Moja historia Itachiego (Na podstawie mangi Naruto)

Pisząc to zastanawiałam się, po co ja właściwie to robię. Odpowiedź była prosta. Musiałam wyrzucić z siebie myśli, które męczyły mnie od dawna. Postanowiłam przelać je na papier. Nawet, jeśli to bez sensu, jest to jedno z pierwszych opowiadań, jakie zagnieździły się w mojej głowie. Podstawą jest Naruto, pomysłów z innych anime i kilka moich własnych. Nigdy nie przepadałam za romansidłami, jednak w tym opowiadaniu będzie kilka takich wątków. Po prostu muszę. Nie mogę przestać myśleć o tym opowiadaniu. Jak tylko się tego pozbędę, zabieram się za to poprzednie. Ale ile mi to zajmie to nie wiem. Te śmieszne (chyba) wtrącenia, to napisałam, bo to opowiadanie było przeznaczone na bloga. Nie usunę ich, bo myślę, że niektórym się spodobają. Miłego czytania (mam nadzieję, że nie będzie bez sensu). Mam też nadzieję, że nikogo nie zrażą pojawiające się gdzieniegdzie wulgaryzmy.

Prolog

Klan Uchiha. Istniał długo przed założeniem Konohy. Nie było wówczas pięciu potężnych wiosek. Istniało wiele klanów shinobi, rywalizujących ze sobą. Najpotężniejszymi byli Uchiha i klan Mori-no Senju. Uchiha władali potężnym Dojutsu. Sharingan. Natomiast przywódca Mori-no władał, jako jedyny technikami z rodziny w drzewie ukrycie. Uchiha skrywali też inny sekret, o którym nie miał prawa wiedzieć nikt z poza klanu. Potrafili utrzymać swoje ciało, w wiecznej młodości. Nie musieli jednak. Zwykle członkowie wybierali normalną długość życia człowieka. Jeśli nie było potrzeby, żyli normalne sto lat. Jedynymi, którzy tego daru używali, była starszyzna klany, żyjąca zazwyczaj kilkaset lat, by następnie wybrać swych następców. Klany zjednoczyły się dając początek wiosce w kraju ognia. Nawet po założeniu Konohy sekret nie ujrzał światła dziennego. Doszło jednak do sporu. Kto ma być Hokage?  

Oba klany miały potężnych przywódców, więc obaj stoczyli ze sobą walkę. Jednak Hashirama, zabił Uchihe Madare i objął stanowisko pierwszego Hokage. Tak powstała Konoha. Z czasem inne klany poszły w ich ślady i powstawały coraz to nowe wioski. Pięć z nich dowodzone przez Kage, najsilniejszych shinobi w wiosce, uznano za najważniejsze i najpotężniejsze. Hashirama, z pomocą swoich technik zapanował na kilkoma ogoniastymi bestiami, a potem rozdzielił między wioskami, dla zachowania równowagi. Tak powstali Jinchuriki. Ludzie z zapieczętowanymi w sobie bestiami, władającymi wielką mocą. Bestii było dziewięć. Przynajmniej tak sądzono. Drugim Hokage został brat Hashiramy. Trzecim został Sarutobi Hiruzen, a Czwartym Namikaze Minato. Jak na ironię, licząc od trzeciego, to każdy nowy Hokage, był uczniem poprzedniego. Czwarty zginął pieczętując dziewięcioogoniastego lisa w dziecku. Jednak nie o tym ta historia.  

Wszystko obracać się będzie przede wszyskim wokół Uchiha. Zaczęło się przed atakiem lisiego demona.  


Rozdział I
Historia ogoniastych

Nazywam się Uchiha Kaori. Mój klan jest jednym z najpotężniejszych klanów w Konoha. Od kiedy pamiętam moim najlepszym przyjacielem był Uchiha Itachi, a najwięcej pamiętam od czasu, kiedy ukończyłam cztery lata. Mimo dużego podobieństwa nie jesteśmy rodzeństwem. Zresztą wszyscy członkowie klanu są do siebie podobni i mniej lub więcej spokrewnieni. Czarne włosy, czarne oczy to nieodłączne elementy wyglądu Uchihów. Znamy się z Itachim tak dobrze tylko, dlatego, że nasi rodzice się przyjaźnią. Codziennie spędzaliśmy razem czas.
- Isiu! - Zawołałam biegnąc przez podwórze.  
- Miałaś mnie tak nie nazywać. - Burknął.  
- Ale tak mi łatwiej. - Odparowałam.
- To przynajmniej nie przy ludziach.  

Nasze zabawy często polegały na przedrzeźnianiu się, gonitwie po podwórzu, albo udawaniu ninja. Chodziliśmy też patrzeć jak trenują dzieciaki, starsze od nas, uczące się już w akademii. Przyglądaliśmy się jak trzymają broń i jak rzucają, a potem próbowaliśmy to powtórzyć, ćwicząc na drewnianych kunaiach i shurikenach. Lubiłam ćwiczyć, było przy tym mnóstwo śmiechu. Nawet, jako czterolatki kłóciliśmy się, kto zostanie silniejszym shinobi. Właśnie, dlatego trenowaliśmy od najmłodszych lat.  
- To jak ćwiczymy dzisiaj? - Spytałam trzęsąc się z radości.  
- Nie wibruj. Najpierw popatrzymy na innych. - Zaproponował z uśmiechem.  

Przytaknęłam. Pobiegliśmy do lasu na pole treningowe. Jak zwykle kręciło się tam mnóstwo dzieciaków. Po jakiejś godzinie znudziło nam się takie siedzenie, więc zaczęliśmy się ganiać po lesie. Nagle rozległ się huk.  
- Co to? - Rozejrzałam się przestraszona dookoła.  
- Nie wiem... - Mruknął Itachi rozglądając się nerwowo. - Wracajmy do domu.  

Nim zdążyłam zareagować, chwycił mnie za rękę i pociągnął.  
- Itachi!! Kaori!! - Nasi rodzice już nas szukali.  
- Kaa-san!! - Podbiegłam do matki. Przytuliła mnie. Czułam, że jest zdenerwowana.  
- Co się dzieje? - Chłopak stał obok mnie. Słychać było, jego zdenerwowanie.  
- Nie wiemy jeszcze, ale kazali cywilom udać się jak najszybciej do schronów.  

Pojawiło się dwóch Chuninów, którzy nas zabrali. Wyglądali dość dziwnie i miałam lekkie wątpliwości, czy w razie niebezpieczeństwa byli w stanie coś zrobić. Jeden wyglądał jakby od miesiąca nic nie jadł.  
- Uważajcie na nich. - Matka Itachiego była mocno zdenerwowana.  
- Spokojnie. - Uspokajał ją mąż, gdyż była ciąży. - Ty też idź do schronu.  

We trójkę ruszyliśmy z chininami. Dopiero, kiedy wyszliśmy zza budynków, naszym oczom ukazał się sprawca zamieszania.  
- Kyuubi?! - Pisnęłam przerażona.  

Ponad pięćdziesięcio metrowy lis z dziewięcioma ogonami, stał nad wioską niszcząc wszystko dookoła. Wszędzie biegali shinobi, próbując powstrzymać demona.  
- Szybko do środka – krzyknął jeden z przewodników wskazując na wejście do tunelu wykutego w skale.  

Pierwsza weszła mama Itachiego. Już chciałam się ruszyć, kiedy ogromny głaz uderzył w ścianę nad nami zasypując wejście. Odbiegłam do tyłu, unikając spadających kamieni. Kiedy pył opadł rozejrzałam się. Wejście zostało całkowicie zawalone, a Chuninów przygniotło. Nie widziałam nikogo w zasięgu wzroku.  
- Itachi!!!!! - Wrzasnęłam w panice.  
- Kaori!! - rozległ się równie spanikowany głos.  
Dochodził zza ściany skalnej usypanej z potężnych głazów, odgradzających mnie od przyjaciela.  
- W porządku?!!
- Tak! Uciekaj!!! - Krzyknął – Schowaj się gdzieś!!!
- Ty też!! - Odwróciłam się i pognałam przed siebie.  

W pobliżu nie było już żadnego schronu, więc pobiegłam do lasu, gdzie ukryte było wejście do podziemnego tunelu. Zawsze kiedy pod czas zabawy złapał nas deszcz chowaliśmy się tam. Nie zdążyłam jednak dobiec, kiedy jeden z ogonów lisa uderzył w pobliżu w ziemię. Drzewa zaczęły się walić. Fala uderzeniowa, wszystkie drzewa zmiotła jak zapałki. Próbowałam uciekać, ale jedno z nich mnie przygniotło. Kiedy się ocknęłam, nie czułam nic poniżej pasa. Lasu w zasięgu wzroku już nie było. Drzewa leżały jeden na drugim, a niektóre z nich były połamane na kilkanaście części. Miałam głęboką nadzieję, że Itachi miał więcej szczęścia i zdążył się schować. Nie wiem ile tak leżałam. W oddali słychać było ryki demona. Nie chciałam umierać, ale wiedziałam, że jest to nieuniknione. Ogarnęła mnie rozpacz. Chciałam coś zrobić, mimo, że wiedziałam, że nie mogę. Położyłam głowę na ziemi i czekałam.  
- Ej! Dzieciaku żyjesz?  

Wzdrygnęłam się na dźwięk męskiego głosu. - Czyżby pomoc? - Pomyślałam z nadzieją, która jednak szybko się ulotniła, bo wiedziałam, że już za późno. Uniosłam nieznacznie głowę, szukając właściciela głosu.  
- Dychasz jeszcze. - Obróciłam głowę i spojrzałam prosto w czerwone ślipia ze skośną źrenicą. Przyjrzałam się. Nade mną stał Kyuubi wielkości dużego psa. Jak to Kyuubi? W oddali było jeszcze słychać ryki lisa, który napadł na osadę. Jak on mógł się tu znaleźć?  
- Kim...jesteś? - Wydusiłam.  
- Kyuubi. - Odpowiedział., , O czym on gada?''
- Niemożliwe....on....jest...tam. - Spojrzałam w kierunku, gdzie było jeszcze widać rude ogony – No i jest większy....
- W tej wiosce też nie wiecie? - wzdychnął – Jestem Kyuubi, ale nie ten, co tam.  

Drugi?! Drugi Kyuubi?  
- Ze spojrzenia wnioskuję, że mi nie wierzysz. - Spoważniał – W takim razie pokażę ci. Uratuje ci życie, a ty będziesz mogła korzystać z mojej mocy.  
- Jak? - wydusiłam. Czułam już metaliczny smak krwi na języku.
- Zawiążemy pieczęć. Jest to coś podobnego do Jinchuriki, ale nie to samo. Tylko część mojej chakry będzie zapieczętowana w tobie. A ja będę twoim pupilkiem. - Uśmiechnął się – Nie patrz na mnie jak na wariata. Wiem pupilek Kyuubi dziwnie to brzmi. Tylko nie możesz nikomu o tym powiedzieć. Daj rękę.  

Z trudem wyciągnęłam rękę kaszląc przy tym krwią.  
- Pospieszmy się. - Zmienił się w człowieka. Ubrany był na czarno. Podniósł drzewo, które mnie przygniotło, a potem chwycił za rękę i nawiązał pieczęci.  
- Nie będzie to za przyjemne. - Ostrzegł, a potem zamienił się w kłęby czystej chakry unoszącej się dookoła.

Chakra owinęła się wokół mojej ręki i wniknęła w ciało. Ból towarzyszący pieczętowaniu wzmógł jeszcze ból powodowany szybkim leczeniem połamanych kości i uszkodzonych organów. Straciłam przytomność. Kiedy ocknęłam się ponownie, nie czułam już bólu. Byłam tylko trochę potłuczona. Usiadłam. Wokoło panowała cisza, w porównaniu z uprzednim hałasem.  
- I jak?  
Obok mnie siedział mały kudłaty, rudy lisek.  
- Kyuubi? - Przyjrzała mu się.  
- Tak. - Głos miał wyższy, trochę piskliwy. - Wszystko opowiem ci później jak sytuacja się uspokoi.  
- Co z demonem?  
- Czwarty oddał życie i zapieczętował go w swoim dzieciaku.  

- Czyli zagrożenie minęło' – odetchnęłam. W duchu podziękowałam Czwartemu za poświęcenie, i pomodliłam by spoczywał w pokoju. Ulgę zastąpił niepokój.  
- Rodzice. Itachi. Muszę ich znaleźć. - Dźwignęłam się na nogi. Czułam się jakbym była z ołowiu.  
- Tylko uważaj, to skutki pieczęci. - Ostrzegł lis – Chakra obciąża ciało, więc musisz się do tego przyzwyczaić. Do jutra przejdzie.  

Ruszyłam przed siebie, a Kyuubi podreptał za mną. W wiosce panował hałas, wszyscy biegali we wszystkie strony. Jedni cieszyli się, że żyją, inni opłakiwali śmierć bliskich. Jednak dało się wyczuć to powszechne przygnębienie. Śmierć Hokage, była straszna dla wszystkich. Nie wiedziałam nawet czy trzeci przeżył. Weszłam na ulicę. W zamieszaniu nikt nie zauważył małej dziewczynki i liska idących pod ścianą. Nie wiedziałam, co robić. Chciałam szukać rodziców i Itachiego, ale nie miałam siły. Z trudem zawlokłam się pod szpital, na szczęście niezniszczony. Tuż pod bramą osunęłam się na ziemię. Pamiętam tylko, że dwóch medyków podbiegło, kiedy opuściły mnie już siły.  
Obudziłam się w szpitalnym łóżku. Panowała nadzwyczajna cisza. Czułam się ospale. Leżałam sama w sali, a na korytarzu od czasu do czasu ktoś przechodził. Kiedy próbowałam usiąść coś poruszyło się pod kołdrą i prawie krzyknęłam, ale udało mi się ograniczyć do pisku. Mały rudy łepek wyjrzał spod pościeli. Odetchnęłam. To tylko Kyuubi. Spojrzałam w okno, próbując przywołać wspomnienia poprzedniego dnia. Byłam zbyt zmęczona by to zrobić. Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi. Do pokoju weszła pielęgniarka.  
- O, obudziłaś się. - Podeszła i zaczęła mnie oglądać. - Wszytko się ładnie goi masz tylko kilka siniaków. - Spojrzała na siedzącego w nogach łóżka Kyuubiego.(Kiedy on tam zszedł?!) - Kiedy cię przynieśli ten lisek nie chciał odstąpić cię na krok. Jest twój?  
- Znalazłam go samego w lesie. - Mruknęłam bez emocji. Czułam się dziwnie. Moja świadomość wciąż była niewyraźna, jakoś nie potrafiłam sobie wszystkiego poukładać. Otrzeźwiałam dopiero na dźwięk głosu rodziców.  
- Kaori... - Matka weszła do sali zalana łzami. Ojciec za nią. Przytuliła mnie mocno. Poczułam ulgę i też się rozpłakałam. Poczułam się szczęśliwa, że znowu jestem z nimi. Trwało to chwile, a potem oznajmili, że wracamy do domu. Dopiero w połowie drogi spytałam o Itachiego.  
- Wszystko z nim dobrze. Jest już w domu.  

Kiedy weszliśmy na teren dzielnicy klanu, zamiast do domu poszłam do niego. Rodzice Itachiego powitali mnie i powiedzieli, że jest w swoim pokoju. Nie było z nim jednak tak w porządku jak miało być. Kiedy weszłam, siedział na łóżku ze spojrzeniem utkwionym w podłodze. Zerknął na mnie i odwrócił wzrok. Usiadłam obok.  
- Dobrze się czujesz?  
- Yhmmm... - Mruknął w odpowiedzi. Wzrok miał nieobecny.  
- Co się stało powiedz mi. - Poprosiłam. Niepokoiło mnie jego zachowanie.  
- Nic... - Głos miał jakiś obcy i bezbarwny, jakby to nie on odpowiadał.  
- Powiedz nie ukrywaj tego. Proszę. - Nalegałam.
Milczał. Wyszłam z pokoju.  
- Co mu się stało? - Spytałam jego mamę.  
- Do końca nie wiemy, ale znaleźli ukrytego na obrzeżu pola bitwy, gdzie zginęło mnóstwo ludzi. Prawdopodobnie był świadkiem śmierci wielu Shinobi. Lekarze mówili, że jest w szoku, ale przejdzie mu to. Trzeba go czymś zająć. - Popatrzyła na swojego męża. - I o to chcielibyśmy cię prosić. Masz na niego dobry wpływ.  
- Dobrze. - Wróciłam do Itachiego. Siedział w tym samym miejscu, co wcześniej.  
- Chodźmy na dwór się pobawić. - Chwyciłam go za rękę. Spojrzał na mnie z rozpaczą w oczach. Nie wiedziałam, dlaczego, nie wiedziałam, co się dzieje i co robić. Nie chciałam naciskać. Wdrapałam się na łóżko i usiadłam obok niego. Próbowałam do niego dotrzeć, ale on tylko wymrukiwał odpowiedzi. Znikąd pojawił się Kyuubi i usiadł w nogach łóżka.  
- Chodź, pomożemy komuś. - Wymyślałam różne rzeczy byle by go wyciągnąć z pokoju. - Albo poćwiczymy rzucanie shurikenami i... - Nie dokończyłam, bo w jego oczach pojawił się strach.  
- Nie...nie...oni wszyscy....- Wyjąkał.  
- Wiem, co się stało. - powiedziałam, dając mu do zrozumienia, że go rozumiem. - Ale już po wszystkim, nie masz się, czego bać.  

