Nie igraj ze mną (VI) - zakończenie

Nadszedł dzień naszego wylotu.
-Masz już wszystko spakowane?
-Tak, jeszcze tylko kilka kosmetyków i zapinam torbę - odpowiadam pospiesznie.

Sprawdzam jeszcze na oko czy wszystko mam w walizce, co potrzebne i ją zamykam. Podaję ją Tymonowi, żeby zniósł na dół do samochodu. Obchodzę mieszkanie; sprawdzam czy gaz w kuchni jest zakręcony, czy w łazience woda nie kapie, aż w końcu staję przed dużym lustrem w przedpokoju. Za kilka godzin będę na słonecznej wyspie.
Chyba wyglądam dobrze w letniej sukience i sandałkach.
Na dworze jest upał...aż boję się pomyśleć, jakie temperatury nas czekają na Majorce.

-Możemy jechać - mówię, gdy zapinam pas w samochodzie.
-Na pewno wszystko mamy?
-Tak. Jedźmy. - I kierujemy się na najbliższe lotnisko.

*

Pierwsze co mnie uderzyło po opuszczeniu pokładu, to fala gorąca. Chryste, czym ci ludzie tutaj oddychają...Czułam się, jakbym znalazła się w środku piekarnika.
Ale mniejsza z tym.
Po dwóch godzinach zaczęłam przyzwyczajać się do panującego upału.
Zajechaliśmy pod 3-gwiazdkowy hotel, który na pierwszy rzut oka wyglądał, jakby miał co najmniej dwie gwiazdki więcej.

Przy recepcji przywitała nas szczupła, opalona brunetka o typowo hiszpańskiej urodzie. Uśmiechając się do nas serdecznie, zweryfikowała naszą rezerwację i podała klucz do pokoju.

-Jak cudownie! - westchnęłam, kiedy położyłam się na wielkim łóżku znajdującym się w centrum pokoju. Jakie ono było wygodne...od razu nabrałam ochoty na krótką drzemkę.
-Nie przyjechaliśmy tutaj spać - powiedział Tymon widząc, że nie zamierzam się ruszać.
-Daj mi chwilę odsapnąć. Wstałam dzisiaj o 5 rano, poza tym źle znoszę latanie - wyznałam.
-No dobra...Ale możemy odpoczywać tam - wskazał na okno. Podeszłam zaciekawiona i spojrzałam w dół, bo znajdowaliśmy się na drugim piętrze. Ujrzałam basen długości ok. 20 metrów oraz mnóstwo kolorowych leżaków wokół niego. Część z nich była osłonięta przez parasole.
-Zaraz się przebiorę w kostium i możemy schodzić. - powiedziałam i od razu przykleiłam się do walizki w poszukiwaniu mojego bikini. - Tylko obudź mnie, jakbym zasnęła. Nie chcę się od razu spalić...
-Spokojnie, będę nad tobą czuwał. - podszedł i pocałował mnie w czoło. Uśmiechnęłam się i przyciągnęłam go bliżej siebie, żeby pocałować go w usta.
-Cieszę się, że jednak tu przyjechaliśmy- powiedziałam oblizując wargi.
-Dobra, idź lepiej do łazienki się już przebrać, bo jeszcze chwila, a nie pozwolę ci opuścić tego pokoju. Do jutra nie ruszymy się z łóżka -mruknął do mnie. Nie chciałam nic mówić, ale mnie by taka opcja nawet odpowiadała. W pokoju była klimatyzacja, a łóżko było bardzo wygodne. Jednak dałam za wygraną i posłusznie udałam się do łazienki, żeby odświeżyć się po podróży i przebrać w biało-różowy kostium.

*

Wybrałam się na leżak przy którym stał parasol. Nie miałam ochoty na opalanie, tym bardziej że naprawdę bałam się, że zasnę. Jednak wesoły rumor innych wczasowiczów powodował, że cały czas oglądałam się dookoła. Co chwilę ktoś krzyczał za moimi plecami prosząc o jakieś błahostki typu: przynieś mi ręcznik albo inne takie. Zadziwiające jak dużo było tu Polaków. No może minęłam jeszcze przy wejściu jakąś parę Niemców, a tak to sami rodacy. Pewnie dlatego, że wybraliśmy się z biura.

Gdy w końcu zebrałam swoje myśli wziełam się za czytanie jednej z książek, które zabrałam ze sobą.
Po chwili podszedł Tymon, który dopiero co opuścił basen. Przy okazji ochlapał mnie, dając znać, że jest obok.

-Co robisz! - syknęłam, widząc jak krople wody padają na kartki książki.
-Jesteś tak zaczytana, że ciężko odwrócić twoją uwagę -stwierdza. Nachyla się żeby przelotnie pocałować mnie w policzek. Z jego włosów kapała woda prosto na moją skórę. - Na pewno nie chcesz popływać? Woda jest bardzo przyjemna.
-Nie, wciągnęłam się w lekturę.
-Moglibyśmy tam porobić wiele fajnych rzeczy...- mruknął.
-Co niby? Nie, nic z tego. - odparłam, jak zobaczyłam znajomy błysk w oczach Tymona. - No wiesz, wśród ludzi?
-Nie uprawiałaś nigdy seksu publicznie?
-Chcesz powiedzieć, że ty tak? - spytałam coraz bardziej wzdrygając się z oburzenia.
-Nie - przyznał - Ale z tobą bym zaryzykował - znów się nachylił i musnął moje usta, po czym lekko przygryzł dolną wargę.
-Poza tym ucisz się trochę. Tu są praktycznie sami Polacy.
-No i co z tego?
-To z tego, że nici ze sprośnych rozmów prowadzonych na głos przed hotelem.
-Co ja z tobą mam kobieto - wreszczcie się poddał z namawianiem mnie na kąpiel w basenie i usadowił się na leżaku obok.
-Z tobą też najłatwiej nie jest.
-Nie chcę zapeszać, ale przeczuwam, że stoczy się między nami wiele kłótni.
-Jeszcze się tak poważnie nie pokłóciliśmy - stwierdziłam. - Zresztą od początku było wiadome, że z naszymi charakterami będzie ciężko.
-Na razie dajemy radę.
Wychyliłam się znad książki.
-Na razie - powtórzyłam naciskając na te słowa. Obydwoje zaczęlismy się śmiać. - Przestań mnie rozpraszać, zostało mi jeszcze osiemdziesiąt stron do końca.
-Co potem?
-O której podają obiad?
-Chyba o czwartej.
-A jest?
-Wpół do drugiej.
-No, to akurat. Skończę czytać, wrócimy do pokoju, przebierzemy się i pójdziemy na obiad.
-Tak jest szefowo.
-Bardzo zabawne. - skwitowałam przewracając oczami.
W końcu zajął się graniem na telefonie, pozwalając mi skończyć czytanie. Nie sądziłam tylko, że pójdzie mi to tak szybko. Kiedy dobrnęłam do ostatniej strony, zamknęłam i odłożyłam książkę na bok.
-I co teraz? - powiedział Tymon, obserwując kątem oka moje ruchy.
-Może pobędziemy tu jeszcze trochę...poopalam się jeszcze - wstałam i poszłam na leżak z jego drugiej strony, który był całkowicie nieosłonięty i wystawiony do słońca.
-Skoczę może po coś do picia.
-O tak. Świetny pomysł...sprawdź czy serwują jakieś drinki.
-Jak tak, to jaki ci wziąść?
-Zaskocz mnie.
-Okej - odparł podśmiewając się pod nosem.

