The fucking hope. cz.5

The fucking hope. cz.5Słyszę za sobą głośne klaskanie i kpiący śmiech, spinam się cała i odwracam, w kierunku stojącego w drzwiach Alana, który jest ubawiony całą sytuacją.


- Cóż za piękna scena. - unosi do góry dłoń i udaję, że wyciera spływającą, ze wzruszenia łzę. - Świetnie nadajesz się do jakiegoś dramatu, ale powiedz mi, co zrobiła Ci ta biedna kaczuszka. - przestaje się opierać o framugę i idzie powolnym krokiem w stronę swojego łóżka, ciągnąc za sobą kroplówkę, na specjalnym wieszaczku.

- Co Cię to obchodzi ?

- Hmm. - siada na łóżku, wpatrując się we mnie - Serio, interesuję mnie to, ponieważ zamierzam znaleźć tę kaczkę i jej pogratulować. - uśmiecha się. Patrze na niego, jak na idiotę.  

Dlaczego to ja,  muszę być z nim w jednym pokoju? Dlaczego...

- Jesteś idiotą. - znów odwracam się w stronę okna. Chłopak nie odpowiada, jednak mam wrażenie, że na jego twarzy ciągle widnieje ten irytujący uśmiech.



Siedzimy, nadal na swoich miejscach.  Alan nie odezwał się już więcej, za co jestem mu wdzięczna,  bo naprawdę nie mam ochoty z nim rozmawiać. Chociaż interesuję mnie dlaczego podczas skoku się rozmyślił. Z zamyślenia wyrywa mnie dźwięk jaki wydaje chłopak podczas oddychania, przestraszona zeskakuje na jednej nodze z łóżka i kuśtykając podchodzę do duszącego się, prawie  Alana. Brunet patrzy na mnie przestraszony, jednocześnie próbując złapać oddech. Przez myśl przechodzi mi, że sobie na to zasłużył. Sięgam po wiszącą na ramie łóżka maskę z tlenem i przystawiam ją chłopakowi do twarzy, brunet kładzie dłoń na mojej i przysuwa ją bliżej,  dzięki czemu po chwili jego oddech się normuje, a on zerka na mnie z wdzięcznością.  


Zastanawiające, to on jest debilem czy lekarze i pielęgniarki, dlatego, że nie powiedzieli gdzie znajduje się maska z tlenem i co ma zrobić w takiej sytuacji.  


Czuje jak chłopak dotyka lekko palcami mojej dłoni, która nadal przytrzymuje mu maskę, zmieszana zabieram szybko dłoń i się odsuwam. Maska spada, ale Alan łapie ją i teraz sam ją sobie przytrzymuję, wlepiając we mnie cały czas swoje spojrzenie.  Czuje ból w kostce i lekko się krzywię, unosząc do góry nogę.  


Nie dojdę z powrotem do swojego łóżka, ehhh to wszystko przez niego.


Nie widząc innego wyjścia, siadam obok chłopaka i kładę wyprostowaną nogę na łóżku tak, że moja zabandażowana stopa dotyka łydki Alana. Wpatruję się w swoją stopę nie wiedząc co mam dalej robić.

- Dziękuje. - mówi chłopak, zdejmując maskę, kiwam tylko głową dalej patrząc na swoją stopę.  

Gdy wyjdę w końcu ze szpitala pierwsze co zrobię, to pomaluję znów swoje paznokcie u stóp. Nie jednak nie, pierwszą rzeczą będzie uduszenie Megan. Paznokcie zrobię później.

- Charlotte, naprawdę dzięki... ja, ten... przestraszyłem się... i... - jąką się, a mnie to zaczyna powoli irytować, po co to mówi, stało się.

- Przestań, okej? Pomogłam Ci i tyle, następnym razem już tego nie zrobię.
  
- Dobra, spokojnie. - unosi ręce do góry w geście obronnym - Tylko mnie nie pobij, blondyneczko. - śmieje się pod nosem.  



Kolejny raz zapada między nami niezręczna cisza, chociaż może tylko dla mnie jest ona niezręczna, bo chłopak wydaje się pochłonięty, całkowicie swoim zajęciem, czyli zerkaniem na mnie co chwilę.  Przez co mam jeszcze większą ochotę wrócić na swoje łóżko, jednak nogą nadal mnie boli, więc bez czyjejś pomocy, nie dam rady dotrzeć do swojego łóżka, a Alana nie chcę prosić o pomoc.

- Jestem aż tak interesująca?  

- Wydajesz się interesującą rzeczą w tym nudnym szpitalu. - wzrusza ramionami, nie przerywając swojego zajęcia.

- Rzeczą? Człowiek nie jest rzeczą, chyba nie słuchałeś za dobrze na lekcjach,. - prycham.

- Sorry, źle to zabrzmiało. Masz rację, nie jesteś rzeczą, ale jesteś interesująca.

- Dlaczego tak uważasz?  

- Jako jedyna nie zalewasz mnie pytaniami, dlaczego skoczyłeś, co było tego powodem i tak dalej. - słyszę jak strzela  kostek u rąk.


Jest zdenerwowany. Ale myli się co do mnie, mam wielką ochotę go o to zapytać.  


- Bo mnie to nie obchodzi.  

Koniec, nie chcę tu już siedzieć, najwyżej nie dojdę do swojego łóżka, ale jeżeli nie spróbuje chyba szlak mnie trafi.

Podnoszę się i idę pomału w stronę drugiego łóżka, próbuje nie obciążać  za bardzo lewej nogi, jednak to i tak nic nie daje, bo z każdym skokiem ból się nasila. Czuję, że Alan wpatruję się we mnie, ale nie poproszę go o pomoc. Nie zrobię tego! Łapię za ramę łóżka i staję na jednej nodze, zaciskając zęby.

- Uparta jesteś. - zielonooki łapię mnie za ramię i podtrzymuje, piszczę zaskoczona. Nie słyszałam kiedy do mnie podszedł. Puszczam ramę i podtrzymywana przez chłopaka docieram w końcu do łóżka, wykończona z bólu padam na nie i przesuwam się tak, żeby zaraz  z niebo nie spaść.

- Jesteśmy kwita.- mówi jeszcze i wraca na swoją cześć pokoju.



Budzę się zlana potem, znów śnił mi się David. Odgarniam sobie włosy z twarzy i zauważam, że ktoś musiał mnie przykryć. Zerkam na Alana, a chłopak, wyczuwając na sobie mój wzrok również na mnie patrzy i ubiega moje pytanie.

- Była tu ta pielęgniarka, to ona nie ja. -  patrze na niego nie rozumiejąc o kogo mu dokładnie chodzi, ale gdy wspomina, że ma okulary w panterkę, już wiem, że była tu pani Sylvia. - Podała Ci również leki przeciwbólowe. - kiwam tylko głową i znów zamykam oczy.  


Będę musiała poprosić ją, aby pomogła mi przejść do łazienki, ale za nim to zrobię muszę coś narysować. Wyjmuję z szuflady szkicownik i piórnik po czym , leżąc zaczynam rysować.

- Bardzo ładnie, te fale... wyglądają tak realistycznie, ma się wrażenie, że zaraz zabiorą ze sobą, w odmęty morza, tę parę stojącą na piasku. - przestraszona upuszczam ołówek i zamykam szkicownik.

- Przestraszyła mnie pani.- zerkam na Alana, który nie zwraca na nas uwagi, ponieważ zajęty jest swoim telefonem, jednak mam wrażenie, że nas słucha.

-  Przyszłam zobaczyć czy już lepiej się czujesz.  
  
- Nie czuję już bólu, ale chciałam panią prosić o pomoc. - patrzy na mnie wyczekująco.

- Pomoże mi pani dostać się do łazienki?

- Oczywiście kwiatuszku. - uśmiecha się do mnie. Pomaga mi zabrać potrzebne rzeczy, po czym z jej pomocą siadam na podstawionym przez pielęgniarkę wózek.  

Gdy jesteśmy już w łazience, pielęgniarka pomaga mi się podnieść i czeka, aby pomóc mi dalej. Rumienie się lekko, wiem, że to kobieta, ale nie wyobrażam sobie, żeby pomagała mi się umyć oraz nie chcę jej pomocy, mogę zrobić to sama.

- Dziękuję, ale już sobie poradzę, zawołam panią kiedy skończę. - nie patrzę na nią, nie chcę widzieć jej spojrzenia, niech ona już stąd wyjdzie. Zaczynam się denerwować i wyłamuję palce.

- Skoro tak mówisz, to dobrze, ale jakby coś się działo to mnie wołaj.- mówi to, po czym wychodzi.




Rozbieram się i wchodzę do kabiny, opieram się o ścianę, aby nie obciążać nogi i puszczam gorącą wodę. Po czym zmieniam ją stopniowo na coraz to bardziej zimną.  Stoję tak z opuszczoną głową, wpatrując się w płytki.  Całe emocje i myśli, odpływają razem z wodą. Zostaje tylko pustka, która bardzo mnie teraz cieszy.  

Gdy woda jest już tak lodowata, że zaczynam drżeć z zimną, znów zmieniam temperaturę, myję się i wychodzę z kabiny owinięta ręcznikiem. Wycieram się, ubieram i siadam na wózek. Wpatruję się znów w okno, dla osoby, która by teraz weszła do łazienki, wyglądałabym pewnie jak pacjent zakładu psychiatrycznego.  

- Nie pozwolę Ci na więcej, nikomu już nie pozwolę.- mówię sama do siebie, po czym wołam pielęgniarkę.



*Po długiej nieobecności jest kolejny rozdział, mam nadzieję,że ktoś się z tego powodu ucieszy. *

koralina

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat i miłosne, użyła 1451 słów i 7907 znaków.

1 komentarz

 
  • agnes1709

    Masa błędów i trochę za długi ten wątek w szpitalu. No i dlaczego wszędzie są odstępy między akapitami? Ciężko się czyta. Dam tradycyjnie łapkę, ale woły wypadałoby poprawić.

    25 gru 2017