Bitwa trzech serc cz 1

Bitwa trzech serc to opowiadanie o miłości. Los czy przeznaczenie łączy trójkę wyjątkowych ludzi, są oni w wieku około trzydziestki. Nie wiedzą, że są tacy, dopiero ich wspólne spotkanie wyzwoli w nich dość osobliwe cechy. Od razu zaznaczę, że chodzi o uczucia. Przeszli już trochę w swoim dorosłym życiu. Opowiadanie ukazuje raczej zwykłe życie i uczucia, chociaż momentami są sceny bardzo erotyczne. Nie wstawiam jednak opowiadania w tej kategori, chociaż jeżeli odcinek będzie takie sceny zawierał, zrobię to. Opowiadanie jest raczej dla osób wrażliwych uczuciowo. Dla innych wyda się pewnie nudne. Jednak wszystkich zapraszam do poczytania. Alex A.  



                            Bitwa trzech serc.

                             Trzy lata wcześniej.

Promienie wschodzącego słońca oświetliły sypialnię. Gerald już dawno nie spał. Leżał od kilku minut i patrzył na swoją żonę, Suzan. Spała spokojnie. Odwrócona do niego twarzą oddychała równo i wolno. Ciemnobrązowe, włosy częściowo zasłaniały jej buzię. Brunet wciąż patrzył. W ułamku chwili przeleciały przez jego głowę wspomnienia. Poznali się na ostatnim roku studiów, zaczęli znajomość od zwykłej kawy. Wówczas już zaczął myśleć o niej poważnie. Z jej późniejszych słów wynikało, że ona traktowała go jako zwykłego kolegę. Potem się to zmieniło. Spotykali się najpierw dwa razy w tygodniu, potem codziennie. W końcu poprosił ją o rękę i się stało. Byli już ze sobą pięć lat. Planowali dziecko, ale na razie bez owocnie. Dokładnie pół roku temu razem zastanawiali się, czy któreś z nich nie może dać potomka, ale na tym się skończyło. Gerald skończył dopiero dwadzieścia siedem lat i jak do tej pory miał dużo energii i nie narzekał na zdrowie. Suzan rok młodsza również pozostawała okazem zdrowia. Wiatr poruszał delikatnie zasłonką. Spojrzał na budzik. Dochodziła ósma. Mieli sobotę i planowali razem spacer lub rower. Na sekundę na jego twarzy pojawił się smutek. Tak, czuł, że nie jest z nimi perfekt, ale nie znalazł racjonalnego powodu. Kiedy zadał raz czy dwa to pytanie, robiła zdziwioną minę, całowała go krótko i odpowiadała, że gada głupstwa, bo jest z nimi super. Dziwnym trafem, kiedy o tym myślał, w tej samej chwili, na jej ładnej buzi pojawił się uśmiech.
,, Niech sobie pośpi jeszcze chwilkę, a ja wstanę” – pomyślał. Bezgłośnie wysunął się z łóżka i po chwili znalazł się w łazience. ,, Codzienna rutyna” – pomyśłał. Siusiu, mycie i twarzy, potem czyszczenie zębów, co drugi dzień, golenie. Stał przed lustrem w samych spodenkach. Ćwiczenia w domu i okazyjnie na siłowni wyrzeźbiły mu sylwetkę. Nigdy nie marzył o mięśniach, jakie mają kulturyści, raczej stawiał na siłę i sprawność. Przy wzroście sześciu stóp oscylował z wagą między siedemdziesiąt pięć a siedemdziesiąt osiem kilogramów. Ubrał się w jeansy i koszulkę w pastelowe kolory, przejechał prawą dłonią krótko przycięte włosy. Zobaczył ją w lustrze
– Hej. Dawno wstałeś?
Odwrócił się, by ją pocałować.
– Poczekaj, nie umyłam zębów i strasznie mi się chce siusiu.
