Nie igraj ze mną (IV)

Wróciłam do domu i tym samym do swojej szarej, smutnej codzienności.
Czuję się naprawdę wykończona.
Podróże męczą, niestety.
Wzięłam się za rozpakowanie mojej małej walizki. Kiedy już wszystko miałam względnie uporządkowane, usłyszałam dzwonek do drzwi. Tylko nie teraz, kiedy chciałam pójść pod prysznic - pomyślałam.
Przez jakieś pół minuty rozważałam, czy nie zignorować tego dzwonka. Ale mój charakter mi na to nie pozwolił, jak zwykle zresztą.
Otworzyłam drzwi.

-Cześć, widziałem przez okno jak wchodziłaś do klatki - powiedział pospiesznie Tymon.
-Yhm..Fajnie, ale mogłeś odczekać chociaż dzień, żebym miała czas się ogarnąć. Właśnie miałam... - nie skończyłam, bo ni stąd ni zowąd, jego usta przyczepiły się do moich i natarczywie mnie pocałowały. Odsunął się ode mnie, łapiąc oddech.
-Co mówiłaś?
-Ja? A, tak. - zajęło mi kilka sekund to oprzytomnienie - Mówiłam, że właśnie miałam iść pod prysznic. Jestem zmęczona podróżą, serio.
-Mogę iść z tobą? - zapytał po chwili.
-Gdzie? - nie zrozumiałam. - Pod prysznic? - dopytałam z niedowierzaniem, a on  w odpowiedzi powoli pokiwał głową. W oczach zapaliły mu się iskierki, których widok jest mi już dość znajomy. - Nie, nie mogę. Dopiero wróciłam, jeszcze wiele muszę przemyśleć, poza tym musimy najpierw poważnie porozmawiać, a wtedy...Nie. To zdecydowanie nie jest dobry pomysł.
-Znając ciebie przemyślałaś już wystarczająco dużo. - stwierdził. I muszę przyznać, że ma rację... Kiedy on do licha nauczył się tak mnie rozpracowywać? Właściwie to udawało mu się to od samego początku, jakby się głębiej zastanowić.
- Chodź - wyciągnął rękę. Spojrzałam na niego jak na kogoś nie z tej planety - Już dość myślenia. - przyciągnął mnie do siebie i znów pocałował. Delikatnie, słodko, z umiarem. Jeszcze raz popatrzyłam mu w oczy. A palący się w nich żar dał mi do zrozumienia, że jestem już zgubiona i zgodzę się zapewne na wszystko co zaproponuje.

Z tym że ja mam wannę a nie kabinę prysznicową - chciałam powiedzieć, ale nie musiałam, bo już byliśmy w mojej łazience.
-To będzie raczej kąpiel niż prysznic - stwierdził.
-Nie mów, że to jakaś wielka różnica.
-Wielka może nie. - nagle chwycił mnie w pasie i podniósł do góry. Pisnęłam z zaskoczenia - Może być nam ciasno, ale to chyba nawet lepiej jak dla mnie - pocałował mnie, a ja oplotłam nogami jego biodra, żeby było mu łatwiej mnie trzymać. Posadził mnie na brzegu pralki, po czym zdjął przez głowę koszulkę. Chciałam zejść z pralki, ale Tymon mi to uniemożliwił.
-A ty gdzie?
-Trzeba napuścić wody - wyjaśniłam.
-Ja się tym zajmę, jeśli pozwolisz. - pocałował mnie przelotnie. - Ty sobie siedź i się o nic nie martw - odstąpił mnie na parę kroków i odkręcił kurek w wannie. Usłyszałam charakterystyczny szum wody napełniającej wannę. - Masz może jakieś płyny do kąpieli?
-Na półce z brzegu jest różowa buteleczka - poinstruowałam go. - O malinowym zapachu - pochylił się nad buteleczką żeby powąchać jej zawartość.
-Jezu, jaki słodki. Ale od biedy ujdzie... - wlał jedną czwartą opakowania.
-Ej! To jest mój ulubiony zapach. Może lubię słodkie? Poza tym ostrożnie, nie zużyj mi tu wszystkiego - powiedziałam widząc jak bez skrupułów zużywał nienajtańszy płyn do kąpieli.
-Spokojnie, wszystko pod kontrolą. - odstawił buteleczkę i podszedł spowrotem do mnie stając między moimi nogami. - Ten zapach do ciebie pasuje. - zblizył się do moich ust - Wszystko co słodkie do ciebie pasuje.
-Chyba najbardziej płytki komplement jaki w życiu usłyszałam - zaśmiałam się.
-Ej, starałem się.
-Już nie musisz...chociaż nie, czekaj. Facetom trzeba cały czas przypominać, że mają się starać bo inaczej sami o tym nie pomyślą.
-Nieprawda.
-Na dłuższą metę jak najbardziej prawda.
-Nie znasz się na facetach w takim razie. Albo trafiałaś na nieodpowiednich.
-Może...Czyli ty jesteś ten odpowiedni? - uniosłam brew.
-A nie? - zaczął całować mnie po szyji i rękami objął moje biodra.
-Szczerze nie wiem.
-Nie wiesz? - oderwał się od mojej szyji. - To może ja już pójdę - odsunął się do tyłu.
-Nie! Chyba mi znowu tego nie zrobisz! - uśmiechnął się i przybliżył się do mnie spowrotem.
-Jakże bym śmiał. Wchodźmy już, bo wanna jest prawie pełna - powiedział, po czym obdarowując się co chwilę pocałunkami pozbyliśmy się z siebie ubrań i znaleźliśmy się w wypełnionej wodą i pianą wannie.

