Romans z czasów szkolenia (fanfiction - Winter Widow) 10

Romans z czasów szkolenia (fanfiction - Winter Widow) 10Obudziła się natychmiast, gdy szczęknął zamek w drzwiach. Zamrugała gwałtownie, starając się przyzwyczaić wzrok do ostrego światła latarek, którymi ją oświetlono. Przełknęła ślinę, widząc na korytarzu rosłych „ochroniarzy”, którzy mieli odeskortować ją na „ostateczne zadanie”. Podejrzewała już, o co może w tym chodzić i wolała nie myśleć o konsekwencjach.
- Wstawaj, Romanova! – usłyszała ostry rozkaz, zaraz przy swoim uchu, gdy jeden z mężczyzn podszedł, by odpiąć ją od łóżka. Wstała, drżąc z chłodu i zdenerwowania i rozcierając obolały nadgarstek. Bez zbędnych słów wyprowadzono ją szybko z pomieszczenia, kierując się w głąb obiektu.

Tymczasem Barnes od rana ćwiczył ostro na siłowni, pod czujnym okiem Karpova i jego ludzi, trenując z pozostałymi Zimowymi Żołnierzami. Wiedział doskonale, czemu tak go pilnują. Niepotrzebnie się odsłonił. Gdyby nie okazał wczoraj Natashy swojej litości i strachu o nią, teraz wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej.
To go dobijało. Po raz pierwszy od bardzo dawna prawdziwie się bał, lecz robił wszystko, by nikt tego nie zauważył. By jego spojrzenie wciąż było tak samo zimne, jak dotychczas, by trafiał dokładnie tam, gdzie oczekiwał tego jego przełożony. Skupiał się tak mocno, że nie zauważył nawet, jak przeciwnik ranił go głęboko w prawe ramię. Nie czuł kompletnie bólu, tylko rozsadzającą jego żyły i mięśnie adrenalinę, która dodawała mu sił. I tylko spływający mu po plecach i twarzy pot świadczył o tym, że się bał. Oraz jak intensywny był trening.

Natalia natomiast wróciła po kilku godzinach do swojej kwatery. Była obolała jak jeszcze nigdy. Załamana i przerażona tym, co się stało i miało nastąpić w niedługim czasie. Wyznaczono już jej cel, a tymczasem przeszła niezbyt przyjemny zabieg. Lecz nie było czasu na niepotrzebne łzy. Jej przełożeni oczekiwali od niej pełni profesjonalizmu. Skupiła się więc na planowaniu, by zapomnieć o przeszywającym ją bólu. Zagłębiła się w treść akt, które jej dostarczono.

Następnego dnia.
Starając się opanować swój zachowujący się całkiem idiotycznie żołądek, wsiadła do śmigłowca, który miał ją przetransportować na miejsce. Opanowała się już na tyle, by przestać myśleć o James’ie i skupić całkowicie na powierzonym jej zadaniu. Wiedziała doskonale, że jeśli zawiedzie, otrzyma bardzo srogą karę. I nie tylko ona. W końcu trenował ją na perfekcyjną zabójczynię, czyż nie? Musiała być twarda. Musiała przestać myśleć, tylko zacząć działać! Przymknęła oczy, opierając się plecami o ściankę śmigłowca. Na jej nieszczęście, gdy tylko to zrobiła, pod jej powiekami pojawiła się twarz Barnes’a. Potrząsnęła głową, chcąc jak najszybciej pozbyć się jego widoku, lecz najwyraźniej jej serce i umysł wiedziały dużo lepiej, co robić. Potężnie zirytowana zasnęła w końcu.

Warknął przeciągle, zawzięcie boksując worek, który wręcz rozlatywał się w oczach pod wpływem niemal bestialskich ciosów jego lewego ramienia. W oczach żołnierza była czysta, niepohamowana furia i żądza mordu, którą tak chętnie do swoich celów wykorzystywali jego „opiekunowie”.

