Ostatni człowiek na ziemi - część druga - Przystosowanie

Nie jestem pewien, ale myślę, że minął około miesiąc od resetu. Tak nazwałem moment zniknięcia wszystkich ludzi, wyczyszczenia planety. Skąd ta niepewność w datowaniu? Otóż od tamtego poranka, nie zmieniło się kompletnie nic. Słońce nie drgnęło nawet o milimetr, podobnie jak chmury, czy liście na drzewach. Stworzyłem więc system bazujący na moich cyklach snu. Ciekawe, czas zdaje się nie płynąć, ale mimo to, odczuwam potrzeby fizjologiczne. Jeszcze bardziej zastanawiające jest to, że większość urządzeń elektrycznych działa normalnie. Mimo to, cyfrowe czasomierze, również jakby zastygły.

*

     Pierwszego dnia, gdy emocje zaczęły ze mnie schodzić, a dezorientacja powoli mijała, postanowiłem stworzyć jakikolwiek plan działania. Największe możliwości dawało mi przemieszczenie się do centrum miasta. Duże zagęszczenie przeróżnych sklepów – od sklepów spożywczych, przez apteki, po sklepy z narzędziami pozwoli mi odhaczyć problem z zaopatrzeniem. Przynajmniej na jakiś czas. Poza tym zaoszczędzę czas potrzebny na wyjścia. "Pożyczyłem" więc jeden ze stojących nieopodal rowerów i ruszyłem w trasę. Mieszkałem na obrzeżach, więc czekała mnie około siedmiokilometrowa przejażdżka. Zeszło mi z tym może 20-25 minut. Po drodze, jak można się było spodziewać, nie spotkałem żywej duszy. Drogi były puste, jedynie, gdzieniegdzie, stały zaparkowane samochody. W międzyczasie rozmyślałem o zakwaterowaniu – postanowiłem zatrzymać się w jednym z pobliskich hoteli. W promieniu kilometra od niego miałem pod ręką wszystkie niezbędne w mieście miejsca. Z kontemplacji wyrwał mnie widok dużo, 15-piętrowego budynku. W końcu dotarłem na miejsce. Podjechałem pod wejście, rower zostawiłem obok drzwi. Wchodzę do środka. Moim oczom ukazuje się wielki hol, z pozłacanymi elementami aranżacji. Na lewo ode mnie stało duże, dębowe, zaoblone biurko. Jak mniemam, powinna tam znajdować się portiernia. Na wprost mnie znajdowały się schody, rozchodzące się na boki na szczycie, a na prawo od nich windy. Całość wystroju była utrzymana w kolorach czerwieni, czerni i złota. Na początku miałem duże opory moralne, jednak po chwili przekonałem sam siebie, żeby podejść do biurka i poszukać kluczy do jakiegokolwiek pokoju. Przeszukując mebel w mojej głowie zaczęły rodzić się usprawiedliwienia
     -Przecież jestem w kryzysowej sytuacji, mogę sobie na to pozwolić...
     Z moich pseudofilozoficznych rozmyślań wyrwało mnie otworzenie dużej szuflady z posegregowanymi numerycznie półkami. Wszystkie był puste, z wyjątkiem jednej, z numerem "63". Wziąłem więc klucze i wszedłem do windy. Obok panelu z wyborem piętra wisiała mała tabliczka informacyjna z numerami pomieszczeń.
     -15-30 – Piętro pierwsze. 30-45 – Piętro drugie... - zacząłem jeździć palcem po kartce papieru, szukając odpowiedniego numerka.