*

Siedzieliśmy na przeciwko siebie zanurzeni po ramiona w wodzie. Wokół nas roztaczał się cudowny, owocowy zapach. Ciepła woda działała kojąco na moje zbolałe i odtrętwiałe mięśnie po podróży autokarem. Patrzyłam prosto w jego oczy. Chciałam zadać na raz tyle pytań, ale milczałam. Stwierdziłam, że będzie lepiej jak on zacznie mówić pierwszy. Nie powinnam wywierać presji...

-Widzę, że coś cię trapi - mówi spokojnie.
-Zastanawiam się po prostu, co teraz...odnośnie naszej poprzedniej rozmowy...
-Nie teraz. W tej chwili skupmy się na odprężeniu i relaksie - bierze w dłonie moją stopę i zaczyna masować. Błogie uczucie rozlewa się po moim ciele, chociaż on koncentruje się tylko na stopach. Przymykam oczy i odchylam głowę do tyłu.
-Kiedy do tego wrócimy?
-Jutro, obiecuję.
-Dobry jesteś...uczyłeś się gdzieś technik masażu?
-Tak. Chociaż nie przesadzajmy, do masowania stóp nie potrzeba specjalnych kursów. Ale kilka razy zastępowałem kolegę, który dorabiał sobie w salonie. Niespodziewanie wypadło mu parę spraw i mnie przeszkolił na zastępstwo.
-Pomasujesz mi później plecy?
-Skoro tak ładnie prosisz - uśmiechnął się. - Ale nie ma nic za darmo.
-To znaczy? - spojrzałam na niego.
-Liczę na jakiś rewanż. Niekoniecznie w postaci masażu...
-Zobaczy się - skwitowałam. - Najpierw mnie dobrze wymasuj, a potem mogę ocenić czy to było czegoś warte - droczyłam się z nim.
-Chodź do mnie - wysunął dłoń w moim kierunku, jedncześnie pokazując, że mam się do niego odwrócić plecami. Sunął dłońmi po moim ciele, od ud, przez brzuch po ramiona omijając wszystkie erogenne części mojego ciała. No, może parę razy zahaczył o moje piersi, czym tylko podsycał moje podniecenie. Pocałował mnie w szyję, a następnie położył dłonie na moich barkach i zaczął je masować. Jednak w tak małej wannie było to dość ciężkie zadanie, co nie znaczy, że sobie nie radził. Postanowiliśmy, że dokończy obiecany masaż jak będziemy w łóżku. Teraz obejmował mnie w pasie i wtuleni leżeliśmy pośród piany.
I nawet to samo w sobie było relaksujące.
Chyba nie mogłam sobie wymarzyć lepszego wypoczynku po podróży niż ten.
Wzięłam głęboki wdech:
-Wychodzimy? Skóra mi się już marszczy...
-Dobrze. Chociaż mógłbym tu z tobą zostać wieczność. - wyszeptał mi do ucha. I ja również nie pogardziłabym taką opcją...