Po chwili wrócił z dwoma kieliszkami wypełnionymi kolorami.
-Podobno to ich specjalność. Patrz na barze, stoją jeszcze różne drinki. Fajnie się prezentują, nie. - wskazał na bar, z którego właśnie wrócił. - Zaraz, czy to...O nie. - usłyszałam jak próbowałam tęczowego trunku. Spojrzałam w tą samą stronę, co on i w przeciwieństwie do niego, nie byłam aż tak zaskoczona. W naszym kierunku właśnie szli jego rodzice. - Jakim cudem się tu znaleźli? - warknął pod nosem.
-To po części moja sprawka - powiedziałam ostrożnie. - Proszę, tylko się nie złość...
-Zwariowałaś do reszty - zgromił mnie wzrokiem. Nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo staneli przy nas jego rodzice.
Matka z entuzjazmem uściskała go i obrzuciła czułymi słówkami na powitanie. Ojciec pozostał powściągliwy, dla niego to spotkanie było równie dużym zaskoczeniem, jak dla Tymona.
Za całą sytuacją stałam ja wraz z jego mamą.

Ciągle obejmując swoją rodzicielkę, Tymon rzucił mi wściekłe spojrzenie. Wiem, że mam teraz u niego przechlapane. Odsuwa się od matki i patrzy w oczy ojca. Nie odzywają się, a atmosfera między nami od razu gętnieje.

Może to jednak nie był taki dobry pomysł jak myślałam...Tymon jest wyraźnie zły. Na mnie. Czuję to i wcale mi się to nie podoba...Powoli zaczynam żałować, że podjęłam się aranżacji czegoś takiego. Za bardzo namieszałam...

Nagle Tymon kieruje wzrok na mnie i syczy:
-Do pokoju - chwyta mnie za rękę i prowadzi mnie do naszego lokum. Szykuje się nasza pierwsza poważna kłótnia. A ja nie będę miała szans na obronę. Próbuję jakoś ułożyć sobie ewentualne kontrargumenty, ale jestem na to zbyt zdenerwowana.
Wchodzimy do pokoju, a Tymon z hukiem zatrzaskuje drzwi.
Cholera.
-Siadaj - wydaje mi polecenie.
-Wolę postać, dziękuję - odparłam. Nie zamierzam wykonywać każdego jego rozkazu. Zresztą naprawdę wolałam stać, bo w ten sposób czułam się z nim bardziej na równi i mogłam patrzeć prosto w jego oczy.
Wziął głęboki wdech.
-Naprawdę będziesz teraz mi wszystko utrudniać - powiedział z nieukrywanym wyrzutem.
Przewróciłam oczami i przycupnęłam na skraju łóżka.
-Zadowolony? - burknęłam.
-Co Ci do diabła odwaliło? - prawie krzycząc, pochylił się nade mną. Dlatego wolałam stać naprzeciw niego zamiast siedzieć...
-Nie tym tonem - upomniałam go. - Wiesz, że chciałam dobrze. Macie dosyć poważny problem, którego sami nie jesteście wstanie rozwiązać - powiedziałam spokojnie, chociaż w środku byłam równie skora do krzyku, jak i on.
-Wytłumacz mi, w którym momencie wyraziłem się, że chciałbym naprawienia tych relacji.
-No może nie tak konkretnie...- zawahałam się.
-Wydawało mi się, że to rozumiesz.
-Rozumiem. Ale to nie może trwać wiecznie.
-Nawet jeśli, to kto do cholery cię prosił, żebyś się wtrącała?

Rozpaczliwe spojrzenie twojej matki - chciałam wydukać, ale zamiast tego tylko głośno przełknęłam ślinę. Może to nie był najlepszy pomysł, przyznaję. Istnieją setki innych sposobów, żeby tych dwoje znalazło w końcu wspólny język. Jednak w odróżnieniu od większości z nich, nie mogli od tak odłożyć konfrontacji na później, skoro mieszkali w tym samym hotelu.
-Marcela, ja nie wiem, czy to ma sens - położył dłonie na swojej twarzy i przymknął oczy.
-Przynajmniej spróbujcie...- zaczęłam.
-Mówię o nas - zamurowało mnie.

