Poranne słońce wstawało powoli nad Ostrowią. Ostrowia była wioseczką jakich wiele, ot dwie żwirowe drogi na krzyż, mały sklep zaopatrzony w najpotrzebniejsze rzeczy a przed sklepem ławeczka, na której spotykali się codzień będący w średnim wieku miłośnicy tanich trunków. Sama wioska była otoczona łąkami, za którymi w oddali majaczył gęsty, mieszany las. Było też mnóstwo domów, większość z nich zamieszkana przez wspomnianych smakoszy i osoby starsze. Młodzi uciekali jak tylko mogli. Niektórzy zostawali czując, że nigdzie im lepiej nie będzie, inni przyjeżdżali w celu zakupienia jakiegoś domku by spędzać wakacje z rodziną. Na końcu jednej z dróg stał brązowy, piętrowy budynek, którego deski pamiętały czasy obu wojen. Nie budynek nas jednak interesuje, a ten, kto jest w środku.
Przenieśmy się zatem na piętro tego domu, a dokładniej do trzecich drzwi na końcu korytarza, po prawej. Za tymi drzwiami był pokój, przez którego okno wpadały promienie słońca oświetlające ściany pokryte niebieską tapetą, jak i powieki staruszka śpiącego na znajdującym się w rogu pomieszczenia łóżku. Starzec powoli otworzył oczy i spojrzał na zegarek znajdujący się na szafce nocnej. Tylko kilka minut po szóstej. Stękając i dysząc ciężko podniósł się do pozycji siedzącej odgarniając kołdrę. Pogładził się po łysej, okalanej siwymi włosami głowie i zaczął szukać wzrokiem swych ulubionych brązowych kapci, które każdego poranka znikały mu z okolic łóżka. W końcu zobaczył czubek kapcia wystającego spod łóżka i przy akompaniamencie przeciągłego stęknięcia wyciągnął oba, przy okazji zakładając je na swoje pomarszczone stopy. Znów stęknął wstając i podszedł do komódki na której stała miska z wodą. Przemył twarz, wytarł ją wiszącym obok ręcznikiem i spojrzał w wiszące nad komódką lustro. Pomimo siedemdziesięciu ośmiu lat wyglądał całkiem dobrze, poza tym przyzwyczaił się do wyglądu swojej pomarszczonej twarzy. Już w pełni przebudzony podszedł do krzesła na którym zostawił ubranie noszone poprzedniego dnia. Biała koszula, ciemne spodnie garniturowe, marynarka. Poprawił kołdrę na łóżku, po czym powolnym krokiem wyszedł z pokoju zabierając stojącą obok drzwi drewnianą laskę.
Swoje kroki skierował do łazienki będącej w pomieszczeniu obok tego, w którym spał. Przez małe okienko sączyła się odrobina światła, jednak było go tak niewiele, że starzec zmuszony był zapalić światło. Nachylił się nad wanną, wcisnął gumowy korek w odpływ i odkręcił kurki z wodą - najpierw ciepłą, następnie zimną. Załatwił swoje poranne potrzeby, umył się starannie i po przebraniu się wrócił do swojej sypialni. Podszedł do krzesła, na którym wisiało ubranie z zeszłego dnia - biała koszula i ciemnoszary, lekko pomięty garnitur. Zdjął piżamę, złożył w kostkę i położył na pościeli, po czym zaczął się przebierać. Gdy skończył spojrzał na grzebień znajdujący się na komódce obok miski i uśmiechnął się myśląc, że nie miałby wiele do czesania.
Znów wyszedł na korytarz i kierując się w stronę schodów spojrzał na trzecie z drzwi. Posmutniał, westchnął i zaczął schodzić na dół. Słońce, które pięło się coraz bardziej w górę silniejszymi promieniami dobijało się przez okienka nad drzwiami. W pasmach światła widać było tańczące drobinki kurzu podczas gdy staruszek ubierał brązowe, wypastowane pantofle. Nałożył na głowę kaszkiet i wyszedł. Uderzyło w niego rześkie, poranne powietrze. Usłyszawszy świergot ptaków spojrzał w górę na czyste, błękitne niebo, po czym kamienną ścieżką skierował się do furtki w drewnianym płocie. Przesunął skobel i znajdując się po drugiej stronie przesunął go jeszcze raz by zamknąć wejście. Zresztą - kto by chciał ten by wszedł, w wiosce jednak wszyscy się znali nawzajem (no, może poza tymi, co tylko na wakacje przyjeżdżali) i dzięki temu ludzie czuli się bezpieczniej. W końcu potencjalny złodziej zostałby złapany w zaledwie kilka minut. Powolnym krokiem staruszek skierował się do sklepu.
Idąc żwirową drogą starzec mijał zagajniki pełne drzew, na których pojawiały się kwiaty zwiastujące dużą ilość owoców. Piękny, majowy dzień był idealny na spacer, a i malownicza okolica jak najbardziej do tego zachęcała. Przyglądał się śpiącym tu i ówdzie zwierzakom, cieszył się nieco wilgotnym powietrzem. W pewnym momencie jego wzrok skierował się na znajdującą się niedaleko rzeczkę przykrytą cieniem z porastających brzeg drzew. Na chwilę się zamyślił wpatrując się w miejsce, w którym wystawały dwa duże kamienie. Z zamyślenia wybił go jednak przejeżdżający obok, wzbijający tumany kurzu samochód. Staruszek wyciągnął z kieszeni chusteczkę i zakrywając nią usta kaszlnął, po czym kontynuował wędrówkę.