– Dobrze, już zmykam, Su.
Poszedł do kuchni i zaczął przygotowywać śniadanie. To także miało podobny przebieg. Kanapki, jajecznica, sałatki. Czasami deser, o ile kupili. Słyszał szum prysznica z łazienki. Zwykle brała kąpiel rano i wieczorem, on w zasadzie tylko przed spaniem. Pomyślał o rodzicach. Ojciec zginął w wypadku dwa lata temu. Wielki truck wpadł w poślizg na czarnym lodzie i uderzył w samochód ojca od strony kierowcy. Ojciec podobno nie cierpiał. Pasy nic nie pomogły. Kolizja złamała kark niespełna pięćdziesięcioletniego Thomasa Steela. Matka bardzo to przeżyła. Podobno wcześniej już miała problemy z pamięcią. Tak wcześnie! Teraz nie rozpoznawała nikogo. Ponieważ Gerald miał odpowiedzialną pracę, głównego menadżera w sporej kompani, nie mógł się dostatecznie nią zajmować, bo Barbara Steel potrzebowała całodobowej opieki. Rozmyślania przerwało wejście Suzan. Ubrana w cienki szlafrok wyglądała jak świeża brzoskwinka. Dostrzegł w jej dłoni komórkę.
– Wiem, że mieliśmy spędzić sobotę razem, ale coś wypadło z pracą. Muszę zniknąć na kilka godzin.
– Nie mieli nikogo innego? Ostatnio masz wciąż dodatkowe godziny.
Podeszła do niego i się przytuliła.
– Wież, że od tej cholernej pandemii wszystko się zmieniło. Pozwalniali wiele osób, a nowe pielęgniarki nie wiem, gdzie studiowały. Jestem potrzebna.
– Przynajmniej zjemy razem...
Rzuciła okiem na zegar nad kuchnią.
– Obawiam się, że nie dam rady – podeszła bliżej – wynagrodzę ci stratę wieczorem.
Przypomniał sobie już podobne słowa. Zwykle kończyło się na obietnicy. Wieczorem była zmęczona. Cóż, praca w szpitalu nie należała do najłatwiejszych. Suzan ceniono za wiedzę i podejście do pacjentów. Zniknęła i po pięciu minutach weszła ponownie, już przebrana w strój roboczy.
– Powinnam wrócić przed dziewiątą.
– Dwanaście godzin? Jak zwykła zmiana?
– Na mniej nie wołają. Bądź grzeczny i nie przeforsuj się na rowerze – pocałowała krótko usta.
Z pozostawionym uśmiechem na twarzy poszła w kierunku drzwi wyjściowych.
– Też uważaj, kochanie.
Śniadanie nie smakowało jak sądził wcześniej. Powód był jak najbardziej oczywisty.
– No kurwa! Po prostu doskonale!
Uspokoił się prawie natychmiast i dodatkowo skarcił w duchu, za przekleństwo. Dokończył kanapkę, dopił herbatę z leśnych owoców i po kilku minutach przebrał się w strój do jazdy.  
   Zrobił prawie trzydzieści kilometrów. Oczywiście zabrał komórkę. Liczył na telefon od żony, mniej oczekiwał kontaktu z pracy. Firma w odróżnieniu od szpitala miejskiego w Portland nie pracowała w weekendy. Tak jak się spodziewał mijał po drodze sporo kolarzy. Czasami widział rodziny z dziećmi. Do wakacji brakowało dwa tygodnie.  
W zasadzie czuł do niej lekki żal, że nie zadzwoniła. Sam kiedyś próbował, do niej dzwonić, ale grzecznie poprosiła, żeby tego nie robił. Podobno nie było to mile widziane w pracy. Do dziewiątej trzydzieści zachowywał spokój. Powinna wrócić kilka minut po dziewiątej, ale może coś wypadło, tak sobie tłumaczył. Właśnie zamierzał wziąć komórkę, by jednak zadzwonić do niej, gdy usłyszał pukanie do drzwi ich domu.
