The end of me cz.4

Korytarze są puste kiedy podchodzę do najbliższego śmietnika i wyrzucam jego ubrania. Na myśl o tym głupku prycham zniesmaczona. Mógłby przynajmniej poczekać aż będę poza szkołą, chociaż wtedy bym go zabiła. Mam tylko nadzieję że odbierze swoją lekcje i się stąd natychmiast wyniesie. Byłby naprawdę głupi gdyby został tu jeszcze choć przez jeden dzień.  
   Wychodzę ze szkoły jakby nigdy nic i idę kilkanaście metrów przez nierówny chodnik do przystanku autobusowego.  
    Nagle kieszeń od bluzy którą wzięłam Heidowi zaczyna wibrować. Wyciągam niepewnie telefon, a na wyświetlaczu pojawiają się słowa wiadomości. Wybucham śmiechem kiedy czytam dwa słowa.
“Dopadnę Cię. H.”
“Powodzenia :)” Wystukuję krótką odpowiedź i wyłączam telefon.  
   Właśnie wtedy nadjeżdża niebieski autobus który powinien mnie zabrać do domu. Zatrzymuje się a drzwi otwierają się tuż przed moim nosem. Wchodzę, rozglądam się za miejscem i wybieram to z samego tyłu przy oknie.  
   Kiedy siadam spoglądam na zegar umieszczony z przodu autobusu. 15:30. Idealna pora na godzinną drzemkę. Opieram gławę na szybie i zasypiam.



-Jak masz na imię? -pytam.  
-A co, chcesz wiedzieć czyje imię wykrzykiwać?-odpowiada pytaniem na pytanie.  
-Tak. -odpowiadam.  
-Heid.-mówi a jego spojrzenie ciemnieje.  
  Uśmiecham się delikatnie i powoli podchodzę do niego patrząc w oczy. Upuszczam broń na ziemię a stopą odpycham ją aby nie mógł po nią sięgnąć. Popycham go na ścianę, on obejmuje dłońmi moje biodra i przyciąga do siebie. Moje usta wpijają się w jego, a on odwzajemnia wszystko z taką samą, słodką brutalnością.  
   Obejmuje jego biodra nogami a on odwraca się i przyciska mnie do ściany. Jęczę kiedy jego usta przenoszą się z miejsca na miejsce po mojej szyji.  
   I nagle wszystko ciemnieje. Nie jestem już w łazience ale przygnieciona do łóżka w obcym pokoju. Nie jęczę z przyjemności ale krzyczę zrozpaczona. Zamykam oczy.Wszystko czego chcę to zniknąć.  
  


  Otwieram oczy zdyszana i rozglądam się przestraszona. Dopiero po chwili dociera do mnie że nadal jestem w autobusie. Mimo wszystko mam wrażenie że wszystko wokół mnie się kurczy. Brak mi powietrza.
  Wstaję i nie zwracając uwagi czy jestem na właściwym przystanku zataczam się do wyjścia.  
  Naciskam przycisk stopu na co kierowca zatrzymuje się i otwiera mi drzwi. Wbiegam na zewnątrz nie zauważając że zaczęło padać. Właściwie to nic nie widzę. Tylko biegnę. Dzięki temu mój oddech uspokaja się i dostosowuje do rytmu moich kroków. Moje uczucia wracają tam gdzie jest ich miejsce, czyli znikają. Znowu jestem sobą. Aktorką. Potworem. Wszystkim, tylko nie człowiekiem.  
   Wtedy dopiero zaczynam dostrzegać okolicę w której się znalazłam. Las, polną drogę, mgłę dookoła.  
    Uśmiecham się na myśl jakie miejsce wybrała moja podświadomość. Bezpieczną przystań, która była moim domem. Nigdy nie zostałam tam skrzywdzona. Psychicznie oczywiście, co do krzywdy fizycznej to nie wiem czy mam ją nazywać krzywdą czy treningiem. Mój uśmiech poszerza się kiedy myślę o wszystkich bliznach na moim ciele.  
   Kiedy dobiegam do małej polanki siadam na mokrym podłożu i jak zwykle czekam. Mój oddech uspokaja się a wszystko dookoła zwalnia. Błogość która mnie ogarnia jednak nie przyćmiewa moich zmysłów.  
   Nie mija nawet pięć minut a naprzeciwko mnie siada po turecku starszy mężczyzna. Dzisiaj nie ma noży, ani żadnej innej torby z bronią.  
   To oznacza że nabawię się siniaków walcząc wręcz.

Crybey

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 607 słów i 3580 znaków.

Dodaj komentarz