Co takiego?
Czy on usiłuje mi powiedzieć, że przez ten cały bałagan rezygnuje z naszego związku? Wiedziałam, że będzie zły, ale żeby z tego powodu narażać naszą relację?
Nie, to nie może być prawda. Nie może od tak zmienić co do mnie zdania.

-O czym ty mówisz? Między nami przecież jest wszystko w porządku. - mówię cicho.
-Widocznie nie, skoro nie zrozumiałaś dość prostego przekazu. Nienawidzę swojego ojca, a ty go właśnie wprosiłaś na nasze wspólne wakacje. Ten wyjazd miał być ucieczką od wszystkich moich problemów, kiedy ty największy z nich sprowadzasz tu na miejsce.
-Ranicie siebie nawzajem, musicie w końcu coś z tym zrobić. Myślałam, że wam pomogę...Razem z twoją mamą...
-Nic już nie mów. Nie chcę nic wiecej o tym wiedzieć. Po prostu...potrzebuję chwili do namysłu. - powiedział i wyszedł z pokoju. Nie wiem czemu, ale nie byłam w stanie od razu wstać i ruszyć za nim. Jednak po jakiejś minucie zerwałam się i wyjrzałam dokąd poszedł.
Nigdzie go nie widziałam. Z każdą chwilą nabieram coraz większych wyrzutów sumienia.
Nie tak miało to wszystko wyglądać.

*

Chodziłam w kółko od godziny po całym ośrodku, ale nigdzie nie mogłam znaleźć Tymona. Albo się gdzieś zaszył, albo opuścił teren hotelu. W każdym razie moje dalsze poszukiwania nie miały już sensu. Jak wróci, na pewno do mnie przyjdzie, nawet jeśli nie chce mnie widzieć. Nasze rzeczy zostały w pokoju, więc spotkanie jest nieuniknione. Będę musiała jeszcze raz z nim porozmawiać. Tylko muszę zmienić taktykę. Nie mam nawet pojęcia z jakiej na jaką, ale ta, którą stosowałam do tej pory jest do chrzanu.

Zrezygnowana przysiadłam na jednym z leżaków przy basenie i wpatrywałam się ślepo w wodę.
Po chwili usłyszałam za plecami:
-Trudna ta nasza rodzina, co? - mama Tymona usiadła obok mnie.
-Tak - przyznałam, uśmiechając się cierpko. - Nie chciałam, żeby tak wyszło...
-Słonko, chciałaś dobrze. Doceniam to - położyła swoją dłoń na mojej i ścisnęła ją lekko w ramach otuchy. - Ja jestem temu współwinna, więc nie bierz całej odpowiedzialności na siebie.
-To był mój pomysł. Ja to zainicjowałam...- próbowałam tłumaczyć.
-Tak, a mi twoja koncepcja przypadła do gustu. Myślę, że jeszcze nie wszystko stracone.
-Co ma pani na myśli? - uniosłam głowę.
-Teraz są wściekli. Ale głównie na nas, a nie na samych siebie. Może jak na siebie trafią, znajdą z tego powodu porozumienie. - to nie jest pocieszające, pomyślałam.
-A jak dopilnować, żeby nie unikneli spotkania?
-Pewnie zjawią się na kolacji, a mamy wspólny stolik. Tu gości jest tak pełno, że nie można ot tak zmienić przydzielonego miejsca w jadalni. Zresztą omówiłam to już z kierownikiem.
-Cóż, ja chyba sobie odpuszczę dzisiaj kolację - westchnęłam. Nie mam siły przeżywać kolejnych wybuchów ich obydwu. Po kłótni z Tymonem mam już dosyć.
-Może we dwie udamy się na spacer po mieście, a im zostawimy tę sprawę do rozstrzygnięcia.
-Myśli pani, że to dobry pomysł?
-Nie wiem - wciągnęła powietrze, po czym powoli je wypuściła - Ale my już nic nie zdziałamy. Pozostaje tylko zdać się na los.
-Dobrze, to tak zróbmy - zatwierdziłam jej plan.
-Tylko mam do ciebie prośbę...
-Tak? - uniosłam brwi.
-Nie mów do mnie pani. Możesz zwracać się po imieniu. Dorota - wyciągnęła rękę, jakbyśmy po raz pierwszy się spotkały.
-Marcelina - ujęłam jej dłoń. - A więc kiedy wychodzimy?
-Wyrobisz się za godzinę?
-Jak najbardziej. Spotkamy się tutaj?
-Tak, tak. Ubierz wygodne buty, bo czuję że będziemy dużo chodzić.
-Tak jest. To do zobaczenia - wstałam i ruszyłam do swojego pokoju w poszukiwaniu ładnej sukienki, godnej takiego wieczornego spaceru. Cieszyłam się, że mama Tymona, to znaczy Dorota traktuje mnie tak ciepło. W porównaniu do reszty rodziny, była najmilszą osobą w jej wieku, jaką spotkałam. Chociaż właściwie, to nie wiem ile ma dokładnie lat. Ale nie wypada pytać.
Po godzinie spotkałyśmy w tym samym miejscu.
-Gotowa?
-Jak najbardziej. - ruszyłyśmy z gracją przed siebie.
Teraz przyszedł czas na to, żebyśmy trochę też wypoczęły, bo w końcu to miały być wakacje.

