Obraz za oknem taksówki przesuwał się zdecydowanie zbyt szybko. Światła ulic migały na złoty kolor, wirowały w umyśle pijanego mężczyzny. Panował typowy miejski gwar, ale dla Fabiena wydawał się on złowrogi. W centrum Warszawy nawet o czwartej w nocy było głośno i nie brakowało ludzi. Po dziesięciu minutach zaczęto powoli zamykać lokale i sprzątać po sobotniej zabawie. Wkrótce jezdnia zaroiła się od kolejnych taksówek wiozących nietrzeźwych imprezowiczów do domów. Najodważniejsi, a zarazem najgłupsi z nich wracali ledwo trzymając się na nogach i idąc lekkim slalomem na piechotę. Jednak Fabien nie czuł się jak oni. Gorszy, drugiej kategorii, kiepski, marny, sflaczały, nędzny. Nie przeżył zwykłej nocy, typowej zabawy. Po pierwsze nigdy tyle nie pił - nie widział w takim postępowaniu większego sensu, a w czym idei nie ma, nie jest godne uwagi. Po drugie osoba, z którą nawiązał romans to facet. Wprost nie do pomyślenia!
- Tak, to dwie przecznice dalej - potwierdził Marco po czym wyjął dwie małe karteczki i długopis. Zapisał coś na jednej z nich trzęsącą się od alkoholu ręką, a potem podał je swojemu towarzyszowi.
- To mój numer gdybyś za mną tęsknił. Jeśli chcesz, podaj mi swój.
Chłopak po kilkusekundowym namyśle schował papierek do kieszeni spodni i zaczął pisać najwyraźniej jak mógł w obecnym stanie. Nagle samochód gwałtownie się zatrzymał i przy ostatniej cyferce pojawiła się długa, niechciana kreska.
- Perfekcyjnie! - ucieszył się Marco wyrywając mu ją z dłoni. Wstając wyjął banknot stuzłotowy i podał kierowcy.
- Proszę teraz zawieźć mojego kolegę, mówił mi, że to niedaleko stąd. Powinno wystarczyć - uśmiechnął się po podaniu adresu.
- To nawet za dużo - stwierdził taksówkarz.
- Reszty nie trzeba, a ty nawet o tym nie myśl - powiedział do kolegi, który zdążył już wyjąć portfel i był gotowy do zapłaty - Mam nadzieję, że wkrótce się odezwiesz - pocałował go przelotnie w usta, zatrzasnął drzwi i ruszył żywym krokiem do jakiegoś ogromnego budynku. Fabien nie widział go zbyt wyraźnie - był cały rozmazany. Zazdrościł, że u Marco nie było widać żadnej oznaki alkoholu, mimo że wychlał dwa razy tyle co on! Najwyraźniej już się przyzwyczaił.
Kierowca utkwił w nim zdumiony wzrok przez lusterko. Odchrząknął hałaśliwie, co zwróciło uwagę pasażera i z nieco opóźnioną reakcją spojrzał na niego łaskawie.
- Ach ci młodzi ludzie - westchnął posępnie - Kiedyś takie zachowanie by broń Boże nie przeszło! Kto by tam za moich czasów widział... Eh nie rozumiem, nie rozumiem - kręcił nerwowo głową poprawiając wąsa. - Zainteresowałbyś się kobietami.
Nie wytrzymał gderania staruszka i powiedział obrażonym tonem:
- Jeśli już to proszę nie mówić ZAINTERESOWAŁBYŚ SIĘ tylko PAN ZAINTERESOWAŁBY SIĘ, bo nie jestem z panem na ty. Niech pan raczy tego nie komentować i robi to, co do niego należy.
Taksówkarz ostatni raz przygładził zarost, zatrzymał się i rzucił z przymusu:
- Przykro mi. Jesteśmy na miejscu.
- Dobranoc - odparł przygnębiony wiedząc, że nieznajomy miał rację. - To ja przepraszam.
Obrócił się w fotelu i uśmiechnął sympatycznie.
- Władysław Kwiatkowski - wyciągnął dłoń i podał wizytówkę. Taa...Każda reklama dobra.
- Fabien Durand.
- Nie jesteś stąd, prawda? - mrugnął wesoło - Francuskie imię i akcent, nieco hiszpańskie rysy twarzy... Ciekawie.
- Zgadł pan - roześmiał się - Trochę mieszkałem w Paryżu i Lyonie, a obecnie w Polsce.
- Mhm... Biegnij spać. I porządnie wytrzeźwieć, bo czuć na kilometr - pożegnał się i odjechał.
***
Wkroczył do salonu i zauważył Michała - dawnego szkolnego kolegę. Nigdy nie uczył się dobrze, chuligan, trzy lata starszy i trzykrotnie nie zdał klasy drugiej liceum. Teraz powinien odsiadywać wyrok za włamanie, kradzież i napaść. A on siedział na skórzanej kanapie w zielonościennym salonie. Kąciki jego ust natychmiast podniosły się po zauważeniu Fabiena.
- Michał?! - wykrzyczał zdezorientowany - Jak się tu...dostałeś? Przecież...
- Zamki i płoty to dla mnie nie problem - chwalił się.
- Ale ja mam też...
- Alarm - dokończył za niego zuchwale i wstał.
- T-t-tak - wydukał - Więc...
- To teraz nie istotne - wtrącił się.
- Co tu robisz? - krzyknął przerażony dostając gęsiej skórki na widok olbrzyma.
- Czekam na ciebie - wybuchnął śmiechem.
- Yyy niewątpliwie. Nie powinieneś być gdzie indziej? Na przykład w więzieniu? - odzyskał pewność siebie.
- Już ci mówiłem, że płoty i zamki...
- Och proszę daruj sobie! - wrzasnął zirytowany. Normalnie nie wykazałby się taką odwagą w obecności Michała, ale był zupełnie pijany.
- Przejdźmy do rzeczy, Durand. Pamiętasz na pewno Amandę? I dalej z nią jesteś, co nie?
- Chwila - powiedział wyciągając telefon - Zerwałem z nią ponad dwanaście godzin temu. Spóźniłeś się - wzruszył ramionami.
- Gdzie teraz jest?!- zdenerwował się Michał.
- A bo ja wiem? Wisi mi to i powiewa. Napijesz się herbaty lub kawy? - zaproponował uprzejmie.
To musiało go wkurzyć.
- Kłamiesz! - oskarżył go.
- Nie. Jestem gejem. A teraz wynoś się, bo poszczuję cię psem! - zagroził i podszedł do niego.
- Gejem? - zaczął trząść się ze śmiechu. Wkrótce się opanował, ponieważ usłyszał wściekłe warczenie.
- Zabierz to bydle - rozkazał.
- A więc wypad z mojego domu! - darł się wniebogłosy.
- Nie pozostawiasz mi innego wyboru - odparł i wyciągnął pistolet celując go w psa. Rozległ się trzask i zwierzę padło martwe- Gdzie jest Amanda, idioto?!
- N-N-Nie wiem - wyjąkał.
Kula trafiła go w nogę. Ból przeszył jego wpół żywe ciało. Poczuł jak powietrze owiewa zmasakrowaną kończynę przez otwarte okno. Po chwili w podłogę wystrzeliła krew. Utworzyła się wielka kałuża, a wszystko trwało zaledwie kilka sekund. Wił się z bólu. Wtem dostał drugi strzał tym razem w głowę. Dusza wydostawała się z martwego ciała. Ktoś dzwonił po karetkę, ale było już za późno. W cieniu ukazała się twarz Władysława Kwiatkowskiego.
Czy wiesz co to za uczucie kiedy nie ma nic? Nawet ciszy i ciemności. Kiedy nie masz prawa istnieć.
Dodaj komentarz