Proces TFUrczy, czyli pisarskie porno

Wczoraj rano usiadłam przy komputerze przed otwartym plikiem OpenOffice umieszczonym na dysku komputera w folderze o nazwie "TFUrczość" (a więc nie bierzcie tego określenia w tytule do siebie, w tytule stoi ono napisane, bo właśnie z nazwy mojego folderu przeznaczonego na grafomanię zostało ono, skrzywionym poczuciem humoru, wzięte ;)) z pierwszą linijką kolejnej odsłony mojej grafomanii.  

Linijką napisaną z miesiąc temu, jak nie dalej, oraz mniej lub bardziej chaotycznym szkicem fabuły, leżącym od dobrych -nastu miesięcy, będącymi skutkiem odkładania pisania na jutro, a potem na kolejne jutro... No więc, naszło mnie na złapanie się w końcu za to, usiadłam przed tym otwartym plikiem edytora tekstu i...  

I nic... Nie szło ruszyć z miejsca, choć, jak wspomniałam, fabuła już jako tako obmyślona, za pisanie złapałam się parę tygodni temu, wklepawszy tę pierwszą linijkę, a dodatkowo przez te tygodnie coś tam do szkicu jeszcze dodałam, i w zasadzie tylko to wszystko poskładać do kupy i w parę godzin będzie gotowe.  

No ale jak poskładać, jak nie idzie z tym w ogóle ruszyć. Najpierw pustka w głowie, na temat tego, co napisać, choć wyobraźnia podsuwa przed oczy gotowe obrazy różnych miejsc i scen. Potem w końcu wystukane na klawiaturze jakieś zdanie, byleby tylko zacząć cokolwiek pisać, nawet jeśli bez ładu i składu. Później kolejne podobne, i w zasadzie dotyczące tego, co miało się znaleźć w dalszej części tego opowiadania, a nagle, samozwańczo, wylądowało sobie na samym początku. Do niego dopisane następne, no bo skoro jedno ze środka opowiadania już się pojawiło, to trzeba choć dopisać kolejne, stanowiące jego kontekst. Jeszcze później kolejne i myśl o tym, że skoro już środek wylądował na początku, to trzeba by było jakoś sensownie połączyć tę nieszczęsną linijkę sprzed paru tygodni z tym, co przed chwilą dopisane. Ale wszystko to jak po grudzie... Topornie, opornie i wywracając trochę planowaną kolejność akcji, a potem i ją samą znacznie modyfikując, a właściwie to całkowicie zmieniając.  

Na marginesie, pierwsza linijka tego wszystkiego nie przetrwała, choć jej fragmenty przeszczepione zostały do nowego zdania i niniejszym donoszę, że przeszczep się przyjął. ;)  

Kolejne zdanie... i coś jest, w tym całym pierwszym akapicie, nie tak... "Wytnij-wklej" i można próbować poprawiać. Im więcej poprawek, tym bardziej akapit nie trzyma się kupy. Co gorsze, przychodzą do głowy jakieś strzępki dotyczące rzeczy, które miały się pojawić w jeszcze innym fragmencie opowiadania. Masakra...

"Wklej" kolejnego klona pierwszego akapitu. Kombinujemy od nowa, ale fragmenty, które się przypałętały, nie chcą dać o sobie zapomnieć. One tu muszą być.  

Powstaje kolejny akapit-Frankenstein. Są teraz już trzy, zamęt w głowie jest totalny, pomysłu na wybrnięcie żadnego. Po... Nie wiem, jak długo to już trwa... Godzinę? Dwie? Nadal jest rano. Bo przecież jedenasta z minutami, to jeszcze przed południem. A więc rano. ;) Tyle, że po tych iluś-dziesięciu minutach dzisiaj i paru tygodniach, jakie minęły od napisania pierwszego zdania, jestem krok do tyłu w porównaniu z momentem, w którym otwarłam dziś edytor tekstu... Po co więc? Trzeba chyba dać sobie spokój, nic z tego nie będzie. A przynajmniej nie dzisiaj. Może znów minie parę tygodni i zacznie się od nowa. Albo w ogóle trzeba odpuścić tę grafomanię. Bo to jednak męczące hobby – gdy w ciągu dnia, ni z tego, ni z owego, pojawiają się w głowie jakieś fragmenty planowanych do napisania rzeczy i przypominają o sobie, powodując trochę wyrzutów, że chciało się dobrze, miało być napisane, a wyszło, jak zwykle. Męczące. Ciekawe, czy pisanie może być szkodliwe dla psychiki...? Ponoć aktorom zdarza się czasem za mocno wejść w rolę i potem muszą dochodzić do siebie, albo korzystają z używek, a czasami nawet faktycznie odbija im palma i kozetka u psychologa jest jeszcze najłagodniejszym wyrokiem. Jeden facet w Stanach musiał kiedyś przepisać cały scenariusz wielosezonowego serialu, już produkowanego za grube miliony dolców, bo mu się aktor-odtwórca głównej roli mentalnie pochorował.

