A zakochasz się we mnie?

A zakochasz się we mnie?Szłam po nierównym chodniku, cicho przeklinając pod nosem. Nie wiem czemu znów to robiłam, dlaczego w tak mroźny dzień wyszłam z domu. Poprawiłam swój czarny szalik i niestrudzenie zmierzałam do domu Elwiry. Mimo, że ponad własne życie kochałam tą wysoką, blond, paskudę to nigdy nie byłam wstanie powiedzieć sobie czemu wciąż to robię. Może dlatego, że boję się samotności. Przeraża mnie samo myślenie o braku kogoś kim mogłabym się zająć. Więc teraz w ten zimowy wieczór zdzieram podeszwy swoich nowych butów, bo kolejny chłopak złamał jej serce.
Dotarłam do jej domu, dotknęłam zimnej klamki i delikatnie na nią naparłam, drzwi otworzyły się z niemałym trudem. Weszłam do środka i strąciłam resztki śniegu z szarego płaszcza.
-Myślałam, że już nie przyjdziesz. – usłyszałam znajomy głos. Podniosłam głowę, by móc ujrzeć Elwirę. Stała w progu, lekko skrzywiona w lewą stronę opierała się o szafkę na buty, była ubrana w kwiaciaste legginsy i zbyt duży różowy sweter, jej blond włosy były upięte w niedbałego koka, niebyła umalowana, a jej ręce drżały w przypływie złości.
-Ale jestem. – odparłam uśmiechając się do niej krzywo. Ściągnęłam płaszcz i buty, i pomaszerowałam za nią. Gdy przekroczyłam próg jej pokoju od razu wyczułam przytłaczającą atmosferę, westchnęłam wiedząc, że znów spędzę z nią całą noc. – Co się stało? – spytałam kładąc się obok niej na dużym łóżku i przykrywając się puszystą kołdrą. Od razu poczułam na brzuchu jej zimną dłoń. Podobno zimne dłonie mają ci których nikt nie kocha… Więc czemu ja nie mam zimnych?
-Zostawił mnie. Odszedł.- powiedziała w moje włosy, jej ciepły oddech muskał moje ucho. – Czemu oni mi to robią? Czy ja mam wypisane na czole: zostaw mnie?
-Może dlatego, że próbujesz zrobić z nich kogoś kim nigdy niebyli. – mówiłam głaszcząc ją po plecach. – Wiem, że czasami robisz to wbrew swojej woli. Nie chcesz tego. Ale tak już masz, chcesz być dla nich mentorem, kimś kogo będą chcieli słuchać. Jednak, kochanie, nie da się tak żyć zawsze. Musisz kiedyś zostawić ich na pastę losu, dać czas, by sami nauczyli się jak żyć.
-Mówisz tak jakby to były moje dzieci. – rzuciła kąśliwie, mocniej wtulając się w mój bok. Prychnęłam.
-Tak ich traktujesz. – odparłam równie zjadliwie.
-Może masz rację. – powiedziała z twarzą wtuloną w płowy mojego swetra. – A jak tam u ciebie z uczuciami?  
-To samo co zawsze. – wybąkałam, nie lubię jak mnie o to pyta, zwłaszcza w takie zimne dni. – Wielkie nic.  
-Spokojnie kochanie. – uśmiechnęła się do mnie szeroko, na myśl przyszły mi dni kiedy siedziałyśmy razem w ciemnym pokoju opowiadając sobie straszne historie o tym jak to kiedyś zabraknie słońca. – Nie ty jedna.
-To mnie pocieszyłaś. – zaśmiałam się głucho. – Nie chcę byś cierpiała. – rzekłam poważnie. – Chcę byś zawsze była szczęśliwa, zawsze.  
-Wiem. – odparła beznamiętnie. – Czemu zawsze robisz się taka poważna? Wiem, że dużo w życiu przeszłaś, rozumiem to. Ale nie możesz wiecznie przez to cierpieć. – Jej słowa uderzały we mnie powoli i odczuwałam każdą literę jakby był to nóż, każde słowo przepełnione było rozpaczą i niechęcią.  
-Nie potrafię inaczej. – powiedziałam szczerze.
Nie miałam czasu dłużej się nad tym zastanawiać gdyż zadzwonił mój telefon. Wstałam z łóżka i podeszłam do okna.
-Słucham? – powiedziałam do telefonu.
-Klaudia! Gdzie ty do diabła jesteś? – krzyczał dziadek, jego mocny głos nie wróżył niczego dobrego.
-Jestem u Elwiry. – powiedziałam cicho, nie chcąc go denerwować.
-Zwariowałaś?! Wracaj do domu! – wrzasnął poczym się rozłączył. Nie rozumiałam co go dziś dopadło i szczerze wolałam nie sprawdzać.
Westchnęłam głośno, sygnalizując Elwirze swoje niezadowolenie, zrozumiała moje sygnały.
-Kazał ci wracać? – spytała wtulając się w różową kołdrę. – Idź. Był chyba nie w humorze. Słyszałam go aż tutaj. – uśmiechnęłam się mimowolnie.
-Muszę iść, do zobaczenia jutro. – rzekłam podchodząc do niej, poczym ucałowałam ją w policzek. – Trafię do drzwi. – rzuciłam wychodząc z pokoju. Wymruczała coś potakująco i tyle ją słyszałam.
Śnieg delikatnie prószył zmniejszając mi tym samym widoczność, postanowiłam więc skorzystać z transportu publicznego i ruszyłam w stronę oddalonego o parę kroków przystanku autobusowego.  
Na moje szczęście w tej części miasta wandalizm nie był tak powszechny, więc przystanek prezentował się dość dobrze i znalazłam ochronę przed padającym śniegiem.
Przez dłuższą chwilę stałam sama, jednak po jakimś czasie w zasięgu mojego wzroku pojawiła się szczupła, ciemna postać, po jej posturze stwierdziłam, że jest to chłopak, dość wysoki. Usiadł na ławce i zapalił papierosa, siedział w zacienionym kącie, tak, że osoba zbliżająca się w naszą stronę nie zauważyła go:
-No cześć księżniczko. – rzekł do mnie postawny chłopak, zbliżał się, a ja z każdym jego krokiem czułam mocniejszy zapach alkoholu i papierosów. – Co cię sprowadza tutaj? O tak później porze. – zarechotał pijacko.
-Nie zbliżaj się. – nakazałam ostro. – Ogłuchłeś czy co? Nie dotykaj mnie! – krzyknęłam gdy próbował dotknąć mnie swoimi obrzydliwymi łapami.  
-Oj maleńka, po co ten sprzeciw. – wciąż się do mnie zbliżał – Nie ma się czego bać. – uśmiechnął się do mnie szeroko i złapał moje nadgarstki. Starałam się wyszarpać lecz im mocniejsze były moje starania, tym siła jego uścisku była większa.  
-Puść ją. – usłyszałam mocny głos chłopaka siedzącego na przystanku, kiedy wysnuł się z ciemności, mój napastnik pościł mnie.
-A ty co obrońca dziewic? – spytał spoglądając na mnie świecącymi jak u psa oczami.  
-Nie. – odparł tamten, zauważyłam jak dłonie pijanego napastnika zaczęły drżeć, widać było, że przestraszył się chłopaka. – Odejdź póki mam jeszcze cierpliwość, by ci nie przywalić. - Mężczyzna podniósł dłonie w geście rezygnacji i odszedł w nieokreślonym kierunku.
-Dziękuję, nie wiem co bym bez ciebie zrobiła. – uniosłam głowę, by móc spojrzeć mu w oczy i zamarłam widząc jego twarz. Miał pociągłą twarz, widoczne kości policzkowe, wąskie usta, zadarty nos i duże zielone oczy oraz przydługie blond włosy opadające na czoło. Był niemal idealny. Czułam się przy nim nijaka, biła od niego dziwna siła, a w oczach widziałam pewność siebie. Zabrakło mi słów, nigdy nie zaznałam takiego uczucia, poczułam się jakby ktoś walnął mnie w tył głowy i tym samym odebrał zmysł mowy.
-Nie ma sprawy. – uśmiechnął się, a ja poczułam jak nogi się pode mną uginają.  
-To mój autobus. – powiedziałam wskazując na zbliżający się pojazd.
-Mój też. – rzekł ruszając w kierunku otwierających się drzwi. – Idziesz? – spytał wesoło.
CDN. ?

kometa

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1289 słów i 7141 znaków.

1 komentarz

 
  • Lilith

    Tak, CDN :D I to jak najszybciej ^^

    3 maj 2014