- Ach te koronki… - powtarzał - takie same masz tam.
W tym momencie wtargnął pod suknię, przez jej wysokie rozcięcie i schwycił za udo, dokładnie w miejscu gdzie znajdowała się szeroka manszeta pończochy. Kwiatowe wzory zdobiły tam koronkę, przez co ta była dość wypukła.
Chwycił dość delikatnie, ale Marta i tak zadrżała.
- Mariuszu… jak możesz… wkładać kobiecie rękę pod sukienkę… twoje ordy zbójeckie przekroczyły wszelkie granice…
Powoli gładził uda, jakby badając materiał koronki, jej szerokość, fakturę, cedząc:
- Ordy… przekroczyły… granice… Ale jeszcze zostało im nieco terytoriów do szabrowania…
Terytoria… do szabrowania… Piękne! – myślała historyczka.
Czuła jak dłoń zjeżdża z koronki i pnie się wyżej. Ogarnia nie osłonięte już niczym udo, poznając gładkość nagiej skóry.
-Ach… Mariuszu… te terytoria są już bezbronne… - To stwierdzenie jednocześnie miało na celu wykazanie protestu kobiety, jak i zachętę – bezbronne, czyli łatwe do złupienia…
Cel został osiągnięty. Mariusz delektował się zarówno przełamywaniem oporu nauczycielki, jak i swoim sukcesem.
Ośmielony, odważniej błądził po jej udach. Zrazu po zewnętrznej części, ale wkrótce także po wewnętrznej. Z czasem zaczął je pieścić.
Marta, aż zagryzała wargi. Jakże to było miłe! Zwłaszcza, gdy dłoń zbliżała się do majtek. Nie omieszkała oczywiście protestować.
- Nie, nie… Mariuszu… powstrzymaj swe okrutne hufce…
Wiedziała, że metafory historyczne działają jak przyzwolenie.
- O nie! Tej wojennej nawałnicy nic już nie powstrzyma!
Mówiąc to, położył dłoń na jej majtkach.
Nie była pewna, czy się na to zdobędzie, więc się bardzo ucieszyła. W takiej sytuacji już nie mogła się bawić w metafory, jeśli chciała zgrywać cnotkę.
- O Boże… Mariuszu… nie…
Odepchnęła jego rękę. Chłopiec pomyślał, że rzeczywiście przesadził.
Jednak za bardzo był podniecony, żeby przerywać ekspansję.
- Marto… wszędzie koronki… nawet tam je masz…
Kobieta poczuła dumę ze swej bielizny, zawsze ubóstwiała wręcz koronkową. Wiedziała, jak kusi mężczyzn.
- Ale najwięcej masz jej tu…
W tym momencie schwycił ją w pół jedną ręką, a drugą zsunął suknię ze stanika. Duży biust opięty koronkowym materiałem miał przed sobą w całej krasie.
- Mariuszu… co robisz… obnażyłeś mnie…
Była dumna z dużych i kształtnych piersi. Niech je podziwia! Wypinała biust jak na pokazie. Studencik nie był wstanie powstrzymać się, żeby się na niego nie rzucić. Objął go i jakby ważył przez materiał stanika.
- Proszę… nie…
Masował piersi delikatnie, nie mając odwagi zsunąć z nich materiału biustonosza.
- Boże! Jakież one są dorodne… przepyszne… brakuje mi słów, żeby oddać ich czar… zwariuję przez nie…
Historyczka była w siódmym niebie, widząc zachwyt chłopaka. Nie mogła się doczekać, kiedy zabierze się za nią ostrzej. Ale jeszcze bardziej odczuwała potrzebę opierania się, protestowania.
- Mariuszu… tak nie można…
- Są oszałamiające… perfekcyjne – Obejmował je coraz mocniej, delikatnie ściskając. Palce zaciskały się po bokach, po zewnętrznej stronie każdej z kul, łączył je ze sobą, sprawiając że ciasny rowek powiększył się widowiskowo i nęcąco. Powoli zaczął ugniatać.
- Mariuszu… twe watahy znów plądrują niechroniony teren…
- Niechroniony…? Ależ ta koronka osłania kosztowny skarb… Zatem… mogę ją… odsłonić?
Pytanie smagnęło ja jak biczem. A więc chce zobaczyć jej nagie piersi! No to się ośmielił!
