz w co chcesz, Sully.” Postukał palcem w blizny na boku głowy, w miejscu, gdzie jakaś miejscowa bestia wbiła mu pazury podczas służby na Pandorze. „Twoja podświadomość wybrała formę i postawę, którą przyjmę. Chcesz wiedzieć dlaczego?”
„Jeśli spróbujesz mi wmówić, że to wina twojej śmierci, wybiję ci dziurę w pieprzonej twarzy, niezależnie od tego, czy jesteś przewodnikiem, czy nie”.
Quaritch posłał mu jeden z tych zimnych, krzywych uśmiechów, a on potrząsnął głową. „To niezbyt pełne szacunku, żołnierzu. Nie, jestem tu teraz, ponieważ twój umysł jest skupiony na szkodach, które spowodowałem.” Podszedł jeszcze bliżej, aż jego twarz znalazła się zaledwie kilka cali od twarzy Jake'a. Jego oczy zwęziły się. „Jestem tutaj, bo jedyne o czym możesz myśleć, to ilu twoich niebieskich przyjaciół zginęło, kiedy prowadziłem program. To niezła sztuczka, którą zastosowałeś: ukrywać to przed swoim kotkiem, tak jak to robisz, nawet gdy jesteś połączony. Założę się, że ona nie wie o tych koszmarach, które śnisz, Sully.
Jake najwyraźniej nie mógł nabrać wystarczającej ilości powietrza. Obrazy Neytiri leżącego na zakrwawionym stosie obok płonących, połamanych korzeniu Hometree, przedostały się do jego mózgu. Obrazy, jak znajduje ją w ten sposób, trzyma ją, woła po imieniu, jednocześnie próbując podnieść maleńkie, nieruchome ciałko ich przedwcześnie urodzonego dziecka.
„Tak, nie chcesz dzielić się z nią tymi myślami, prawda, Sully? Wiesz co? Te twoje koszmary mogą się spełnić”.
Jake wyciągnął rękę z zawrotną szybkością i złapał Quaritcha za gardło. Podniósł go jedną ręką i odsunął usta od zębów, sycząc agresywnie. Quaritch nie wydawał się mieć żadnych problemów z oddychaniem i niezależnie od tego, jak Jake się starał. Nie był w stanie, mocniej zacisnąć dłoni na gardle mężczyzny.
„Teraz możesz syczeć i pluć jak parszywy kocur, ile chcesz, synu. To niczego nie zmieni”. Pułkownik był całkowicie spokojny, niż w przeciwieństwie do dyszącej wściekłości Jake’a. „Jeśli chcesz wiedzieć, co się tu naprawdę dzieje, powinieneś mnie puścić i pozwolić mi cię oprowadzić. W końcu mnie wybrałeś”.
Zajęło Jake'owi chwilę, zanim się uspokoił i go puścił. Był tak pełen ślepej wściekłości, że ledwo widział wyraźnie swój cel. Wydawało mu się, że słyszy głos Neytiri szepczący jego imię, dochodzący gdzieś z daleka. Przedarła się przez czerwoną mgłę i obmyła go niczym kojący balsam. Jake postawił Quaritcha z powrotem na podłogę i odsunął się od niego, oddychając ciężko i patrząc gniewnie.
„Eywa nigdy nie byłaby tak okrutna” – warknął z pewnością. „Nie wysłałaby przewodnika, który napawałby się śmiercią jej wybranego narodu, niezależnie od tego, co o tym myślę!”
„Mówiłem ci już wcześniej; Eywa nie jest odpowiedzialna za to, że tu jestem. Zapnij pasy i zacznij używać głowy, Sully. Prosiłeś o wskazówki dotyczące swojej wizji, a ona ci je dała. Jeśli wydaję ci się trochę zbyt realny, możesz się wycofać, a wtedy nic nie zyskasz. Możemy też tu stać i łapać się za gardła tak długo, jak tylko chcesz, ale twój czas tutaj jest ograniczony.
Jake siłą odepchnął emocje i krótko skinął głową drugiemu mężczyźnie. – W takim razie chodźmy.
Quaritch natychmiast zaczął energicznym krokiem wychodzić z kriobanku. Jake pospieszył za nim, podróżując tunelami i korytarzami. Jake odkrył, że na tym statku było więcej pojazdów transportu powietrznego, broni i kombinezonów AMP niż na tym, którym podróżował. O wiele za dużo, bo to była siła ognia, zdolna zabić setki tubylców. W końcu dotarli do obszaru, którego Jake nie widział, kiedy wsiadał do swojego transportu na Ziemi.
„Tutaj trzymają wszystkie avatary” – powiedział mu Quaritch, otwierając przesuwane drzwi.
Jake wszedł za nim i był zdumiony ilością zbiorników inkubacyjnych. Szeroko otwartymi oczami, omótł całe pomieszczenie, próbując je policzyć w głowie. Kiedy dołączył do programu, powiedzieli mu, że mają w użyciu tylko kilkanaście avatarów. Oczywiście według Maxa, badania i proces powstawania, podlegały ciągłemu rozwojowi. Jake spodziewał się, że dowie się, że nadchodzi więcej avatarów. Domyślał się, że niektóre z nich będą podobne do Sebastiana, ale na to nie był przygotowany.
„Jest ich pięćdziesiąt, jeśli masz trudności z liczeniem” – powiedział Quaritch. „I są jeszcze trzy takie komory, każda ma pięćdziesiąt własnych. Pewnie zauważyłeś brak ich operatorów, którzy byli przetrzymywani w krioterapii, tak jak wcześniej ty… Ale o tym pewnie nie wiedziałeś, prawda?”
Jake miał wrażenie, że pętla zaczyna zaciskać mu się na szyi. „Gdzie są osoby, które nimi kierują?” Zauważył, że wszystkie avatary były już w pełni dorosłe.
– Nadal nie rozumiesz? – Quaritch uśmiechnął się. „Te osoby to avatary, zupełnie jak twój przyjaciel, który przyjechał ostatnim transportem”.
Jake o czymś takim nie śnił, nawet w najgorszych koszmarach. „I to jest następny transport, który dotrze do Pandory?”
„Zgadza się. Tylko garstka z tych gości to naukowcy. Reszta to siły specjalne, tak jak ty. Myślałem, że będziesz naszym najlepszym agentem, ale tylko pomyśl, czego mogą dokonać ci żołnierze. Mogą oddychać, gdziekolwiek chcą to pójdą, a twoi dzicy przyjaciele nie będą już mieli przewagi fizycznej. Powalą was wszystkich, chyba że wyciągniecie sobie kolejnego królika z tyłka”.
„Myślę, że masz na myśli „wyciągnij królika z kapelusza” – poprawił Jake z roztargnieniem, a jego umysł krążył po tym, co słyszał i widział.
„Ponieważ jedyną rzeczą, jaką kiedykolwiek nosisz, jest kawałek skóry w kroku i kilka skórzanych pasków tu i ówdzie, myślę, że moja wersja jest trochę dokładniejsza”.
Jake go zignorował. „Dwustu ulepszonych żołnierzy-avatarów” – mruknął. „To dwustu mężczyzn i kobiet, których mogliby zabić, gdyby coś schrzanili. Nie obchodziło ich nawet potwierdzenie Collinsa, że to zadziałało na Sebastiana”.
„Ci ludzie wiedzieli, w co się pakują”. Quaritch wskazał brodą na jeden ze zbiorników, w którym znajdował się kobiecy avatar. „Zgodzili się sami, Sully. RDA nie chciała czekać na raport Collinsa, więc poleciła swojemu zespołowi naukowemu zająć się tym, gdy tylko powstaną avatary”.
– Kiedy zostały zrobione? – powtórzył Jake. – Nie, kiedy przestaną rosnąć?
„Wasi ludzie znaleźli tylko połowę informacji dotyczących tej operacji” – odpowiedział Quaritch. „Doktor Collins został wysłany przed ukończeniem nowego programu. Nie wiedział o zmianach w procesie, kiedy zadawał się z twoim karłowatym przyjacielem”.
Jake zamknął oczy i potrząsnął głową. Lubił myśleć, że gdyby wiedział o tym wszystkim, kiedy rozpoczynał program, nigdy nie pomógłby tak bardzo RDA, zanim zmienił zdanie. Tego jednak nie mógł być pewien. Jego największym zmartwieniem było wówczas wykonywanie rozkazów i odzyskanie zdolności do powrotu. Zmiana jego nastawienia następowała stopniowo, jak dowiadywał się więcej o ludziach Na'vi i zaczął zakochiwać się w Neytiri.
– Co się dzieje, kapralu? – Quaritch drwił: „Boisz się, że pewnego dnia obudzisz się i odkryjesz, że nadal jesteś taki sam jak oni?” Skinął głową w stronę jednego z unoszących się w powietrzu avatarów, gdzie przebywał duch wyszkolonego zabójcy.
Jake się skrzywił. – Słyszałem od ciebie wystarczająco dużo.
„To są twoje myśli, synu. Ja po prostu je przekazuję”. Quaritch spojrzał na zegarek i uniósł brwi. „No cóż, spójrz na to… twój czas minął, Żołnierzu. Lepiej przygotuj parasol na ulewę. Aha i jeszcze jedno: to nie kula bandyty zabiła Toma Sully’ego”.
Oczy Jake'a rozszerzyły się od ponurych sugestii. – Co masz na myśli, Quaritch? Powiedzieli…
„Powiedzieli ci to, co im powiedziano. Potrzebowałem kogoś, na kim mógłbym polegać, kto popracuje od wewnątrz, a maniak nauki nie dałby sobie z tym rady. Zanim zrezygnowałem z pracy, wiedziałem, że uzyskam szybsze wyniki, jeśli będę miał wojskowego w programie Avatar. To nie był przypadek, że zrekrutowali cię na miejsce twojego bliźniaka – kilku ludzi poszło na skróty, żeby zapewnić mi to, czego potrzebowałem. Powiedzieli ci dokładnie to, co miałeś usłyszeć, więc łatwiej się zgodziłeś. Wszedłeś na nasz pokład i trafiłeś w nasze ręce. Do zobaczenia, Jake”.
Jake otworzył usta, żeby zadać kolejne pytanie, ale nagle Quaritch, komora przechowywania awatara, a nawet statek, na którym się znajdował, odsunęły się od niego. Pędził wstecz przez przestrzeń, kierując się w stronę księżyca Pandory. Zastanawiał się, jak to możliwe, że nadal oddycha w kosmosie. Jego zmartwienia stały się jeszcze większe, kiedy się odwrócił. Spadał przez atmosferę Pandory, a ziemia zbliżała się coraz bardziej. Zamknął oczy i krzyknął, zakrywając ramiona na twarzy, gdy konary Hometree szybko pojawiły się w jego wizji.
* * *
„Jak się ma nasz olo'eyktan? Czy zakończył już swoje Polowanie w Snach?”
Norm potrząsnął głową i zerknął przez ramię na skórzaną zasłonę. „Jeszcze nie. Jego siła słabnie i jeśli wkrótce się nie obudzi, będę musiał podać mu antytoksynę”.
Ni'nat potarła ramię Norma i posłała mu uspokajające spojrzenie. „Niewielu myśliwych zginęło w procesie Uniltaron, Norm. Użądlenie kali'weya jest zwykle śmiertelne tylko dla osób starszych, słabych lub bardzo młodych, jeśli nie jest leczone. Jakesully jest silny. Jestem pewna, że nie mamy się czym martwić."
„Może po prostu popadam w paranoję” – westchnął Norm. „W pełni wyzdrowiał po kontuzji pleców, a robił to już wcześniej. Chcę się tylko upewnić. Nie miał zbyt dobrego sezonu, jeśli chodzi o szczęście”.
Ni'nat uśmiechnęła się. „Nie, nie. W tym świetle rozumiem twoje obawy”.
Głos Mo'at dobiegł zza ukrytej skóry, przerywając rozmowę. „Wierzę, że się budzi, córko. Porozmawiaj z nim szybko”.
Ni'nat dostrzegła niepokój na twarzy swojego partnera i namawiała go, aby wszedł i pomógł. Wychodzenie z transu snu było dezorientujące, bolesne, a nawet przerażające. Nie było wiadomo, dokąd Jake udał się podczas swojej podróży, a jeśli poczułby się zdezorientowany co do tego, gdzie się znajduje, mógłby niechcący skrzywdzić swoją partnerkę lub Mo'at w swoich zmaganiach. Ni'nat czekała na zewnątrz pokoju, podczas gdy Norm odsunął zasłonę i wszedł, aby pomóc Jake'owi.
* * *
Jake przewrócił się na bok zaraz po przebudzeniu. Zwinął się w kłębek, drżąc gwałtownie od trucizny w swoim organizmie. „ Zabili Tommy’ego! ” – zawołał ochryple. „Oni, kurwa… wykorzystali mnie i zabili go!”
Norm zmarszczył brwi, patrząc na przyjaciela z troską i szeroko otwartymi oczami. Zarówno Neytiri, jak i Mo'at wyglądali zdezorientowanych jego nagłym wybuchem, ale robili, co mogli, aby uspokoić Jake'a.
„Jake” – powiedział ostrożnie Norm. „Tom został zabity przez rabusia”.
"NIE." Jake potrząsnął głową. Jego głos był ochrypły od bólu i gorączki. „To było kłamstwo. Ktoś z RDA to zainscenizował. Quaritch potrzebował… agenta wojskowego do programu Avatar, ponieważ nie ukończono jeszcze prac nad ulepszonymi avatarami. Planował… wysłać tam tajnego agenta. …od początku mieli avatara, ale musieli pozbyć się Tommy’ego, żeby mnie w to wciągnąć”.
Norm prawie próbował temu zaprzeczyć, ale nagle przypomniał sobie podstępne rzeczy, do jakich zdolni byli agenci RDA. Pomyślał od razu o straszliwym, bezlitosnym zniszczeniu starego Hometree.
„Jake, jesteś tego pewien?” On i Tom dobrze się dogadywali, kiedy razem przechodzili szkolenie avatara. Na myśl o tym, że ludzie, którzy go wynajęli, zrzucali na niego ciarki, Normowi przeszły ciarki po skórze.
– Tak, do cholery, jestem pewien! – Jake miał zielonkawą cerę i prawdopodobnie było to spowodowane wyłącznie toksynami w jego organizmie. Neytiri głaskała go po włosach i wycierała czoło wilgotną szmatką. Ona i jej matka spojrzały na Norma z zaciekawieniem.
„Tom był jego bratem” – wyjaśnił Norm. – Zmarł, zanim Jake tu przybył.