Tak... Pisanie może być szkodliwe dla psychiki. Philip K. Dick tego przykładem, choć w jego przypadku to nie wiadomo, na ile to samo pisanie, a na ile skłonności do dragów. W każdym razie, źle się to dla niego skończyło. Przy mojej grafomanii to mi chyba jednak nie grozi... Tym bardziej, że nie ćpam. Ale może bezpieczniej jest jednak książki czytać? Za ten czas spędzony dziś przed ekranem przy próbach napisania tego opowiadania, to ze sto stron by się przeczytało... A tak? Czas poszedł w diabły i nic z tego nie wyszło.

A może jednak pokombinować jeszcze, jak to poukładać do kupy... Bo szkoda trochę i tego czasu i samego pomysłu. A poza tym bez tej części na pewno nie będzie kolejnych, i tego też szkoda. Szkoda by było nawet wtedy, gdyby w ogóle nikt nie czytał. Wielu znanych autorów doradza, że żeby pisać i pisać coraz lepiej, trzeba... pisać. Codziennie, po ileś tam godzin.

To co... Powstaje kolejny Frankenstain? Nie. Tym razem nie. Bo już się gubię, czym jeden "Franio" od drugiego się różni. Trzeba zacząć pisać od kompletnego zera, tylko skupiając się na tym, od czego miało się opowiadanie zacząć (w wyobraźni widzę już pierwsze "zdjęcie"; w kolorze, jak klatka filmu) i połączyć to z tym, co miało być w środku opowiadania a wepchnęło się na początek. Frankensteiny zostają o stronę w edytorze wyżej – na wszelki wypadek, by było do czego zajrzeć – i powstaje, kolejne, "pierwsze zdanie" opowiadania. To już zostanie, tym bardziej, że udało się w to wpasować drugie i trzecie. Jakoś samo się poskładało, wskakując na miejsce.  

I, kompletnie niezauważenie, klapka w głowie sama przeskakuje... Wklepane jest kolejne zdanie i kolejne, i kolejne... a ileś tam następnych, już poukładanych ciśnie się w kolejce w głowie. Aż się boję, że za chwilę zapomnę któregoś, pomiesza mi się to wszystko, i znów utknę. I nagle jest cztery strony tekstu. Tekstu, który właściwie napisał się sam, bo choć szkic był, to w miarę pisania, nie tylko się sam modyfikował, ale pojawiały się w nim rzeczy, które z automatu przychodziły same do głowy, a wcześniej w ogóle się nawet nie śniło, by w opowiadaniu miały być – fabuła rozwija się sama z siebie.

No i powstaje opowiadanie, które, owszem, będzie miało planowany początek, może będzie miało zgodny z pierwotnym planem koniec, ale co będzie w środku, pomiędzy tymi dwoma fragmentami – na tę chwilę nie mam bladego pojęcia. Proces dzieje się już jakby sam. I zaczyna mnie ciekawić, gdzie mnie to doprowadzi. To znaczy, nie "gdzie", w sensie: czy do czubków, czy może jednak tylko na kozetkę, bo na nagrodę literacką to, z oczywistych względów, nie ma sensu liczyć, tylko w sensie takim, że ciekawi mnie to, co mi samej się "opowie". Bo tak właściwie to chyba jednak nie ja to już opowiadam, skoro sama kompletnie nie wiem, jak fabuła się potoczy. I to jest dla mnie fascynujące...  

Teraz zastanawiam się, co ja robiłam przez te kilka tygodni, że to jeszcze nie jest napisane, choć przecież tak prosto się pisze. Przynajmniej jeśli gdzieś jeszcze nie utknę. Ale chyba już nie. Hmmm... Paru fachowców od pióra radziło w swych, zasłyszanych kiedyś, wypowiedziach, że trzeba przerwać pisanie w trakcie tego momentu, gdy dobrze to pisanie idzie, a nie wtedy, gdy weny nie ma. W ten sposób chętniej zaczyna się po przerwie znów, a przede wszystkim wie się, jak to, czego pisanie się przerwało, ma dalej lecieć. Siedzę przy tym ze trzy godziny, faktycznie trzeba przestać na pewien czas. Zająć się czymś innym. Ale człowiekowi po pisaniu zostaje jakieś wewnętrzne pobudzenie (więc to jednak nałóg...Tworki czekają... ;)). Nawet jeśli grafomania, to jednak cieszy i gdzieś tam podświadomie dalej się o tym myśli. No ale dokończenie trzeba przełożyć na inny czas. Zresztą, gdy już to pisanie idzie i wiadomo jakie punkty według szkicu musi po drodze pozaliczać, by trzymało się ładu i składu, to będzie prościej... Tak?

No nie bardzo.

Wieczorem kładę się spać i nim zasypiam przychodzi mi nagle do głowy coś, co jeszcze można dodać do tekstu i fabuły. A za tą rzeczą jeszcze jedna. Nie zapamiętam tego wszystkiego do rana, a potem trudno będzie odtworzyć w takiej formie. Trzeba to zapisać, zanim się zapomni. Kurczę, czemu to zawsze musi być wtedy, gdy się położę... Wstawać i odpalać blaszaka mi się nie chce. Pod ręką jest komórka. Tam już się da coś zapisać. Raz, dwa – to przecież ze dwa zdania... A po tych dwóch zdaniach kolejne dwa i jeszcze dwa... Wystarczy. Komórka odłożona.  

