Życie

Rozdział I

Urodziłem się w zwykłej, przeciętnej rodzinie. Mama pracowała i pracuje do dziś w szpitalu a tata jeździ samochodem ciężarowym, siostra jest trzy lata starsza ode mnie i dziś pracuje w banku w Warszawie. Wydawałoby się, że nic tu niezwykłego nie ma a jednak. Tą rzeczą niezwykła i niepasującą do mojej rodziny jest to, że no właśnie… Ja siedziałem w więzieniu i plamiłem dobre imię rodziny. Do więzienia trafiłem, bo wpadłem w bardzo złe towarzystwo. Narkotyki, alkohol, kradzieże, rozboje- to był mój chleb powszedni. Aż w końcu wpadliśmy na okradaniu sklepu z częściami zamiennymi do samochodów- było zlecenie a kolegom się nie odmawiało. Wpadliśmy do sklepu zażądaliśmy pieniędzy i kilku rzeczy m.in. felgi, fotele, kierownice, lusterka, itd. Było nas trzech. Jeden w samochodzie a ja z kolegą w sklepie. Sprzedawca nie wyglądał na przestraszonego. Kiedy zażądałem felg znanej firmy powiedział że ma takie tylko, na zapleczu i ze po nie pójdzie. Faktycznie wrócił, ale z pistoletem. Zanim jednak oddał strzał dostał kulkę od mojego kolegi prosto w serce. Nagle ni stąd ni zowąd zajechała policja. Kolega w busie uciekł. Zostawił nas na pastwę losu. Policjanci wkroczyli do sklepu, dostałem czymś w kark i straciłem przytomność. Obudziłem się dopiero na komendzie. Kiedy otworzyłem oczy i trochę się ogarnąłem usłyszałem zarzuty. „Próba kradzieży, pomoc w zabójstwie, nielegalne posiadanie broni, handel prochami” Dostałem piętnaście lat. Mam 34 lata, został mi rok odsiadki i nareszcie upragniona wolność. Odliczałem dni, które mi jeszcze zostały z tak wielką niecierpliwością, że omal nie zgłupiałem. I nadszedł dzień 17 czerwca wyjście z paki. Obiecywałem sobie, że z tym zerwę, że już nigdy więcej kradzieży, prochów…, Ale obok bramy więziennej czekali dawni „koledzy”. Na początku udawałem, że ich nie widzę. Ale niestety oni mnie zauważyli. Podjechali, zaproponowali powózkę, nie zgodziłem się, choć nalegali. Wtedy wysiadł jeden odciągnął mnie na bok i powiedział mi, że jest robota, za dużą kasę i już nigdy więcej kradzieży. Robota polegała na przewiezieniu sześciu samochodów marki BMW z polski do Szwecji. Robota dosyć nie głupia, ale niestety samochody trzeba było najpierw skraść. Kradzież trwał prawie miesiąc. Kiedy był już komplet zapakowano je na ciężarówkę… i tu pojawił się problem a mianowicie kto ma prowadzić tę ciężarówkę. Prawo jazdy na samochody ciężarowe miałem tylko ja. Nie miałem wyboru, choć nie miałem ochoty prowadzić. Przygotowałem się do podróży i w drogę. Jechał ze mną Łysy, Farba, Miętus. Rozpoczęliśmy podróż 20 lipca. Do Szwecji dotarliśmy 25     lipca. Podróż trwała tak długo, bo na środku Morza Bałtyckiego zepsuł się nam prom- dzień w plecy. Później mieliśmy problemy z celnikiem w Szwecji. Ale miętus znał trochę szwedzkiego no i jakoś poszło.
Sztokholm 25 lipca 18:00.Odbiorca miał czekać w wyznaczonym miejscu. Pojawił się  z dwudziestominutowym opóźnieniem. Wjechałem pod rampę rozładunkową. Upłynęło około piętnastu minut i wszystkie samochody były białe, z innymi szybami, felgami, itd. Jednym słowem nie do poznania. Dostaliśmy po 65 kawałków  na głowę. Ciężarówka była wypożyczona, więc trzeba było ją oddać zostały jeszcze dwa dni. Wiedzieliśmy, że nie zdążymy i dostaniemy karę z termin.

Nazajutrz rano wybraliśmy się na zakupy. Była dziewiąta o piętnastej mieliśmy się spotkać i wracać do kraju. Podczas zakupów nabyłem słownik polski-szwedzki i odwrotnie. Zobaczyłem pewien napis, w słowniku oznaczało to „loteria” podszedłem kupiłem los. Z instrukcji (w kilku językach w tym polskim) wynikało, że jeżeli zdrapie trzy pola z dziewięciu i będą tam trzy jedynki to wygrywam samochód- i to nie byle, jaki bo Porsche Carrera Gt w najnowszej wersji. Nie wierzyłem w swoje szczęście. Zdrapałem na ukos i aż mnie dreszcze przeszły. Były trzy jedynki. Pokazałem to miętusowi. Ten dogadał się z kasjerka, która sprzedała mi los, następnie dała numer oraz adres firmy, która prowadziła te loterię. Jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy do firmy. Następnego dnia odebrałem samochód. Byłem tak szczęśliwy. Nareszcie powrót do kraju. Miętus, –choć nie miał prawa jazdy na samochody ciężarowe –prowadził ciężarówkę, no a ja oczywiście swoje Porsche. Pierwszego sierpnia dotarliśmy do kraju, oddaliśmy ciężarówkę. Kara za termin wyniosła 1500zł. Ale to było nic przy moim szczęściu.

Przyjechałem do domu. Na początku rodzice mnie nie poznali a potem zostałem spoliczkowany. Jednak później wszystko wyjaśniłem i obiecałem poprawę. Rodzice płakali ze szczęścia. Ja również nie mogłem powstrzymać łez. Potem udałem się na długi spacer. Moja wioska tak się zmieniła. Większość osób w moim wieku wyjechała do miasta, albo za granicę w poszukiwaniu lepszego życia. Las już w pół wycięty, domy zniszczone starością. Z niektórych zabudowań zostały już tylko ruiny.

Po spacerze zjadłem z rodzicami kolacje. Byłem ogromnie szczęśliwy, zobaczyłem siostrę po 16 latach. Nie potrafiłem powstrzymać łez. Z resztą Justyna też.

Nazajutrz rano postanowiłem przetsząsnąc trochę mój nowy samochód. Kiedy tak w nim sprzątałem zauważyłem pod siedzeniem białą kartkę. Było na niej wydrukowane sześć liczb. Dla żartów puściłem dużego lotka ze znalezionymi liczbami. To chyba nie był fuks a raczej jakieś cudowne przeznaczenie- Pięć milionów polskich złotych. Tyle dokładnie wygrałem po odliczeniu podatku. Byłem niesamowicie bogaty, ale nie byłem egoistą. Wpłaciłem 2 miliony na konta wszystkich sierocińców naszym kraju i milion na konta fundacji zajmującymi się wspieraniem nieuleczalnie chorych dzieci. W sumie mój kapitał wynosił 2 miliony. No i oczywiście samochód wart około 250 tysięcy.


Rozdział II

Moje szczęście trwało dosyć długo, bo aż 10 lat- bez pracy, żadnych obowiązków, same przyjemności. Ale nic nie może trwać wiecznie – było by za pięknie. Mam 44 lata dowiaduje się, że jestem chory na raka, mam nowotwór. Byłem przerażony, ale swoją nadzieje pokładałem w bogu. Muszę przyznać, że po wyjściu z więzienia bardzo, ale to bardzo się zmieniłem. Eucharystia była dla mnie nieodzownym elementem Dnia Pańskiego. Moim sprzymierzeńcem stała się modlitwa. Wszelkiego rodzaju używki były moim wrogiem. Mama moja już się zestarzała a jej śmierć w mojej chorobie tylko pogorszyła mój stan. Odeszła… odeszła moja ukochana osoba. Ojciec coraz bardziej podupadał na zdrowiu. On i siostra jedynie mi zostały. Matka, ona na świat mnie wydała, karmiła, pielęgnowała… a teraz nie ma jej przy mnie- to dla mnie takie smutne. Jedynym moim życzeniem jest do niej dołączyć, jestem chory, więc to moja szansa. W dzień po śmierci mamusii jadę na badania, nie byłem w stanie prowadzić, zawiozła mnie siostra- moja kochana. Badania wykazują, że rak jest złośliwy i że zostało mi od sześciu do dziesięciu lat życia. To zabrzmiało jak wyrok śmierci.  
Pewnego letniego wieczoru, pomyślałem sobie, że życie pomimo wszystko jest piękne. Postanowiłem walczyć z chorobą. Pieniądze, które kiedyś wygrałem okazały się jakże ważne w tym momencie mojego życia. Chemioterapia i inne zabiegi pomogły mi wyjść z choroby. Tysiące złotych i silna wiara pozwoliły mi wyzdrowieć. Wolny od choroby – cudowne uczucie. Śmierć ojca kilka dni później- ból, smutek. Mam 46 lat, zmarnowałem dwa lata na chorobę. Te lata były zarazem cudowne, ale i pełne smutku i rozpaczy. Śmierć kochanych rodziców, ale i wyzdrowienie z choroby – chyba najgorszej i najcięższej.

Wyzdrowiałem, żyje-, dlaczego? Bo Bóg tak chciał. 47 Wiosna w moim życiu, kiedy to zostaje studentem pierwszego roku w Wyższym Seminarium Duchownym w Radomiu. Sześć lat nauk i zostaję wikariuszem w parafii Św. Trójcy w Lipsku. Siedem kilometrów od rodzinnego domu- dziś opuszczonego i zaniedbanego. 53 Lata pokaźny wiek a jestem dopiero wikariuszem. W 55 roku życia nawrót choroby.


Rozdział III

Pomyślałem- to już koniec. Czułem, że umrę. Czasem śnił mi się mój pogrzeb wtedy budziłem się z krzykiem budząc wszystkich księży. I znów tysiące złotych i silna wiara pozwoliły mi pokonać chorobę po raz drugi. Przypomniałem sobie słowa doktora „ zostało ci sześć, może dziesięć lat życia”.Przeżyłem lat jedenaście i drugi raz pokonałem chorobę.
Pewnego dnia przyszedł do kancelarii mężczyzna, mniej więcej tym samym wieku, co ja. Chciał ochrzcić dziecko. Przyjąłem honorarium. Sporządziłem dokumentację. W niedziele o 9:30 odbywał się chrzest. Kiedy czyniłem znak krzyża na czole dziecka poczułem jak ojciec dziecka wsuwa mi do kieszeni białą kopertę. Po mszy sprawdziłem jej zawartość. Był tam list oto jego treść:

Drogi Jacku
Może nie powinienem się tak zwracać do ciebie, bo jesteś księdzem. To ja twój stary kumpel miętus. Musimy się spotkać, ale jest warunek; o tym spotkaniu wiemy tylko my obaj. Przyjdź w środę o 18:00 do parku.  
Miętus.
     
Na początku uwierzyłem w wiarygodność tego listu, później jednak odnalazłem w starych papierkach numer telefonu do miętusa. Zadzwoniłem, opowiedziałem mu całą historię. On powiedział, że z listem nie ma nic wspólnego a tym bardziej z chrztem. Pomyślałem, że to jakaś podpucha, jednak coś w środku krzyczało abym tam poszedł.
Kiedy przyszedłem do parku o wyznaczonej porze nikogo nie było. Dopiero po kilku minutach podjechało czarne BMW. Na początku trochę się wystraszyłem. Później z samochodu wyłoniła się ciemno ubrana postać. Była to kobieta, brunetka, mniej więcej mojego wzrostu zbliżyła się do mnie i pocałowała mnie. Na początku próbowałem się jakoś bronić jednak później… poznałem, że była to Agnieszka, moja miłość z lat gimnazjalnych. Kiedyś mną wzgardziła teraz wyznała mi, że szukała mnie ponad dwadzieścia lat. Dowiedziała się, że mieszkam w Lipsku,od kogo – powiedzieć nie chciała. Ale jak wielki był jej zawód, kiedy powiedziałem jej, że jestem księdzem. Później spotykaliśmy się po koleżeńsku. Dowiedziałem się, że mieszka w Radomiu a mężczyzna, który podczas chrztu wsunął mi kopertę z listem to jej brat, który musiał ochrzcić dziecko a przy okazji Agnieszka poprosiła go o te właśnie przysługę.

Powiedziałem jej, że kapłaństwa nie porzucę, jednak „koleżeńskie” współżycie szybko zmieniło moją decyzję. Porzuciłem kapłaństwo, wziąłem ślub z Agnieszką. Choć oboje mieliśmy po kilkadziesiąt wiosen Agnieszka wyglądała bardzo młodo, ja zaś nieco gorzej – zniszczony przez chorobę.


Rozdział IV

Dziś mam 56 lat, bardzo kocham moją żonę, żałuje, że najpiękniejsze lata życia spędziłem w więzieniu. Ach Boże żebym powrócił do dnia kradzieży, wszystko byłoby by inaczej – często tak wzdychałem, choć wiedziałem, że to nie możliwe.
W wieku 56 lat mój kapitał wynosił jedynie milion złotych. Ja i Agnieszka cieszyliśmy się życiem. Wyszedłem na prostą. Często jeździliśmy do sanatorium, aby się odmłodzić. Chcieliśmy skorzystać z życia jak najwięcej.
57 wiosna w moim życiu znów przeżyta w smutku- śmierć ukochanej siostry Justynki.

Ostania osoba z rodziny ginie w wypadku samochodowym, zostaje przygnieciona przez przyczepę pełna piachu. Ach Boże dziękuje ci za tak szybka i bezbolesna śmierć Justynki. W dniu pogrzebu tylko szczątki ciała były w trumnie. Przy okazji odwiedziłem mogiły rodziców. Wróciłem na wieś, tam odbudowałem zniszczone mieszkanie. Wieś dobrze mi robiła. Co niedziela chodziłem z żona do kościoła aby modlić się za tak długie życie. Dziś staram się korzystać z życia jak najwięcej i zdaje sobie sprawę z tego, że jest ono bardzo, ale to bardzo kruche. Wydawałoby się, że mam wszystko; samochód, mieszkanie, pieniądze, piękna żonę…, Ale w głębi duszy odczuwam tak wielka pustkę. Bez nich:, mamy, taty, siostry… świat stracił dla mnie znaczenie i jakąkolwiek wartość. Co prawda miałem już swoje lata i śmierć mamy powinienem przeżyć w miarę dobrze...a jednak, do dziś choć minęło już 13 lat nie potrafię sie pozbierać. Tata - mój wzór do naśladowania, zawsze mi pomagał, udzielał rady - umarł zdecydowanie za wcześnie. Nawet nie zdążyłem powiedzieć moim rodzicom jak bardzo ich kocham. Siostra - była starsza, zawsze lepiej wszystko wiedziała, pamiętam jakby wczoraj, jak prosiłem ją o rade, o pomoc w lekcjach - a teraz nie ma jej. Jej również nie zdążyłem powiedzieć jak bardzo ją kocham. Już myślałem, że nic miłego mnie w zyciu nie spotka. Moje zycie pełne monotonii toczyło sie leniwie do przodu.

Pewnego dnia dostałem propozycje zostania leśniczym w pobliskim lesie, bo poprzedni zmarł kilka dni temu, ( miałem nim zostać aż do czasu, kiedy nie znajdą nowego). Wreszcie odmiana, choć niewielka sprawiła, że czasem zapominałem o tych tragicznych wydarzeniach. Długie samotne spacery po lesie pozwalały mi na chwile relaksu, zadumy. Była sobota- dzień polowania. Poszedłem do lasu i wypatrywałem jakiegoś zwierza. Zszedłem z głównej drogi i poszedłem w głąb lasu. Usłyszałem jęki. Podszedłem do miejsca, z którego słyszałem te odgłosy. Kiedy byłem bardzo blisko zauważyłem chłopca całego we krwi. Wziąłem go na ręce i zaniosłem do domu tam zadzwoniłem po karetkę. Następnego dnia pojechałem do szpitala, aby zobaczyć, co z chłopcem, dowiedziałem się od lekarzy, że został on zaatakowany przez dzika i ma rozległe rany na brzuchu. Szanse są niewielkie – rzekł lekarz. Jednak chłopiec przeżył. Pewnego dnia przyjechał do mnie ów chłopiec i podziękował mi za ocalenie życia. Podarował mi również obrazek niewielkich rozmiarów z wizerunkiem Matki Boskiej. Kiedy z nim rozmawiałem powiedział mi że jest z domu dziecka i ten obrazek który mi daje w prezencie to jedna z niewielu rzeczy jakie posiada. Przyjąłem go jednak, aby nie sprawić mu przykrości.

Nadeszło lato- cudowna pora roku, pamiętam, kiedy byłem młody, bardzo lubiłem jeździć rowerem. Często oddalałem się od domu nawet kilkadziesiąt kilometrów. Wracałem zmęczony i niemal od razu kładłem się spać. Dziś pozostało mi jedynie popatrzeć na młodych i zazdrościć im tego, co ja straciłem przez własną głupotę. Pomyślałem sobie wtedy o tym chłopaczku, którego uratowałem. Pomyślałem jak on przeżywa wakacje, czy jest szczęsilwy, czy niczego mu nie brakuje. Wtedy to właśnie postanowiłem mu pomóc. Niestety ja byłem już za stary i nie mogłem go wziąć pod swoją opiekę wiec moje zadanie polegało na szukaniu dla niego rodziny zastępczej. W końcu udało się znaleźli się ludzie dobrego serca i adoptowali Michała. Ja zaś wysyłałem mu pieniądze na jego własne potrzeby. Byłem dla niego jak dziadek. Czasem razem chodziliśmy na polowania przyjeżdżał do mnie na kilka dni i razem spędzaliśmy czas. Kiedy miał dwadzieścia lat ukończył szkołę i podjął prace. W moje 60 urodziny dostałem od niego nową strzelbę jemu zaś oddałem starą. Miałem 64 lata, gdy zmarła moja żona Agnieszka. Samemu było mi tak źle.

Miesiąc po śmierci żony miałem zawał. Właśnie niedawno spisałem testament czuje, że to już koniec. W testamencie wszystko, co posiadałem przepisałem mojemu „ wnuczkowi”. Kiedy leżałem w szpitalu często odwiedzał mnie Michał długo rozmawialiśmy a potem zmęczony zasypiałem na długie godziny.  

18 Listopada: dziś mój pamiętnik przekazuje Michałowi. Czuje, że to koniec coraz gorzej jest ze mną. Właśnie przed chwilą byłem u spowiedzi. Powiedziałem księdzu ze żałuje tego wszystkiego, co zyciu złego zrobiłem dostałem rozgrzeszenie oraz zostałem namaszczony. Kiedyś prosiłem Boga abym dołączył do mojej rodziny po śmierci, chyba moja prośba jest coraz bliżej spełnienia. Zanim umrę chce się ze światem pożegnać i powiedzieć wszystkim  
Przepraszam.

~Jacek

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 2912 słów i 16484 znaków.

4 komentarze

 
  • moonky

    Bardzo dobre opowiadanie, przemyślane i wartościowe

    14 paź 2013

  • princess

    Pięknie .

    26 lut 2009

  • Magda

    Piekna historia...pokazuje nam , że wiara w Boga popłaca...

    22 paź 2008

  • Anita

    Piękna historia, tak sie w nią wczułam, jakby była o mnie, lata odsiadki w więzieniu, za złe towarzystwo, potem kościoł, choroba... Dziękuje owemu panu który to napisał, pozwoliłeś mi poczuć sie pewnie, odważnie, i że moge wygrać z chorobą...

    30 wrz 2008