Bractwo-Rozdział 4

– Ryszardzie możesz mi łaskawie powiedzieć, kto wymyślił podróż aż tutaj?
– Niech pomyśle, chyba Rudolf.
– No, ale dotarliśmy tutaj, czyż nie? – odparł ugodowo młodzieniec.
– Prawda, ale po drodze do Hiszpanii, próbowano nas ponad dwadzieścia razy okraść, musieliśmy ratować niewinnych, przekraczać rwące rzeki, odganiać się od głodnych zwierząt...
– Spokojne Dawidzie, już mamy to za sobą.
– Całe szczęście, Ryszardzie, jeszcze miesiąc dłużej i bym to rzucił w cholerę.
– Pomijając tę drobną kwestię to, gdzie będzie nasza siedziba? – spytał Rudolf, sprawdzając, czy dobrze zapiął bagaże na ośle.
– Pomyślmy... – Dawid spojrzał na mapę, zakupioną u kartografa w większym mieście. Kontynuował:
– Większe miasta odpadają, za duże ceny, jak dla nas, wieś nie ma warunków dla nas. Hm... Trudny wybór, ale skoro tu jesteśmy, to wybierzmy mądrze.
– Dawidzie, a może zostawimy to losowi? Młodzieńcze znajdź jakiś mały kamyk – Zsiedli z koni i po chwili stali nad rozłożoną na ziemi mapą, jeden z rycerzy podrzucił do góry odłamek skały i tam, gdzie upadnie, tam założą swą siedzibę, upadł centralnie na Madryt.
– Czy w dzienniku twojego ojca jest coś o takim miejscu?
– Zaraz zobaczę... – Zaczął wertować grube tomisko. Po chwili powiedział:
– Mam, miasteczko Madryt, dosyć młode, bo uzyskał prawa miejskie w 1118 r. Napisał, że widzi potencjał i że w przyszłości może stać się ważnym miastem.
– No to postanowione, jedziemy – Wsiedli na konie i nie spiesząc się, wjechali po kilku dniach na terytorium Księstwa Kastylii i Leónu.
Madryt nie wyglądał na metropolie, był połączeniem architektury europejskiej z arabską, w centrum znajdował się duży kościół i rynek, a na obrzeżach umiejscowili rozległe plantacje z winogronami. Nasi podróżnicy trafili na jakąś uroczystość, takie przynajmniej można było odnieść wrażenie po ilości ludzi zgromadzonych w głównym punkcie miasta, nie pasował jedynie stos drewna na podeście. Zdecydowali się zostać, by zobaczyć co, będzie dalej. Na podwyższenie wyszedł elegancko ubrany szlachcic:
– Drodzy bracia i siostry! Dzisiaj osądzimy wiedźmę, która rzucała klątwy i parała się czarną magią, mimo tortur nie chciała przyznać się, jednak dowody są niepodważalne. Wprowadźcie ją! – Trzech strażników musiało siłą wprowadzić wysoką piękność o arabskiej urodzie i kruczoczarnych włosach, nawet w takiej sytuacji lżyła na nich:
– Nie macie jaj, by ze mną walczyć? Dajcie mi moje bułaty, a zobaczymy, czy wtedy będziecie tacy mądrzy!
– Milcz, czarownico! – Mówca uderzył ją, z pieści w twarz, kobieta poczęstowała go nienawistnym spojrzeniem. Ryszard nachylił się do Dawida:
– Rudolf skończył wypytywać ludzi, te ich żelazne dowody to liche zeznania świadków, parę martwych zwierząt i dziwne księgi, które posiadała. Chłopie, czyżby cię strzała amora trafiła, że tak wlepiasz oczy w nią?
– Nie wiem, o czym mówisz. Może i jest zjawiskowa, ma ponętną figurę, ale jestem rycerzem, a nie jakimś wieśniakiem, który myśli swoim kroczem. To, co nasze pierwsze zadanie?
– Wiedziałem, że tak powiesz, młody też jest gotowy.
– Nie chce kopiować heretyków, ale uderzenie z góry będzie najlepszym wyjściem – Spojrzał na niewysoki dach za miejscem przyszłej kaźni. Rozdzielili się, by za pomocą różnych wejść, wdrapać się wyżej, po kilku minutach siedzieli na miejscach.
– Jesteś pewny Rudolfie, że te płaszcze maskujące sprawdzają się?
– A widzisz, by ktoś wskazywał na nas swoim paluchem? To jak działamy?
– Ryszard załatwia grubego kata, ja dwóch strażników z halabardami, ale wpierw ty zlikwiduj tych dwóch łuczników na wieży ratusza. Jesteś wyszkolony, poradzisz sobie.
– Jakby miało być inaczej – Rudolf przeskoczył na ścianę kościoła, a następnie przeszedł na drugą stronę i przedostał się, łapiąc się posągu jakiegoś świętego, tuż obok ratusza, jeszcze jeden skok i zbliżał się ku wieży, niczym cień zaatakował strzelców, unieszkodliwiając ich bezszelestnie. Dał znak swoim towarzyszom, że po wszystkim.
Tymczasem żołnierze przywiązali ofiarę do wielkiego pala, Ryszard z Dawidem założyli złote karnawałowe maski, ponoć pamiątki po Hansie Wolterze i jak orły skoczyli na swoje ofiary, wprawdzie nie udało się powalić grubego kata, ale zabójca szybko się poprawił kilkoma dobrymi pchnięciami. Tłum wydał okrzyk strachu i zaczęła się panika, herold rzucił się na nich ze swoim marnym mieczykiem, dostał uderzenie pięścią i padł zemdlony na ziemie. Młodszy z rycerzy podbiegł do dziewczyny, rozwiązując ją, ta jednak ani myślała odejść, nim nie policzy się z tym, co ją uderzył. Dawid nie miał wyjścia, uderzył ją w tył głowy, pozbawiając przytomności. Jego towarzysz coś zawołał i wskazywał ręką. Ku nim biegł oddział rycerzy. Zauważył to też Rudolf i użył łuku zabitego, wystrzelił specjalnie skonstruowaną strzałę, wzbijając gęstą zasłonę dymną między napastnikami a ratującymi. Wykorzystali ten moment i dzięki nowemu ekwipunkowi z łatwością wspięli się na dachy wraz z arabką. Dawid rzekł:
– Ta akcja sprawiła mi niesamowitą przyjemność, to coś innego niż nacieranie z regularnym wojskiem. Rudolf ten wzbogacony alchemią sprzęt jest wspaniały, trochę buty i rękawice tracą przyczepność.
– Poprawie to, jak znajdziemy się w ustronnym miejscu. Gdzie teraz?
– Kiedy wy robiliście swoje, czyli Rudolf szpiegował, a Dawid gapił się tępo na tę piękność, ja znalazłem nam dobre miejsce na kryjówkę. Wykupiłem za miedziaki starą rezydencję plantatora za miastem, może jest ruiną, ale się nada.
– Przyspieszmy ruchy, pewnie za niedługo ustawią łuczników na dachach, ale dzięki zmierzchowi uciekniemy. Pierwszą akcję Bractwa uważam za udaną. – rzekł Dawid, a uśmiechy pojawiły się na twarzach schowanym za maskami.

krajew34

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy i przygodowe, użył 1011 słów i 6115 znaków, zaktualizował 2 lis 2018. Tagi: #fantastyka #historia #średniowiecze

1 komentarz

 
  • Almach99

    Kim jest ta uratowana arabska pieknosc?

    1 lis 2018