– Kto to może być o tej porze – powiedział cicho do siebie.
Raczej nie rozmawiał ze sobą. Pamiętał, że Barbara w początkach choroby miała to przyzwyczajenie. Zobaczył parę policjantów i trochę się zdziwił. Poza okazjonalnymi mandatami, jeździł przepisowo. W mieście założono sporo kamer, ale i tak uważał.
– Dobry wieczór. Czy pan Gerald Stell ? – zapytał rosły mężczyzna.
Brunet od razu poznał po ich minach, że coś jest nie tak.
– Tak to ja. Mogę znać powód wizyty?
– Tak oczywiście. Mamy przykrą wiadomość.
Poczuł jak odpływa mu krew z twarzy. Gdyby chodziło o matkę, dostałby telefon.
– Czy coś się stało z moją żoną? – jego głos brzmiał obco.
– Niestety tak. Czołowe zderzenie z przydrożnym drzewem. Śmierć nastąpiła prawie natychmiast – sierżant Carnet wyjął mały notatnik.
– Zgon z powodu zgniecenia płata czołowego nastąpił o czternastej osiem, dwanaście kilometrów na południe od miasta Salem.
– Jak to Salem? Suzan była w pracy, jest pielęgniarką, tu w Portland?
– Niestety panie Steel, przykro nam, że dowiaduje się pan o tym w ten sposób, ale pańska żona nie zginęła sama. Jej samochód stoi faktycznie na szpitalnym parkingu.
– Nie rozumiem. Była z kimś w obcym samochodzie i zginęli blisko Salem?
– Takie są fakty. Więcej będziemy wiedzieć za kilka dni. Jeżeli potrzebuje pan pomocy lub towarzystwa, wezwiemy pomoc.
– Nie, dam radę. Dziękuję.
Nastąpiła długa nieprzespana noc, a potem koszmarny tydzień. Gerald kilka razy był bliski płaczu. Prawda go zaszokowała. Okazało się, że mieszkał z kłamcą. Suzan od pół roku miała romans. Drugi denat, Roy Watersaid był dwa lata starszy od Suzan. We krwi obojga znaleziono śladowe ilości alkoholu, lecz nie trunek stał się przyczyną tragedii, a wada układu kierowniczego. Niestety dwa tygodnie potem dowiedział się czegoś jeszcze. Sekcja wykazała, że kilka godzin przed zgonem mieli bliski intymny kontakt. W organach Suzan znaleziono ślady nasienia, Roya. Podczas pogrzebu przyszło jednak kilka koleżanek z jej pracy i kilku znajomych z jego firmy. Wziął dwa tygodnie, przez które próbował dojść do siebie. Szło to jednak słabo. W zasadzie w pracy się nie zmienił. Stał się niejako dwoma osobami. Pierwsza pozostała niezmienna, przynajmniej na zewnątrz. Druga zaczynała nim rządzić po wyjściu z pracy. Zamknął się w sobie. Cały stres i smutek wkładał w trening. Ze zrozumiałych względów unikał kontaktów, szczególnie z płcią przeciwną.
                               Teraz.
,,To prawie trzy lata” – pomyślał. Czas płynął lecz niewiele się zmieniło. Dziura w sercu została zaleczona, lecz blizna została. Ze zrozumiałych powodów unikał kobiet. Kilka sesji u psychologa może nieco zmieniło jego nastawienie. Doktor Daniel Robinson chyba nieco zmienił jego zdanie, że wszystkie kobiety to zdradliwe suki. Brunet poświęcił się pracy a swój smutek i stres wyładowywał podczas ćwiczeń. Oczywiście już ból ustąpił, a tylko wspomnienie Suzan, przyciągały chmury. Rok temu odeszła matka. Trochę to przeżył. Miał trzydzieści lat i został sierotą. Oczywiście był dużym chłopcem i dawał radę. Firma była zadowolona z jego posunięć i decyzji. Ostatnio, dokładnie dwa tygodnie wcześniej, zaoferowano mu pracę w Los Angeles. Otwierali filię i potrzebowali kogoś takiego jak on. Zarabiał i tak dobrze, zaproponowali jeszcze więcej. Sporo więcej. Co dziwne, sam od kilku miesięcy zastanawiał się, by tam przenieść, więc wyglądało, że los zaczął się do niego bardziej uśmiechać. Powód wyjazdu był oczywisty, niezbyt miłe wspomniena. 
