- Tak, to dwie przecznice dalej - potwierdził Marco po czym wyjął dwie małe karteczki i długopis. Zapisał coś na jednej z nich trzęsącą się od alkoholu ręką, a potem podał je swojemu towarzyszowi.
- To mój numer gdybyś za mną tęsknił. Jeśli chcesz, podaj mi swój.
Chłopak po kilkusekundowym namyśle schował papierek do kieszeni spodni i zaczął pisać najwyraźniej jak mógł w obecnym stanie. Nagle samochód gwałtownie się zatrzymał i przy ostatniej cyferce pojawiła się długa, niechciana kreska.
- Perfekcyjnie! - ucieszył się Marco wyrywając mu ją z dłoni. Wstając wyjął banknot stuzłotowy i podał kierowcy.
- Proszę teraz zawieźć mojego kolegę, mówił mi, że to niedaleko stąd. Powinno wystarczyć - uśmiechnął się po podaniu adresu.
- To nawet za dużo - stwierdził taksówkarz.
- Reszty nie trzeba, a ty nawet o tym nie myśl - powiedział do kolegi, który zdążył już wyjąć portfel i był gotowy do zapłaty - Mam nadzieję, że wkrótce się odezwiesz - pocałował go przelotnie w usta, zatrzasnął drzwi i ruszył żywym krokiem do jakiegoś ogromnego budynku. Fabien nie widział go zbyt wyraźnie - był cały rozmazany. Zazdrościł, że u Marco nie było widać żadnej oznaki alkoholu, mimo że wychlał dwa razy tyle co on! Najwyraźniej już się przyzwyczaił.
Kierowca utkwił w nim zdumiony wzrok przez lusterko. Odchrząknął hałaśliwie, co zwróciło uwagę pasażera i z nieco opóźnioną reakcją spojrzał na niego łaskawie.
- Ach ci młodzi ludzie - westchnął posępnie - Kiedyś takie zachowanie by broń Boże nie przeszło! Kto by tam za moich czasów widział... Eh nie rozumiem, nie rozumiem - kręcił nerwowo głową poprawiając wąsa. - Zainteresowałbyś się kobietami.
Nie wytrzymał gderania staruszka i powiedział obrażonym tonem:
- Jeśli już to proszę nie mówić ZAINTERESOWAŁBYŚ SIĘ tylko PAN ZAINTERESOWAŁBY SIĘ, bo nie jestem z panem na ty. Niech pan raczy tego nie komentować i robi to, co do niego należy.
Taksówkarz ostatni raz przygładził zarost, zatrzymał się i rzucił z przymusu:
- Przykro mi. Jesteśmy na miejscu.
- Dobranoc - odparł przygnębiony wiedząc, że nieznajomy miał rację. - To ja przepraszam.
Obrócił się w fotelu i uśmiechnął sympatycznie.
- Władysław Kwiatkowski - wyciągnął dłoń i podał wizytówkę. Taa...Każda reklama dobra.
- Fabien Durand.
- Nie jesteś stąd, prawda? - mrugnął wesoło - Francuskie imię i akcent, nieco hiszpańskie rysy twarzy... Ciekawie.
- Zgadł pan - roześmiał się - Trochę mieszkałem w Paryżu i Lyonie, a obecnie w Polsce.
- Mhm... Biegnij spać. I porządnie wytrzeźwieć, bo czuć na kilometr - pożegnał się i odjechał.
***
Wkroczył do salonu i zauważył Michała - dawnego szkolnego kolegę. Nigdy nie uczył się dobrze, chuligan, trzy lata starszy i trzykrotnie nie zdał klasy drugiej liceum. Teraz powinien odsiadywać wyrok za włamanie, kradzież i napaść. A on siedział na skórzanej kanapie w zielonościennym salonie. Kąciki jego ust natychmiast podniosły się po zauważeniu Fabiena.
- Michał?! - wykrzyczał zdezorientowany - Jak się tu...dostałeś? Przecież...
- Zamki i płoty to dla mnie nie problem - chwalił się.
- Ale ja mam też...
- Alarm - dokończył za niego zuchwale i wstał.
- T-t-tak - wydukał - Więc...
- To teraz nie istotne - wtrącił się.
- Co tu robisz? - krzyknął przerażony dostając gęsiej skórki na widok olbrzyma.
- Czekam na ciebie - wybuchnął śmiechem.
- Yyy niewątpliwie. Nie powinieneś być gdzie indziej? Na przykład w więzieniu? - odzyskał pewność siebie.
- Już ci mówiłem, że płoty i zamki...
- Och proszę daruj sobie! - wrzasnął zirytowany. Normalnie nie wykazałby się taką odwagą w obecności Michała, ale był zupełnie pijany.
- Przejdźmy do rzeczy, Durand. Pamiętasz na pewno Amandę? I dalej z nią jesteś, co nie?
- Chwila - powiedział wyciągając telefon - Zerwałem z nią ponad dwanaście godzin temu. Spóźniłeś się - wzruszył ramionami.
- Gdzie teraz jest?!- zdenerwował się Michał.
- A bo ja wiem? Wisi mi to i powiewa. Napijesz się herbaty lub kawy? - zaproponował uprzejmie.
To musiało go wkurzyć.
- Kłamiesz! - oskarżył go.
- Nie. Jestem gejem. A teraz wynoś się, bo poszczuję cię psem! - zagroził i podszedł do niego.
- Gejem? - zaczął trząść się ze śmiechu. Wkrótce się opanował, ponieważ usłyszał wściekłe warczenie.
- Zabierz to bydle - rozkazał.
- A więc wypad z mojego domu! - darł się wniebogłosy.
- Nie pozostawiasz mi innego wyboru - odparł i wyciągnął pistolet celując go w psa. Rozległ się trzask i zwierzę padło martwe- Gdzie jest Amanda, idioto?!
- N-N-Nie wiem - wyjąkał.
Kula trafiła go w nogę. Ból przeszył jego wpół żywe ciało. Poczuł jak powietrze owiewa zmasakrowaną kończynę przez otwarte okno. Po chwili w podłogę wystrzeliła krew. Utworzyła się wielka kałuża, a wszystko trwało zaledwie kilka sekund. Wił się z bólu. Wtem dostał drugi strzał tym razem w głowę. Dusza wydostawała się z martwego ciała. Ktoś dzwonił po karetkę, ale było już za późno. W cieniu ukazała się twarz Władysława Kwiatkowskiego.
Czy wiesz co to za uczucie kiedy nie ma nic? Nawet ciszy i ciemności. Kiedy nie masz prawa istnieć.
Dodaj komentarz