The fucking hope. cz.2

The fucking hope. cz.2Białe ściany, białe łóżka i białe poszewki na kołdrach oraz poduszkach…Chryste, ta cała sterylność szpitali jest dobijająca.

Gdy się obudziłam, dochodziła godzina 3:50, teraz zegar wiszący nad drzwiami wskazuje 3:57. Minęło dopiero 7 minut, jednak, te kilka minut wydaje się całą wiecznością.

Wieczność brzmi dość… strasznie.

Mam dosyć tego miejsca, a jestem tu dopiero 3 dzień. Lekarz podczas wczorajszego obchodu stwierdził, że przetrzymają mnie jeszcze 4 może 5 dni, tak dla pewności- jak On to stwierdził. Jednak nie musiałabym zostawać tu kolejnych 5 dni. Ba! Nie musiałabym w ogóle tu być, gdyby nie to, że ta długo włosa blondyna, postanowiła ot, tak "dla zabawy" puścić line, która miała być moim zabezpieczeniem, chroniącym mnie i moją cenną dupę - sarkazm oczywiście, przed upadkiem, z tej durnej ścianki wspinaczkowej.

Rude jest złe.Pff, blond jest jeszcze gorsze.

Tak, więc teraz właśnie przez to, iż Megan puściła line, przez to, że spadłam ze ścianki i jakimś cudem nie uszkodziłam sobie kręgosłupa, leżę w szpitalu - jak optymistycznie. Wszyscy uważają, że powinnam cieszyć się z wiadomości, iż skończyło się jedynie na wstrząśnieniu mózgu, zwichniętym barku i skręconej kostce, lecz mnie wcale to nie cieszy.

No wybaczcie. Bardziej bym się cieszyła, gdyby już wszystko się skończyło. Jakby upadek mnie zabił.

I właśnie to wszystkim powiedziałam podczas 2 dnia pobytu w szpitalu. Ich miny, to niedowierzanie, konsternacja i zdziwienie na twarzach lekarza, pielęgniarki, mojej mamy i ojczyma, to było bezcenne 30 sekund w moim życiu, zaraz potem mama ocknęła się jakby z transu i stwierdziła, że jestem głupia, iż tak uważam i nie szanuje własnego życia. Odpowiedziłam jedynie wzruszeniem ramion i odwróceniem głowy na bok.

Ohh… jakże dorośle.  

Gdybyście byli ciekawi, dlaczego Megan "dla zabawy" postanowiła puścić line, mogę wam to bardzo szybko wyjaśnić, w kilku słowach. No bo po co opowiadać,  jakieś długie,  do tego nudne historie, prawda?

A więc: zazdrość, zemsta i chęć większego zranienia mnie, przyczyniły się do tego, że blondynka wypuściła linę. Tłumaczyła to oczywiście tym, że jej się wyślizgnęła z rąk i bardzo jej przykro z tego powodu, ale obie wiemy, że przykro jej nie było i nie będzie.

A dlaczego to właśnie popchnęło ją do wykonania tego działania? Tego dowiecie się później. Teraz pozwólcie mi  poużalać się nad swoim marnym losem.

Uważam, że szpitale to zło. Trzymają tutaj ludzi, którym jest to nie potrzebne a tym, co by to całe leczenie się przydało, odsyłają z kwitkiem. Wiem, że to nie do końca prawda, ale zostawmy to.

Pielęgniarki są okej, muszą w końcu to ich praca. Jest tutaj jedna taka starsza pielęgniarka, którą lubię najbardziej z całego oddziału, jest to starsza kobieta z siwymi włosami i dużymi okularami, w oprawkach w panterkę, która przynosi mi kartki i kredki, żeby jakoś umilić mi pobyt w szpitalu. Miło z jej strony , a cieszy mnie to bo uwielbiam rysować, a bądźmy szczerzy, mam teraz bardzo dużo czasu, więc bez żadnych przeszkód mogę oddawać się swojej pasji.

A jeszcze bardziej kocham tę kobietę za to, że przemyca do mojego pokoju kubki z kawą, której mi nie wolno. Tak stwierdził lekarz, ale duże oczka i ładne proszę, załatwiło sprawę.

Znowu patrzę na zegar, 4:00.

Serio? Ugh… zabijcie mnie.

Wiem, że już nie zasnę, zastanawiam się, przez krótką chwilę jak mogę umilić sobie czas, gdy do głowy wpada mi pewien pomysł. Zaciskam zęby i wyciągam rękę po kartki i ołówek, leżący na stoliku obok szpitalnego łóżka. Gdy już je mam układam się na łóżku tak, żebym mogła pisać i żeby nie sprawiało to zbyt dużego bólu.

Pisze, pisze i pisze. Kolejny list, 3 dokładnie.

Gdy kończę mam na policzkach zaschnięte zły, feruła ołówka jest pogryziona, a kartki są zapełnione moim pochyłym, małym pismem i nie tylko. Po prawej stronie każdej kartki znajdują się małe wzory, nie umiem wyjaśnić, co dokładnie oznaczają i dlaczego nabazgroliłam je podczas pisania listu. Po prostu są. Składam kartki, wiem, że kiedy wrócę już do domu, będę musiała przepisać list i schować go do reszty, ale postanawiam o tym teraz nie myśleć.

Wyłączam się, jeżeli człowiek może się wyłączyć, w głowie mam czarną dziurę i ten uśmiech, który widziałam, gdy spadłam, zaraz po nim pojawiają się kolejne uśmiechy, moich przyjaciół, rodziny, pielęgniarek, nauczycieli. Nie są to przyjazne uśmiechy, wyglądają raczej na takie bardziej złowieszcze. Otwieram oczy i oddycham niespokojnie, odpędzając od siebie złe myśli. Znowu spoglądam na zegarek, dochodzi 8:00.

Wreszcie.

Zaraz zacznie się obchód, a potem pewnie przyjdzie ktoś mnie odwiedzić. Bo przyjdzie ktoś prawda?

koralina

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat i miłosne, użyła 890 słów i 4941 znaków, zaktualizowała 23 gru 2017.

3 komentarze

 
  • agnes1709

    Dlaczego nie piszesz? Nie obserwuje Cie, ale czekam;)

    6 lis 2017

  • agnes1709

    Somebody ma rację, ale nie do końca. Owszem, stylistycznie są uchybienia, ale sporadycznie, niezbyt rzucają się w oczy. Natomiast są ortografy, które przydałoby się poprawić. Fabuła ok, zostawiam więc grabę i ruszam dalej.
    p.s. Pisz dłuższe części, chociaż trochę dłuższe. POZDR:D:

    26 paź 2017

  • Somebody

    Myślę, że jest tu sporo do poprawy pod względem techniczno-językowym. Natomiast, fabuła robi na mnie ogromne wrażenie. Chętnie zostawię łapkę w górę:)

    24 sie 2017