Gdy na zegarze wybija godzina 9:00, do pokoju wchodzi uśmiechnięta pielęgniarka. Ubrana jak zwykle w biały strój, pcha przed sobą stoliczek z lekarstwami i innymi dziwnymi rzeczami, których nazw nie znam.
-Nie śpisz już kwiatuszku? Jak się czujesz?- pyta jak zwykle życzliwie. To cała pani Jane, zawsze uśmiechnięta i pogodna.
- Nie narzekam. - wzdycham- Chociaż trochę tu nudno.- dodaje jeszcze.
Pielęgniarka podchodzi do mojego łóżka, poprawia poduszki, po czym podaje mi plastikowy kieliszek z tabletkami i kubeczek z wodą do popicia leków, czeka aż je połknę. Po upewnieniu się, że je połknęłam, siada na taborecie, który wysunęła, wcześniej spod łóżka. Na jej twarzy nie ma już tego szczerego uśmiechu.
Emm, o co chodzi?
- Charlotte.- urywa i zastanawia się nad dalszymi słowami- Wiem, że chciałabyś już wyjść ze szpitala i cieszyć się jak inni, tą piękną pogodą. Niestety musisz wytrzymać jeszcze kilka dni, a później wrócisz do domu i pomału.- łapie mnie za dłoń i ściska lekko, uważając na wbity wenflon- Będziesz mogła wrócić do swojego normalnego życia.- patrzę na nią oniemiała.
Ona tak serio?
Uwielbiam ją, ale jej podejrzenia co do mojego nastroju są mylne. Szpital i nuda w nim panującą jest dobijająca, jednak to tutaj właśnie, mogę odpocząć od wszystkiego. Nawet, jeśli jestem jak na razie "przykuta" do łóżka.
- Jesteś nastolatką, pewnie chciałabyś teraz być z przyjaciółmi.- urywa, a no właśnie gdzie są moi przyjaciele? - Ale popatrz na to w ten sposób. - wskazuje na moją nogę - Dzięki temu, będziesz mieć dłuższe wakacje.
- Tak to prawda, ale…- odwracam głowę w stronę okna - nieważne. O której przyjdzie lekarz, chciałabym z nim porozmawiać.
- Zajrzy do ciebie po południu, a teraz, jeśli pozwolisz, pójdę i przyniosę ci śniadanie.- kiwam głową, a pani Jane puszcza moją dłoń.
Słyszę, jak krzesło się odsuwa i pielęgniarka wstaje, po czym opuszka pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi. Odwracam głowę i wpatruję się w puste łóżko, znajdujące się naprzeciw mojego. Mija dosłownie chwila, gdy drzwi od pokoju znów się otwierają i pani Jane wchodzi z tacką, na której znajduje się moje śniadanie. Kładzie tackę na stoliku i przysuwa go do łóżka, aby wygodniej mi się jadło, na widok śniadania, a raczej papki, która jest moim śniadaniem, burczy mi w brzuchu.
- Chyba ktoś jest głodny.- śmieje się - Na korytarzu widziałam chyba twoich przyjaciół.- poprawia mi oparcie, żeby było mi wygodniej spożyć posiłek- Smacznego, kwiatuszku.
- Dziękuję, proszę pani.- kobieta uśmiecha się, po czym wychodzi, zamykając za sobą drzwi.
Jem w spokoju owsiankę, gdy do pokoju wpadają 3 roześmiane osoby: Kate, An i Leo. Moi przyjaciele.
-Cześć. - mówią chórkiem.
- Co dobrego masz?- pyta Leo, siadając na łóżku obok mnie, za co An zabija go wzrokiem.
- Uważaj, możesz jej coś zrobić.- karci go.- Jak się czujesz?- kieruje pytanie do mnie, w jej oczach zauważam troskę.
Ludzie nie umieram, leże tylko w szpitalu, nie musicie się tak martwić.
-Bywało gorzej, nic mi nie jest, a Leo może tak siedzieć nie przeszkadza mi to. Co się stało, że przyszliście dzisiaj tak wcześnie?- zerkam na owsiankę to na przyjaciółki.
- My…no …ten, przyszliśmy dzisiaj wcześniej, bo mamy ci coś ważnego do powiedzenia.- mówi pod nosem Kate, ale i tak słyszę ją wyraźnie.
Leo wyjada mi z miski owsiankę, a dziewczyny siadają, na krzesełkach przy moim łóżku. Kate zaczyna coś opowiadać, jednak nie słucham jej, swoją uwagę poświęcam na przyglądanie się jej i An. Są swoimi przeciwieństwami- stwierdzam po chwili w myślach.
Dlaczego dopiero teraz zwracałam na to uwagę?
