Nie igraj ze mną (II)

Następne kilka tygodni rzadko go widywałam, a jak już się zdarzyło to oboje nie mieliśmy czasu na pogawędki, bo albo on albo ja nieustannie się gdzieś spieszyliśmy. A może po prostu obydwoje chcieliśmy uniknąć niezręcznych rozmów. W każdym razie, moja sesja się skończyła i mogę w końcu odetchnąć.

Już zaczynałam robić sobie plany na ten weekend, kiedy zadzwonił telefon. Niczego nieświadoma podniosłam słuchawkę. Moja matka poinformowała mnie o śmierci mojego dziadka. Podała od razu wszytkie szczegóły związane z miejscem, datą pogrzebu itd. Nawet jej nie słuchałam. Czekałam aż skończy i się rozłączy. Gdy tak się stało ogarnęło mnie coś w rodzaju agonii. Nie mogłam w to uwierzyć. Co prawda od roku dziadek miał problemy ze zdrowiem i coraz częściej gościł po szpitalach, więc mogliśmy się tego spodziewać. Ale tyle razy obiecałam, że go odwiedzę, a teraz zdałam sobie sprawę, że już tego nie nadrobię...Zaczęły mnie przygniatać wyrzuty sumienia...Nie - nie będę płakać.

Wiem, że jak zacznę, to nie będę mogła przestać do rana. Napisałam do koleżanki, że muszę odwołać nasz wypad do galerii handlowej. Nie napisałam konkretnego powodu, tylko rzuciłam hasło "sprawy rodzinne". Całe szczęście nie naciskała, tylko odpisała ze zrozumieniem "ok".
Siadłam przy komputerze i kupiłam online bilet na pociąg. W poniedziałek muszę być na miejscu. Jak to zrobiłam, zapatrzyłam się w pustkę przede mną. Znów zaczęły przygniatać mnie myśli, co by było jakbym częściej do niego jeździła. Nie zniosę tego uczucia...po chwili wstaję, i wychodzę. Idę przed siebie nie wiem jak długo, aż moją uwagę przykuwa szyld jakiegoś baru. Pierwsze o co proszę barmana to kileiszek czystej wódki. Zrobił duże oczy, ale nic nie powiedział, tylko podał, to co chciałam. Wypiłam od razu duszkiem i poprosiłam o następny.

-Ciężki dzień? - zapytał nalewając drugą kolejkę. Pokiwałam głową i odparłam po chwili:
-Dowiedziałam się dzisiaj, że odszedł ktoś mi bliski...I pojutrze jadę na pogrzeb. - zawsze po alkoholu robiłam się bardziej gadatliwa i nawet nie myślałam o tym co mówię. W normalnych okolicznościach zignorowałabym jego zaczepkę, ale alkohol już zdążył mnie powoli otumaniać.
-Przykro mi - podsunął mi kieliszek i zajął się klientem obok, który zresztą też mi się przyglądał. Nie zwracając na nich większej uwagi wlałam w siebie porcję wódki. Nie chciałam siedzieć tu dłużej ze względu na te wszystkie ciekawskie spojrzenia, zostawiłam barmanowi napiwek i wyszłam.

Po drodze do domu wstąpiłam jeszcze do pobliskiego monopolowego. Nie miałam już ochoty na wódkę. Kupiłam więc butelkę dość drogiej whiskey. Nie wiem czemu nie zwracałam nawet uwagi na wydawane pieniądze. W tej chwili miałam je gdzieś. Myślałam tylko o tym, żeby się porządnie schlać i przestać myśleć.
Wyszłam ze sklepu i od razu wypiłam ze trzy łyki bursztynowego płynu. Schowałam butelkę do torebki i skierowałam się do domu. Nigdy nie piłam zbyt dużo, zawsze się miarkowałam. Po za tym mam słabą głowę, raczej nie nadaję się do takiego picia. Ale teraz, chyba po raz pierwszy od dawna tak bardzo tego potrzebowałam. Zbliżając się do klatki zauważyłam na przeciwko idącego Tymona. Tylko nie to pomyślałam...Chciałam udawać, że nie zwracam na niego uwagi, ale potknęłam się o wystający kafel chodznika. Mało brakowało, a wyrżnęłabym się na pysk. Całe szczęście w ostatniej chwili złapałam równowagę.

-Uważaj, bo jeszcze się zabijesz - powiedział na powitanie.
-I szkoda że się tak nie stało - burknęłam pod nosem, ale chyba nie dosłyszał.
-Co ty tam mamroczesz?
-Nie mam ochoty z tobą rozmawiać.- zrobiłam chwiejny krok do przodu, ale złapał mnie i przyciągnął z powortem do siebie - Zejdź mi z drogi! - krzyknęłam, próbując go odepchnąć. A on pochylił twarz w stronę mojej i uniósł ze zdziwienia brwi.
-Piłaś? - zapytał z niedowierzaniem.
-Co cię to obchodzi? Nie twoja sprawa. - w końcu mu się wyrwałam i poszłam do swojego mieszkania. Nie gonił mnie na szczęście i dał mi spokój. Aczkolwiek szkoda, że nie zrobiłam  zdjęcia w momencie jego zdziwionej miny - chyba tego się po mnie nie spodziewał. Mimowolnie, na tę myśl, zaczęłam się śmiać sama do siebie. Gdy się uspokoiłam, wyciągnęłam butelkę whiskey z torebki i poszłam do kuchni po szklankę. Włączyłam telewizor, żeby zagłuszał moje myśli i popijając pozowliłam sobie odejść na chwlię w stan otępienia...

***

-Marcela? - usłyszałam. A może wydaje mi się, że coś słyszę? - Marcela, ocknij się, proszę. Marcela! - znów słyszę i tym razem nabieram pewności, że to nie sen. Otwieram powoli ciężkie powieki i widzę przed sobą Tymona.
-Co ty tu robisz? - wybąkałam jeszcze nie zdając sobie sprawy z całej sytuacji. Obraz przed oczmi miałam lekko rozmazany.
-Zacząłem się o ciebie martwić. Chciałem sprawdzić co z tobą, a że nie przekręciłaś zamka w drzwiach to bez problemu wszedłem. - wyjaśnił, niby spokojnym głosem, ale po mimice jego twarzy mogłam wywnioskować, że jest zdenerwowany. Rozejrzałam się dookoła. Jesteśmy u mnie w salonie, nie mam pojęcia która godzina, ale na pewno już zapadła noc.
Staram się sobie przypomnieć, co robiłam ostatnio. Weszłam tutaj i wpatrywałam się  ślepo w migoczący ekran telewizora...teraz jest wyłączony, ale pewnie dlatego że włączyła się w nim funkcja automatycznego gaszenia po 3 godzinach czy coś takiego. Teraz rzeczywiście mogę to docenić ze strony producenta - odleciałam, a telewizor sam się wyłączył. Ta dzisiejsza technologia...
Spojrzałam na wciąż poddenerwowanego Tymona. Mrugnęłam kilka razy, bo nagle zapomniałam co on tu wogóle robi.
-Dobrze się czujesz? - spytał po chwili.
-Tak. Chociaż nie...nie wiem...Wiesz może, która godzina?
-Druga w nocy. - odpowiedział.
-I jeszcze nie śpisz?
-Skończyliśmy godzinę temu imprezę. Miałem się położyć, ale nie mogłem przestać o tobie myśleć...
-Aha - mruknęłam w odpowiedzi nie wiedząc co mu powiedzieć.
-Nigdy wcześniej nie widziałem cię w takim stanie.
-Spokojnie, to nie zdarza się często...Nie potrzebuję twojej pomocy. - próbowałam wstać z podłogi, ale każda nieudolna próba kończyła się fiaskiem. Strasznie zdrętwiały mi nogi...w sumie to cała jestem odrętwiała. Tymon wyciągnął rękę, aby mi pomóc się podnieść, ale ją odtrąciłam. - Możesz już iść, poradzę sobie - burknęłam.
-No nie wiem, nie możesz nawet sama się podnieść. Daj sobie pomóc - spojrzał na mnie z troską. Ponownie wyciągnął rękę, a ja po chwili wahania ją ujęłam. Gdy już byłam na nogach to się zahwiałam i wpadłam prosto na niego. Chyba nie przewidział, że z taką siłą na niego opadnę, bo sam musiał cofnąć się o dwa kroki i teraz stał przyparty do ściany, a ja do niego...
Wzięłam głęboki wdech starając się zebrać jednocześnie w sobie wszystkie myśli. Nieco szumiało mi w głowie i nie byłam w stanie się skoncentrować, a zapach męskiego ciała tylko to utrudniał.
-Nawet nie wiesz, jak fajnie pachniesz - powiedziałam bez zastanowienia. W odpowiedzi usłyszałam jego zduszony chichot.
-Chociaż wiem w jakim jesteś stanie, to i tak przyjmę to jako komplement. Może jesteś pijana, ale przynajmniej szczera.
-Tego w końcu chciałeś.
-Dokończymy tą rozmowę jutro, teraz lepiej się połóż do łóżka.
-Dobra, ale razem z tobą - zaczęłam się przekomarzać. Choć w zasadzie może tego właśnie chciałam.
-Wątpię, żebyś następnego dnia była z tego faktu zadowolona...
-Kogo obchodzi co będzie jutro, ważne co może zdarzyć się teraz - położyłam dłoń na jego klatce piersiowej. On tylko z dezaprobatą pokręcił głową i zaprowadził mnie do łóżka, przykrył kołdrą i zabrał się do wyjścia. - Zostań, proszę - wyszeptałam, tym samym go zatrzymując.
-Jeśli koniecznie chcesz mogę przespać się u ciebie na kanapie - powiedział, ale ja już tego nie dosłyszałam bo odleciałam kompletnie pogrążona już w głębokim śnie.