Tydzień później Natalia spokojnie nacisnęła spust, z pewną dozą satysfakcji dostrzegając, jak śledzony przez nią mężczyzna, zwala się ciężko i kompletnie bez życia na ziemię. Zadanie wykonane! Teraz pozostawało tylko cichaczem wydostać się z zagrożonego terenu, zanim zjawi się tam policja.

Szczęknęły zamykane za nią drzwi i odetchnęła ciężko, opierając się o ramę łóżka. Ręce zaczynały się jej niekontrolowanie trząść i czuła się coraz gorzej. Miała ochotę wyć z rozpaczy i zbierało się jej na wymioty, a nawet nie mogła wyjść do toalety... Z trudem przełknęła wzbierającą jej w ustach żółć. Z jej oczu popłynęły obficie łzy, lecz zaraz starła je dłonią. Nie mogła pozwolić, by rano ktokolwiek zauważył, że płakała. Bo nie wolno jej płakać. Była twarda. I koniec!

W tym samym czasie.
Karpow rzucił mu na stolik plik dokumentów i usiadł sobie w jedynym wygodnym meblu w tym gabinecie. James sięgnął po dokumenty i zaczął je wertować. Jego celem był jakiś mężczyzna, który, jak wynikało z akt, też kiedyś przebywał w ów bazie. Żadnych informacji, dlaczego ma go zlikwidować. Po prostu. Zabić i koniec. Bez zadawania zbędnych pytań. Jak zawsze z resztą.
- Kiedy? – zapytał, wciąż wertując akta. Zauważył, że mężczyzna miał tak samo na imię, jak on. Skrzywił się lekko.
- Natychmiast – odparł oficer. – Uważaj jednak. Jest skrajnie niebezpieczny, zwłaszcza gdy wpadnie w złość. I możesz mieć problemy... Jest doskonale wyszkolony. Gdy zorientuje się, że go śledzisz, musisz uważać. Nie daj mu się podejść.
- Oczywiście.
- Ah, no i muszę cię pochwalić. Romanova świetnie sobie radzi. Doskonale ją wyszkoliliście, żołnierzu.
- Tak jest – odłożył teczkę na biurko.
- Masz trzy dni na wykonanie zadania. Po wszystkim udaj się w to miejsce – podał mu karteczkę z odpowiednimi koordynatami. – Moi ludzie cię stamtąd zabiorą. Pamiętaj jednak, że akcja nie może trwać dłużej, niż trzy dni.
- Nie potrwa! – mruknął, kierując się ku wyjściu.
- Nie lekceważ przeciwnika, żołnierzu. Jeśli to zrobisz, skończysz z rozpłatanym gardłem...
Barnes już nic nie powiedział, tylko udał się do swojej kwatery, by przebrać się szybko. Resztę rzeczy, jak zwykle, miał dostać w samolocie.
Westchnął ciężko, przypominając sobie, co powiedział Karpow. Natalii dobrze idzie. Czyli jeszcze żyje! Otrząsnął się jednak z ponurych myśli o kobiecie i ruszył na swoją którąś z kolei misję. Już nawet nie pamiętał, ile razy zabijał dla HYDRY. I nie pamiętał, ile razy go hibernowano. Oraz usuwano pamięć i aktywowano ponownie. Pamięć jednak z czasem i tak wracała. Pilnował się za każdym razem, by nikomu się do tego nie przyznać. Wiedział, że tym razem ma jednak szansę pożyć ciut dłużej, zanim znów go zamrożą i choć częściowo odetchnąć swobodniej.