W końcu wyszliśmy z wanny przy okazji rozchlapując wodę wokół. Nie wiem czemu, ale nagle poczułam się skrępowana i owinęłam się ręcznikiem. Podałam również szybko jeden Tymonowi. Spojrzałam w zaparowane lustro. Przetarłam je dłonią i ujrzałam nasze twarze wpatrujące się w siebie wzajemnie. Zrobiłam krok do tyłu, bo chciałam się ku niemu odwrócić, żeby go pocałować, ale moje myśli przejęła woda pod moimi stopami.

-Trzeba to wytrzeć, bo sąsiedzi mnie zabiją - powiedziałam pod nosem i obróciłam się w poszukiwaniu jakiejś ścierki, ale zrobiłam to zbyt gwałtownie...Poślizgnęłam się na kafelkach i dzięki Tymonowi nie wylądowałam na nich na zbity pysk. Trwaliśmy teraz w typowej hollywodzkiej pozie - on pochylny nade mną trzymał mnie jakieś pół metra nad ziemią. A ja byłam niemal w pozycji leżącej, zdana tylko na jego uścisk chroniący mnie od upadku. Oczywiście, jakby tego było mało, ręcznik którym się chwilę temu owinęłam właśnie zsunął się na ziemię...poczułam jak czerwienieję na twarzy. Chcąc jakoś wybrnąć z tej sytuacji odezwałam się:
-Muszę przyznać, masz refleks - on uśmiechnął się, ale nic nie mówił. Jeszcze kilka sekund nie poruszyliśmy się ani odrobinę, aż w końcu nasze usta zetknęły się w namiętnym pocałunku. Podniósł mnie najpierw tak, że stanęłam na nogach, a potem uniósł i zaniósł do sypialni. Delikatnie położył mnie na łóżku i sunął ustami po mojej twarzy, a potem szyji...Kątem oka zauważyłam, że i z niego ręcznik się zsunął, także byliśmy obydwoje kompletnie nadzy.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo mam na ciebie ochotę...- mruknął, po czym przygryzł moje ucho.
-A ja na ciebie - wyszeptałam w odpowiedzi. Teraz zszedł do moich piersi i zaczął je obcałowywać. Mój oddech znacznie przyspieszył. Tym bardziej, gdy poczułam, jak przygryza moje sutki. Oderwał się od nich wreszczcie i uniósł się na łokciach.
-Nawet nie wiesz, jak tęskniłem - wyznał.
-To był tylko weekend - odparłam.
-Wiem, ale i tak. Wybacz, że byłem taki głupi... - wysapał i wrócił do pieszczenia mojego ciała. Teraz sunął językiem po brzuchu. Dotarł w końcu do mojego łona i zaczął zataczać językiem kółka. Musiałam mocniej chwycić się prześcieradła, żeby znieść w miarę nieruchomo te słodkie tortury. Słyszałam własne jęki, które zarówno jego, jak i mnie nakręcały jeszcze bardziej. Gdy rozeszła się fala rozkoszy po moim ciele, zaczęłam krzyczeć. Nie spodziewałam się tego nawet po sobie, bo nigdy nie należałam do tych głośnych w łóżku. Ale chyba właśnie dlatego, że tak na niego czekałam, musiałam wypuścić z siebie wszystkie wcześniej stłamszone emocje.

Było mi niesamowicie błogo...Nie chciałam, żeby przestawał, ale nadeszła pora na odwdzięczenie się. Zamieniliśmy się miejscami i teraz to ja jego pieściłam ustami; poczynając od twarzy, po klatkę piersiową, brzuch i wszystko poniżej...W pewnym momencie nakazał mi zaprzestania tej czynności i posadził mnie na sobie. Zaczęliśmy poruszać się w miarowym tempie. Spletliśmy swoje palce u rąk i wspólnie kontrolowaliśmy cały ruch. Wydaje mi się, że nawet oddychaliśmy w tych samych odstępach czasu. W końcu po szalonym, wyczerpującym orgazmie opadliśmy na poduszki. Czułam się tak spełniona, jak nigdy przedtem.