***

Obudziłam się z uporczywym bólem głowy.
Ile ja wczoraj wypiłam? Chryste, nawet nie chce myśleć, bo na samo wspomnienie robi mi się niedobrze.

Podniosłam się ostrożnie z łóżka. Następnie wstałam i poszłam do kuchni i wypiłam szklankę wody. Coś mi tu nie grało...Wydawało mi się, że ktoś jest w salonie...aż tak boli mnie głowa, że mam omamy? Po chwili tych bezsensownych rozmyslań poszłam do pokoju i ku mojemu zdziwieniu ujrzałam Tymona smacznie pochrapującego na mojej sofie. Co on do cholery tutaj robi? Nie pamiętam, żebym go wczoraj wpuszczała do mieszkania. Wogóle się z nim widziałam? No fakt, musiałam skoro teraz tu jest.
Ale kompletnie nie potrafię sobie tego przypomnieć jakim cudem się tu znalazł...

Stałam i wpatrywałam się w niego usiłując dojść do wczorajszego przebiegu wydarzeń...chyba wyczuł moją obecność, a może samoistnie po prostu się obudził. Spojrzał na mnie spod półprzymkniętych powiek i usiadł.

-Juz wstałaś? - spytał.
-I tak późno jak na mnie... - stwierdziłam beznamiętnie, dochodziła już 10. - Mógłbyś mi wyjaśnić, jak się znalazłeś w moim mieszkaniu?
-Skąd ten oskarżycielski ton? Wczoraj byłaś taka chętna, a dzisiaj wróciłaś do swojej normalnej zgorzkniałej osoby...
-Chętna? - powtórzyłam nieruchomiejąc. - Co się wczoraj działo? - oczywiście zamiast zwyczajnie odpowiedzieć, uśmiechał się mając najwyraźniej uciechę z mojej utraty świadomości. - To nie jest zabawne - warknęłam.
-Upiłaś się wczoraj, jeśli chcesz wiedzieć czy coś między nami się wydarzyło, to mówię ci, że na pewno nie. Nekrofilia mnie nie pociaga zbytnio...
-Aż tak było źle? Pamiętam, że poszłam się napić, ale nie spodziewałam się, że stracę rachubę...
-Nikt nie jest doskonały. Swoją drogą ciekawi mnie, co zmusiło cię, żeby po ludzku tak się schlać.
-Wieść o śmierci mojego dziadka. Dobiło mnie poczucie winy. Coś jeszcze chcesz wiedzieć, panie wścibski?
-Nic. Ale tak na przyszłość to pamiętaj, że po alkoholu stajesz się o wiele bardziej wylewna.
-Pewnie jak każdy. A teraz wytłumacz mi w końcu, jak tu wszedłeś.
-Cóż, minąłem się najpierw z tobą pod blokiem, już wtedy byłaś wstawiona swoją drogą. Potem jak rozeszli się nasi znajomi, nie mogłem przestać myśleć o tobie w tym stanie. Ciekawość wzięła górę i przyszedłem, a że nawet nie zamknęłaś drzwi...
-Jezu...- złapałam się za głowę. - Jak ja mogłam być tak bezmyślna... - popatrzył mi w oczy z politowaniem i kontynuował dalej.
-W każdym razie położyłem cię grzecznie spać, chociaż wyrażałaś nieodpartą ochotę na moje towarzystwo...- skończył z podniesionymi do góry kącikami ust.
-Nie może być! Musiałam być naprawdę porządnie schlana... - odparłam.
-Nalegałaś żebym został, to zostałem, ale w drugim pokoju. Więc chyba nie masz mi tego za złe, że...
-Wszedłeś tu bez pytania i zająłeś się mną w stanie upojenia? Nie, to akurat mogę ci wybaczyć. - stwierdziłam.
-To może w ramach wdzięczności jakieś śniadanko?
-Chciałbyś - prychnęłam. -Rusz tyłek i sam sobie zrób. I najlepiej piętro niżej, u siebie. - zbierał się, żeby mi jakoś na to odpowiedzieć, ale nie zdążył, bo wybiegłam do łazienki. Mój żołądek nie zniósł wczorajszych atrakcji i musiał się opróżnić. Gdy skończyłam nieprzyjemną czynność, spojrzałam na wpatrującego się we mnie z troską Tymona.
-I co się tak gapisz? Człowieka na kacu nie widziałeś? - powiedziałam kąśliwie, bo istotnie patrzył na mnie jak na zwierzę w zoo, co mnie strasznie irytowało.
-Wypij szklankę wody.
-Dzięki za radę - znów parsknęłam sarkastycznie. Jakbym tego nie wiedziała.
-Pomóc ci w czymś?
-Niby w czym?
-No nie wiem, w ogarnięciu się? Przynieść jakieś tabletki na ból głowy? Świeże bułeczki? - po jego tonie głosu wyczułam, że żartuje.
-Rozumiem, że mój stan musi cię niesamowicie satysfakcjonować.
-A żebyś wiedziała - zaśmiał się pod nosem. - A tak serio, to czegoś potrzebujesz?
-Nie, możesz już sobie iść. Poradzę sobie z ogarnięciem, tabletkami, na bułeczki nie mam akurat ochoty.
-Dobra, jak tam chcesz. Nie będę się narzucał.
-Jakże byś śmiał - przewróciłam oczami. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Nie wiem dlaczego, ale w tym momencie nie czułam ani odrobiny skrępowania przed nim. A przecież dopiero co wymiotowałam i zapewne moje włosy wyglądały jak ptasie gniazdo, oczy opuchnięte jak u narkomana, nie wspominając o migrenie. Czuję się lepiej, niż na to zasługuję.
-Jesteś jakaś inna - stwierdził po chwili milczenia.
-Co, że niby bardziej szczera, otwarta, czy jak ty tam mówiłeś, że jeszcze jaka powinnam być?
-To też. Ale po prostu wydajesz się teraz taka bardziej przyjazna.
-Spokojnie, to przejdzie. Mam kaca i niedługo wrócę do poprzedniej formy, więc nie przyzwyczajaj się za bardzo. - wyparowałam. - A na co dzień to nie jestem miła, to chcesz powiedzieć? - Cóż, według mnie w całej tej porannej rozmowie byłam wredna i złośliwa jak zawsze. Może on odbierał to inaczej, ale i tak nie jestem w stanie pojąc jego konkluzji na mój temat.
-No w sumie mogłabyś zmienić nastawienie i częściej się uśmiechać.
-Dobra, koniec rozmawiania o mnie i moim charakterze. Nie kop leżącego. Wystarczy mi to jak się czuję.
-Sama przyznajesz, że nie należysz do najbardziej sympatycznych osób na świecie. - uśmiechnął się prowokacyjnie jak zawsze.
-Powiedziam, koniec gadania o mnie! Poza tym, skoro jestem taką zołzą, to czemu tu jeszcze stoisz?
-Mówiłem ci już, że mnie interesujesz. Na swój sposób jesteś intrygująca... - czekał na jakąś reakcję z mojej strony, ale na próżno. Nie wiedziałam co powiedzieć. W gruncie rzeczy on też mnie na swój sposób pociągał...ale nie jestem gotowa, żeby przyznać to otwarcie.
-Cóż, serio muszę zacząć tu ogarniać, bo jutro wyjeżdżam, więc...
-Już idę. Jakbyś chciała jednak skorzystać z pomocnej dłoni, wiesz gdzie jestem - puścił do mnie oko.
-Jasne. Wątpię, ale dzięki. - wyszedł w końcu.
A ja zabrałam się za sprzątanie mieszkania i przygotowaniem rzeczy na wyjazd. I znowu do końca dnia, nie mogłam oderwać myśli od naszej porannej rozmowy. Cały czas przewijało mi się w głowie jego spojrzenie, gdy wyznał że jestem interesująca.
Jestem coraz bardziej przekonana, że nasza znajomość nie skończy się na zwykłej przyjaźni...

*

Im dłużej myślałam o upokarzającej sytuacji z dnia poprzedniego, tym bardziej czułam się zażenowana. Jak ja mogłam do tego wszystkiego dopuścić? Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzało, żebym aż tak popuszczała hamulce. Cóż, muszę jednak przyznać, że Tymon okazał się pomocną dłonią. Może jego wtargnięcie tutaj (jakby nie patrzeć bez zaproszenia) nie było konieczne, ale w pewnym sensie wsparło mnie to psychicznie. Nie jestem w stanie wytłumaczyć tego konkretnie, ale w jakiś sposób czuję się lepiej z myślą, że on jest na dole i gdybym czegoś potrzebowała, wystarczy zejść.

Po za tym, powinnam mu się jakoś odwdzięczyć...Tylko raczej wypadnie to głupio jak zaproszę go do jakiejś knajpy, bo o zgrozo, pomyśli sobie, że to jakaś randka. A może to właśnie powinnam zrobić, zaprosić go na randkę? Wydaje mi się, że okazał zainteresowanie moją osobą, więc chyba najlepiej będzie jak odwdzięczę się tym samym.
Zresztą, teraz nie powinnam zawracać sobie tym głowy. Jutro jadę na pogrzeb, a jak wrócę, to jakoś do niego zagadam czy coś.

***

Jak tylko weszłam do swojego mieszkania poczułam ogromną ulgę. Praktycznie wszyscy członkowie mojej rodziny zadręczali mnie pytaniami - a jak mi idą studia, czy wreszczcie kogoś poznałam, a to, że powinnam zacząć przywiązywać większą uwagę do wyglądu i inne tego typu pierdoły. Rozumiem, że wszystkie ciotki-klotki muszą się powymądrzać, bo bez tego im jest jak bez tlenu - ale na stypie mogłyby się jednak nieco pohamować. Choćby z racji szacunku do zmarłego, nie skupiać się na obgadywaniu pozostałych obecnych na pogrzebie. Do pewnego momentu znosiłam to z cierpliwością, ale w jakimś punkcie kompletnie przestałam słuchać gwaru wokół mnie.

Czekałam tylko na odpowiedni moment, żeby stamtąd wyjść.

W rodzinnym domu ogarnęła mnie swego rodzaju melancholia i równiez nie byłam skora do rozmów z rodzicami. Oczywiście mój ojciec to rozumiał i nie naciskał, z kolei matka oburzała się, jak ja mogę nic im nie opowiadać, jak mnie od tak dawna w domu nie było.

Naprawdę teraz moje domowe zacisze wydaje się być błogosławieństwem. Nie muszę z nikim rozmawiać, przed nikim nie muszę się tłumaczyć i tym bardziej nie muszę słuchać pouczania ze strony matki i ciotek.

Po chwili cieszenia się moją upragnioną swobodą, przypomniałam sobie o swoim postanowieniu sprzed kilku dni. Miałam zaprosić gdzieś Tymona w ramach wdzięczności za okazaną troskę w stanie...mojej chwilowej niedyspozycji, że tak to ujmę.

Przez godzinę krzątałam się po mieszkaniu w nadzieji, że coś sensownego przyjdzie mi do głowy, ale na nic się to nie zdało. W końcu podjęłam spontaniczną decyzję i zeszłam na dół.
Serce mi przyspieszyło, kiedy zapukałam do drzwi. Otworzył Mateusz.
-Hej. Jest może Tymon?
-Już wołam - odparł, po czym zawołał swojgo współlokatora.
-Marcela? Już wróciłaś? - uśmiechnął się na mój widok.
-Tak. Możemy pogadać?
-U ciebie? - spytał. Wzruszyłam ramionami, a po chwili zastanowienia przystałam na to.
-Trzymasz się jakoś? - spytał jak znaleźliśmy się w moim lokum. Zmarszczyłam brwi dociekając o co konkretnie pyta. - Mam na myśli pogrzeb, z którego dopiero co wróciłaś - wyjaśnił.
-A, no tak. Jakoś przetrwałam starcie z moją rodziną. Cieszę się, że już jestem spowrotem.
-Rozumiem, że nie przepadasz za rodzinnymi spotkaniami?
-Nie bardzo. Zwłaszcza jak staję się tematem numer jeden wszystkich ciekawskich ciotek. No i zostaje jeszcze moja mama, która nie łatwo odpuszcza i usiłuje wycisnąć ze mnie każdy szczegół z mojego życia tutaj.
-Tak to z tymi rodzinami bywa. Dobrze, że są, ale potrafią zadręczać.
-Dokładnie.
-To o czym chciałaś porozmawiać?
-Przede wszystkim chciałam ci podziękować...za wtedy. Wiesz, o co mi chodzi? Tak tylko pomyślałam, że...w sumie...sama nie wiem. - zaczęłam się jąkaś próbując przekazać mu to, o czym myślałam. - Może moglibyśmy gdzieś razem wyskoczyć, tak w ramach mojej wdzięczności? Ja stawiam. To znaczy...nie zrozum mnie źle, ale...Z czego ty się śmiejesz?
-Jak zawsze, z ciebie, kotku. - chichotał dalej. - Po prostu cała twoja nieporadność jest tak przezabawna, że nie mogę się powstrzymać. Wybacz, że ci przerwałem. Mów dalej.
-Nabijasz się ze mnie - wydukałam naburmuszona.
-Wcale nie. Kontynuuj, śmiało.
-Tylko przestań ze mnie rechotać. Albo wiesz co, właściwie to nie ma sensu - wyparowałam widząc jak zanosi się ze śmiechu. - Serio, bardzo zabawne. Nie to nie. - powiedziałam zirytowana jego atakiem wesołości.
-Przepraszam, nie chciałem cię zdenerwować - powiedział, kiedy złapał oddech. - Po prostu nie spodziewałem się tego z twojej strony. - zaczął tłumaczyć, na co ja przewróciłam oczami. - Trudno ciebie rozgryźć - dodał ciszej.
-Nie sądzę - odparłam. - Domyślam się, że nie spodziewałeś się tego, bo przejawy kultury osobistej są ci zapewne obce, ale uwierz lub nie; miałabym wyrzuty sumienia jakbym nie podjęła próby wynagrodzenia ci czasu, który mi wtedy poświęciłeś. Jednak nie jesteś widocznie skory do mojej propozycji, więc zapomnijmy o całej tej...
-Jakże dyplomatycznie wszystko ujmujesz. Oczywiście, będę zaszczycony móc z tobą gdzieś wyjść. - przerwał mój wywód, wyprowadzając mnie z rytmu. Kilka razy mrugnęłam, jakbym nie była przygotowana na taki obrót sprawy. Nawet nie pamiętam, czego się spodziewałam, dążąc do tej rozmowy.
-A więc dobrze...
-Ty czy ja ustalam miejsce?
-Wszystko jedno. - powiedziałam nie zastanawiając się nad tym.
-Trochę jak randka. - uśmiechnął się zalotnie.
-Żadna randka! - zaprotestowałam od razu. Tego właśnie się obawiałam...- Nie możemy po prostu wyjść jako para przyjaciół?
-Para...przyjaciół. - powtórzył z naciskiem na "para".
-Może źle dobrałam słowa. Jako dwójka znajomych. - poprawiłam.
-Niech ci będzie. Jak zwał tak zwał. - wzruszył ramionami.
-To gdzie pójdziemy, masz już coś na myśli?
-Coś wymyślę.
-Tylko żadne kino, restauracje i tym podobne. Bo wtedy to będzie oznaczało... - zawiesiłam głos.
-Randkę - dokończył. - Tak, rozumiem. - zamyślił się. - Wiesz, chyba mam pomysł.-powiedział po chwili. Uniosłam brwi w geście zaciekawienia. - Niedawno otworzyli wesołe miasteczko, pół godziny autem stąd.
-O nie, nie, nie. Nienawidzę szybkich kolejek, tłumów dzieci i...
-Miało być w ramach twojej wdzięczności, nie pamiętasz?
-A co my niby będziemy tam robić? - powiedziałam ze zrezygnowaniem w głosie.
-Bawić się. Jak dwójka znajomych. Czy też para przyjaciół jak kto woli. - puścił mi oko.
-Ja nie umiem się dobrze bawić w parkach rozrywki. Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł.
-Będzie fajnie, obiecuję. Uwierz mi, nie pożałujesz.
-Niech ci będzie. Ale żeby nie było, że nie uprzedzałam.
-Dobra, to co sobota?
-Sobota -potwierdziłam.
-Dobra, to spadam, bo muszę jeszcze skoczyć na zakupy. Do zobaczenia.
-Cześć - zamknęłam za nim drzwi.

Wesołe miasteczko? Za jakie grzechy...

***

Nadszedł dzień naszej...nie wiem jak to nazwać, nie-randki? Spotkania, wypadu? Nieważne. W każdym razie od rana byłam poddenerwowana. W dzieciństwie też nie przepadałam na parkami rozrywki, bo zawsze bałam się wchodzić na te super-szybkie rollercostery i tak dalej. Pozostawały mi tylko jakieś karuzele, czy też wolniejsze kolejki. Także teraz nie wyobrażam sobie jak zniosę tam cały dzień. Już nie wypada mi iść na karuzele.
Co ja tam niby będę robić? Czemu ja się na to zgodziłam?
Panikowałam coraz bardziej, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Ostatnie sekundy poświęciłam na przejrzenie się w lustrze; ubrana byłam w białą, zwiewną sukienkę w kwiatki, do tego założyłam ulubione bladoróżowe trampki, a włosy związałam w kucyk. Wyglądam na jakieś dziesięć lat wstecz. Ale co mi tam.

Otworzyłam drzwi.
-Cześć, jesteś już gotowa?
-Jeszcze chwilę, sprawdzę czy wszystko mam - zajrzałam do torebki. Wzięłam jeszcze do ręki szary sweterek, gdyby się ochłodziło. Mieliśmy dzisiaj piękny majowy dzień, więc liczę na to, że pozostanie taki do końca.  - Okej, możemy iść. - Kiedy przekręcałam klucze w zamku, czułam na sobie jego wzrok, chociaż stałam do niego odwrócona tyłem. Zeszlismy w dół po schodach.

-Czym jedziemy? - zapytałam.
-Moim samochodem.
-Masz samochód? -spytałam zdziwiona, bo nigdy przedtem nie widziałam, żeby czymś jeździł.
-Na pobliskim parkingu. Wolę nie zostawiać go pod blokiem, czuję że bezpieczniej jak ktoś tego pilnuje.
-Zwłaszcza jak spraszacie tych wszystkich pijaków. Stanowią też pewne zagrożenie, co? - powiedziałam na głos swoje myśli.
-Powiedzmy - zaśmiał się przyznając mi rację. Przeszliśmy długość niecałych dwóch ulic i znaleźliśmy się na wspomnianym parkingu. Stanęłam jak wryta przed fabrycznie nowiutkim mercedesem.- Co tak stoisz?
-Albo ukradłeś ten samochód, albo wygrałeś w loterii. Skąd ty go wziąłeś?
-Dostałem od rodziców w ramach wkraczania na drogę samodzielności. -A oni co? Bank obrabowali? Przecież to niedorzeczne! Nie wiem kim są jego rodzice, nawet jeśli jakimiś szychami, to nie jest zbyt pospolite żeby prezentować dziecku coś takiego...No przynajmniej tak mi się wydaje. A może? Nie no, zrozumiałabym używany samochód, jak w przypadku większości moich rówieśników. Ale to co mam teraz przed oczami to...przesada.
-Kim są z zawodu? - postarałam się zabrzmieć naturalnie, kryjąc swoje oburzenie.
-Prowadzą własną firmę. Kiedyś ci opowiem więcej. - uniemożliwił mi zadawanie dalszych pytań.
-Właściwie to stać cię na coś więcej niż mieszkanie w naszym bloku.
-Owszem. Ale chciałem mieszkać z Mateuszem, zresztą obiecałem mu to. To i tak tylko na okres studiów.
-A potem co, własny apartament? - wycedziłam.
-Ale ty jesteś uszczypliwa. Nawet jakbym chciał apartamentu, to mało prawdopodobne.
-Czemu?
-Trochę jestem skłócony z rodzicami i nie wiem kiedy nasze stosunki unormują się na tyle, żeby znowu zaczęli mnie wspierać finansowo.
-Odcięli cię od dostępu do swoich pieniędzy? To z czego ty żyjesz, jak nie pracujesz?
-Trochę zaoszczędziłem z tego, co wypłacali mi w zeszłym roku. Chociaż robi się dosyć krucho...jak tak dalej pójdzie, starczy mi tylko na następne dwa miesiące.
-I co zrobisz?
-Poszukam jakiejś dorywczej pracy. Na pewno nie będę błagał rodziców o jałmużnę, ani nic w tym rodzaju. - powiedział z przekonaniem.
-Ale samochód zachowałeś.
-Czymś trzeba jeździć, nie? Poza tym przyzwyczaiłem się już do tego auta.
-Aż trudno uwierzyć - powiedziałam sarkastycznie. - A ile nim jeździsz, trzy miesiące?
-Ponad rok. - a myślałam, że krócej. Aż dziwne, że tak dobrze zachowany biorąc pod uwagę jego tryb życia. Zapanowała teraz cisza. Wsłuchałam się w piosenkę lecącą z radia i się zamyśliłam. W życiu bym nie przypuszczała, że może być z zamożnej rodziny. Może to głupio brzmi, ale jednak typowe 'bogate dzieciaki' nie żyją na kocią łapę jak Tymon. A może? Co ja tam mogę wiedzieć, nigdy nie obracałam się  w takim towarzystwie.
-O co konkretnie się pokłóciliście? - zapytałam, kiedy upodobana przeze mnie piosenka się skończyła. Tymon wypuścił powietrze z ust, jakby zrzucał jakiś ciężar.
-Długa historia. Tak w skrócie, to chodziło o moje postępowanie względem kobiet... - parsknęłam śmiechem.
-Trzeba przyznać, że ekspertem w tym nie jesteś - powiedziałam widząc jego oburzone spojrzenie. - Przepraszam, mów dalej. - powiedziałam skruszona, bo rzeczywiście zdawał się być obruszony.
-Właściwie to jednej kobiety. Ich wybranki dla mnie...na żonę.
-Na żonę? - spytałam z niedowierzaniem. - Ile ty masz lat?
-Dwadzieścia trzy. Zaplanowali sobie, że zaczniemy się spotykać, zamieszkamy razem, a za jakieś góra dwa lata weźmiemy ślub. Tylko ja się na to nie zgodziłem. Moi rodzice nie chcieli mnie słuchać i przekonywali, że musimy się po prostu lepiej poznać. Aranżowali nieustannie nasze spotkania.
-Ale nie zaiskrzyło?
-Cóż...niczego jej nie brakowało. Tylko gorzej jak się miała odezwać. Głupszej istoty nigdy nie spotkałem. No i była zepsuta do granic możliwości. Do moich rodziców nic nie docierało, więc zacząłem odnosić się do niej niezbyt kulturalnie.
-Skoro według ciebie było niekulturalnie, to już wyobrażam sobie jak musiało być ostro. - zaśmiałam się.
-I owszem, było. Jak wyszła z płaczem to rodzice zrobili mi awanturę,że tak się nie robi i tym podobne.
-A oni nie rozumieją, że nie dyktuje się komuś z kim ma się wiązać? Serce nie sługa.
-No właśnie to próbowałem im wytłumaczyć. Ale jak grochem o ścianę. Pewnie nadal są przekonani, że to idealna kandydatka.
-A dlaczego akurat uparli się na tą jedną?
-Bo to by oznaczało, że jednocześnie związują się z jej rodziną, która ma równie dużą i prosperującą firmę jak moi rodzice. Prawdopodobnie po naszym ślubie zescaliliby je ze sobą i zapisali nam w spadku.
-Ale to nie jest to, czego ty chcesz. - dodałam cicho.
-Nigdy mi nie zależało na pieniądzach. Nie zrozum mnie źle, kocham swoich rodziców, bo to jednak cały czas moi rodzice, ale wskutek życia jakie prowadzą stali się bardzo powierzchowni i nie mam już cierpliwości, żeby z nimi rozmawiać.
-Rozumiem. Co prawda jestem w innej sytuacji, ale też nie znoszę pogadanek mojej mamy. - powiedziałam próbując go pocieszyć, chociaż zdaję sobie sprawę z odmienności naszego położenia.