Nie wystarczy. Znów coś się przyplątało. Znów trzeba zapisać kilka zdań. Ale tym razem ostatnich, bo to bez sensu tak leżeć i klepać w klawiaturę telefonu co chwilę, zamiast się wyspać. Komórka odłożona. Na siłę.  

No więc mniej więcej tak takie napady TFUrczości wyglądają u mnie. :) Ale nie tyle o tym chciałam napisać, bo to, jak z tym jest u mnie, raczej jest tytułem zachęty dla Was, byście się podzielili "tajemnicą warsztatu". Bo właśnie o to chciałam zapytać. O to, jak Wy piszecie swoje teksty i jak ten cały proces przebiega u Was. Tym bardziej, że ciągle macie tyle pomysłów i powstaje tekst za tekstem. Skąd Wam się to wszystko bierze?

Bo tak doszłam do wniosku na bazie tych swoich doświadczeń, że najciekawszy i najbardziej fascynujący w tym wszystkim nie jest sam gotowy tekst, a nawet nie jego odbiór, choć wiadomo, że przynosi to frajdę, jak coś się ludziom spodoba, tylko właśnie sam proces jego powstawania.

Nieodżałowany Harlan Ellison potrafił napisać opowiadanie "z niczego", pisząc je na żywo przed publiką i na bieżąco przylepiając świeżo napisane kartki maszynopisu na oszklonej witrynie księgarni, która go akurat danego dnia zaprosiła, by ludzie stający przed nią, mogli je sobie przeczytać w trakcie pisania przez niego kolejnych stron. Czasami pisał je na bazie jednego słowa lub zdania, rzuconego przez kogoś z widowni. No to już jest wyższa szkoła jazdy, ale z drugiej strony, sądząc z tego, jak w pewnym momencie ta pisanina zaczyna człowieka sama prowadzić poprzez tworzącą się jakby autonomicznie w głowie fabułę, to jestem w stanie uwierzyć, że nie jest to niemożliwe nawet dla amatorów pisarstwa. Czasem zastanawiam się, czy Ellison miał wcześniej jakieś pomysły na takie opowiadanie przygotowane i właśnie modyfikował je pod rzucone przez kogoś w księgarni słowo, czy faktycznie miał aż taki duży dar – bo jednak pisał świetne teksty, tym bardziej, że trzeba wziąć pod uwagę, że wiele z nich powstało ponad 50 lat temu – do wymyślania fabuły. A może jedno i drugie? Tak czy inaczej, on też się opierał na jakimś warsztacie. Podobnie jak wszyscy inni. Ale czy jest coś takiego, jak uniwersalny warsztat pisarski?  

Bo wiecie, jak to jest. Normalny warsztat dowolnego rzemiosła, od stolarni po introligatornię, ma zunifikowany zestaw narzędzi (plus zasady BHP, które mogłyby pozwolić uniknąć Tworek ;)). Jakieś młotki, piły, śrubokręty, igły itd. Ci, którzy piszą, zaś chyba niekoniecznie (albo się tu mylę). Bo w przypadku pisania, pewnie wiele osób, oprócz wspólnych dla wszystkich elementów "wyposażenia warsztatowego" (i nie mam tu na myśli komputerowej klawiatury ;)), ma jakieś swoje "niestandardowe" metody na swoje pisanie. I myślę, że warto je zebrać w całość i zobaczyć, na ile są takie same, a ile w nich jest różnic.

Anyway. Wasza kolej. :) Zdradzajcie tajemnice Waszego pisania (póki pytani po dobroci... ;)). W końcu każdy chyba skorzysta z możliwości zajrzenia do kuchni konkurencji, ;) więc nic na tym nie traci, a do tego zaspokoi własną ciekawość – o ile nie jestem w tym wypadku jakimś nietypowym i kwalifikującym się do leczenia przypadkiem – co do tego, jak u innych wygląda "proces twórczy".

MEM

opublikowała opowiadanie w kategorii felieton i inne, użyła 2199 słów i 12442 znaków. Tag: #pisanie

3 komentarze

 
  • Somebody

    U mnie z kolei wszystko działa na zasadzie "radosnej tfurczości". Lubię sobie wyobrazić jakieś miejsce,  bohaterów, sposób ich myślenia... "Pożyć" z nimi jakiś czas, a potem to wszystko opisać. Bez planu, jakie będzie kolejne wydarzenie, o zakończeniu nie wspominając. Czasami napotykam "martwe zdanie". Piszę je i nie mam pojęcia, co dalej.

    Przykład z mojego obecnie pisanego tekstu. Zdanie:

    Przelał na konto przyjaciela omawianą sumę.   

