(zarówno pozytywnego jak i negatywnego)
Bardzo ciężko było mu otworzyć oczy, świat zdawał się znajdować za mgłą. Czy jeszcze żyje? Przecież umarł... Zatem gdzie jest taksówkarz? Przebywa w szpitalu, a może w niebie? I nagle uświadomił sobie, że obudził się w swojej czarno-limonkowej sypialni. To był tylko... sen. W tym przekonaniu uświadczył go Zeus, który wesoło wskoczył na łóżko i przepełniony radością lizał swojego pana po twarzy.
- Przynajmniej ty mi zostałeś - westchnął sennie. Wyświetlacz elektrycznego zegarka wskazywał godzinę dziesiątą. Podrapał Zeusa za uchem i po brzuchu, a następnie wypuścił go do ogrodu.
- Mocna kawa działa cuda. Powinna pomóc - myślał zmęczony życiem.
Przez chwilę zastanawiał się czy snem nie okazał się również Marco, pan Władysław i zerwanie z Amandą. Obudził się jednak sam, szafy opustoszały, a na stole leżały wizytówka i numer telefonu. To wydarzyło się naprawdę - nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Niespodziewanie rozległ się dzwonek. Kogo znowu diabli przywlekli i na co będzie go namawiać? Listonosz czy kolejny naciągacz, a może pani Bronisławie zabrakło mleka albo jajek? Zarzucił szlafrok, wpuścił kogoś przez furtkę i otworzył drzwi. W progu stał dość gruby mężczyzna średniego wzrostu, ubrany w sutannę i nieprzemakalną kurtkę.
- Szczęść Boże - rozpoczął proboszcz ochrypłym głosem.
- Yyy... Proszę księdza, bo ja właśnie... - ewidentnie nie chciał z nim rozmawiać.
- Przyszedłem pomówić z panem o Jezusie - ciągnął poważnie.
Fabien nie chciał być nieuprzejmy, więc skłamał:
- Och! Ja... śpieszę się do pracy.
- Nie zna pan przykazań kościelnych? Dziś niedziela, a W NIEDZIELĘ NAKAZANE UCZESTNICZYĆ WE MSZY ŚWIĘTEJ I POWSTRZYMYWAĆ SIĘ OD PRAC NIEKONIECZNYCH! Nie sądzę, by było to aż tak ważne?- wykrzykiwał ksiądz. Podczas jego monologu wszystkie koty pochowały się pod samochody, a ptaki wzbiły się w powietrze skrzecząc i ćwierkając.
- Wracając do Syna Bożego. JEST WSZĘDZIE! W kościele, na deptaku, klatce schodowej, w windzie, lodziarni, kawiarni i pralni, a nawet U PANA W DOMU!.
- Super, nie wiedziałem - udał zaskoczenie ziewając co nie było proste.
Kapłan zamierzał kontynuować, ale Fabien w porę mu przerwał:
- Ja już pójdę - przymykał drzwi.
- Ależ synu! - zatrzymywał go wpychając się do środka - Toż to jeszcze nie wszystko!
- Ja muszę wracać d-d-do... Jezusa. Tak, muszę wracać do Jezusa! Czeka na mnie w domu. Chyba mnie woła...Już idę! Było miło.
Zadajesz się z SZATANEM! Czuję w tobie jego cząstkę! - ostrzegł duchowny.
Fabien zatrzasnął mu wrota swojej posiadłości przed nosem. Szybko przekręcił oba zamki, oparł się, zsunął na podłogę ciężko oddychając i mruknął:
- Szaleniec. Jakim szatanem? Facet ma nierówno pod sufitem.
***
- Masz może ochotę wpaść do mnie wieczorem? Proponuję godzinę osiemnastą. Adres napisałem ci przy numerze telefonu. Buziaki! Marco.
SMS o tej treści wyrwał Fabiena z myśli, które krążyły wokół Amandy. Zdecydował się spotkać z Marco. Była to jedyna osoba na której mógł teraz polegać.
- Myślałem, że mam więcej przyjaciół.
Jednak w myślach dodał:
- Nie ma ich, bo na razie nic nie potrzebują.
Szybko otrząsnął się i zaczął szykować na spotkanie z chłopakiem. Nie stroił się tak jak na imprezę, czuł się przy nim swobodnie i nabrał do niego zaufania. Ufności, wiary, zawierzenia, autorytetu, nadziei.
Długo nie musiał szukać jego adresu. Mieszkał w ogromnej, pomalowanej na biało wielopiętrowej willi. Prostokątne okna sięgały od podłogi do sufitu. Całość ogrodzona była wysokim murem, a do środka prowadziła ozdobna brama. Przez szpary zauważył piękny ogród z idealnie przystrzyżonym żywopłotem, krzakami o fantazyjnych kształtach. Przypominały zwierzęta, chmury lub przedstawiały abstrakcję. Dookoła nich znajdowała się soczyście zielona trawa ozdobiona cudownymi kwiatami, a dalej sadzawka. Poproszono go o wejście do holu pałacyku. Po przeskoczeniu około dwudziestu schodków uchylił drzwi i stanął jak wryty rozglądając się z zachwytem. Po szerokich schodach zbiegał na dół Marco. Zupełnie nie pasował do eleganckiego otoczenia ubrany w ciemno-szare rurki, zimowe buty i bluzę z zarzuconym na głowę kapturem.
- Nareszcie jesteś! - przytulił go pośpiesznie na przywitanie.
- Wow! Nie spodziewałem się czegoś takiego - zdołał z siebie wydobyć.
- Haha! Miło mi. Chodź do salonu, może się czegoś napijesz? - zaproponował uprzejmie prowadząc gościa wgłąb willi.
- Poproszę wody, bo aż mi zaschło w gardle z wrażenia - zaśmiał się.
Gdy usadowili się wygodnie w fotelach rozpoczęli rozmowę. Fabien opowiadał o swoim śnie i niezapowiedzianej wizycie proboszcza. Gdy mówił o tym, w jaki sposób go przegonił, Marco ze śmiechu zaczął się krztusić. Gawędzili dwie godziny jak starzy przyjaciele. W końcu otworzyli wino i poruszali poważniejsze tematy.
- A jak ta twoja narzeczona? Skończyłeś już z nią ? - spytał badawczo Marco.
- Jeszcze nie oddała mi kluczy. Będę musiał się o to wkrótce upomnieć. Nie wiem tylko czy mówić jej, że jestem gejem. Nie chcę żeby ją zabolało, że tak szybko sobie kogoś znalazłem - zwierzył się przyjacielowi.
- Widzę, że nie chcesz skończyć tego nienawiścią. Postępujesz bardzo mądrze, nie ma co robić sobie wrogów.
- A o sobie nie powiedziałeś mi niemalże nic - zauważył Fabien.
- Mi w tych sprawach raczej słabo się powodziło. Powiedzmy, że jakoś nie miałem szczęścia chociaż cały czas z kimś byłem - wyznał szczerze.
- W takim razie nabrałeś już doświadczenia. To dobrze - stwierdził pocieszając chłopaka.
- Eh...Doświadczenie to świetny nauczyciel, ale tylko głupcy nie szukają innych.
- Dlatego jeśli to możliwe pogodzę się z Amandą - po tych słowach Marco zatrzymał na nim zaniepokojony wzrok. - Ale będę z tobą, Marco. Nie jest dla mnie, a ja nie jestem dla niej. Należy to zaakceptować, z nią nie dogadam się jak z tobą. Nie chcę tego ciągnąć. Nie mam siły. Słowa mi się zmęczyły.
Dodaj komentarz