Ciągle szybko oddychając, a nawet sapiąc wpatrywaliśmy się w swoje oczy. Niepotrzebne były nam jakiekolwiek słowa, wystarczała nam cisza, która sama w sobie wiele znaczyła. I ta chwila mogła by trwać w nieksończoność...nic więcej do szczęścia mi nie potrzeba.

-Nie wiem jak ty, ale ja zgłodniałem - powiedział ochryple.
-Ja w sumie też - przyznałam. Tymon nasunął bokserki, a ja narzuciłam na siebie jego T-shirt, który był dużo za duży na mnie, ale co tam. To była najwygodniejsza opcja. Przeszliśmy do kuchni i zaczęliśmy myszkować po moich szafkach.
-Nie robiłam zakupów...ale mam makaron i jakiś sos w słoiku, powinno się szybko zrobić.
-Może być. - przystał na moją propozycję. Wyjęłam garnek i wstawiłam wodę. Do mniejszego rondelka wlałam zawartość słoika i również postawiłam na małym ogniu, aby zaczął się podgrzewać. Przygotowałam talerze i sztućce. Tymon w tym czasie nie odrywał ode mnie wzroku, jakby poddawał analizie wszystkie wykonywane przeze mnie ruchy.
-Co tak patrzysz? - zapytałam widząc jak wodzi za mną wzrokiem.
-Piękna jesteś po prostu. Poza tym uwielbiam patrzeć na kobiety w kuchni.
-Nie przyzwyczajaj się za bardzo, bo nienawidzę gotować. Następnym razem ty coś przygotujesz.
-Nie wiem czy to dobry pomysł...mam spore tendencje do przypalania wszystkiego, co włożę na patelnię.
-To kto u was gotuje?
-Mateusz nieźle sobie radzi, przynajmniej lepiej ode mnie. Jak już coś gotujemy to zazwyczaj razem bo obydwoje tego nie lubimy. No i często korzystamy z mikrofali. Także nie porywamy się na ambitne dania.
-Rozumiem - prychnęłam. - W sumie to nie jestem lepsza...
-Jesteś, bo jesteś kobietą. Wy macie do tego wrodzony dryg.
-Wiesz, że jest wielu kucharzy płci męskiej? I to bardzo cenionych. Więc jakbyś chciał, też mógłbyś poszukać u siebie tego drygu...
-Nie bądź złośliwa...
-Nie jestem. Takie są fakty - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
-Chodź tutaj - wskazał swoje kolana.
-Nie mogę, muszę pilnować makaronu - odparłam. Postanowił więc podejść do mnie i stając za moimi plecami, objął mnie w pasie i całował po karku i szyji.
-Nie rozpraszaj mnie, ja też mam predyspozycje do przypalania.
-Wierzę, że nic nie przypalisz - przytulił mnie jeszcze mocniej. - Zjem cokolwiek mi podasz.
-Ryzykowną grę podejmujesz. - zaśmiałam się.
-Myślę, że jestem w stanie udźwignąć to ryzyko. Warto - pocałował mnie za uchem, a mnie przeszły dreszcze.
Spojrzałam na zegarek. Dobra, pora odcedzić makaron. Tymon odsunął się robiąc mi miejsce i pozowolił zająć się nakładaniem jedzenia na talerze.

Siedliśmy przy małym kuchennym stoliku i zabraliśmy się do konsumowania posiłku.
-Nawet niezłe- pochwalił.
-Wiem. Mój ulubiony sos - powiedziałam. Bo tak było...dla nielubiących gotować, ta potrawa jest idealna. Nie narobisz się, a jest całkiem smaczne. Główna domena panująca w mojej kuchni. - Czego się napijesz? Mam wodę albo sok.
-Może być sok. Czekaj - przytrzymał mi rękę, kiedy wstawałamz krzesła - Ubrudziłaś się tu - wskazał kącik moich ust, po czym przyciągnął mnie do siebie i zlizał resztki sosu z mojej twarzy. Znów zapadliśmy w przeciągłym pocałunku.
-Mam iść po ten sok, czy nie? - zapytałam, jak wreszczcie się ode mnie oderwał.
-Teraz akurat nie chce mi się aż tak pić. Jeśli już jestem spragniony, to tylko ciebie.
-Skoro tak, to wracamy do łóżka? - przygryzłam dolną wargę. Tymon natomiast uśmiechnął się i bez słowa podniósł mnie i zaniósł do pokoju obok. - Wiesz, że mam nogi i nie musisz mnie nosić?
-Wiem, ale po prostu lubię to robić. Jak wiele innych rzeczy z tobą - posadził mnie na łóżku i przystąpił na nowo do słodkiego dręczenia mojego ciała...
*
- Nie patrz tak na mnie - powiedziałam z wyrzutem.
Stałam przed lustrem i szczotkowałam włosy.