    Niby bardzo proste stwierdzenie, niby dające w miarę duże możliwości, co do dalszego ciągu, ale nie umiem ruszyć już drugi dzień :wisielec:

    Jednak wystarczy, że będę myśleć o tej scenie przy zmywaniu naczyń, wstawianiu prania, pracy itp. i rozwój sytuacji uderzy mnie sam, prawdopodobnie zaskakując kompletnie, zmuszając do szukania drżącą dłonią telefonu, by zapisać rozpędzony bieg wydarzeń...  :smile:

    11 cze 2020

  • agnes1709

    @Somebody Pomogę Ci. *** Przelał na konto przyjaciela omawianą sumę. Lecz niedługo trwała jego radość, system bankowy dostał wirusa (o to ostatnio nietrudno) i cała kasa zaginęła. Ziom się obraził, stwierdzając, że typ wcale pieniędzy nie przelał i w jajo go robi, a on przecież tylko chciał dobrze. A bank? Bank się nie przyznaje i wykręcił się z tego wszystkiego cudownie (szara, nieciekawa rzeczywistość). No, to tyle, głupawa zaleczona... troszeczkę :kiss:

    11 cze 2020

  • Somebody

    @agnes1709 Jesteś nieoceniona  :lol2:

    11 cze 2020

  • agnes1709

    @Somebody I niezbyt mądra. Ale to nic, normalność nie jest ostatnio w modzie. :D

    11 cze 2020

  • Somebody

    @agnes1709 Tobie by było nie do twarzy z normalnością   :D To byłaby katastrofa dla LOL-a gdybyś zaczęła tak normalnie, jak co niektórzy, :sad:

    11 cze 2020

  • agnes1709

    @Somebody Oj, to miłe, trzeci komplement :drinking:

    11 cze 2020

  • Somebody

    @agnes1709  :cheers:

    11 cze 2020

  • MEM

    @Somebody "U mnie z kolei wszystko działa na zasadzie "radosnej tfurczości"."

    No i radosna twórczość jest najlepsza w tym wszystkim. :) W końcu to pisanie powinno sprawiać frajdę a nie być kieratem.  

    "Lubię sobie wyobrazić jakieś miejsce, bohaterów, sposób ich myślenia..."

    O właśnie, z tym wyobrażaniem sobie sposobu myślenia poszczególnych bohaterów to mam spory kłopot.  

    Dopóki to jest w formie dialogu, to jest OK, samo jakoś wychodzi na zasadzie: "pytanie-odpowiedź" (Choć w sumie, w początkach mojego bazgrania, pisania dialogów najbardziej się obawiałam. Że będą za drętwe, za suche i sztuczne.). Ale nie wychodzi mi wymyślanie fabuły pod kątem mocno zróżnicowanego myślenia poszczególnych postaci. Dlatego na ogół mam jedną główną postać, a reszta robi za tło dla niej. Wtedy fabuła się toczy na zasadzie: "akcja-reakcja" – ktoś coś zrobi, więc wymyśla się, co dzieje się w konsekwencjach. Wiem, że to jest pójście na łatwiznę, ale nie potrafię – przynajmniej póki co – tego przeskoczyć na tyle, by te postacie były różne w sposobie myślenia, bardziej dzięki temu złożone, ale przy tym jednocześnie, żeby były w tym sposobie myślenia wiarygodne.    

    "Jednak wystarczy, że będę myśleć o tej scenie przy zmywaniu naczyń, wstawianiu prania, pracy itp. i rozwój sytuacji uderzy mnie sam, prawdopodobnie zaskakując kompletnie, zmuszając do szukania drżącą dłonią telefonu, by zapisać rozpędzony bieg wydarzeń..."  

    No wypisz wymaluj, mam tak samo. :)

    11 cze 2020

  • MEM

    @agnes1709  "Pomogę Ci. *** Przelał na konto przyjaciela omawianą sumę. Lecz niedługo trwała jego radość, system bankowy dostał wirusa (o to ostatnio nietrudno) i cała kasa zaginęła. Ziom się obraził, stwierdzając, że typ wcale pieniędzy nie przelał i w jajo go robi, a on przecież tylko chciał dobrze. A bank? Bank się nie przyznaje i wykręcił się z tego wszystkiego cudownie"

    :rotfl:

    11 cze 2020

  • Somebody

    @MEM Myślę, że to przychodzi z czasem, tak samo jak pisanie dialogów (z których, do dzisiaj, nigdy nie bywam w 100% zadowolona). Mi, przy tworzeniu bohaterów, pomaga nieco obsesyjna obserwacja ludzi - ich zachowań, sposób, w jaki formułują zdania,  drapią się po nosie, chodzą itp.

    11 cze 2020

  • MEM

    @Somebody "Myślę, że to przychodzi z czasem, tak samo jak pisanie dialogów"

    A ja nie jestem tego pewna. Owszem, z czasem i praktyką poprawia się jakość tego, co i jak się pisze i do pewnego poziomu można z tym dojść. Ale myślę, że bez choćby odrobiny talentu jest pewien, dość nisko zawieszony limit, powyżej którego się nie przeskoczy. Bez jakiegoś takiego daru do tworzenia dobrych historii, można sobie pisać składnie i bezbłędnie zdania, ale wyjdzie z tego raczej wypracowanie niż powieść, bo i tak będzie brakowało "weny" pozwalającej na to, żeby wychodził tekst, który ludzie będą chcieli czytać ze względu na jego treść i formę. Weny wynikającej właśnie ze zmysłu obserwacji i umiejętności wczucia się w postać (w jej uczucia w danej sytuacji). Nie wszyscy mają potrzebny do tego zmysł obserwacji ludzi, o którym wspominasz. A bez niego potem opowieść jest sucha, bo brak w niej tych drobiazgów, które w odbiorze przez czytelnika czyniłyby przedstawiony w tekście świat naturalnym.