     -60-75 – Piętro czwarte. Wcisnąłem przycisk "4" i po kilku sekundach drzwi windy otworzyły się. Moim oczom ukazał się przestronny korytarz. Po lewej stronie były pokoje z nieparzystymi numerami, po prawej z parzystymi. Podszedłem do pokoju z moim numerem i otworzyłem drzwi. Powiedziałbym, że to był bardziej apartament niż pokój. Ogromny salon, z drogo wyglądającymi meblami, duże, dwuosobowe łóżko, łazienka większa od pokoju w moim mieszkaniu, do tego skromna, ale przestronna kuchnia i garderoba. Dość szybko poczułem się jak u siebie. W momencie, gdy zacząłem się urządzać w nowym miejscu, zauważyłem, że naścienny zegarek ciągle pokazuje dość wczesny czas, mimo że minęła ponad godzina od wyjazdu spod mojego mieszkania. Cały czas widniała 7:50, przeraziło mnie to tym bardziej, że niezależnie od urządzenia, czas był ten sam. Nie chciałem znowu dać się ponieść emocjom, usiadłem na skraju łóżka i starałem się uspokoić. Nie próbowałem tego racjonalnie wyjaśnić, po prostu zaakceptowałem ten fakt. Wróciłem do swojego domu po najważniejsze rzeczy. Laptop, ubrania, dokumenty i tym podobne. W tamtym momencie myślałem, że będą mi może potrzebne. Gdy wróciłem do hotelu, postanowiłem poszperać w internecie.
     -Może jednak ktoś się odezwie – myślałem.
     Przeszukałem chyba każdą możliwą stronę społecznościową. Nic, kompletnie nic. Wszystkie wpisy kończą się na godzinie 6:45. Gdy już praktycznie dałem sobie spokój z poszukiwaniami, przez przypadek trafiłem na jakiś mało popularny japoński profil na Twitterze. Ostatni wpis, 6:48. Pisany łamaną angielszczyzną z wplecionymi japońskimi znakami. "dark demons... 影... horn noise... squeal... 悪魔". Jedynie tyle dało się wywnioskować z wiadomości, reszta to jakiś niezrozumiały bełkot.
"Dark demons"... - złe demony? Może mroczne demony – pomyślałem.
"Horn noise" - hałas rogu? Dźwięk rogu będzie lepiej pasował – dodałem.
"Squeal" – pisk kwik. Teraz tylko przetłumaczyć znaki. - powiedziałem sam do siebie.
影 – cień.  悪魔 – demon/diabeł... - co to ma kurwa być? Jakaś recenzja filmu, czy opis gry? - zakląłem pod nosem.
     Po spędzeniu kilku godzin na przejrzenie tysięcy profili, trafiam na jeden z jakąkolwiek aktywnością, która okazuje się jakimś bezsensownym gównem. Logiczne, że się zdenerwowałem. Jednak postanowiłem się nie poddawać i napisałem do niego prywatną wiadomość, z zapytaniem, o co chodzi w tym wpisie. Odłożyłem laptopa na półkę przy łóżku, po czym podszedłem do okna. Słońce cały czas znajdowało się na wschodzie, mimo, że według mnie, minęło około 8-10 godzin i powinno chylić się ku zachodowi.
     - Co tu się odpierdziela? - zachodziłem w głowę.
Zachciało mi się cholernie spać, jednak przez tę całą sytuację nie mogłem zmrużyć oka. Puściłem więc kojącą muzykę na laptopie. Tak leżąc, zacząłem planować następny dzień. Odpłynąłem...
Sen. Stoję nad jakąś przepaścią, na dnie klęczy tysiące osób, krzycząc nieludzkim głosem. Nie mogę jednak ich zrozumieć. Coś klepnie mnie po plecach. Odwracam się. Słyszę świst, moja głowa odpada od ciała. Budzę się zalany potem.
     -Nawet w snach nie mogę sobie odpocząć – zaśmiałem się ironicznie.
Sprawdziłem skrzynkę odbiorczą na Twitterze, jednak ani śladu odpowiedzi od mojego nieznajomego rozmówcy. Poszedłem do kuchni, żeby przygotować śniadanie. Wcześniej sprawdziłem lodówkę, była dość bogato wyposażona. Rzuciłem okiem na zegarek, wskazówki ani drgnęły. Wtedy też wpadłem na pomysł, aby notować dni na podstawie snu. Lepsze to niż nic. Gdy zjadłem, ubrałem się i poszedłem na miasto po niezbędne rzeczy.