Kate jest blondynką, z krótkimi włosami, a An ma długie brązowe włosy, które najczęściej nosi upięte w warkocz. Kate ma szare oczy, a An brązowe, ich style ubierania są zupełnie inne. Jedyne co je łączy to, to, że obie są wysokie i szczupłe. Przekręcam lekko głowę i mój wzrok ląduje na Leo, on też jest brunetem tylko, że jego oczy są koloru niebieskiego, a wręcz błękitnego. Jest wysportowany, jak prawie każdy chłopak w naszej szkole, gra w drużynie piłki nożnej i jest najwyższy z naszej paczki.
- Lottie, twój kot się powiesił.- mówi wkurzona Kate, widząc, że kompletnie jej nie słucham.
-Co? - odwracam się do niej.
-Nie słuchasz, mnie w ogóle. Leon przestań jej wyjadać tę owsiankę.- karci go.
-Sorry, to co mówiłaś.-uśmiecham się do niej. Leo przestaje podjadać i leży spokojnie masując swój brzuch. An za to siedzi i wpatruje się w swoje palce.
Halo, o co chodzi? Czemu odkąd tu weszli, są tacy… zdenerwowani, oprócz Leona oczywiście, on zachowuje się zupełnie normalnie.
- Megan została zawieszona, przez to, co zrobiła, jednak teraz nie ukrywa tego przed nikim, że zrobiła to specjalnie i nie żałuje swojego czynu.
-Nawet dyrektorka to widzi, ale nie może jej wyrzucić, przez to, że rodzice Megan pokryli prawie cały koszt budowy nowej sali gimnastycznej.- wtrąca jeszcze An.
Panuje cisza, 3 pary oczu wpatrują się we mnie i czekają na moją reakcję, jednak gdy w końcu się odzywam na ich twarzach jest wymalowany szok, chyba nie tego się spodziewali.
-No okej i tylko dla tego byliście tak zdenerwowani?
-Myśleliśmy, że się wkurzysz czy coś…- odzywa się Leo.
· Ale się nie wkurzyłam.- stwierdzam- Jeszcze jakieś ciekawe wiadomości? Hmm? Leo, kochanie zagadałeś w końcu do tej długonogiej Cleo? An jak tam układa ci się z tym, jak on miał Ernestem? Kate jak poszedł ci mecz siatkówki?- pytam, chociaż w środku mnie roznosi. Mam ochotę wyjść z tego szpitala i utopić w szkolnym kiblu ta sukę.
-David, cały czas do nas pisze. Dowiedział się, co ci się stało i teraz nie daje nam spokoju. Chce się z tobą zobaczyć dlatego jesteśmy tak wcześnie, żeby mu w tym przeszkodzić.- Leon nie wytrzymuje i mówi wszystko na jednym wdechu.
Zamieram, zaciskając palce, czuje, jak paznokcie wbijają mi się w skórę, pewnie zostaną ślady. Boli jednak dalej zaciskam pięści, póki Kate nie kładzie ręki na mojej dłoni.
-Nie odpisujemy mu i nie przyjdzie tutaj. Nie pozwolimy na to.
-Zgadza się, jednak uważam, iż powinniście sobie wszystko raz na zawsze wyjaśnić Char.- Anastazja wpatruje się we mnie, swoimi brązowymi tęczówkami.
-Wyjaśniliśmy sobie, powiedział, co chciał.-wzruszam ramionami, po czym się krzywię.
-Leż spokojnie.- mówi Kate widząc, że przestaje nad sobą panować. Wszystko mnie przytłacza, wszystko wraca, głowa i łopatka bolą coraz bardziej.
-Jak mam leżeć spokojnie, wszystko się pierdoli!- krzyczę na nich- Kiedy chcieliście mi powiedzieć, może po tym jakby mnie odwiedził?- pytam z pretensją, spycham Leona z łóżka, po czym opadam na poduszkę i zaczynam płakać, z bólu fizycznego, jak i tego psychicznego.
-Wyjdźcie, idźcie stąd. - mówię przez zaciśnięte zęby, czuje ból w klatce piersiowej, nie wiem czym, jest spowodowany i nie chcę wiedzieć. Chcę tylko zostać sama.
- Charlotte...- Kate kładzie rękę na moim ramieniu, ale ją strącam, blondynka poddaje się i z westchnieniem odsuwa się ode mnie. Zamykam oczy i zaciskam szczękę.
Dlaczego to tak boli?
Słyszę szuranie krzeseł i ich kroki. Gdy mają już je przekroczyć, Leo odwraca się i mówi cisze: przepraszam, na co ja jeszcze mocniej zaciskam zęby. Nie płaczę, ból jest za duży. Zostawiają mnie w takim stanie.
Boli!
Ostatkiem sił wyciągam rękę i naciskam czerwony przycisk, informujący pielęgniarki, że coś się dzieje. Trzymam palec na guziku, dopóki ból w klatce piersiowej i łopatce nie nasila się jeszcze bardziej, o ile to możliwe. Otwieram szeroko oczy i usta chcąc krzyczeć, jednak nic oprócz jęku się z nich nie wydobywa. Drzwi otwierają się w momencie, w którym tracę przytomność.
Dodaj komentarz