A zakochasz się we mnie? [2]

A zakochasz się we mnie? [2]Wbiegłam za nim do autobusu, wskazał miejsce obok siebie, usiadłam bez zastanowienia. Nie chciałam spotkać kolejnego pijaka i wolałam być w pobliżu mojego obrońcy. Po raz pierwszy od naszego spotkania poczułam jego zapach, pachniał za ładnie jak na kogoś kto mógłby znać kogoś takiego jak ten chłopak z przystanku:
-Nie przedstawiłem się. – powiedział po chwili milczenia – Adrian.
-Klaudia. – odparłam uśmiechając się najładniej jak tylko potrafiłam. – Miło mi.
Jedynie się do mnie uśmiechnął. Trochę kpiąco, trochę pobłażliwie.
-Gdzie wysiadasz? – zagadał.
-Na Mickiewicza. – rzekłam znów wbijając wzrok w jego zjawiskowe oczy. – A ty?
-Na Kasztelańskiej. – wybąkał – Wybacz. – dodał wyciągając z kieszeni najnowszy model telefonu. – Słucham. – rzekł sucho. – Wracam do domu. – dopowiedział weselej. – Dlaczego masz jego telefon? … Rozumiem… No cześć.
Za rękawa markowej kurtki widać było drogi zegarek, model kolekcjonerski, taki sam miał mój dziadek, sprezentował mu go jeden z jego pacjentów i miał swoją cenę. Jednak miejsce zamieszkania Adriana tłumaczyło skąd miał tyle drogich rzeczy. Każdy mieszkaniec z miasta i okolic wiedział, że na Kasztelańskiej mieszkają tylko najbogatsi. Wszyscy chcieli chociaż przejść tą ulicą i zobaczyć te wszystkie wspaniałe domy:
-Co właściwie tam robiłeś? – spytałam szczerze zaciekawiona – No wiesz, WY zazwyczaj nie pokazujecie się w innych dzielnicach.
Zaśmiał się perliście, niemal nie budząc śpiącego nieopodal wracającego, jak podejrzewam, z pracy mężczyzny:
-JA byłem na treningu, a później musiałem się z kimś spotkać. – uśmiechnął się szeroko. – A WY? Też nie pochodzisz z najgorszej dzielnicy. – zakpił otwarcie.
-Byłam u przyjaciółki. – rzekłam wzruszając ramionami. – Nic wielkiego.
-To twój przystanek. – powiedział radośnie – Do zobaczenia, Klaudio. – rzekł uśmiechając się łobuzersko.
-Do zobaczenia. – odparłam równie radośnie. – Adrianie. - Wysiadłam wciągając kaptur na głowę, śnieg wciąż padał więc wolałam mieć chociaż przed nim ochronę.
Do domu nie miałam daleko, musiałam minąć tylko parę budynków i już stałam przed swoim domem. Światła zapalone w salonie wprawiło mnie w stan lękowy, dziadek najwidoczniej na mnie czekał. Przełknęłam ślinę i weszłam do domu:
-Już jestem! – poinformowałam od progu.
-To dobrze. – usłyszałam wesoły głos z salonu. Dziadek nie był zły, to była dobra wróżba. – Idź się wykąpać i do spania. Jutro zaczyna się szkoła.
Przekroczyłam próg przestronnego salonu. Było to pomieszczenie w stonowanych kolorach zieleni o jasnych meblach i ciemnych dodatkach. Ruszyłam w stronę kręconych schodów mieszczących się naprzeciw otwartej jadalni. Mój pokój znajdował się na końcu korytarza na piętrze.
Znalazłam się w swoim pokoju. Było to pomieszczenie z białymi ścianami i z takimi samymi meblami i dodatkami, lubiłam biały, uspokajał mnie i sprawiał, że czułam się lepiej. Podeszłam do dużej szafy i wyciągnęłam z niej dużą koszulkę i inne potrzebne mi rzeczy i ruszyłam do łazienki. Gdy z niej wyszłam poszłam spać, a sen przyszedł zadziwiająco szybko.
Wstałam wraz ze słońcem, co bardzo rzadko mi się zdarza. Postanowiłam tego nie roztrząsać i zeszłam do kuchni. Rano zawsze byłam głodna:
-Dzień dobry. – rzekł dziadek wchodząc do kuchni. – Co tak wcześnie? – powiedział spoglądając na zegarek.
-Miałam zły sen. – załgałam. Nic mi się tej nocy nie śniło. Ale jak inaczej wytłumaczyć dziadkowi, że w ostatni dzień ferii wstałam o szóstej rano? No właśnie. Nijak.
-Mam nadzieję, że to nie z powodu końca ferii. – uśmiechnął się do mnie zadziornie.
Uwielbiałam go takiego, szczęśliwego i wesołego. Mężczyzna który całe swoje życie mówi komuś, że umrze, że nie ma dla niego ratunku, rzadko bywa szczęśliwy. Nigdy nie widziałam człowiek który uśmiechałby się cały czas, ale to onkolog uśmiecha się najrzadziej:
-Myślę, że nie. – odparłam po chwili w dłoni trzymając już kubek z ciepłą herbatą.
-Muszę już iść. – powiedział spoglądając na zegarek. – Do wieczora.
-Do wieczora. – wyszeptałam. Po chwili usłyszałam szelest zamykanych drzwi.
Stałam znów sama, pośrodku tego wielkiego domu. Westchnęłam głośno, wiedząc, że i tak nikt mnie nie upomni. Postanowiłam, że pójdę na stadion pobiegać. Zazwyczaj robię to wieczorem, ale mam dziś dużo czasu.
Już ubrana wyszłam z domu, ruszyłam w stronę dużego stadionu, nie jechałam autobusem. Szłam mijając sąsiadów, nieznajomych i byłych pacjentów dziadka:
-Cześć! – usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się i go zobaczyłam, był uśmiechnięty, a jego włosy lekko zmierzwione.
-Cześć, Adrian. – uśmiechnęłam się szeroko. Nie spodziewałam się go spotkać, ale nie będę oszukiwać, byłam zadowolona, że go spotkałam. – Co tu robisz? – spytałam spoglądając na niego. Nie wyglądał jakby przyszedł pobiegać, był ubrany w czerwoną koszulę w kratkę, biały podkoszulek, czarne spodnie i czerwono białe buty.
-Idę na trening. – powiedział wskazując ciemną torbę na ramieniu. – A ty? – uśmiechnął się zniewalająco.
-Chciałam pobiegać. – wybąkałam, miałam na sobie strój do biegania, sądziłam więc, że zauważył.
-Ile ci to zajmie?
-No nie wiem. – odparłam wesoło. – A po co pytasz?
-Chciałem iść z tobą na kawę. – powiedział uśmiechając się zniewalająco.
-Tak mam iść.– rzekłam wskazując na swoje ciuchy. Miałam na sobie przyległy strój. Zaśmiał się wesoło i wyciągnął z torby czarną bluzę.
-Proszę. Nie będziesz wyglądać dziwnie. – zaśmiał się perliście.
-Dzięki. – odparłam zakładając za dużą bluzę, była miękka i ciepła. Jeden znaczek przekonał mnie, że jej cena, była większa niż cena całego mojego stroju. Chciałam poprawić rękaw i zauważyłam wyszyte litery "A. K.” było to logo znanej projektantki. – Aleksandra Kowal. – powiedziałam uśmiechając się krzywo.
-Adrian Kowal, to oznacza skrót. – wytłumaczył.
-Skąd wiesz? – spytałam zaciekawiona, nigdy nie słyszałam o tym.
-Bo to moja mama. – powiedział, w jego głosie nie usłyszałam dumy. Wyglądało na to, że relacja z matką go nie obchodzi, właściwie obchodziła, Ola zmarła rok temu.
-Niezbyt tęsknisz za matką. – stwierdziłam.
-Udawała męczennice żyjąc jak królowa. Jej twórczość to głównie stroje wprawiające w depresje i wiersze opisujące jej marne życie. – wyznał – Tylko egoista uważa swoje cierpienie za coś wyjątkowego. Ona była egoistką.
-Rozumiem. – odparłam.
-Nie żartuj. – rzekł wyciągając z torby papierosa.
-Nie żartuję. Uwierz mi na słowa. – starałam się zabrzmieć bardzo przekonująco.
-Dobrze. – odrzekł po chwili ciszy. Widziałam jak wypuszcza z płuc szary dym.
-Masz jakieś rodzeństwo? – zręcznie zmieniłam temat.
-Młodszą siostrę. – na jego twarzy pojawił się nieznaczny uśmiech.
Nie pytałam o więcej, nie chciałam wiedzieć. On też nie był skory do wyznań. Szliśmy tak, a każda mijająca nas dziewczyna zerkała na niego, ale on jakby tego nie zauważał, nie interesowały go. A może już się do tego przyzwyczaił. Zaciekawiło mnie to, byłam szczerze zaciekawiona, czy tak przystojny chłopaka wciąż odczuwa radość z tego, że ktoś się za nim ogląda.
-Chodź. – powiedział łapiąc mnie za ramię i pociągnął za sobą. Szliśmy szybko, splótł palce z moimi. Nigdy tak blisko nie byłam z kimś zupełnie nieznajomym. Jednak dla niego było to równie naturalne jak oddech czy bicie serca.

kometa

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1362 słów i 7857 znaków.

3 komentarze

 
  • Karola

    Bardzo ciekawe :)

    6 maj 2014

  • secret

    Witaj. Moglabys dodac kolejna czesc dzis, dla mnie? Swietne opowiadanie. /A

    6 maj 2014

  • ja

    Swietne opowiadanie *-* Kiedy kolejna czesc?

    6 maj 2014