*

Z początku planowałyśmy zwiedzanie tutejszych zabytków, czy innych obiektów turystycznych. Raz, że nie było zbytniej różnorodności, a dwa, spora ilość sklepów skutecznie nasz rozproszyła.
Spędziłyśmy blisko dwie godziny na łażeniu po okolicznych butikach. Kupiłysmy sobie takie same sukienki, w które zamierzamy ubrać się jutro. Ja zafundowałam sobie jeszcze nowy kostium kompielowy, nowy kapelusz i kilka bransoletek. Dorota kupiła drugą sukienkę, bardziej elegancką od naszych, i nowe sandałki, które były wyszyte samymi cyrkoniami. Obładowane siatkami poszłyśmy do najbliższego baru i zamówiłyśmy po drinku. Uczciłyśmy w ten sposób miło spędzony wieczór.
-U nich teraz trwa kolacja - spojrzałam na zegarek. - Myślisz, że teraz siedzą przy jednym stoliku? Może też odpuścili sobie...
-Znając ich - przerwała mi - a znam ich naprawdę długo, przyszli na nią. Żaden nie umie gotować, i obydwoje nienawidzą zakupów, zwłaszcza spożywczych. Dlatego jestem pewna, że teraz tam siedzą.
-Sprawdzimy? - zasugerowałam.
-Tak. Jestem ciekawa, jak to wygląda - uśmiechnęła się. Myślałam o tym samym, co ona. Też byłam ciekawa, co się tam teraz dzieje...

*

Szłyśmy spokojnym krokiem w kierunku jadalni w hotelu. Z daleka było widać, że jest zapełniona ludźmi. Podeszłyśmy do wejścia, ale nie przekroczyłyśmy progu.
Wychyliłam głowę w poszukiwaniu Tymona.
-Który to był numer stolika? - ciężko było się odnaleźć w sali pełnej ludzi, a kelnerki przynoszące i odnoszące talerze robiły dodatkowe zamieszanie. Nie byłam w stanie się skupić.
-Dwadzieścia dziewięć - odpowiada niemal szeptem Dorota. Rozglądam się ponownie, w myślach licząc stoliki. Jakoś w połowie się zgubiłam, bo w końcu dostrzegłam znajome twarze.
-Są - mówię równie cicho. Dorota wychyla się obok mnie. Obserwujemy ich z ukrycia...Dobrze, że ludzie wokół są zbyt pochłonięci rozmowami i jedzeniem na stole, bo zaczęliby się z nas śmiać. Na pewno wyglądamy komicznie, wyglądając do środka sali, jakbyśmy były głodne, a nie wykupiły pakietu z wyżywieniem.