Znów zamilkliśmy na moment. Po tej dość ciężkiej rozmowie należy nam się chwila przerwy. Zresztą Tymon powinnien się skupić na drodze, więc lepiej nie będę go zagadywać. Swoją drogą zaczynam zupełnie inaczej na niego patrzeć, niż przedtem. Budzi we mnie większy respekt po wygłoszeniu swoich poglądów. Miałam go za takiego niedojrzałego i niewychowanego chłopaka, a tu proszę. Jednak coś w tej głowie ma. Kilka minut później wjechaliśmy na parking przed wesołym miasteczkiem.

Zgasił silnik i zmierzył mnie wzrokiem. Również się w niego wpatrywałam nic nie mówiąc.
-Podoba mi się twoja sukienka - wypalił nagle ni stąd ni zowąd. Zaskoczona takim nagłym zwrotem odparłam nieśmiało:
-Dziękuję - i nie wiedzieć czemu poczułam jak palą mnie policzki.
-To idziemy.

Obyśmy jak najszybciej stąd odjechali, pomyślałam wysiadając. Czekając z Tymonem przed kasą z biletami dotarło do mnie, że naprawdę zaraz wejdziemy do wesołego miasteczka. Wróciłam do koszmaru z mojego dzieciństwa. I jednocześnie, gdzieś z tyłu głowy krążyła mi myśl, że nie chcę się przed nim skompromitować, a czuję że tak właśnie będzie...

BerryMuffin

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 5382 słów i 29817 znaków.

4 komentarze

 
  • -***-

    Kolejna przeczytana *_*

    26 maj 2016

  • Naciulka❤

    Bomba  :jupi: kiedy koleje?   :kiss:

    25 maj 2016

  • SłOdKoGoRzKaZoŁzA

    Ciekawe *-* Czekam na cd.

    24 maj 2016

  • Wiktor

    Witaj. Dzięki. Przypominam sobie to opowiadanie. Pozdrawiam Wiktor

    24 maj 2016