*
     Następne trzy tygodnie upłynęły mi dość monotonnie. Wstawałem, jadłem, sprawdzałem skrzynkę odbiorczą, szedłem na miasto, znosiłem najróżniejsze rzeczy do hotelu. Opory moralne przed kradzieżą zniknęły po kilku dniach. Żeby zwiększyć ładowność na jedno wyjście, spiąłem ze sobą pięć wózków ze sklepu spożywczego. Skrytkę na prowiant zrobiłem z pokoju naprzeciwko mojego. Z racji, że nie mogłem otworzyć drzwi, wyważyłem je. Aktualnie szacuję, że jedzenia z puszek, starczy mi na około rok. Nie wiem jak z innymi rzeczami, czy przez brak upływu czasu mięso i inne będą się psuły. Nie do końca rozumiem jak ta "pauza" działa na rzeczy nieożywione. Urządzenia elektryczne działają normalnie, z wyjątkiem stoperów, minutników czy budzików. CO do lampek, czy innego rodzaju oświetlenia. Pomimo uruchomienia, zdają się nie emitować światła. Wyjątek stanowi płomień. Temperatura na zewnątrz jest ciągle taka sama, 12°C. Wiatr nie wieje, rośliny stoją w bezruchu. Mogę wejść z nimi w interakcje, jednak wymaga to sporego nakładu siły. Źdźbło trawy sprawia wrażenie, jakby ważyło pół kilograma. Zastanawia mnie, jak wygląda sytuacja z różnego rodzaju elektrowniami jądrowymi. Czy ich systemy zabezpieczające będą działały poprawnie? Czy w ogóle działają? Nie wiem, na jakiej zasadzie może tu funkcjonować elektryczność czy inne systemy. Z pobliskiego uniwersytetu "pożyczyłem" kilka liczników geigera, żeby mniej więcej orientować się w sytuacji. W niedługim czasie idę sprawdzić schron przeciwlotniczy z czasów IIWŚ, podobno znajduje się gdzieś w okolicach ratusza. Jednak najpierw, muszę wybrać się na komisariat. Wczoraj stało się coś dziwnego. Wracając do hotelu, napotkałem rozszarpane zwłoki psa, wyglądał jak wyżeł. Było to pierwsze zwierze od początku resetu, które było mi dane zobaczyć. Przez cały bok ciągnęły się ślady ogromnych pazurów, brakowało kawałka pyska, a jego brzuch był rozszarpany.  
     -Jeśli jest tu pies, to jest możliwość, że znajdę inne zwierzęta – powiedziałem sam do siebie, jakbym odkrył coś niesamowitego.  
Niedaleko mojej tymczasowej kwatery znajduje się zoo. Nie wykluczam, że jakieś drapieżne zwierzę mogło z niego uciec, dlatego wolę się zabezpieczyć i poszukać broni palnej. Wziąłem więc saperkę, którą znalazłem w sklepie z narzędziami i skierowałem się ku wyjściu. Gdy stałem na korytarzu, zatrzymał mnie dźwięk powiadomienia wydobywający się z laptopa. Podbiegam do niego, sprawdzam wiadomości. Widzę, że w końcu dostałem odpowiedź. "逃げる". Skopiowałem ją i w momencie, gdy próbowałem wkleić znaki do translatora, laptop zgasł.
     -Co jest do kurwy – załamał mi się głos. Miałem wrażenie, że to było coś istotnego. Zacząłem się załamywać, moja jedyna możliwość kontaktu z kimkolwiek przepada. Dodatkowo, do oczu zajrzała mi myśl braku prądu w tym świecie. Sięgam po telefon, jednak nie mogę znaleźć połączenia z internetem.
     Muszę się ogarnąć, jak na razie znalezienie broni to priorytet. Chwyciłem za saperkę i wyszedłem z hotelu. Komisariat znajdował się dwa skrzyżowania dalej, około 500 metrów stąd. Postanowiłem więc przebiec ten dystans, w obawie przed jakimś dzikim zwierzęciem. Gdy już dotarłem na miejsce, na pustym placu przed budynkiem, około 30 metrów ode mnie, dostrzegłem postać. Mała dziewczynka, na oko 11/12 lat, z kasztanowymi włosami ubrana w białą sukienkę. Stała tak odwrócona do mnie bokiem i patrzyła w słońce. Nie wiedziałem co robić, po prostu zgłupiałem. Przez prawie miesiąc nie widzę nikogo na oczy, a tu nagle, jak gdyby nigdy nic, pojawia się przede mną. Moje usta, jak gdyby mimowolnie, wykrzyknęły
     -Hej, hej ty! Wszystko w porządku?
     Nagle, jej głowa odwróciła się w moim kierunku, spojrzała na mnie. Jej wielkie, czarne oczy wwiercały się w moją duszę. Widziałem to, kurwa widziałem. Jej oczy były czarne jak atrament, nie dało się dostrzec białka czy tęczówki, po prostu czerń. Przełknąłem ślinę. Moje ciało zaczęło drżeć, jej aparycje wydawała się bezbronna, jednak moja podświadomość mówiła mi, że jestem w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Teraz już nie tylko głowa, ale i ciało odwracają się w moim kierunku. Mrugam. Dziewczynka znika. Czuję, jak coś się we mnie rusza. Schylam głowę. Widzę ją, stoi centralnie pode mną, z ręką wbitą w mój brzuch. Podnosi głowę, teraz dokładnie widzę jej ślepia. Nie przypominały one niczego mi znanego, nawet w filmach nie widuje się takich rzeczy. Uśmiecha się do mnie. Nie ma zębów, ma kły. Kaszlę, z moich ust wylewa się struga krwi. Osuwam się na kolana, czuję, jak jej ręka się porusza...

cdn.

fermister

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy i horrory, użył 2011 słów i 11682 znaków. Tagi: #zagadki #tajemnica #samotnik #osamotniony #przetrwanie

1 komentarz

 
  • shakadap

    Brawo.
    Pozdrawiam i powodzenia.

    12 sty 2020