„Umarł przeze mnie” – Jake zakrztusił się i nagle dostał wymiotów. Ponieważ pościł, nie miał nic w żołądku do wymiotowania poza żółcią. Mo'at szybko chwyciła jedną z pustych misek w kącie i podłożyła mu ją pod głowę, łapiąc to, co wypłynęło z jego żołądka.
Norm żałował, że nie może zapisać słów Jake'a jako opartej na złudzeniu tyrady. Czekając, aż jego udręczone wymiotowanie dobiegnie końca, widział prawdę w jego oczach. Westchnął i położył pocieszającą dłoń na ramieniu Jake'a, kiedy drugi mężczyzna skończył i przewrócił się na plecy. Rozumiał teraz z przerażającą jasnością, dlaczego Selfridge upierał się, że to takie „szczęście”, że Tom miał brata bliźniaka. Prawdopodobnie nie było w tym nic szczęśliwego. Ktoś z odpowiednimi koneksjami musiał sprawdzić akta Toma i dowiedzieć się, że miał on brata bliźniaka w piechocie morskiej.
„Przykro mi, Jake. Naprawdę. Znałem Toma i ja… Po prostu nie wiem, co powiedzieć”.
„Zabiję każdego z nich” – warknął Jake przez zaciśnięte zęby. Jęknął po chwili zaciskając dłonie w pięści. Neytiri otarła usta i spojrzała na niego z niepokojem.
„OK, wystarczy” – powiedział Norm, sięgając po antytoksynę, którą wcześniej przygotował. – Spróbuj to wypić, dobrze?
Jake odwrócił głowę, gdy Norm próbował unieść filiżankę do ust, przez co prawie wylał. „No dalej, Jake” – nalegał Norm. „Wypij!”
"NIE." Jake potrząsnął głową i spojrzał na Norma wściekłymi, żółtymi oczami. „Dam sobie z tym radę. To mnie nie zabije”.
„Skończ z tą głupotą” – zażądała Mo'at swoim najbardziej autorytatywnym głosem. „Twój smutek sprawia, że twoje rozumowanie staje się szalone. Nie zapominaj, dlaczego odbyłeś tę duchową podróż”.
Jake otworzył usta z wyrazem twarzy, który mówił, że zamierza ponownie odmówić, ale Neytiri dodała swoje zaniepokojone prośby do żądań matki. Jake spojrzał na nią i wściekłość oraz ból, zniknęły z jego twarzy. Z pokonaną i zmęczoną miną skinął głową. Neytiri podtrzymała tył jego głowy i pomogła mu ją unieść, podczas gdy Norm przyłożył kubek do ust. Jake skrzywił się, przełykając napar, ale wypił większość.
„Widziałem, co ze sobą przynoszą” – powiedział Jake po kilku chwilach, gdy lekarstwo złagodziło skurcze jego ciała i delirium w głowie. „Max miał rację. Wysyłają więcej ludzi takich jak Sebastian, ale większość z nich to agenci wojskowi w dorosłych ciałach. Jest ich też o wiele więcej, niż się spodziewałem. Na statku, który leci, jest dwustu ludzi. A następnie przyjdzie następny. Quaritch powiedział…”
„Poczekaj chwilę” – przerwał Norm, podnosząc rękę. – Czy ty właśnie powiedziałeś „Quaritch”?
„Tak” – odpowiedział Jake. „Mój przewodnik po snach, przybrał jego postać. Powiedział, że dzieje się tak, ponieważ moje myśli skupiają się na tym, co wydarzyło się podczas ostatniego ataku RDA. A ponieważ Quaritch zarządził większość zniszczeń, myślę, że moja podświadomość go wybrała”.
Norm skrzywił się. „To musiało być... ech…”
– Tak, było – dokończył za niego Jake. Zadrżał lekko, albo z powodu pozostałej toksyny, albo na wspomnienie, że ten drań służył mu za przewodnika. „W każdym razie powiedział, że kilku nowych avatarów to naukowcy, ale reszta, tak jak ja, należy do sił specjalnych. Powiedział też, że dokonali przeniesienia, kiedy avatary były robione po raz pierwszy, zanim zostały wysłane”.
„Więc przenieśli swoją świadomość do embrionów?” Norm podrapał się po głowie. „Ale łączenie się z niedojrzałym avatarem to... cóż, spójrz tylko, co stało się z Sebastianem.”
„Wprowadzili pewne ulepszenia mniej więcej w tym samym czasie, gdy nasz transport był w drodze na Pandorę” – wyjaśnił Jake z wahaniem, nie mając głowy do nauki. „Nie pytaj mnie, co zrobili inaczej… Wiem tylko, że dokonali przeniesienia jakiś czas przed wysłaniem transportu i z jakiegoś powodu dr Collins, nigdy nie otrzymał tej notatki”.
Norm obliczył czas w swojej głowie. „Więc robili to, kiedy kończyliśmy szkolenie na Avatarach” – uzasadnił. Na jego ustach pojawił się grymas. „Zespół ze Sebastianem, przybył tutaj około siedem miesięcy po nas”.
„A Tommy został zabity na tydzień przed planowanym wylotem” – powiedział Jake stanowczo. „Co to do cholery, za różnica?”
– Próbuję ustalić harmonogram, Jake – Norm zachował uspokajający ton i wyraz twarzy. – To może być ważne. Czy wiesz, jak długo Quaritch przebywał na Pandorze, zanim tam dotarliśmy?
– Myślę, że około sześciu miesięcy - odparł wódz z westchnieniem, wciąż czując mętlik w głowie.
„Więc RDA zaczęło planować wydostanie Toma i ciebie, gdzieś pomiędzy odlotem Quaritcha, a planowanym odlotem Venture Star” – mruknął Norm, prawie do siebie. „Może chcieli go po prostu wyrzucić z programu avatarów, ale gdyby to zrobili… ech…” Norm urwał i spojrzał na Jake’a niespokojnie.
„Gdyby tak zrobili, nigdy nie wpuściliby mnie na pokład” – dokończył Jake, marszcząc brwi. „Chyba że wpadli na pomysł, że jestem dupkiem, który ukradnie marzenie swego brata bliźniaka. Posłuchaj, Norm, ci ludzie byli gotowi popełnić ludobójstwo, aby dostać to, czego chcieli. Gdyby mogli to zrobić, nie zastanawialiby się dwa razy o zamordowaniu jednego człowieka.”
Norm westchnął, bo nie było jak tego obejść. – Wiem. Ale próbuję się domyślić, dlaczego Collins w ogóle zrobił to, co zrobił Sebastianowi. Powiedziałeś, że „nie dostał notatki”, ale nie mógł upłynąć zbyt długi okres czasu pomiędzy transportem Sebastiana, który odszedł i ten ze wszystkimi innymi ulepszonymi avatarami, który pozostał. Czy twój przewodnik powiedział, że nowe avatary osiągnęły dojrzałość na Ziemi, czy podczas transportu?
„Musieli je wyhodować podczas podróży” – powiedział Jake. „Gdyby osiągnięcie pełnych rozmiarów zajęło im kilka lat, musieliby je wysłać, gdy były jeszcze… embrionami. Prawda?”
„No chyba, że znajdą sposób na przyspieszenie ich wzrostu" - zgodził się z nim Norm. „W przeciwnym razie nie musielibyśmy spodziewać się pierwszych nowych avatarów przez kolejne pięć lat, a oni zaś powiedzieli Maxowi, że wkrótce wyślą swoją „tajną broń”. Czy pytałeś swojego przewodnika, ile czasu mamy, zanim przylecą?"
– Nie – jęknął Jake. „Byłem tak zdumiony wszystkim, czego się dowiedziałem, że nie zapytałem”.
„Ale powiedział, że zrobili to po transporcie Sebastiana”. Norm czuł się, jakby miał w żołądku ołowianą kulę. „Chcieli sprowadzić tu te ulepszone ciała, tak szybko, jak to możliwe. Zresztą Max powiedział, że znalazł informację, że mają ich kilka w drodze”.
– Chyba tak.
Norm przypomniał sobie coś jeszcze i jego oczy rozszerzyły się. „Zapomniałem! Jake, Max powiedział, że komunikacja na Ziemi była przez jakiś czas popsuta i oni też nie mogli uzyskać wiadomości od centrali RDA. Prawdopodobnie dlatego Collins kontynuował swój eksperyment, gdy transport był w drodze. Nie wiedział, że w tym czasie ulepszyli proces, więc kontynuował zaczętą prace. Myślał, że nadal powinien potwierdzić, czy to zadziała. Zastosował więc niesprawdzoną metodę na Sebastianie, a spanikował, gdy zdał sobie sprawę, że ma on wadę. Ustawił wszystko tak, aby wyglądało jak usterka w krioterapii Sebastiana, a to spowodowało jego śmierć”.
„Teraz się wszystko zgadza” – kontynuował Norm, nieświadomy całkowicie zdezorientowanych min Mo'at i Neytiri oraz coraz bardziej ponurego Jake'a. „Przybył Quaritch, a sześć miesięcy później dotarliśmy tutaj. Nieco ponad siedem miesięcy później przybył Sebastian i jego zespół. To powinno dać nam…” Poczuł, jak kolory odpływają mu z twarzy, gdy zdał sobie sprawę, ile czasu minęło odkąd Sebastian i pozostali tam dotarli.
– Nie ma czasu – powiedział tępo Jake. – Mogą tu być lada dzień.
„Ale Max powiedział, że ostatni harmonogram, który przeglądał, przewidywał następny statek-matkę za kilka miesięcy” – przypomniał Norm, czując lekką ulgę, gdy to sobie przypomniał. „Myślę, że wysłanie tego zajęłoby im więcej czasu, ponieważ musieli przetransportować wszystkie probówki inkubacyjne”.
– I broń – dodał Jake. – Nie zapominaj o niej.
Norm usłyszał płaski, martwy ton głosu Jake'a, a to wyprowadziło go z kontemplacji i wprowadziło w stan świadomości. Jake nadal był zbyt blady, a jego oczy zbyt jasne. Neytiri delikatnie głaskała go po ramieniu, ale Jake nie wyglądał, jakby naprawdę to czuł. Na jego twarzy widać było smutek.
„Jake, próbowałem tylko ustalić, co się stało” – powiedział Norm ze skruchą.
Jake zamknął oczy. „Norm, wiem, że ważne jest, aby to wszystko rozgryźć. Podziwiam też siłę twojego umysłu, ale właśnie dowiedziałem się, że mój brat zmarł, ponieważ Quaritch i kilku innych ludzi z RDA chcieli mnie wykorzystać, aby usunąć Omatikaya z ich drogi. Ja też zrobiłem to, czego chcieli. Czy możemy po prostu odłożyć to na później? A może powinieneś porozmawiać o tym z Maxem, jeśli musisz omówić swoje teorie. W tej chwili jest mi to obojętne”.
Norm czuł się jak nieczuły kutas, a co gorsza, Tom był jego przyjacielem. Pomyślał o wszystkim, przez co przeszedł Jake i przyszło mu do głowy, że to jakiś cud, że ten człowiek nie wpadł wcześniej w depresję. Został postrzelony w plecy i został okaleczony. Jego brat zmarł. Zakochał się w kobiecie, której klan prawie pomógł zniszczyć. Otrzymał nowe ciało, by ponownie prawie zostać kaleką. A kiedy wszystko zaczęło się stabilizować, dowiedział się, że jego brat zmarł, ponieważ ludzie z RDA chcieli, żeby zajął jego miejsce.
Norm siedział i bełkotał o liniach czasowych. Wyrzucał przy tym z siebie imię Toma, jakby był nieznajomym, który dla nikogo nic nie znaczył.
„Przykro mi, Jake. Po prostu odpocznij. Zajmę się powiadomieniem Maxa, dobrze?”
Wyraz twarzy Jake'a prawie się nie zmienił. "Jasne."
Norm wstał i opuścił mały pokój. Prawie wpadł na swoją partnerkę, która wciąż stała poza skórzaną osłoną. „Słyszałaś?” – szepnął.
Ni'nat skinęła głową. – Nie zrozumiałam większości, ale zrozumiałam część o bracie Jakesully’ego. Znałeś go?
Norm spuścił wzrok i skinął głową. „Był przyjacielem”. Jego ton stał się gorzki. – Jednak prawdopodobnie nie domyśliłbyś się tego, sądząc po tym, jak swobodnie mówiłem o tym, co mu się przydarzyło.
„Masz dużo na głowie” – przeprosiła Ni'nat, uspokajająco pocierając jego jedno ramię. – I myślę, że masz własny smutek, z którym musisz sobie poradzić, Norm.
„Później uporam się ze swoim smutkiem” – westchnął. „W tej chwili muszę nadrobić swoje bycie wielkim palantem i powiedzieć innym, czego dowiedział się Jake”.
„Możemy tam polecieć rano” – zasugerowała Ni'nat. „Ty, E'quath i ja. Nasz wódz może odpocząć, czego zdecydowanie potrzebuje”.
* * *
Mo'at użyła niektórych ziół, które trzymała przy sobie, mieszając je z wodą z dzbana stojącego w odległym kącie.
„Tutaj. Pij”.
Jake spojrzał na kubek, który podała mu Mo'at, gdy ten ułożył się na boku. "Co to jest?"
– Łagodny eliksir – odpowiedziała. – Aby pomóc ci zasnąć.
„Potrzebujesz odpoczynku, Jake” – namawiała Neytiri, gdy wyglądał na niechętnego.
Sięgnął po kubek bez przekonania, wciąż z pustym, beznadziejnym wyrazem twarzy. Wypił go bez słowa i skinął głową do Mo'at, gdy jej go oddał. Neytiri usiadła cicho, gdy Jake oparł głowę na jej zgiętym ramieniu i położył się na boku. Zaczęła głaskać go po włosach, czując jego ból tak dotkliwie, że musiała sprawdzić czy ich warkocze nie były połączone. Jego splot włosów przerzucony był przez talię, co stanowiło dla niej potwierdzenie, że tsahaylu nie było konieczne, aby silnie współczuła swojemu partnerowi. Wiedziała, że jego brat zmarł, ale nigdy nie podał jej jego imienia, ani tego co się stało.
Oczy Jake'a zamknęły się, a gdy jego oddech stał się głęboki i równy, Mo'at skinął na Neytiri. Obie kobiety cicho opuściły pokój i stanęły na zewnątrz. Starsza kobieta poczekała, aż przejdzie obok niej członek klanu, po czym cicho odezwała się do córki.
„Powinnaś przez jakiś czas pozostać blisko swojego partnera, córko”.
Neytiri skinęła głową, czując, jak gardło pali ją od łez. „Nigdy nie widziałam go w takim stanie… pokonany”.
„Czuje się winny” – odpowiedziała Mo'at, kiwając głową. „To trucizna dla jego ducha”.
Neytiri spuściła wzrok. „Obwinia się o śmierć brata”.