Po kilkunastu minutach (wioska nie była za wielka) dotarł do skrzyżowania przy którym stał sklep. Od razu zauważył siedzących na ławce pijaczków. "No masz", pomyślał na ich wiok. "Tak wcześnie a oni już żłopią". Pokręcił lekko głowo i wspinając się po betonowych schodkach wszedł do sklepu. Od razu powitała go uśmiechem ekspedientka. Starsza kobieta, jakby czytając w myślach przybyłego chwyciła bochenek chleba i butelkę mleka. Staruszek był przyzwyczajony do tego widoku, wszak kupywał to samo za każdym razem jak wchodził do sklepu.
- Jeszcze poproszę kilka plastrów tej wędliny - powiedział ledwie dosłyszalnym głosem starzec wskazując na kawałek mięsa znajdujący się w lodówce. Ekspedientka ochoczo zabrała się do krojenia, po czym zważyła plastry i wbiła kombinację w kasę fiskalną.
- Osiem dwadzieścia, poproszę. - powiedziała wciąż trzymając na twarzy uśmiech.
Staruszek drżącymi rękami wyciągnął skórzany woreczek z którego odliczył potrzebną kwotę podczas gdy ekspedientka pakowała zakupy w plastikową torbę. Podał jej pieniądze, wziął zakupy i skierował się w stronę wyjścia.
- Panie Andrzeju! - usłyszał. Głos dochodził z ławeczki znajdującej się pod sklepem. - Panie Andrzeju, poratujesz pan trochę?
"Już ja bym Cię poratował", pomyślał staruszek. - Przykro mi, sam mam tyle co ta mysz kościelna.
- To może trawnik trzeba skosić? Albo drzewo popiłować? - nie dawał za wygrane pijaczek.
Pan Andrzej uśmiechnął się gorzko. Zaledwie dwa dni temu skosili mu trawnik i dał im za to parę groszy.
- Nie, nie trzeba. - powiedział i ruszył w drogę do domu. Po drodze dłużej przyjrzał się kamieniom przy rzece.
Po pokonaniu drogi znalazł się w domu. Powiesił kaszkiet i marynarkę, pantofle zamienił na kapcie i zaniósł zakupy do domu. Wlał wody do czajnika i postawił go na małej kuchence gazowej. Chwycił zapałkę, szybkim ruchem potarł nią o draskę i przekręcił pokrętło gazu. Podstawił zapałkę pod czajnik i szybko cofnął rękę pod naporem gorąca. Wyciągnął z torby mleko, chleb i wędlinę, po czym chwycił drewnianą deskę do krojenia, położył na niej chleb i ukroił cztery kromki. Resztę chleba schował do szafki. Z kromek wykroił skórki, następnie otworzył kuchenne okno i wyrzucił je na podwórko. Jakiś pies przybłęda chętnie je zje. Wyciągnął z lodówki margarynę i posmarował nią cieniutko kromki. Po tym zabiegu delikatnie, wręcz z namaszczeniem położył plasterki wędliny tak, aby jednym zająć jak najwięcej miejsca. Czajnik zaczął gwizdać, także Pan Andrzej przekręcił pokrętło na "0" i wyciągnął kubek. Nasypał do niego dwie łyżeczki kawy, po czym zalał go wrzątkiem i przeniósł na znajdujący się za nim stolik. Kanapki przełożył na talerzyk i postawił obok kubka. Usiadł i zjadł śniadanie wzrok skupiając na miejscu naprzeciwko.
Skończywszy śniadanie Pan Andrzej wstawił naczynia do zlewu i dokładnie je umył. Ciesząc się z trzymanego w domu porządku poczłapał do salonu. Na środku pokoju stały dwa fotele przedzielone okrągłym stoliczkiem, zaś przed nimi stał telewizor - prezent od syna, który chciał dać jakieś zajęcie rodzicom. Przyjrzał się jednemu z foteli. Był zakurzony, nikt w nim nie siedział od jakiegoś czasu. Drugi za to był wytarty i bez grama kurzu. Usiadł w tym drugim fotelu, chwycił za pilot i włączył telewizor. Akurat jakaś kobieta reklamowała szampon, przełączył więc na inną stację. Jakiś argentyński serial, który go nie interesował, ale liczył się jakikolwiek dźwięk w tym pustym domu. Po kilkudziesięciu minutach podniósł się (znów stękając) z fotela, podszedł do szafy i znad telewizora wyciągnął ramkę ze zdjęciem. Wrócił na fotel i spojrzał na trzymany w ręce przedmiot. Na zdjęciu był razem z żoną. Od razu przypomniały mu się wspólne chwile - spotykanie się na kamieniach przy rzece, wspólne posiłki w kuchni, czas spędzany na rozmowach w salonie i ciepło ciała leżącego w łóżku, z którego nie miał odwagi skorzystać od kilku miesięcy.
- Tęsknię... - wyszeptał czując, jak po policzku spływa mu łza.
Natychmiastowo poczuł znużenie i wycierając oczy postawił zdjęcie na stoliku. Przez chwilę popatrzył w ekran i po jakimś czasie powieki zaczęły mu się kleić. Zamknął je z zamiarem zdrzemnięcia się w ulubionym fotelu przy zdjęciu ukochanej, zmarłej żony.
I tak spał przez ostatnie pięć minut swojego życia.
1 komentarz
AnonimS
Wzruszające. Najgorzej jak człowiek jest sam. Zestaw na tak. Pozdrawiam