-A co ja takiego robię?
-Stresujesz mnie. - odłożyłam szczotkę i zaczęłam zapinać po kolei guziki różowej koszuli.
-Na pewno zdasz śpiewająco.
-Co nie zmienia faktu, że przysparza mnie to o całe tony nerwów. Nie dokładaj mi ich, proszę.
-Nie wiem, o co ci chodzi. Ja tu tylko siedzę.
-Obserwujesz mnie, a ja nie lubię czuć jak każdy mój ruch jest śledzony.
-Dobrze, to usiądę w stronę ściany, zadowolona?
-Tak - przyznałam z uśmiechem na ustach.
Miałam dzisiaj jeden z ważniejszych egzaminów tej sesji. Poza nim został mi jeszcze jeden, ale nie tak istotny. Przynajmniej tak go traktowałam, bo partia materiału była znacznie lżejsza od tego. Wciągnęłam powietrze i obejrzałam się pobieżnie ze wszystkich stron.
Wydaje się być w porządku.
- To idę. Tylko tu nie narozrabiaj - pocałowałam go w policzek.
-Obiecuję, że będę grzeczny. I nie przejmuj się tak. Dasz radę.
-Dzięki. Do zobaczenia potem - wyszłam zostawiając go samego w moim mieszkaniu.
I tak już praktycznie w nim mieszkał. Nocował co drugą noc, albo nawet codziennie. I nie wygląda na to, żeby to się w najbliższej przyszłości zmieniło. Można uznać, że oficjalnie spotykamy się od dwóch tygodni. I tak wygląda teraz moja rzeczywistość: wracam z uczelni, zastaję Tymona u siebie, jemy, rozmawiamy, kochamy się, idziemy spać. On, farciarz, jest już po wszystkich swoich egzaminach i w zasadzie ma już wakacje. Dni spędza na przeszukiwaniu ofert pracy na ten okres, chociaż jest dosyć wybredny. Jak mówię mu, że spokojnie zatrudnią go jako kelnera, albo sprzedawcę w jakimś sklepie to odpowiada mi, że jest ponad to i potrzebuje ambitniejszej pracy. Ciekawe tylko gdzie, skoro jedynym wykształceniem jakim może się chwalić jest średnie, przynajmniej póki co.
Wydaje mi się, że on nie chce iść do tej pracy...zresztą okazało się, że pogodził się z rodzicami w trakcie mojego pobytu w Paryżu. Uznałam to za dziwne, bo wcześniej mówił mi, że ten konflikt był głęboko zakorzeniony. Ale nie pytałam o szczegóły. W każdym razie oznaczało to, że znów ma otwarte konto - czego dusza zapragnie, może mieć. I padła już propozycja wspólnych wakacji...ale ja nie jestem przekonana. Także jego "poszukiwania" pracy są tylko przykrywką, tak, żebym się nie czepiała. Dobre jest to, że zaczął gotować. Nie zawsze mu wyjdzie, i czasem boję się próbować efektów jego kulinarnych eksperymentów, no ale początki zawsze są trudne. Ostatnio jest nawet całkiem całkiem. Ale na wszelki wypadek, żeby nie czuł się przytłoczony tym obowiązkiem gotowania, ustaliliśmy, że będzie to robił co drugi dzień, a w weekendy podejmiemy wspólne trudy. I tak leciał nam czas...jeszcze tylko zdam co mam zdać i będziemy mieć dla siebie pełne trzy miesiące.