Mo'at położyła dłoń na ramieniu Neytiri. „Został oszukany przez Ludzi Nieba. Śmierć jego brata to nie wszystko, co go obciąża. Jest dobrym człowiekiem, który dał się oszukać, czyniąc zło, a jego wysiłki, aby naprawić swój błąd, przynoszą tylko kolejne wyzwania. Martwi się o ciebie i martwi się o naszych ludzi”.
Neytiri podobnie jak jej matka, wyczuła ostrzeżenie Eywy. Bała się, że to go złamie już na zawsze. „Nie opuszczę jego boku”.
„Jest silny, córko. Wiele już przeszedł, a mimo to uśmiech Jakesully'ego przychodzi łatwo. Nie sądzę, że to osłabi jego ducha na długo, ale dopóki nie przypomni sobie o własnej sile, będzie potrzebował partnerki, która mu o tym przypomni .”
Neytiri otarła oczy i skinęła głową. Nawet, gdy leżał w ludzkim gabinecie lekarskim, nie czując nóg, nie popadł w depresję. Pocieszał ją nawet, gdy przytłaczał ją niepokój. Jake, który szybko rzucał dowcipne uwagi i uspokajał ją, sprawiał wrażenie, jakby nic nie było w stanie na długo go przygnębić.
* * *
Neytiri spała niespokojnie obok swojego partnera na macie. Zamiast go obudzić i zaciągnąć do hamaka znajdującego się wyżej na drzewie, zdecydowała się pozwolić mu spać tam, gdzie był. Przytuliła się do niego od tyłu, chcąc dać mu trochę swojego ciepła. Dyskomfort twardej podłogi w połączeniu z jej stanem i troską o Jake'a, bardzo utrudniały jej zasypianie. W końcu około północy odpłynęła wyczerpana.
Wydawało się, że spała tylko przez krótki czas, kiedy ponownie się obudziła. Nie czuła już ciepła Jake'a na swoim ciele, więc otworzyła zmęczone oczy i usiadła, rozglądając się z niepokojem wokół.
„Jake’a?” szepnęła Neytiri.
Nigdzie go nie było widać i nie odpowiedział na jej ciche wołanie. Myśląc o ostrzegawczych uczuciach, jakie poczuła, szybko wstała i opuściła pokój, aby go szukać. Większość jej klanu spała, ale spotkała kilku, którzy jeszcze nie spali lub wstali, żeby coś zabrać. Zapytała się ich, bo może przypadkiem, ktoś widział jej partnera. Mężczyzna pokręcił głową, ale kobieta, którą spotkała na poziomie sypialnym, powiedziała, że zauważyła Jake'a zmierzającego w stronę gniazd ikranów.
Krótkie uczucie ulgi Neytiri, zostało przyćmione przez straszliwą myśl. A jeśli żal i wściekłość Jake’a doprowadzą go do samobójstwa? Nie jadł od dwudziestu czterech godzin, przeszedł Polowanie w Snach i jego emocje były teraz szalone. Wyobrażała go sobie, jak ucieka na swoim banshee i daje się zabić, jakimś lekkomyślnym działaniem.
Zwiększyła tempo, wspinając się po spiralnych schodach tak szybko, jak tylko mogła, nie ryzykując utraty równowagi. Kiedy dotarła na szczyt i wybiegła na zewnątrz, desperacko zawołała Jake'a. Zatrzymała się, gdy zobaczyła go przykucniętego na końcu jednej z gałęzi drzewa. Odwrócił głowę, żeby spojrzeć w jej stronę, kiedy usłyszał swoje imię i opuścił uszy. Nie odpowiedział jej; po prostu patrzył na nią matowymi, błyszczącymi oczami.
Neytiri podeszła do niego i z ulgą odetchnęła. – Jake – powiedziała, zaczynając pochylać się obok niego. Nawet w swoim chorobliwym stanie umysłu wyciągnął rękę i podtrzymał ją, pomagając jej utrzymać równowagę, gdy siadała.
– Nie powinnaś się tak męczyć – powiedział cicho Jake, obejmując ją ramieniem. Jego uszy pozostały pochylone i nie patrzył jej w oczy.
„Nie martwię się teraz o siebie” – mruknęła. Położyła dłoń na policzku odwróconym od niej i nalegała, aby odwrócił głowę i na nią spojrzał. „Jake, nie przeżywasz żałoby w zdrowy sposób. Martwi mnie to”.
"Zdrowy?" Patrzył na nią. „Jak myślisz, co byłoby„ zdrowe ”, Neytiri?”
Nienawidziła na wpół oskarżycielskiego tonu w jego głosie, ale mocno się przed nim broniła, prostując swoją postawę i od razu rzucając mu dumne, zdecydowane spojrzenie. „Opłakiwać stratę brata, bez karania siebie”.
Wydawało się, że w tym momencie coś w nim pękło. Nigdy nie widziała płaczącego Jake’a, chociaż bez wahania okazywał silne emocje i czułość. Mężczyzn Na'vi zachęcano do wyrażania swojego bólu w takim samym stopniu jak kobiety, ale Neytiri dowiedziała się, że ludzkim mężczyznom nie wolno otwarcie płakać, inaczej mogliby wyglądać na słabych. Dlatego też widok jego złotych oczu, lśniących od wilgoci, był dla niej pewnym szokiem. Pojedyncza łza wypłynęła i pozostawiła lśniący ślad po lewej stronie jego twarzy.
„To moja wina, że Tommy nie żyje” – powiedział bolesnym szeptem.
Neytiri pokręciła powoli głową i ujęła jego twarz w obie dłonie, kciukiem ścierając łzę. „To nie twoja wina, Jake. Wina leży po stronie chciwych, Ludzi z Nieba, którzy oszukują, kradną i zabijają. Nie mogłeś tego wiedzieć”.
Jake spojrzał w dół. „W pewnym sensie to wszystko wiem, ale nie powstrzymuje mnie to od poczucia, że… teraz jest inaczej. Wcześniej przeżywałem żałobę. Nie było łatwo usłyszeć, że został postrzelony, ale teraz… umarł, żebym mógł zająć jego miejsce…” Jego głos zaniknął, a jego usta zacisnęły się, gdy próbował zapanować nad swoimi emocjami.
– Czy chciałby, żebyś się obwiniał?
Zamrugał do niej i zamilkł na chwilę. Spojrzał na horyzont i wziął głęboki oddech. „Nie. Nie chciałby tego. Nie zmienia to jednak tego, co czuję, Neytiri. Potrzebuję trochę czasu”.
– Tslolam, mój Jake – mruknęła Neytiri. Pogłaskała go po ramieniu i położyła głowę na jego ramieniu. „Po prostu bałam się, że… zrobisz sobie krzywdę”.
Odwrócił głowę i przemówił w jej włosy. - Jak? Myślałeś, że skoczę czy coś?
Neytiri podniosła głowę z jego ramienia i spojrzała mu w oczy. – Zrobiłbyś coś takiego?
„Tylko wtedy, gdyby coś mnie goniło lub drzewo się paliło” – zapewnił ją. „A nawet wtedy próbowałbym zamortyzować upadek. Nie mam myśli samobójczych”.
Przyglądała się uważnie jego twarzy i słuchała wszystkimi zmysłami. Kiedy była już usatysfakcjonowana, że nie powiedział tego tylko po to, żeby się nie martwić, skinęła głową. „Wierzę ci. Jeśli chcesz, żebyśmy pozostawili cię twoim myślom, możemy iść”.
Brwi Jake'a zmarszczyły się nad oczami i rozejrzał się. Myślałem, że jesteśmy tu tylko ty i ja.
Neytiri uśmiechnęła się lekko i ujęła jego dalszą dłoń, przeciągając ją tak, aby położyć dłoń w dół na jej brzuchu. – I dziecko.
"Oh." Jake pocierał to miejsce delikatnymi kółkami, a Neytiri zauważyła, jak pracuje mu gardło, gdy przełykał. Na krótką chwilę na jego twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia. Przyciągnął ją bliżej, a jego dłoń znieruchomiała, opiekuńczo spoczywając na ich dorastającym potomstwie. – Wolałbym, żebyście oboje zostali.
Uśmiechnęła się do niego czule i podjęła decyzję. „Jake, jeśli nasze dziecko będzie płci męskiej, chcę mu dać na imię Tommy”.
Odsunął się i spojrzał na nią ze zdziwieniem i lekką ostrożnością. „Naprawdę? To nie jest imię Na'vi”.
„Jake też nie jest, ale obaj to dobre imiona”.
Przez chwilę usta Jake'a milczały, po czym ponownie przełknął i skinął głową. „OK. Jeśli to będzie chłopiec, nazwiemy go Tommy”. Zamrugał i pomimo oczywistego wysiłku, by się powstrzymać, jego oczy znów wypełniły się łzami.
Neytiri nie mogła powstrzymać łez w oczach, więc wyciągnęła rękę, aby przyciągnąć jego głowę bliżej. Zaczęła sugestywnie nalegać, aby położył ją na jej ramieniu. Jake objął ją ramionami, a ona odwzajemniła uścisk, trącając jego ciemne włosy. Poczuła wilgoć na swoim ramieniu, gdzie dotykał jego policzek. Szepnęła do niego zachęcająco, namawiając go, aby uwolnił się od żalu. Jego ramiona drżały w milczeniu i trzymał ją mocno, prawie nie wydając żadnego dźwięku, gdy jego łzy kapały na jej ramię. Płakała razem z nim, opłakując stratę Jake'a, chociaż nigdy nie spotkała jego brata.
Tłumaczenia:
Kali'weya = "pajęczynówka"; rodzimy pajęczak podobny do skorpiona, którego jad ma zdolność wywoływania transu. Dla niektórych trucizna może być śmiertelna, ale wojownicy Na'vi używają jej do poszukiwania wizji.
Tslolam = Rozumiem
Dodaj komentarz