Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Pod niebem Zazzawi - Codzienność

II - Codzienność
Upalne powietrze leniwie przemykało przez otwarte okno chatki, niosąc ze sobą zapach suchej ziemi, dymu z odległych ognisk i oszałamiającą słodycz tropikalnych kwiatów, której nawet upał nie był w stanie stłumić. Andrea Rossi oraz Zosia Nowak. Kobieta, której kiedyś nie potrafił, a może po prostu nie chciał zrozumieć. Teraz była jego kotwicą, jego słońcem i czasem jego burzą – w skrócie, wszystkim, co miało znaczenie w tym zapylonym zakątku świata zwanym Zazzawi.
– Pamiętasz, co o mnie myślałeś, kiedy się poznaliśmy? – zapytała Zosia z półuśmiechem, bawiąc się włosami na jego przedramieniu. Jej głos był niski, lekko zachrypnięty od całodniowego krzyczenia do dzieciaków próbujących przekrzyczeć cykady.
Andrea mruknął, zamykając oczy. Sceny przesuwały się w jego pamięci jak slajdy ze starego projektora. Rzym, słońce odbijające się od antycznych ruin, konferencja, na której ziewał ze znudzenia i… ona. Zosia. Z pozoru szara myszka w lekko za dużym kostiumie, ale z oczami, w których czaiła się iskra, i zaciętą miną, kiedy ktoś próbował wejść jej w drogę.
– Że jesteś suką z lodu i masz serce z kamienia – odparł, otwierając jedno oko, żeby spojrzeć na nią z udawanym przerażeniem. – I do tego Polka, więc pewnie lubisz bigos i narzekać na pogodę.
Zosia zaśmiała się, a dźwięk ten był jak odświeżający powiew wiatru.
– A ja myślałam, że jesteś jednym z tych Włochów, co to kochają tylko siebie, mamę i ewentualnie swoją Vespasprint z 1967 roku. I że jedyne, co potrafisz, to krzyczeć przez telefon o tym, że makaron nie może być rozgotowany.
– Hej! To sprawa życia i śmierci! – zaprotestował teatralnie Andrea, a potem przeciągnął się leniwie. – Ale nie pomyliłaś się tak bardzo – dodał z przekąsem, przyciągając ją bliżej i całując w czoło.
Na moment zapomniał o ciężarze dnia, o szpitalu, o wszystkim, co czekało na zewnątrz.

– Co się stało, amore? – zapytała Zosia, jej głos stracił wszelką wesołość.
– Było troje dzieci – powiedział cicho, patrząc w dal. – Wypadek. Miałem sprzęt, zapasy krwi, wszystko… ale tylko dla jednego. Dwóch nie zdążyłem uratować. – Przełknął ślinę. – Wybrałem tego, który miał największe szanse. Ten, który… był najmniej ranny.
Zosia nie powiedziała nic. Po prostu przytuliła się do niego mocniej.

– Wiesz… – zaczął Andrea po dłuższej chwili ciszy. – Wiesz, że ja wcale nie chciałem się zakochać?
Zosia uniosła głowę, opierając brodę na jego piersi.
– Wiem – szepnęła z lekkim rozbawieniem. – Ja też nie chciałam. Planowałam Afrykę solo, jako duchową podróż. Maximum romansu to miał być uśmiech do lokalnego przewodnika.
– A ja planowałem wrócić do Rzymu, urządzić wystawę swoich rzeźb, jeździć na motorze po Costa Amalfitana i udawać, że jestem zbyt zajęty, żeby się ustatkować – dodał Andrea. – I nagle… jesteśmy tu. W Zazzawi. Ty uczysz dzieci, ja sklejam ludzi, a wieczorami kłócimy się o to, kto ostatni widział latarkę po wyłączeniu prądu.
Zosia uśmiechnęła się szeroko.
– Może właśnie dlatego nam się udało, Signor Rossi? – złożyła lekki pocałunek w miejscu, gdzie rysowała palcem.
– Co masz na myśli, Signora Nowak?
– Że nie szukaliśmy tego. Przyszło samo. I było tak nieidealne, tak niedopasowane do naszych planów, że po prostu… pasowało do tego całego bałaganu, w którym teraz żyjemy. A że na dodatek oboje jesteśmy wystarczająco szaleni, żeby w tym bałaganie znaleźć sens… i siebie nawzajem.
Andrea objął ją mocniej. Powietrze wciąż było gorące, pył unosił się na wietrze, a cykady nie przestawały grać swojej monotonnej melodii. Gdzieś niedaleko warczał generator, przerywając ciszę nocy. To nie był Rzym ani Kraków. To było Zazzawi. Ich Zazzawi.

FeniFen

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat, użyła 693 słów i 3971 znaków.

Dodaj komentarz