- Nie… proszę…
Nie mogła się doczekać, kiedy zsunie jej stanik. Udawała, że osłania biust dłońmi, ale stawiła tak słabą zaporę, że rozjuszony młokos skutecznie ją przełamał.
Chwycił za miseczki biustonosza i pociągnął je w dół. Jego oczom ukazały się dwie okazałe, rozkoszne kule.
Natychmiast rzucił się z ustami by utonąć w rowku między nimi. I ocierać się o nie... Całować z namaszczeniem.
- Mariuszu… nie… proszę…
Czubek języka przesuwał się po rowku, błądził od sutka do sutka zostawiając za sobą cienką wilgotną smużkę.
Czuła przyjemne mrowienie, czując delikatne lizanie, widząc jak podniecają go jej brodawki, jej sutki… Wzdychała przeciągle…
-Achhh… ach…. Mariuszu… ależ z ciebie zdobywca… ciemiężyciel…
- Jesteś boginią… Artemidą… boginią piękna… miłości… pożądania.
Zassał sutek, najpierw delikatnie, potem mocniej, tym razem kąsając lekko zębami.
Dreszcze rozkoszy przeszywały Martę. Dodatkowo czuła spełnienie w tym, że rozbudziła nieśmiałego prawiczka do reszty. Teraz mogła protestować bez końca, a i tak wiedziała, że nie powstrzyma rozjuszonego junaka.
- Mariuszu… zaniechaj tak srogiego ciemiężenia moich piersi…
Gdy dostrzegła za nimi leżankę, celowo tak się nakierowała, że gdy chłopiec na nią napierał, przesuwała się w jej kierunku. Wreszcie udała, że straciła równowagę i jak długa runęła na nią na plecy. Mariusz bez wahania rzucił się na kobietę.
Marta upadając rozłożyła szeroko nogi, dlatego student automatycznie znalazł się między nimi, co umożliwiło wysokie rozcięcie sukni.
- Mariuszu, co robisz… proszę, zejdź ze mnie…
Protestowała nauczycielka, mimo, że tak naprawdę ukontentował ją bieg wypadków.
- Mariuszu, jak możesz wykorzystywać przewagę mężczyzny nad słabą kobietą...
Doskonale wiedziała, że takie słowa rozjuszą go jeszcze bardziej, tym bardziej że wypowiedziane były cicho, tonem, który bardziej sugerował – weź mnie.
Do granic podniecało ją to, że czuła się bezbronna, że czuła na sobie ciężar młodego, rozpalonego mężczyzny. Nie mogła się doczekać, kiedy poczuje go w sobie. Dlatego tylko pozorowała, że się opiera, że odpycha go rękami.
To wszystko dopingowało studenta. Czuł się zdobywcą. Był w amoku. Chciał się napawać. Pożądanie, które wzbierało przez tyle godzin, teraz musiało znaleźć ujście.
Mężczyzna zsunął rękę w dół. Chciał po raz pierwszy w życiu dotknąć kobietę w jej najbardziej intymnym i wrażliwym miejscu. Marta pozorowała, że odpycha rękę, ale nie było takiej siły która mogłaby go zatrzymać. Przełamał opór. Przez materiał majtek czuł cipkę.
Zaprotestowała bardziej żywiołowo. W odpowiedzi Mariusz wsunął dłoń w jej majtki. Pierwszy raz w życiu dotykał tego intymnego miejsca kobiety, więc badał je zachłannie. Macał niemiłosiernie. Napawał się jękami kobiety. Wepchnął palec do wilgotnej pochwy.
- Ach... Mariuszu... jak ty mnie traktujesz... - dziewczyna uwielbiała używać żałośliwego tonu. Czuła się wtedy taka bezbronna, wykorzystywana.
A Mariusz chciał traktować ją jak zdobycz, jak łup wojenny. Czuł się jak zdobywca twierdzy po długotrwałym oblężeniu, któremu należą się prawem łupu, pustoszenie, łupienie, branie siłą co mu się spodoba.
I teraz chciał ją wziąć. Wejść w nią. Wbić się w nią brutalnie.
Jego członek stał na baczność. Gotowy do spełnienia swego zadania. Mariusz szybko go uwolnił ze spodni
Podekscytowana Marta patrzyła z podziwem.
- O Boże! Mariuszu! Co za oręż… jaka groźna włócznia!
Nie mogła się doczekać.
Dodaj komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.