   W sobotni lipcowy ranek wyjachał na swojej kolarce przed dziewiątą. Zapowiadał się słoneczny dzień. Delikatny wiatr wiał od oceanu. Zajęło mu kilkanaście minut, żeby dotrzeć do popularnej drogi dla miłośników rowerów. Mijały go grupki kolarzy. Nie próbował rywalizować, jechał swoim tempem. Jego dwuletni Focus kosztował prawie osiem tysięcy i gdyby tylko docisnął pedały mógłby ich z pewnością wyprzedzić. W odległości czterystu metrów dostrzegł sylwetkę samotnego kolarza obok drogi. Kiedy podjechał bliżej odkrył, że to kobieta. Zwolnił, ale nadal nie powziął zamiaru pomocy. Jednak jego natura zwyciężyła ,, Może jest suką jak inne, ale potrzebuje pomocy” – pomyślał i zatrzymał rower. Kobieta lub starsza dziewczyna miała pewnie tyle lat co on. Pierwszy rzut oka na jej sylwetkę świadczył, że jest zaznajomiona nie tylko z kolarką, ale z pewnością chodzi na siłownię.
– Kłopot, proszę pani? – zapytała chociąż przecież widział.
– Pękł łańcuch, a ja na złość zostawiłam komórkę u przyjaciółki. Mówią, że faceci to dżentelmeni, minęło mnie pewnie tuzin i żaden się nie zatrzymał. Zrozumiałabym jeszcze, gdybym była brzydka i gruba... Pomożesz?
Trochę się zdziwił, że przeszła od razu na ty, chociaż czy powinien? Tu, jak i w kraju na północ od przedszkola wpajali, że trzeba tak mówić.
– Myślę, że dam radę. Mam również Focus i dodatkowo zawsze trzymam drugi łańcuch w kasetce za siedzeniem, powinien pasować.
Po chwili wziął się do roboty. Szło mu łatwo, to była raczej rutynowa naprawa. Po kwadransie rower Anabell, bo tak miała nieznajoma, nadawał się do jazdy. Podczas naprawy zaczęła rozmawiać, on tylko przytakiwał i nawet na nią nie spojrzał. Okazało się, że jest z Los Angeles, zatrzymała się u przyjaciółki. On z grzeczności przedstawił się również i przez ułamek chwili spojrzał na jej buzię. Z pewnością Anabell nie był brzydka, a silny uścisk dłoni świadczył, że musiała regularnie trenować.
– Gotowe – postawił rower przed blondynką – miłego dnia.
Zamierzał odejść, ale Anabell uchwyciła jego prawicę kilka cali nad nadgarstkiem.
– Poczekaj, Gerald – coś zmieniło się w jej oczach – nie pozwolę ci odejść bez podziękowania.
– Nie pozwolisz? – zdziwił się na te słowa i spojrzał na jej dłoń, która nadal go trzymała.
To nie brzmiało jak rozkaz, raczej jak prośba, a jej twarz ze zdecydowanej, biorącej zawsze co chce samki, zmieniła się na nieco zagubioną dziewczynkę. Puściła mu ramie.
– Pomogłeś mi. Pozwól chociaż zaprosić się na kolację.
– To kawa już nie wystarczy? – sam zdziwił się swoich słow.
Czemu do cholery jeszcze ubrał swoje słowa w ten nieco kpiący ton? Jednak młoda kobieta nie poczuła się obrażona.
– Kawa to za mało. Oczywiście zrozumiem, jeśli się nie zgodzisz. W końcu czeka na ciebie, żona lub dziewczyna. Jednak poproszę byś chociaż pozwolił zaprosić się na kawę. Dwa kilometry wstecz minęłam fajną kafejkę.
Chciał w pierwszej chwili ją oświecić, że nikt na niego nie czeka, ale uznał, że nie warto się tak odkrywać po minucie znajomości.
– W porządku. Zaproszenie przyjmuję.
– Na kolację czy tylko kawę? –  zapytała.
Brunet nie odczuł jednak, że jest nachalna, jednak nieco się zdziwił.
– Kawa przy drodze. Chcesz jeszcze jechać kawałek do przodu?
Blondynka oparła kolarkę o biodro i wsparła swoje dłonie właśnie na nich.
– Och, więc nie jesteś aż taki zimny! Dobrze, pojedźmy kawałek. W sumie musimy sprawdzić, czy wszystko działa.
,, Czy ona troche nie przesadza” – pomyślał. Oczywiście chodziło mu o jej słowo ,,musimy”. W końcu uznał, że może jest przewrażliwiony. Miał pewność, że wszystko gra z naprawą, bo zanim oddał jej kolarkę, wszystko sprawdził. Woził ze sobą kilka podstawowych kluczy do napraw, lecz do tej pory nigdy ich nie użył. Anabell w odróżnieniu od niego chciał mu pokazać, że ma dobra kondycję i kilka razy go wyprzedziła, po czym zwalniała, by po jakimś czasie znowu nacisnąć pedały. W końcu zrównała z nim prędkość i zapytała.
– Nie przeszkadza ci, że kobieta cię wyprzedza? – ukazała swoje równe i białe ząbki.
– Zupełnie. Jesteś w dobrej formie, jak widzę, ale nie zamierzam się ścigać.
– Bo byś nie mógł wygrać? – nie dawała za wygraną.
– Przeciwnie. Jak wspomniałaś nie wszyscy faceci są dżentelmenami, ale ja jestem. Nie masz wielkich szans.  
– Wiem, tylko tak żartuję. Widzę, że podobnie jak i ja, musisz odwiedzać siłownię, a kręcenie pedałami jest dla ciebie tak łatwe, że z pewnością nie miałbym szans. Bardzo ci jeszcze raz dziękuję za pomoc.
– Nie ma za co. Dziwne, że nikt wcześniej się nie zatrzymał.
– Tak, to prawda. Może stało się tak, żebym przestała uważać ród męski za grupę dupków.
Zmarszczył brwi, ale nie odwrócił twarzy.
– Złe doświadczenia? Może zbyt wysoko trzymasz poprzeczkę?
– Nie sądzę. Chyba po prostu miałam to nieszczęście trafić na nieodpowiednie jednostki.
– Tak czasem jest. – Od razu uznał, że niepotrzebnie to powiedział.
Anabell wyglądała na inteligentną i z pewnością wyczuła aluzję, jednak nieco urosła w jego oczach, bo nie zapytała o jego doświadczenia. Jechali jeszcze z pięć kilometrów, kiedy ona ponownie się odezwała.
– Gerald, myślę, że wracamy. Nie jestem tak mocna, jak ty, a już teraz mamy dziesięć kilometrów do miasta.
– Dobrze – odrzekł tylko.
Droga nie wyglądała na bardzo uczęszczaną, ale dla pewności się obejrzeli. Po chwili wracali. Dotarli do kafejki po dwudziestu minutach. Brunet zwolnił specjalnie a dziewczyna nie próbowała go wyprzedzać. Grzało nieźle. Zablokowali rowery i weszli. Na parkingu stały trzy samochody, a na zewnątrz doliczyli się pół tuzina innych rowerów.