Siedzą do nas bokiem, także możemy śledzić ich gesty i momenty, kiedy patrzą sobie w oczy. Nie możemy jednak usłyszeć o czym rozmawiają.
-Wydaje mi się, że jesteśmy na dobrej drodze - stwierdzam.
-Tak. Dołączmy do nich - chwyta mnie za rękę i ciągnie w kierunku obserwowanego przez nas stolika. Nie jestem przekonana, czy to nie doleje oliwy do ognia, ale idę razem z nią.
Podchodzimy i jakby nigdy nic, siadamy przy nich - Dorota przy ojcu Tymona, a ja obok mojego chłopaka. Od razu zaprzestali dyskusji, którą prowadzili. Zaczęli posępnie mierzyć nas obydwie wzrokiem. Teraz widzę, ze ten wyraz twarzy, który tak często gości u Tymona, jest dziedziczny.

-Spóźniłyście się. Zaraz będą wszystko zbierać - mówi po dłuższej chwili ojciec Tymona beznamiętnym głosem.
-Nie jesteśmy głodne - mówi Dorota i z entuzjazmem zaczyna opowiadać o naszej małej wyprawie po okolicznych sklepikach. Panowie natomiast milczą i co jakiś czas to przerzucają wzrok na nas, a to na siebie nawzajem. Ciekawe, o czym tak gorączkowo rozmawiali, zanim się nie pojawiłyśmy?
-Dorotko - odchrząknął siedzący naprzeciwko mnie mężczyzna. - Porozmawialiśmy sobie tu trochę jak was nie było.
-To świetnie. A o czym, jeśli mogę spytać? - odparła mama Tymona.
-Cóż, chciałyście żebyśmy się pogodzili. Na razie zgadzamy się co do jednego: nie powinnyście byłe tego robić.
-Ale...
-Daj mi skończyć. Nie ma sensu tego dalej ciągnąć. Jak wrócę do pokoju od razu dzwonię do linii lotniczej i przebukuję nasz bilet na jutro. Tymon zrobi to samo.
-Co? Dlaczego? - wyrwało mi się. Jego surowy wzrok przeniósł się z Doroty na mnie.
-Myślę, że nie muszę tego tłumaczyć. Może się oduczycie urządzania takich szarad.

-Dobra - położyłam dłonie na stole i odsunęłam się lekko na krześle - Podsumujmy: Zaczeliście ze sobą normalnie rozmawiać od niewiadomo jakiego czasu, co prawda na temat tego jakie to jesteśmy "okropne" i tak dalej, po czym chcecie odwołać resztę wakacji tutaj? Nie rozumiem. Jak dla mnie, to powinniśmy się udać wszyscy po szampana i świętować, że głupia zaborczość między wami zniknęła, a zamiast tego ukaracie nas uniemożliwieniem dalszego pobytu tutaj. Jezu, jakie to jest wszystko chore... nie no, właściwe co ja wygaduje. Wy dalej planujecie być skłóceni, mam rację?

-Marcela - odezwał się w końcu Tymon.
-Nie teraz. Wiecie co, może to niegrzeczne co powiem, ale mam gdzieś czy sobie pojedziecie, czy nie. Ja tu zostaje do końca turnusu i nikt mnie nie zmusi do powrotu. - mówiąc to wstałam i odeszłam od stołu. Poszłam do pokoju. Wcale nie chciałam w nim być. Wiem, że Tymon zaraz tu przyjdzie, a nie mam ochoty go widzieć. Tylko, że nie mam dokąd indziej pójść.
Położyłam się na łóżku i skulona zaczęłam płakać.
Nie wiem czemu, po prostu musiałam dać ujście wszystkim nagromadzonym emocjom. Po kilkunastu minutach usłyszałam otwierane drzwi.
Zamykam oczy i liczę na to, że się nie odezwie.
Nie chcę teraz rozmawiać.

-Marcela -mówi łagodnie - Przepraszam - siada za mną na łóżku i delikatnie gładzi mnie po plecach. - Jeśli chcesz, możemy tu zostać do końca tygodnia, skoro tak bardzo ci zależy.
-Nie rozumiesz wogóle o co chodzi - powiedziałam zdławionym głosem.
-Ty płaczesz? Nie przejmuj się tak - obejmuje mnie ramieniem, a ja nie reaguje.
-Jak mam się nie przejmować. Chciałyśmy dobrze, wiesz o tym. Wasza tępota jest nieodwracalna, co?
-Tępota?
-Tak - pociągnęłam nosem - Nic nie dacie sobie wytłumaczyć. Nawet nie zauważyliście, że nasz plan okazał się skuteczny.
-Twoim zdaniem wam się udało nas pogodzić? - nie ukrył ironicznego śmiechu.
-Zastanów się. Kiedy wymieniliście choćby dwa zdania nieobrażając się nawzajem.
-Marcela, kochanie nie znamy się na tyle długo żebyś to wiedziała...
-Twoja mama powiedziała mi wystarczająco dużo.
-Fajnie wogóle, że się zblizyłyście - pocałował moją szyję, a ja dalej pozostaję nieruchoma.
-Nie zmieniaj tematu.
-Dobra. To czego ty ode mnie oczekujesz?
-Kpisz sobie? Nie, wiesz co, powiem ci. Teraz chcę, żebys zostawił mnie w spokoju.
-Będzie ciężko, bo dzielimy pokój.- zaśmiał się.
-To cię bawi? Samolot możecie przebukować, to dla mnie osobny pokój też się gdzieś tu znajdzie.
-Bądź poważna. Nigdzie się stąd nie ruszysz.
-Tak? Zobaczymy - podnoszę się wściekle i chcę wstać ale Tymon przyciąga mnie do siebie na łóżko. - Zostaw mnie - syczę i zaczynam się szarpać w jego objęciach.
-Uspokój się - mówi łagodnie. Chcę protestować, ale jestem zbyt zmęczona, aby się z nim szarpać. Zamiast tego odwracam od niego wzrok jak najbardziej się da. - Teraz będziesz mnie ignorować?
-Może.
-Wiesz, jesteś piękna nawet jak się złościsz - mówi i zaczyna łaskotać mnie po brzuchu. Próbuję go odepchnąć, ale jest zbyt silny. Torturuje mnie dalej, a ja nie jestem w stanie powstrzymać chichotu.
-Przestań - chciałam warknąć, ale przebijający się przeze mnie śmiech nie uwiarygodnił mojego polecenia. Po chwili przewraca mnie na plecy i siada nade mną.
Chce go zepchnąć, ale chwyta moje dłonie kładzie je nad moją głową. - Nadal jestem na ciebie zła. - mówię patrząc mu prosto w oczy.
-Zaraz już nie będziesz - nachyla się i próbuje mnie pocałować, a ja odchylam głowę. Całuje mnie w policzek, schodzi do szyji i dekoltu.
-Tymon, ja nie chcę - syczę przez zęby. Podnosi głowę i patrzy na mnie spokojnie.
-To co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła?
-Nie wiem, ale seks nie załatwi sprawy.
-Może jednak cię przekonam. - mruczy i całuje mnie, wwiercając się językiem w moje usta.
-Nie - jęczę. Cholera jasna. Jestem na niego wściekła, a i tak mam ochotę się z nim kochać. Zdradza mnie moje własne ciało. Czemu on tak na mnie działa? To niesprawiedliwe...
-Długo jeszcze będziesz z tym walczyć? - szepcze uśmiechając się, podczas gdy ja się pod nim szamotałam.
-Złaź ze mnie - próbuję go zrzucić po raz kolejny. Ale coraz słabiej mi to wychodzi.
-Spójrz na mnie - mówi - Marcela, kotku. - niechętnie skierowałam głowę w jego stronę i spojrzałam mu w oczy - Jeśli naprawdę tego nie chcesz to powiedz mi to patrząc mi w oczy - próbowałam powiedzieć: nie chcę, ale zawieszona na jego spojrzeniu nie byłam w stanie wydusić słowa. Moją zwłokę odebrał jako przyzwolenie na dalsze działanie. Znów mnie pocałował, nie tak natarczywie, tylko delikatnie. Nadal byłam na niego zła. Wręcz wściekła. Złościło mnie nawet to, że sprawiał, że nie chciałam z nim walczyć. Za łatwo mu się oddawałam.
Nie wiem, co on takiego ma w sobie, ale nie potrafię mu się oprzeć, kiedy patrzy mi w oczy.
-Nie powiedziałam, że tego chcę - szepnęłam kiedy oderwał się od moich ust.
-Chyba obydwoje dobrze wiemy, że tak jest.
-Dobra. Może chcę, ale nie teraz, kiedy mnie zawiodłeś...
-Ja ciebie? - prychnął. - Skoro tak uważasz to mamy wyrównane rachunki.
-To co innego...
-Jak już to jest zła z powodu konsekwencji w własnego postępowania.
-Tymon powinniśmy porozmawiać...- mówiłam, kiedy on gładził dłońmi moje ciało z góry na dół.
-Przecież rozmawiamy, cały czas.
-Jesteś niemożliwy - wyciągnęłam głowę i przeciągle go pocałowałam. - Ale zróbmy to szybko. Jestem zmęczona.
-Wiedziałem, że nie będziesz opierać się w nieskończoność.
-Ach, tak? Mogę się w każdej chwili wycofać - burknęłam.
-Cicho - złożył pocałunek na moich wargach. Resztę nocy nie wymienialiśmy między sobą słów. Pozwoliliśmy używać mowy naszych ciał. W sumie, tak było łatwiej. A mnie uderza fakt, że nawet jak mnie denerwuje, to go nadal kocham.
I już chyba nic tego nie zmieni.

***

Ostatecznie i my, i rodzice Tymona zostaliśmy do końca tygodnia na wyspie. Spędzaliśmy czas raczej osobno, spotykaliśmy się głównie przy posiłkach. I nawet było całkiem normalnie. Poza paplaniną Doroty i moją, panowie również wymienili między sobą kilka zdań. Nie było jeszcze rewelacyjnie, ale jesteśmy na dobrej drodze.

Wróciliśmy do domu w dobrych nastrojach. Razem z Tymonem planujemy wynająć wspólne mieszkanie, nieco większe od tych, którymi obecnie dysponujemy. Ja swoje wynajmę komuś innemu, żeby mieć z czego zapłacić rachunki. Chociaż Tymon w kółko powtarza, że pokryje wszystkie koszta, ja nie jestem przyzwyczajona, że ktoś za mnie za wszystko płaci. Ale cóż...przyzwyczajam się. Wszystko zmierza ku dobremu. Mamy wspólne plany, jest już praktycznie pogodzony z ojcem, a ja zaczynam myśleć, czy on nie jest dla mnie tym jedynym.
Na razie wystarczy nam wspólne mieszkanie.
A co będzie dalej...zobaczymy ;)

BerryMuffin

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 4569 słów i 24877 znaków.

2 komentarze

 
  • Misiaa14

    Cudowne *-*

    14 cze 2016

  • Martuskaa

    Piękne.

    2 cze 2016