Niby geniusz-/Spiralny umysł\-Rozdział VII

Niby geniusz-/Spiralny umysł\-Rozdział VIIRazem z Andrzejem podeszliśmy do worka, obok którego już stał mój szef i jego cuchnący papierosami kolega.
-Czyli uważasz,-zaczął szef nie odrywając wzroku od opakowanych, niczym prezent zwłok.-że maczała w tym palce hiena?
-Tak.-odpowiedział krótko kolega mojego szefa.  
„Hiena?”
-Chcę zobaczyć zwłoki.-zawyrokował mój szef.
Palacz kiwną lekko głową na Andrzeja. Ten posłusznie, bez najmniejszego sprzeciwu schylił się nad workiem i prawą ręką chwycił za suwak, po czym pociągnął go w stronę stup zwłok. Nie minęła sekunda, jak do mojego nosa dotarł przeraźliwy swąd rozkładającego się i gnijącego mięsa. Andrzej, z (trzeba mu to przyznać) niewzruszoną miną rozchylił oba płaty worka odsłaniając sczerniałe, pokłute i poharatane zwłoki z zaschniętą krwią na ubraniach i twarzy. Na miejscu oczu denata widniały dwie dziurki wypełnione skrzepniętą krwią, która jeszcze kilka godzin temu spływała zmieszana zapewne ze łzami i rozdłubanymi gałkami ocznymi, które wtedy przypominały białko surowego jaja kurzego, które przypadkiem roztrzaskało się o podłogę.  
Mimo usilnych starań przed światem zewnętrznym nie udało mi się ukryć mojego obrzydzenia i grymas wstrętu wystąpił na mojej twarzy.
-Hiena.-powiedział z nutą pogardy, bardziej do siebie niż do otoczenia mój szef.
„Co za Hiena?”-pomyślałem z coraz bardziej narastającą we mnie irytacją.  
Mimo wstrętu, jaki budziły we mnie zwłoki, nie wiedzieć czemu nie mogłem oderwać od nich wzroku. Z odrętwienia, a raczej z osłupienia wyrwał mnie dopiero głos mojego „mentora”.
-Chodź młody.-powiedział.-Wracamy do laboratorium.
Zamrugałem szybciej powiekami, by oprzytomnieć, odwróciłem się na pięcie i poszedłem za moim szefem w stronę auta.  
                                                                                     ***
-Słuchaj-powiedział do mnie kiedy znaleźliśmy się już na prostej drodze.-dlaczego ten policjant, z którym rozmawiałeś nazwał cię „Iwan”?
-Aaa…-odpowiedziałem jedynie błyskawicznie próbując znaleźć odpowiednie słowa do mojej odpowiedzi.-W szesnastym wieku żył taki książę, właściwie już można go nazwać carem-zacząłem swój wywód.-Nazywał się Iwan, chyba czwarty.
-I co to ma do twojego przezwiska?-dopytywał się zniecierpliwiony szef.
-Chodzi tu o to, że jego przydomkiem był „Groźny”.-wyjaśniłem.-Jeszcze za czasów szkolnych stwarzałem takie wrażenie, wrażenie „groźnego”. Ale według moich rówieśników  przezwisko „Groźny” było zbyt…sam nie wiem, jak to nazwać…nudne? Dlatego nazywano mnie „Iwan”, odnosząc się do Iwana IV Groźnego.  
-Aha.-odpowiedział jedynie mój szef, po czym zamilkł.
-A co chodzi z tymi „hienami”?-zapytałem po chwili burząc ścianę ciszy, jaka zdążyła między nami przez te kilka sekund powstać.  
Najpierw nic mi nie odpowiedział przymrużając jedynie oczy, co było oznaką, że się nad czymś zastanawia.  
-Drapieżniki i ofiary.-powiedział po chwili, po czym znów zamilkł.
-Słucham?-spojrzałem na mężczyznę.
-W chwili zabójstwa mamy dwie role, rolę ofiary lub ofiar i rolę drapieżca lub drapieżców. Mam tu jednak na myśli drapieżniki polujące na żywe zwierzęta, a nie „polujące” na te już martwe. Na przykład nasz morderca jest wilkiem, a jego ofiary można nazwać przykładowo…no nie wiem… zającami. Hieną jest wtedy tą osoba, która podąża za drapieżcą. To on najpewniej pokaleczył zwłoki. Czerpie z tego przyjemność, obcowanie z krwią, z „sokiem życia” sprawia, że sam czuje się żywy.
-A nie jest?-przerwałem, po czym od razu pożałowałem durnego pytania.  
-Owszem, jest, ale tego na co dzień nie czuje. Jest właśnie jak padlinożerca, tyle tylko, że nie konsumuje pozostawionych po drapieżniku padlin, tylko je okalecza, wysysa z nich soki przypominające mu, że to było kiedyś żywe stworzenie, takie samo jak on sam.
Samochód minął już ulicę przy której mieszkam, po czym wjechał na most.  
-Są niebezpieczni?-spytałem czując w swojej klace piersiowej nieprzyjemne kłucie, będące reakcją mojego organizmu na…strach?
-Nie, raczej nie. Podążają jedynie za prawdziwym zabójcą posilając się pozostawionymi przez niego resztkami. Każda zbesztana przez nich ofiara jest jak kolejne ramię w spirali. Ich umysły są jak spirale, spirale szaleństwa. Każda zbesztana przez nich ofiara, każdy umoczony w jej krwi palec to kolejne ramię stale zwiększającej się spirali, której środka nie jesteśmy jeszcze w stanie zrozumieć.  
Samochód zjechał z mostu, przejechał koło starówki, po czym wjechał w tunel.  
„Spiralny umysł.”-pomyślałem mimo woli.
-A po czym można rozpoznać takiego…taką „hienę”?
-W tłumie są nie do rozpoznania. Dopiero w kontakcie ze zwłokami stają się tym, czym są w rzeczywistości.-odpowiedział mi profesor milknąc.
Samochód zdążył do tej pory wyjechać i znajdował się na skrzyżowaniu ulic tuż przy „Placu Bankowym”.
-Jak się czułeś kiedy widziałeś zwłoki?-zapytał mnie niespodziewanie kiedy znajdowaliśmy się za skrzyżowaniem, a jeszcze trochę zostało do świateł przed kolejnym skrzyżowaniem.  
-Obrzydziły mnie.-powiedziałem nie musząc się długo nad tym zastanawiać.
-No właśnie-odpowiedział mi szef spoglądając na mnie kątem oka.-Hiena byłaby ich widokiem zachwycona, przynajmniej większość.
-Większość?-zapytałem, gdy samochód stanął na światłach do kolejnego skrzyżowania.  
-Tak, większość. Ale są też tacy, którzy na widok ciała, „pożywienia”, reagują w dziwny, apatyczny wręcz sposób.
Na widok zielonego mój szef wcisnął na gaz i samochód ruszył. Przejechaliśmy kilkaset metrów, po czym za następnymi światłami skręciliśmy w prawo i wjechaliśmy w gęsto zbudowane blokowisko. Minęliśmy szpital, jeszcze kilka skrętów i auta stało zaparkowane na parkingu.  
                                                                                  ***
Kika godzin później, samochód mojego szefa, którego byłem pasażerem, zatrzymał się tym razem nie tuż przy sprzątniętym już dawno miejscu zbrodni, tylko na łączce kilka metrów przy ulicy i również kilka metrów od wiaduktu kolejowego. Mój szef wyciągnął kluczyki ze stacyjki i bez słowa wysiadł z pojazdu.
-I jak ma pan zamiar naleźć mordercę.-powiedziałem po wyjściu za nim z samochodu i zamknięciu za sobą drzwi.  
-Schemat powtarza się.-odpowiedział mi profesor rozglądając się.-Zaczął się niedawno, dlatego nikt go nie zauważył, ale ja widzę. Morderca wychodzi w nocy, morduje, po czym zaspokojony wraca do domu. Jest jak narkoman, a narkotykiem jest odebrane przez niego życie; moment uśmiercenia jest jak wbicie igły…  
Kiedy mówił odniosłem takie wrażenie, jakby delektował się każdym słowem, mówił z dziwnym, poetyckim tonem, tak jakby…podziwiał mordercę.
-To jak mamy go złapać?-ponowiłem pytanie nieco je zmieniając.  
-Nie mam go łapać, tylko wskazać miejsce jego pobytu policji.-poprawił mnie mój szef podchodząc do bagażnika i otwierając go.  
Patrzyłem jak ten dziwak wyciąga ze środka mały plecaczek, zamyka bagażnik po czym rusza w kierunku drogi, która kilka godzin wcześniej była obstawiona policjantami. Teraz jednak było tu pusto. Ani jednej żywej duszy. Zachodzące słońce u większości ludzi budzi uczucia nostalgii, wręcz można powiedzieć poetyckiego natchnienia. U mnie najczęściej budził dziwny niepokój, dyskomfort. Nie był to oczywiście strach czy niepewność, ale coś, czego nie umiem opisać. Po zachodzie słońca nadchodziło coś dużo bardziej od niego, przynajmniej dla mnie, złowieszczego, mrok. Zapadała noc.

pawelmarek

opublikował opowiadanie w kategorii thriller i kryminalne, użył 1323 słów i 7655 znaków.

Dodaj komentarz