Po kilkunastu godzinach lotu, które w większości przespał, choć nie były to spokojne sny, znaleźli się wreszcie nad wyznaczonym miejscem zeskoku. Wyskoczył bez cienia strachu, gdy tylko rozbłysło zielone światełko. Niedługo potem wylądował płynnie na czyimś polu ryżowym, na szczęście niezauważony przez nikogo.
Dość szybko odnalazł swój cel i zaczął go obserwować. Wkrótce nie miał już wątpliwości, że mężczyzna jest jakiś dziwny. Jego początkowo mętne myśli wykrystalizowały mu się, gdy dostrzegł, jak u mężczyzny wysuwają się z dłoni długie szpony na kształt sztyletów. Niedługo potem zorientował się, że jego cel zaczyna podejrzanie często zerkać w kierunku jego kryjówki, jakby dokładnie wiedział, że Barnes się tam znajduje, przy czym węszył w powietrzu jak ogar. James nie miał już żadnych wątpliwości. Mężczyzna był tym tak zwanym mutantem, o których tak wiele słyszał w HYDRZE. Postanowił więc zwabić go w odosobnione miejsce. A takie było w sumie niezbyt daleko. Wycofał się więc w stronę opuszczonej fabryki.
Pół dnia później wrócił w pobliże domku obserwowanej pary. Dostrzegł teraz, że kobieta jest w zaawansowanej ciąży. Zgrzytnął zębami, wściekły na swoich przełożonych. Skupił się jednak na parze, która kłóciła się teraz przed wejściem. Na swoje szczęście stał pod wiatr i nie było szans, by cel wy wyniuchał. A przynajmniej taką miał nadzieję. Przysłuchiwał się im przez chwilę, zastanawiając się, dlaczego z mutanta taki tchórz, który ucieka przed odpowiedzialnością, jaką niosło za sobą dziecko, które spłodził i jednocześnie ciesząc się, że ten chce odejść. Była szansa dorwać go na osobności... Gdy ten jednak odjechał na swoim motocyklu, a kobieta zniknęła w drzwiach domku, ruszył pewnie za nią i bez żadnego ostrzeżenia wparował do środka. Jej krzyk odbił się nieprzyjemnym echem, gdy dostrzegła za sobą rosłego, uzbrojonego mężczyznę, który najwyraźniej zdradzał niezbyt przyjacielskie zamiary. Doskoczył do niej, zanim zdążyła znów krzyknąć i zacisnął lewą dłoń na jej gardle i złapał ją wpół, gdy zaczęła wierzgać jak szalona. Położył ją na podłodze i nie patrząc na nią, jeszcze mocniej zacisnął palce. Czuł, jak kobieta przestaje walczyć i w końcu wiotczeje. Puścił ją i wyszedł z domu. Przez chwilę pokręcił się jeszcze wokół domku i ruszył w stronę fabryki. Miał przeczucie, że mężczyzna nie wyjechał tak naprawdę...

Jego podejrzenia sprawdziły się po około trzech godzinach, gdy rozwścieczony mutant pojawił się przed drzwiami fabryki. Zbliżał się kocim, zwinnym krokiem, gotowy w każdej chwili na niespodziewany atak.
- Chodź do Logana, skurwielu! – powiedział donośnie, zatrzymując się w drzwiach. – Zapłacisz mi za śmierć Itsu i mojego syna! Bawi cię wyżynanie dziecka z brzucha matki, pojebie?!
James drgnął nerwowo, słysząc dzikie szaleństwo w głosie przeciwnika i przesunął się ciut w lewo, by lepiej go widzieć. Mężczyzna natomiast węszył nerwowo w powietrzu, coraz bardziej zdenerwowany.
- Gdzie jesteś?! – warknął rozsierdzony. – Wiem, że tu wszedłeś! Pokaż się!
Wtedy James zaatakował. Błyskawicznie, całym ciężarem swojego ciała, jedynie z długim nożem w ręku, cały pokryty smarem do maszyn. Wolverine zauważył go zbyt późno na odparcie ciosu. Trzasnęła nieprzyjemnie łamana kość i Logan zawył niczym ranione zwierzę, kuląc się jak do ataku.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1690 słów i 9831 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto