Nowa nadzieja cz. 1

Nowa nadzieja cz. 1To moje pierwsze opowiadanie. Mam nadzieję, że się spodoba. ;)  


Wstrzymałam oddech i puściłam cięciwę. Strzała trafiła sarnę w udo. Westchnęłam cicho i dobyłam noża. Będę musiała dobić ją. Chciałam tego uniknąć, ale nie było jeszcze idealnym łucznikiem. Uczyłam się wszystkiego sama, ale zrobiłam znaczne postępy. Owczarek niemiecki dreptał u mojego boku. Zwierzyna znajdowała się kilkanaście metrów ode mnie. Podbiegłam do niej i działałam bardzo szybko, wręcz instynktownie. Nie wiedziałam ile miałam czasu. Wolałam się nie natknąć na sztywnych. Pewnie wyczuli już zapach krwi. Zostało mi niewiele czasu. Wsadziłam do torby najcenniejsze mięso i uciekłam. Widziałam w oddali zbliżającego się trupa. Biegłam ile sił w nogach jak najdalej od nich. Milo, owczarek, który zawsze mi towarzyszył również zerwał się z miejsca i wyprzedził mnie, biegnąc do naszej kryjówki. W tej okolicy zombi nie było aż tak dużo. Wszystkich prawie wybiłam, ale zdarzały się wyjątki jak ten tutaj. Nie miałam czasu aby się nim zająć. W pobliżu mogą być gdzieś jego kumple. Zabrakłoby mi sił żeby walczyć z nimi wszystkim naraz. Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów i będę w bezpiecznym domu. Biegłam przez las dobrze mi znany. Aby zdobyć pożywienie musiałam oddalić się trochę od chaty, ale przez te kilkanaście miesięcy zdążyłam już poznać okolicę. Ludzie zapuszczali się tutaj naprawdę rzadko. Nie widziałam człowieka już od trzynastu miesięcy. Czasami brakowało mi ludzkiego towarzystwo, ale Milo był bardzo dobrym towarzyszem. Nigdy nie narzekał i zawsze cieszył się na mój widok. Nie to co ludzie. Zaraza bardzo zmieniła ludzkość. Taka rzecz potrafi namieszać człowiekowi w głowie. Ludzie odwracali się przeciwko sobie. Zabijali się nawzajem. Dla nich liczyło się tylko przetrwanie. Zapomnieli jak kiedyś wyglądał świat, ale ja dobrze pamiętałam. Epidemia zombi pojawiła się niespodziewanie. Na początku myślano, że to tylko zwykła grypa, ale kiedy ludzie zaczęli umierać, a potem budzić się z grobów wybuchła panika. Rząd nie potrafił wytłumaczyć jak to się stało, ale człowiek z istoty myślącej zamienił się w krwiożerczego i bezmózgiego trupa, który pragnie tylko twojego mięsa. Z początku sama nie mogła w to uwierzyć. To było jak w jakimś dziwnym śnie, ale coraz więcej ludzi umierało i nie dało się tego powstrzymać. Zostałam sama i musiałam jakoś sobie radzić. Jednym rozsądnym dla mnie rozwiązaniem było wynieść się daleko na północ. Najlepiej w takie miejsce do którego nawet ludzie nie będą chcieli się udać. Po kilku miesiącach właśnie znalazłam tą chatę w głębi lasu. Był to niewielki drewniany domek. Z czterech stron otoczony był lasem. Był opustoszały już od jakiegoś czasu. Sprawdziłam wszystko dokładnie. Poprzedni właściciele chyba pakowali się w pośpiechu gdyż zostawili kilka swoich rzeczy, lecz nie przeszkadzało mi to. W środku się kilka pokoi, kuchnia, niewielka łazienki i salon połączony z jadalnią. Sprawnie ominęłam stos pułapek dla nieproszonych gości i otworzyłam drzwi wpuszczając Milo przodem. Podreptał od razu do kuchni.  
- Ja też jestem głodna. – powiedziałam do psa i odwiesiłam łuk po czym udałam się do drugiego pomieszczenia. Po prawo znajdowała się kuchni, w której spędzałam większość czasu. Dla mnie było tam najbezpieczniej z powodu dobrego widoku na las. Z tego miejsca widziałam prawie wszystko co działo się przed domem. Torbę z mięsem rzuciłam na stół i dałam psu wody. Sama również napiłam się kilka łyczków z butelki. Kiedy już ugasiłam pragnienie postanowiłam zabrać się za jakąś kolację. Prawie cały dzień zszedł mi na polowaniu, a od śniadania nie miałam nic w ustach. Teraz dopiero gdy wróciliśmy do domu dostrzegłam jak jestem głodna. Głośne burczenie potwierdziło to. Przed zarazą gotowanie to była jedna z moich ulubionych czynności. W rodzinnym domu to ja najczęściej gotowałam. Sprawiało mi to wielką przyjemność, ale w tych okolicznościach nic nie odczuwałam. Pokroiłam niewielką część mięsa, a resztą schowałam. Musiałam oszczędzać. Nie wiedziałam kiedy znów uda mi się zabić tak dorodną zwierzynę. Włączyłam palnik i wrzuciłam mięso na patelnie. Kilka surowych kawałków dostał Milo. Dorzuciłam warzywa i kolacja była gotowa. Zjadłam jak zwykle w ciszy, starając się zignorować owczarka, który patrzył na mnie tymi swoimi słodkimi oczkami.
- Nie, dostałeś już swoja porcję. – zwróciłam się do niego, po czym skończyłam jeść swój posiłek. Jeszcze szybko toaleta wieczorna i kładłam się spać. Takie wypady były bardzo męczące, ale bardzo przydatne. Udałam się do jednego z pokoi i weszłam na łóżko. Milo położył się na ziemi obok. Pod poduszką trzymałam nóż. Zawsze mógł się przydać.  
- Dobranoc, piesku. – szepnęłam po czym odpłynęłam do krainy snów.
Z błogiego stanu wyrwał mnie natarczywe warczenie Milo. Już chciałam go uciszać kiedy zadzwoniły dzwoneczki. Zerwałam się na równe nogi, trzymając w ręce nóż. Dzwonki odzywały się tylko wtedy jeśli jakiś sztywny był w pobliżu albo ludzie. Bardziej stawiłabym na trupa, ale i tak musiała sprawdzić, gdyż znajdował się bardzo blisko chaty. Było już dobrych kilkadziesiąt minut po świcie. Ubrałam skórzaną kurtkę i wzięłam łuk do ręki. Ostrożnie wyszłam na zewnątrz, czekając aż owczarek do mnie dołączy. Przeszłam kilka kroków po czym usłyszałam jakieś głosy. Głosy ludzi.. Nie wierzyłam własnym uszom.

chaaandelier

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 1033 słów i 5708 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto