Frank siedział w nieoznakowanym radiowozie, popijając oranżadę i obserwując kamienicę, w której mieszkał punk. Nagle zatrzeszczało policyjne radio.
- Co tam, Frank?
- Siedzę przed domem tego szczyla. Na razie cisza, spokój.
- Raportuj, gdy coś się wydarzy.
- Ta, stary, przecież mnie znasz.
Skwar lał się z nieba. Frankowi mocno przygrzewało w metalowej puszce, ale przynajmniej w mniejszym stopniu przyciągał wzrok postronnych osób.
- Upał jak w lipcu – stęknął i przypomniał sobie, że przecież nadal jest lipiec.
Za cztery godziny zmiana. Chociaż tyle, że nie będzie musiał siedzieć w podejrzanej dzielnicy w nocy. To dopiero by było przerąbane.
Obok jego samochodu przeszły dwie lasencje w spódnicach mini. Frank na chwilę zawiesił na nie wzrok i nie zauważył, jak facet w brązowym płaszczu i kapeluszu wyłonił się z bocznej uliczki i szybkim krokiem wszedł do kamienicy Dizzy’ego. Frank oczywiście po paru sekundach znów bacznie obserwował okolicę, ale wystarczyła chwila nieuwagi, by nie udało mu się dopaść Pana K. i zapobiec temu, co miało nadejść.
*******
Dizzy posiadał swój własny punkt obserwacyjny z okna kamienicy. Nie dostrzegł jednak wchodzącego nieznajomego, za to doskonale widział samochód i siedzącego w nim gliniarza. Ci policjanci to amatorzy, pomyślał.
Wtedy ktoś zastukał do drzwi. Dizzy zbliżył się do nich i nasłuchiwał.
- Kto tam?
Nikt nie odpowiedział, tylko ponownie rozległo się stukanie.
- Nie myśl, że cię wpuszczę, jeśli cię nie znam.
- To ja, Kettle.
Dizzy rozpoznał głos dawno niewidzianego przyjaciela.
- Skąd się tu wziąłeś?
- Wpuść mnie. Mam kłopoty.
Dizzy otworzył drzwi. Niestety nie czekało za nimi nic dobrego.
Dodaj komentarz