    Jest taki stary serial "Mad About You". Dość przeciętny, jeśli chodzi o przedstawione w nim historie, ale miał on jedną zaletę. Była widoczna duża chemia pomiędzy dwojgiem bohaterów – młodym małżeństwem. Pomimo iż aktorzy byli w rzeczywistości sobie obcy, ta chemia biła z ekranu. Po części to oczywiście kwestia przypadku i dialogów w scenariuszu. Ale po części wynikała z jednej rzeczy. Aktorzy wspominali potem w wywiadzie na temat tworzenia się serialu, że Helen Hunt, odgrywająca jedną z głównych ról, przyszła do domu Paula Reisera przed rozpoczęciem nagrywania pilotowego odcinka, żeby przećwiczyć swoje kwestie ze scenariusza. Według scenariusza scena miała się odbywać w kuchni. I co się stało?  Hunt podczas dialogów, nie stała w jednym miejscu i nie klepała po prostu swojej kwestii. Ona się zaczęła kręcić po tej kuchni, jak po własnej, gary przestawiać, jedzenie szykować, a przez cały ten czas prowadziła z Reiserem stojącym obok dialog sucho zapisany w scenariuszu. I to jej zachowanie "zrobiło" scenę. Było jak naturalne, jak z życia wzięte, gdzie właśnie nie klepie się tekstu w rozmowie z kimś, stojąc jak słupy soli, tylko coś się w trakcie rozmowy robi (choćby miało to być drapanie się po nosie ;)). To także wpłynęło na tę wspomnianą chemię między postaciami, a także później na poprawę kolejnych pisanych dla serialu scenariuszy, które zaczęły uwzględniać zachowanie Hunt przy ich odgrywaniu (scenarzyści zaczęli pisać kwestie pod nią) i w podobny sposób pisać kwestie dla reszty obsady, by oni też mieli co robić w trakcie dialogów. I jak sobie odsłuchałam ten wywiad, to dotarło do mnie, że pomimo iż widziałam wcześniej ten serial, to nie zwróciłam uwagi na zachowanie aktorki, które zbudowało i postać i sceny. Przyjęłam je jako coś naturalnego, że tak ma być, ale nie pomyślałam o tym, że to właśnie ten celowy zabieg zajęcia się jakimiś drobiazgami, sprawił, że były one naturalne a nie w jakiś sposób drętwe i sztuczne.  

    Harlan Ellison z kolei podsuwał taką radę, że gdy się tworzy postać, nawet nie główną, a robiącą za tło, należy jej dać jakiś drobiazg właśnie do zachowania/charakteru, żeby ją urealnić w odbiorze. Jakiś nawyk, sposób mówienia, hobby... cokolwiek, co by sprawiło, że postać nie będzie "papierowa". I do tego trzeba zmysłu obserwacji, o których mówisz. To odróżnia potem dobre historie od tych sucho napisanych.  

    I tego mi w moich tekstach brakuje. Bo ja nie potrafię właśnie obserwować ludzi w ten sposób, o jakim mówisz "obsesyjny". Dopiero gdy już się dowiedziałam z tego wywiadu z wspomnianymi aktorami, że Hunt zrobiła ten zabieg celowo, to gdy oglądałam powtórkę, specjalnie zwróciłam na to uwagę, i dopiero wtedy to dostrzegłam, że faktycznie: ona, odcinek po odcinku, właśnie tak się zachowywała – ciągle była w ruchu, ciągle czymś zajęta, byle drobiazgiem nie mającym pozornie żadnego związku ze sceną. Nie wystarczy wyklepać dialogu na scenie. Trzeba go uwiarygodnić. Tak samo jest w pisanych opowiadaniach - nie wystarczy napisać sucho: "działo się to i to". Ale pomimo iż się to wie, wiele osób, tak jak ja, pewnie ma spore trudności z tym. Nie przychodzi im naturalnie pisanie w taki sposób i to rzutuje na całość tekstu.

    11 cze 2020

  • agnes1709

    Lepiej ująć tego nie mogłaś, utożsamiam się z każdym słowem. Fabuła niby jest, w głowie aż palą obrazy przyszłych wydarzeń, odpalasz Worda i bum! - nic nie wyłazi. Ale dlaczego, skoro niby wiesz, co masz napisać? A co do kolejności to też aż za często się zdarza. Przestawia się wszystko, a jak już się przestawi, leci zupełnie co innego, albo masa rzeczy zostaje dodana. Zawsze piszę na spontan, a potem: "O kurwa, skąd to się wzięło? W życiu o taki czymś bym nie pomyślała". :D Ale to jest właśnie fajne. No i jest jeszcze taka piękna rzecz, co się konstrukcją zdania zwie. Zakładam, że zdarzyło Ci się przyblokować (czy tylko ja jestem tak tępa?) że utkwisz z jednym zdaniem, kręcisz, zwijasz, rozwijasz, a tu dupa - wciąż jest krzywo, poziom godny strzału czymś ciężkim w głowę. I tak stoisz z tym fragmentem pół dnia, o losie okrutny. Tak więc powiem, że felieton wybitny, daję serducho, łapę i buziaka:kiss:

    11 cze 2020

  • MEM

    @agnes1709 "Fabuła niby jest, w głowie aż palą obrazy przyszłych wydarzeń, odpalasz Worda i bum! - nic nie wyłazi. Ale dlaczego, skoro niby wiesz, co masz napisać? A co do kolejności to też aż za często się zdarza. Przestawia się wszystko, a jak już się przestawi, leci zupełnie co innego, albo masa rzeczy zostaje dodana. Zawsze piszę na spontan, a potem: "O kurwa, skąd to się wzięło? W życiu o taki czymś bym nie pomyślała". Ale to jest właśnie fajne."

    O, to, to, to... :)

    "No i jest jeszcze taka piękna rzecz, co się konstrukcją zdania zwie. Zakładam, że zdarzyło Ci się przyblokować (czy tylko ja jestem tak tępa?) że utkwisz z jednym zdaniem, kręcisz, zwijasz, rozwijasz, a tu dupa - wciąż jest krzywo, poziom godny strzału czymś ciężkim w głowę. I tak stoisz z tym fragmentem pół dnia, o losie okrutny."

    Pól dnia??? A tak ze dwa tygodnie... ;)

    Zdarza się, że jak się na takim zdaniu zamota, to nie się ruszy. A jeśli się ruszy, to przypadkiem (i oczywiście myśl najdzie mnie wtedy, gdy mam daleko do komputera, np. właśnie po położeniu się spać; co zresztą ma swoje konsekwencje w tym, że umysł pracuje i spać się odechciewa, a potem rano jest koszmar z wstawaniem ;)). Ale od jakiegoś czasu zaczęłam podchodzić do tego w ten sposób, że jeśli dopiero jestem w trakcie pisania, to po prostu wymazuję takie zdanie lub kilka zdań. Cofam się do miejsca, w którym wszystko mi grało i kombinuję dalszą część od nowa. Jest o wiele szybciej kombinować na czymś kompletnie świeżym, niż próbować takie właśnie zamotane zdanie wyprowadzić na prostą.  

    Znacznie gorzej jest, jak się taka rzecz przytrafi, gdy cały tekst już jest napisany i się czyta, po raz któryś, całość (a ja do tego nie cierpię czytać po sobie, ale trzeba, choćby po to, by z przerażeniem zobaczyć, ile jest literówek w tekście, który wydawał się być bez błędów) i trafia się właśnie na takie "krzywe zdanie". Ooooo...  :lol2: to dopiero jest szopka, bo jak to teraz poprawić, gdy połowę właściwie należałoby przez taką poprawkę napisać od nowa.

    Ale jest coś równie upierdliwego. I dołującego. Gdy napisze się już ileś tam tekstu. Zostawi na pewien czas. A potem przysiada się znów do pisania, zaczynając od przeczytania tego, co już się wcześniej napisało, i nagle się okazuje, że wczoraj przy pisaniu mi się podobało, a dzisiaj za cholerę...  

    "Tak więc powiem, że felieton wybitny, daję serducho, łapę i buziaka"

    Dzięki. :)

    A tekst napisał się – jak zwykle – sam. :) Bo w zasadzie przyszło mi do głowy po prostu krótko i węzłowato zapytać ludzi o to, jakie mają sposoby na pisanie, ale jak się do tego w końcu przysiadłam, to, zdanie po zdaniu, samo się zaczęło toczyć.

    11 cze 2020

  • agnes1709

    @MEM Jasne, że łatwo skasować i pisać co innego, ale to już nie to samo i boli. Boli, bo zmieniasz, ale przesłanie nie jest już to samo. I co robić, skoro człek się uparł, że ma być tak, bo chcesz dosadnie pokazać, jak ma wyglądać zdarzenie i nie zmienisz, bo nie i koniec. I pocisz się, wkurwiasz, żeby napisać to jedno, dwa nieszczęsne zdania. Jak się samo toczy, to super, tylko też potem żal, że miałaś zakończenie, a tu nie dość, że spaliło na panewce, to jeszcze rozciąga się stronami i nic nie możesz poradzić, bo Ci pomysłów szkoda. Jedynie moje pierwsze skończyło się zgodnie z planami, kwestia zakończenia zrealizowana, reszta tak się stuningowala, że masakra. 1000 stron opka (notabene, nieskończonego) to drobna przesada.

    11 cze 2020

  • MEM

    @agnes1709 "Jasne, że łatwo skasować i pisać co innego, ale to już nie to samo i boli."