*

-Hej, wróciłam - wchodzę do mieszkania pełna entuzjazmu.
-I jak? - pyta z zaciekawieniem, wychylając się z kuchni.
-W zasadzie to żadne pytanie mnie nie zaskoczyło. Możemy już świętować - uśmiechnęłam się szeroko. Wciągnęłam powietrze - Zaraz, co tak śmierdzi?
-Nie pytaj. Nawet nie powiem ci, co chciałem ugotować. Nie chcesz wiedzieć...
-Okej...tylko co z obiadem?
-Może zamówimy chińszczyznę? W przedpokoju leży na półce ulotka.
-Nie jadłam nigdy w sumie...w Polsce chyba nie jest aż tak popularna.
-Dlatego warto spróbować. - wyciągnął z kieszeni telefon. - Jaki tam jest numer?
Podyktowałam mu cyferki i po dwudziestu minutach przyjechał dostawca. Nasze dania były zapakowane w kartonowe opakowania z chińskimi znakami. Dołączyli nawet pałeczki, ale i tak zdecydowaliśmy się użyć tradycyjnych sztućców.
-Smakuje ci?
-Tak sobie - wyznaję szczerze. - Można zjeść. No ale wiesz, co to za problem ugotować kurczaka z makaronem i wrzucić trzy warzywa na krzyż? Pewnie mają tam jeszcze jakieś przyprawy, ale ledwo wyczuwalne...
-Masz dołączony sos, którego nie otworzyłaś nawet.
-Nie lubię aż tak ostrego, a na opakowaniu pisze, że jest super ostry.
-No jest. Ale dzięki niemu kurczak lepiej smakuje.
-Dzięki, ale ja jednak spasuję.
Kontynuowaliśmy jedzenie w ciszy. Gdy już skończyliśmy, odniosłam kartoniki i sztućce do kuchni. Wróciłam do pokoju i spostrzegłam, że Tymon wygląda na strapionego.
-Coś się stało? Jeśli chodzi o ten obiad, to się nie przejmuj...
-Nie o to chodzi. Muszę ci coś powiedzieć.
-Dobrze - przysiadłam ostrożnie obok niego na kanapie. - O co chodzi w takim razie?
-Pamiętasz, jak mówiłem ci, że pogodziłem się z rodzicami?
-No tak. Chociaż nie mówiłeś znowu aż tak wiele.
-Właśnie. Bo sprawa wygląda tak, że...nie do końca to jest prawda. Pogodziłem się z matką, ojciec w zasadzie nic o tym nie wie.
-Kiedy zamierzasz z nim pogadać?
-Rozmawiałem o tym z mamą. I wygadałem się jej o tobie...i ona zaprosiła nas do domu na obiad. Chce cię poznać.
-Nas? - powtórzyłam z niedowierzaniem. - Wybacz, ale chyba na to trochę za wcześnie. Nie jestem na coś takiego gotowa. Zaraz, czyli zamierzacie rzucić twojego ojca na głęboką wodę? Sądzisz, że to dobry pomysł?
-Nie wiem. Ale obiecałem matce, że przyjedziemy w przyszłą niedzielę.
-Chryste...- westchnęłam. - To się źle skończy...

*
Nadeszła przeklęta niedziela.
Ubrałam prostą, skromną białą sukienkę podkreślającą talię. Do tego założyłam cieliste sandałki, a włosy upięłam w luźny kok. Chciałam wyglądać naturalnie, skromnie. Po prostu chcę zrobić dobre wrażenie.