– Tylko ja płacę – stanęła nieco blisko, ale się nie odsunął.
– Jasne – odrzekl tylko.
– Co chcesz? Cappuccino, latte, czy może jakiś zimny napój? Ciastko?
– Zostawiam ci wybór, Anabell.
Jej błękitne oczy nieco się rozszerzyły.
– Zapamiętałeś!
– Dlaczego miałbym nie?
– Nic, tylko tak powiedziałam.
– Z pewnością chciała ponownie dotknąć mu dłoni, ale się powstrzymała. Usiadł na krześle przy stoliku obok okna. Spojrzał krótko na zewnątrz i na jej odchodzącą postać. Po trzech sekundach złapał się na tym, że patrzy na jej pośladki. Szybko zabrał oczy.
– Cholera – zaklął cicho.
Delikatnie popatrzył na innych, by się upewnić, że nikt nie dostrzegł, że się gapił. To raczej zrobił rutynowo, wiedział z doświadczenia, że ludzie są zajęci swoimi sprawami. Blondynka wróciła po minucie.
– Zamówiłam dla nas dwie średnie cappuccino, jabłeczniki i jeden zimny napój z marchewki.
,, Znowu te dla nas” – pomyślał. Zastanawiał się, czy jej zwrócić uwagę, ale ponownie uznał, że jest chyba obsesyjny. Obiecał sobie, że zrobi, to jeżeli odczuje, że nieco bardziej naciska. Uznał, że pewnie jej się trochę podoba, co zresztą nie byłoby niczym dziwnym, bo uchodził za przystojnego. Anabell miała błękitno–czerwony kostium. On czarny z czerwono błękitnym pasem w okolicy torsu. Kawiarnia trzymała swój styl. Wystrój lub całą konstrukcję wykonano z wielkich bali drewna. Pewnie sosny lub jodły. W środku stało sześć stolików a następne dwa na zewnątrz. Tylko jednej parze nie przeszkadzało słońce.
– Powinni przynieść za trzy minuty – zagadnęła.
– Tak, pewnie tyle to zajmie. 
Przyjrzała mu się bliżej.
– Nie jesteś zbyt rozmowny, a ja pewnie zbyt dużo mówią.
– Nie tak bardzo – odrzekł.
Popatrzyła krótko na niego i pewnie chciała coś powiedzieć, ale kelnerka przyniosła kawy.
– Coś państwo sobie jeszcze życzą? Mamy wspaniałą pizzę i rapy.
– Na razie dziękujemy – Anabell była chyba naprawdę miła, bo posłała dziewczynie ciepłe spojrzenie.
Kiedy kelnerka odeszła, chyba się zdecydowała. Odkrył to w jej oczach.
– Gerald, nie uznaj tego, że jestem natrętna. Może jednak dasz się zaprosić na kolację? Pewnie nie wyobrażasz sobie jak bardzo mi pomogłeś. Samantha nie wiedziała gdzie jadę, więc szansa, że by mnie znalazła, była zerowa. Nie chciałam wołać o pomoc, bo jest to trochę sprzeczne z moją naturą, ale pewnie bym musiała. Już zaczęłam myśleć, że jeżeli się ktoś zatrzyma, to będzie to kobieta i modliłam się, aby to nie była taka, co lubi kobiety.
– Do czego zmierzasz, Anabell? – znowu niepotrzebnie to powiedział, bo chyba wyczuwał do czego.
– Czuję, że nie jesteś w związku, więc jeżeli nie zgodzisz się zaprosić na kolację, to powód może być tylko jeden.
Tym razem musiał zareagować. Na szczęście dał sobie chwilę i dzięki temu nie powiedział tego, co zamierzał pierwotnie.
– Co wskazuje na to, że nie jestem w związku? – starał się by zabrzmiało to naturalnie.
Nie odniósł się zupełnie do dalszej części jej tezy. Czy wyglądał na geja?
– Nic nie wskazuje. Odczułam, a dlaczego, nie mam pojęcia. Wyczułam coś jeszcze, ale to już jest nieco osobiste.
Nie wiadomo czemu, poddał się.
– Dobrze odczułaś.
Wyraźnie się ucieszyła, ale zaraz posmutniała. On ze swojej strony odczuł, że chyba znał powód.
– Przepraszam. Jestem głupia. Pomogłeś mi, bo uznałeś, że powinieneś. Wybacz, już się zamykam.
Tym razem zupełnie nie zrozumiał tego co zrobił. Powoli wyciągnął dłoń i dotknął jej.
– Może i dobrze myślisz. Co prawda idziesz do przodu jakby cię ktos gonił, ale nie robisz tego z tak prostych powodów, na jakie wyglądają. Znasz miasto? Masz rozeznanie gdzie dobrze karmią?
Blondynka otworzyła swoje ładne oczy jeszcze szerzej.
– Czyli się zgadzasz, o kurcze!
Gerald szedł za ciosem, jakby zapomniał, za co uważa ród kobiet.
– Może jestem jednym z dupków jakich poznałaś? Jesteś świadoma tego, co robisz?
Teraz jej dłoń znalazła się na jego.
– Nie wiem, dlaczego, ale od chwili, kiedy naprawiałeś rower odczułam, że jesteś inny. Potem doszło do mnie, że musiałeś coś mocno przeżyć. Takie odczucie. Nie mów. Jesteś bardzo przystojny i dobrze ułożony. Nie jestem zainteresowana szybkim seksem. Po prostu mam odczucie, że dwoje poszkodowanych przez życie spotkało się na brzegu szosy. To wszystko. Nie mam wyjściowej kiecki, jeżeli ta kolacja jest nadal aktualna. Oczywiście nie myśl, że pozwolę ci zapłacić. I tak jestem ci bardziej wdzięczna niż sądzisz.
Gerald poprawił się na krześle. Jeżeli ktoś był otwarty i szczery, to z pewnością była nią Anabell. Nie zamierzał jednak opowiadać jej o swoim, życiu. Jeszcze nie teraz. I w tej sekundzie uświadomił sobie, że jej ,,my” zaczynało nabierać sensu. Jednak musiał coś powiedzieć i sam nie wiedział, dlaczego powiedział właśnie to.
– Czyli też jesteś wolna.
To nie zabrzmiało jako pytanie. Zbyt wiele świadczyło o tym. Prawdę mówiąc byłby zdziwiony gdyby tak nie było. A gdyby, to kawa skończyłaby się w tej właśnie chwili, a wspólna kolacja byłaby bardziej niemożliwa niż najazd obcych na planetę Ziemia.
– Oczywiście, że jestem! Kim bym była, gdybym była z kimś nawet w niezobowiązującym związku i tak się zachowywała? Nie jestem zdradliwą suką!
Mogła powiedzieć tuzin bliskoznacznych określeń, dlaczego użyła tego określenia? Nie zamierzał pytać. Skoro rozmowa szła w coraz bardziej osobistym kierunku zapytał i oczekiwał prawdziwej odpowiedzi.
– Masz pewnie tyle lat co ja lub nieco mniej i odczuwam, że masz dobrą pracę, gdzie się sprawdzasz. Wielu tych dupków miałaś?
Odpowiedziała natychmiast.
– Trzech w ciągu dziewięciu lat. Czy można uznać mnie za dziwkę?
Z pewnością była rozbrajająca. W dobie wolnych związków gdzie te czasem kończyły się po dwóch spotkaniach, jej odpowiedź, a z pewnością pytanie, nie brzmiało tuzinkowo.

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 3814 słów i 22323 znaków, zaktualizował 14 maj o 3:55.

Dodaj komentarz