    W sumie to za mało do tej pory napisałam, żeby się zetknąć z dokładnie takim doświadczeniem, że się aż tak bardzo uprę, by musiało być dokładnie z pierwotnymi planami. Aczkolwiek wszystko przede mną, bo mam pomysły na poszczególne części opowiadania i są wśród tych części dwie takie, z których nie chcę zrezygnować, ale nie mam zielonego pojęcia o nawet o tym, z czego zrobić szkic z poszczególnymi punktami mającymi posuwać fabułę do przodu. Tyle, że jako, że lecę chronologicznie, po kolei z poszczególnymi częściami aż do finalnej, to te części po których spodziewam się dokładnie takiego kłopotu, dopiero przede mną. No i liczę na jakiś cud, że jakoś to będzie. ;) A jak nie, to będę mogła przynajmniej tego, o czym piszesz, doświadczyć. Tyle, że wtedy za Chiny Ludowe pewnie z tego nie wybrnę i to mi postawi pod znakiem zapytania całą resztę planowanych części.

    Ale bywa i tak, że coś się wymyśli, drobny fragmencik, a po miesiącach od tego momentu, nagle się okazuje, że ma się pomysł na to, jak wykorzystać taki drobiażdżek nie tylko do napisania kolejnej, zupełnie nieplanowanej wcześniej, części, ale jeszcze dobrze pasującej do epilogu całości "serii". I taka rzecz jest jak idealnie pasujący puzzel, którego brakowało od samego początku, gdy pomyślałam o tym epilogu.

    "1000 stron opka (notabene, nieskończonego) to drobna przesada."

    Tysiąc stron? :O Ja pierdziu...
    Ale nic dziwnego, że coś takiego boli, gdy w którymś miejscu nie wychodzi tak, jak się chciało, żeby wyszło.

    11 cze 2020

  • agnes1709

    @MEM Właśnie często takich drobiazgów brakuje, są lekiem. Też miałam epizod z drobiazgiem, stałam i stałam, a tu nagle MYK - i 3 dni nie odchodziłam od lapka. Ach, gdzie są te stare, dobre czasy i te piękne MYKI? :lol2:

    11 cze 2020

  • MEM

    @agnes1709 "Właśnie często takich drobiazgów brakuje, są lekiem. Też miałam epizod z drobiazgiem, stałam i stałam, a tu nagle MYK - i 3 dni nie odchodziłam od lapka. Ach, gdzie są te stare, dobre czasy i te piękne MYKI?"

    Prędzej czy później się pojawią. Jak zwykle – znienacka i niezapowiedziane (czyli w sumie też jak biegunka, tylko, że zamiast na kibelku, to się siedzi na krześle przed ekranem i co innego leci z człeka ciurkiem w formie tekstu ;)). :)

    11 cze 2020

  • agnes1709

    @MEM Aby tylko nie coś podobnego, co to się w ubikacji robi... bo i takie wpadki są. :D

    11 cze 2020

  • MEM

    @agnes1709 "Aby tylko nie coś podobnego, co to się w ubikacji robi..."

    Oby nie. :lol2:

    11 cze 2020

  • merlin

    Pytanie rzeka, ilu tfurców tyle metod.
    Mnie osobiście najbardziej ciekawiłaby recepta J.I Kraszewskiego.
    Szkoda, że nie wierzę w spirytyzm, może wtedy bym ją poznał?  :question:  ;)

    11 cze 2020

  • MEM

    @merlin "Pytanie rzeka, ilu tfurców tyle metod."

    Pewnie tak.  
    Ale się nie wykręcaj, tylko się pochwal. ;)  

    "Mnie osobiście najbardziej ciekawiłaby recepta J.I Kraszewskiego."

    Mówisz i masz... ;)

    pl. wikisource. org/wiki/Dzień_pracy_Kraszewskiego

    Czyli gość, po pierwsze, był ekstremalnie poukładany. A po drugie zaś: "bylebym miał przewodnią myśl i typy. Planów żadnych nie robię; zaczynam, i dalej idzie jakoś samo, a nigdy na początku powieści nie wiem, co się w końcu stanie z jej bohaterami. Jakoś to tak samo plącze się i rozwiązuje." (co skądś znam... ;)).

    "Szkoda, że nie wierzę w spirytyzm, może wtedy bym ją poznał?"

    Po pierwsze, nie potrzeba chyba wywoływać ducha Kraszewskiego, bo żeby otrzymać na to odpowiedź, wystarczy wywołać ducha czasów współczesnych – niejakiego wujka Google. ;) Daje on chyba jedyną możliwą w tym przypadku odpowiedź na tę kwestię (patrz: link powyżej).

    Po drugie jednakże. Brak tej wiary, nie zabrania spróbować. Kto wie, może się jeszcze okaże, że jest w co uwierzyć. ;)

    A po trzecie, jak się spirytyzm nie powiedzie, to zawsze jeszcze zostaje spirytus... :lol2:

    11 cze 2020

  • merlin

    @MEM Złośnica! Sprawia Ci przyjemność pastwienie się nad biednym człowiekiem.
    Lubię kiedy stawiasz się w roli advocatus diaboli. :blackeye:

    11 cze 2020

  • MEM

    @merlin "Złośnica! Sprawia Ci przyjemność pastwienie się nad biednym człowiekiem."

    Ale ja się nad Tobą nie pastwię. :) Przecież sam chciałeś się dowiedzieć, jak Kraszewski pisał, nie? No to sensowne było dowiedzieć się, jaki miał dzień pracy.  

    A z tym spirytusem to był tylko kompletnie niewinny żart. Choć z seansem wywoływania duchów, nie do końca, bo ponoć "Więcej jest rzeczy na Ziemi i w niebie, Niż się ich śniło Waszym filozofom". ;)

    11 cze 2020

  • merlin

    @MEM Jeszcze jedno pytanie, dlaczego "pisarskie porno"?  
    Moim zdaniem bardziej pasowałoby  jak " Piekarski  na mękach " a właściwie mając na względzie tematykę to "jak Pisarski na mękach" :rotfl:

    11 cze 2020

  • MEM

    @merlin "Jeszcze jedno pytanie, dlaczego "pisarskie porno"?"

    A to zostało dopisane do tytułu dosłownie w ostatniej chwili (może niepotrzebnie, ale jak już się pomyślało, to się nie mogłam powstrzymać, żeby tego nie dopisać). Bo jak zwykle pokrętnym a skrzywionym ;) sposobem myślenia, tak mi się luźno skojarzyło, że pokazywanie szczegółów procesu pisania jest jak pokazywanie innych procesów w wiadomych filmach, gdzie wszystko jest podane jak na tacy i wszelaka magia wtedy znika. ;)  

    Przy czym – żeby nie było – chodzi tylko o samą kwestię pokazywania czegoś, co na co dzień jest niewidoczne dla odbiorcy, "obnażenie" tego, co ma miejsce przy tworzeniu opowiadania, a nie o to, że samo pisanie, jako takie, ma jakikolwiek faktyczny związek z pornografią (no chyba, że ktoś akurat sobie teksty pisze o takiej tematyce dla dorosłych ;)), bo oczywiście ono związku z tym nie ma.

    11 cze 2020

  • MEM

    @merlin Moim zdaniem bardziej pasowałoby  jak " Piekarski  na mękach " a właściwie mając na względzie tematykę to "jak Pisarski na mękach"  

    Ale przecież pisanie nie musi być męką (bo po co się umartwiać?). W końcu pisze się, bo się lubi pisać i bawić słowem (BTW, polubiłam to daaaawno temu dzięki serialowi MASH, gdzie scenariusze, głównie Alana Aldy, i gra tego samego Aldy – interpretacja tekstu – głównej roli w serialu były pod tym względem majstersztykiem). A to, że czasem coś nie wyjdzie, lub gdzieś się na czymś utknie, nie jest jeszcze jakąś tragedią, mimo iż bywa chwilami trochę frustrujące.

    Miałam (właściwie mam nadal) kiedyś pomysł na opowiadanie, które miało być w formie dziennika gościa, który, jako jeden na iluś tam chętnych, został wybrany do wieloletniego (albo nawet i dłuższego) lotu statkiem kolonizacyjnym na jakąś odległą planetę. I wraz z całą grupą innych "wybrańców" miał tam zakładać kolonię. W związku z tym, jak skończony idealista, cieszył się jak dziecko zarówno z osiągnięć ludzkości, jak i swojego udziału w tym wszystkim, rozpływając się w "ochach" i "achach" na ten temat przez pierwsze ileś tam dni czy tygodni lotu i prowadzenia tego swojego dziennika. Ale zamysł był taki, że w miarę trwania lotu, rzecz nie tylko kolonistom spowszednieje, ale dojdzie do tego szereg zdarzeń, wynikających z codzienności grupki ludzi skazanych na siebie latami w małym w sumie środowisku statku i stopniowej degeneracji tych ideałów autora dziennika (i jego towarzyszy) z tym związanej. Myk jednak był w tym, żeby poszczególne wpisy do tego dziennika dotyczyły sytuacji śmiesznych, absurdalnych itp. Żeby to była komedia. ...I na tym poległam – bardzo szybko skończyły mi się pomysły, nie mówiąc już o tym, że niekoniecznie były one zabawne na tyle, by coś z tego pomysłu faktycznie wyszło.  

    I z jednej strony, to może faktycznie w takich przypadkach jest jak z "Piekarskim na mękach". Z drugiej jednak strony pomysł nadal został, napisany tego kawałek istnieje i "jeść nie woła", stworzenie tego wcale nie było męczące, a zawsze jest jakaś szansa na to, że przyjdzie wena i pomysły na dopisanie reszty, a jak nie, to może niektóre fragmenty da się zrecyklingować przy innych pomysłach na opowiadania. No więc, czy to jest jakaś strata i męczarnia, by traktować to w niemal ten sposób, jak jakąś karę z niebios? :)

    11 cze 2020

  • merlin

    @MEM " Przy czym – żeby nie było – chodzi tylko o samą kwestię pokazywania czegoś, co na co dzień jest niewidoczne dla odbiorcy, "obnażenie" tego, co ma miejsce przy tworzeniu opowiadania"

    Taki pisarski (psychiczny) ekshibicjonizm? :redface:  
    Cholera! Jakoś dziwnie mi się kojarzy z tą pornografią. :devil:

    11 cze 2020

  • MEM

    @merlin "Taki pisarski (psychiczny) ekshibicjonizm?"

    Coś w tym stylu. ;)
    Choć faktycznie zaczynam dochodzić do wniosku, że dodanie tego do tytułu nie był dobrym pomysłem.

    11 cze 2020