-No to jedziemy - powiedział Tymon jak wsiadł do samochodu.
-Czy tylko ja odnoszę wrażenie nadchodzącej apokalipsy?
-Nie tylko ty. Ale damy radę. Wyglądasz uroczo - pocałował mnie w policzek.
-Długo będziemy jechać?
-Jakieś dwie godziny. Co prawda małe miasto, ale okolice ci się spodobają. A dom prawdopodobnie cię zachwyci.
-Skąd ta pewność?
-Każdego zachwyca, jak widzi go po raz pierwszy. - mówi z przekonaniem. Cóż, jak zobaczę to ocenię.
Po chwili myślenia na temat tego, jak ten dom może wyglądać, nagle uderzyła mnie pewna kwestia.
-Kupiłeś coś?
-Co? Co miałem kupić?
-No dla mamy jakieś czekoladki, a dla ojca alkohol...bo ja wiem. Coś chyba by wypadało.
-Jadę do swoich rodziców, niepotrzeba im niczego.
-Będzie lepiej wyglądało jednak jak coś kupimy. O, patrz, tu jest jakaś galeria handlowa. Zajedźmy tutaj.
-Jak tam chcesz - westchnął. - Ja uważam, że to jest zbędne. - daje za wygraną. Pierwsze co, to weszłam do supermarketu. Wyszukałam jakąś bombonierkę, potem poszłam na dział z alkoholami.
-Wiesz, jakie wino twoi rodzice lubią?
-Pewnie wytrawne - rzucił znudzony. - Ale lepiej to odpuść. Nie kupujmy taniego wina, oni znają się na dobrych i na pewno poznają się, że to jest z supermarketu.
-Dobra. To chodźmy do kasy. - chwyciłam po drodze jeszcze butelkę wody i paczkę gum do żucia.
-To wszystko? Przyszliśmy tu tylko po te czekoladki?
-Tam widziałam kwiaciarnię. Kupisz mamie jakiś mały bukiecik. Będzie sympatycznie, zobaczysz. - jak tylko to powiedziałam, Tymon przewrócił oczami. Może przesadzam, ale skoro długo ze sobą nie rozmawiali, to dobrze jakby wykazał się choćby taką formą grzeczności.Przynajmniej ja tak myślę...Kurczę, nigdy nie szłam w odwiedziny do rodziców chłopaka. Tym bardziej bogatych. Na takich jeszcze trudniej wywrzeć wrażenie, bo mają zawyżone wymagania. I swoją drogą, czy to nie dziwne, że Tymon nie poczuwa się do przestrzegania jakiejkolwiek etykiety? Przecież zna to środowisko od poszewki. Powinien wiedzieć, jak się zachowywać. Albo to ja mam jakieś wypaczone pojęcie o tym wszystkim. Może za bardzo się staram? Już sama nie wiem.
Wracamy do auta z bukietem ślicznych różowych różyczek. Ja je wybrałam, bo Tymon nie był zbytnio zainteresowany przejęciem inicjatywy, chociaż chciałam, żeby wybór był jego.
-A co jak pomyślą, że się im podlizuję? - powiedziałam na głos swoje obawy.
-Nie przejmuj się. Co prawda na pewno domyślą się, kto chciał kupić kwiaty i czekoladki, ale raczej podziała  to na twoją korzyść. Oni lubią lizusów. Całe życie się wokół takich obracają.
-Tymon! Nie mów tak...
-No co? Taka prawda. Dlatego z trudem przychodzi im zaakceptowanie, że ktoś może mieć inne zdanie.
Nie chciałam kontynuować tej rozmowy. Lepiej zostawić to w spokoju. Właściwie to nie wiem, czy Tymon ma rację, czy nie. Chociaż jestem skłonna mu wierzyć to jednak muszę poznać jego rodziców osobiście, żeby móc wyrobić sobie własną opinię na ich temat.

*
Zajeżdżamy pod dom. Mrugam kilka razy i patrzę na Tymona, czy aby na pewno jesteśmy na miejscu. On tylko kiwa głową i wzrusza ramionami.
-Oto i on.
-Wow...- nie jestem w stanie nic powiedzieć. Dom? Chyba jakaś rezydencja...Powiedzieć, że jestem zaskoczona to mało. Fakt, wiedziałam, że nie będzie to nic pospolitego, ale żeby aż tak...Przede mną dwupiętrowy budynek o beżowym kolorze. Zadzieram głowę do góry i spostrzegam na dachu fragment paneli słonecznych. Wokół domu rozlega się soczyście zielona trawa, widać, że nieustannie poddawana pielęgnacji. No i przeróżne, tryskające serią barw sadzonki, kwiaty i inne małe krzewy.
Podchodzimy ostrożnie do bramy.
-Moja mama - szepcze mi do ucha Tymon.
-Weź kwiaty - mówię mu szybko, a on z westchnięciem wykonuje to polecenie. Na przeciwko nas pojawia się zadbana kobieta, ciężko powiedzieć że starsza, bo raz, że zmarszczek ma niewiele, a figury mogłyby pozazdrościć dwudziestolatki, to jeszcze idealna fryzura i makijaż dopełniają nienagannego wizerunku. Uśmiecha się do nas serdecznie.
-Jak dobrze, że już jesteście. Wchodźcie - otwiera furtkę i przytula syna. Wcale nie wydaje się być taka zła. Chociaż to podobno z ojcem jest gorzej, także nie ma co się cieszyć na zapas. - Jakie śliczne. Nie musiałeś - przyjmuje kwiaty, a potem zerka na mnie. - A ty to zapewne Marcelina. Jak miło mi cię poznać - również mnie obejmuje, na co odpowiadam tym samym.
-Mnie również. Dziękuję za zaproszenie - mówię.
-Ależ nie ma za co. Chodźcie, obiad zaraz będzie. - prowadzi nas do wnętrza domu. - Może oprowadź Marcelinę po domu, a potem przyjdźcie na taras. Taka ładna pogoda, że postanowiłam, że zjemy na zewnątrz. Jeszcze tylko jakieś dziesięć minut i siadamy do stołu. - mówi i zostawia nas samych.
-A co z twoim tatą?
-Nie wiem. Pewnie obrażony nie wyjdzie z gabinetu - mówi obojętnie.
-No dobra - odpowiadam niepewnie.
-Co chcesz zobaczyć?
-Twój pokój - śmieję się.
-Wiedziałem - przewraca oczami. Wchodzimy na pierwsze piętro i skręcamy w prawo. Otwiera drugie w kolejności drzwi - Proszę, moje królestwo.
Wchodzę do przestronnego pokoju, może nieurządzonego jakoś nowocześnie, ale schludnie i praktycznie. Dominują tu szare i granatowe barwy, na jednej ze ścian wisi kilka przyklejonych plakatów jakiś grup muzycznych.
W sumie nic zaskakującego...
Tymon siada na brzegu łóżka.
-Zwykły pokój.- stwierdza.
-Nie wiem...tu jest tak mało prywatnie. Wiesz, brakuje takich twoich osobistych rzeczy.
-Wszystkie zabrałem. - spojrzałam na niego - No dobra, nie wszystkie. Część. A pozostałe rodzice pochowali do kartonów. Ten pokój służy od kilku lat za gościnny.
-W sumie, gdyby nie te plakaty, to pozostałby taki typowy hotelowy pokój.
-Taa. Nie wiem,czemu ich jeszcze nie zdjęli.
-Z powodów, których ty nie zrozumiesz - usłyszałam głos za moimi plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam wysokiego pana z ciemnymi, siwiejącymi włosami. To był ojciec Tymona. Mieli nawet identyczne kości policzkowe. I podobne, przenikliwe spojrzenie. - Ty jesteś nową dziewczyną mojego syna - podchodzi do mnie i wyciąga rękę.
-Marcelina - mówię, podając mu swoją. Ściska ją delikatnie.
-Mam nadzieję, że nie będziesz marnowała dużo swojego czasu i rzucisz tego głupka. - powiedział i wyszedł.
Stanęłam jak wryta.
Powoli odwóciłam się na pięcie i spojrzałam na Tymona. Chciałam coś powiedzieć, ale on mnie wyprzedził:
-Poznaj mojego ojca. - powiedział smętnie. - Obawiam się, że to dopiero początek jego docinek. Uzbrój się w cierpliwość. - wstał i razem zeszliśmy na dół.

Jeszcze nie usiedliśmy przy stole, a już panowała napięta atmosfera. Teraz jestem pewna, że przyjazd tutaj był błędem. Od początku przeczuwałam, że to nie będzie zwykłe rodzinne spotkanie...

BerryMuffin

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 4850 słów i 26940 znaków.

7 komentarzy

 
  • Alis

    Świetne  :blackeye:  Kiedy kolejna część??

    30 maj 2016

  • Efkaaa

    Świetne, wciąga. :) Czekam na kontynuację. :) Życzę lekkiego pióra, a właściwie klawiatury. ;)

    29 maj 2016

  • C

    Kirdy nastepna?????

    29 maj 2016

  • Zyzik

    Bardzi fajne . Prosze naoisz dla mnie szybko nastęoną czesc bo umre z nudóe ????

    27 maj 2016

  • Motocyklistka123

    Bardzo wciągające ???? masz talent ???? poprosimy jak najszybciej następną część ????

    27 maj 2016

  • Beno1

    :bravo:

    27 maj 2016

  • mm

    Super

    27 maj 2016