Zaczęłam z nim rozmawiać i uspokajać go, choć sama byłam na skraju rozpaczy. Nie było to łatwe. Musiałam uważać na słowa by nic nie skojarzyło mu się z tą rzezią. Po kilku godzinach w końcu opowiedział mi, co się stało i co widział, po czym musiałam go znowu uspokajać. To zwierzenie się dobrze mu zrobiło. Pokazałam mu wtedy, Kyuubiego, ale nie powiedziałam, kim jest naprawdę. Do wieczora miętosiliśmy zwierzaka, po czym kiedy oboje byliśmy już w lepszych nastrojach poszłam do domu na kolacje.
- Dawno nikt mnie tak nie wypieścił. - Mruknął demon.
- Nie odzywaj się tylko przy rodzicach.  
- Wiem, wiem.

Kiedy weszłam do domu rodzice zapytali jak poszło. Najwyraźniej wiedzieli już gdzie byłam cały dzień. Opowiedziałam im wszystko.  
Następnego dnia po śniadaniu znowu poszłam do Itachiego. Z ulgą zobaczyłam, że je śniadanie z innymi. Wyprowadziłam go na dwór. Nie opierał się, ale widać było niechęć. Usiedliśmy na brzegu tarasu i zaczęliśmy rozmawiać. Z początku nic się nie odzywał, ale po jakimś czasie nabrał pewności i kiedy zawołali nas na obiad gadaliśmy w najlepsze. Cieszyłam się, że otworzył się w końcu na świat. Po obiedzie zabrałam go do ogrodu i usiedliśmy na ławeczce. Chciałam mu powiedzieć o Kyuubim, ale na początek sprawdziłam jak bardzo powrócił do normalności.  
- Isiu...

Zareagował jak, powinien, czyli tak jak zwykle. Wybuchnęłam śmiechem, on też i zaczęliśmy się szamotać. Dziczeliśmy przez jakiś czas. Chciałam, żeby już taki radosny pozostał. Odbudowa osady szła bardzo szybko. Pomagaliśmy w domu w drobniejszych sprawach, kiedy dorośli pracowali ciężej. Miesiąc później Itachiemu urodził się brat. Na zmianę się nim zajmowaliśmy. Kiedy ja pomagałam, Itachi pilnował Sasuke i na odwrót. W wolnym czasie, którego było mało ćwiczyliśmy razem. Itachi wrócił do tego z pewnym oporem, ale z czasem odzyskał swój dawny zapał. Któregoś dnia, kiedy Sasuke zasnął, a rodzice Itachiego poszli pomagać w wiosce, powiedziałam mu o Kyuubim.
- Kyuubi? - Zapytał z niedowierzaniem.
- Wiem to skomplikowane....ale....- Nie wiedziałam, od czego zacząć.-  

Po raz pierwszy spotkałam go niedługo po tym jak rozdzieliliśmy się wtedy przy schronie. Nie miałam gdzie iść, więc pobiegłam do lasu do tej kryjówki, gdzie się zawsze goniliśmy. Nie zdążyłam i kiedy demon uderzył ogonem, przygniotło mnie drzewo. Gdyby nie on, zginęłabym tam.  
- Jak cię uratował?  
- Nawiązaliśmy pieczęć. Czyli....no wiesz. - Spojrzałam na niego.  
- Jesteś, czym na wzór Jinchuriki?  
- Niech on ci to wyjaśni.  

Ruda kulka wytoczyła się spod łóżka i usiadła między nami. Itachi spojrzał na niego zdziwiony. Kyuubi raczej kojarzy się z wielkim, strasznym demonem, a nie ze słodkim małym liskiem.
- Pieczęci Jinchuriki mają za zadanie kontrolować całą chakrę bestii. - zapiszczał - W tym przypadku kontrola tyczy się tylko części. Na razie nie nauczyłem jej jednak tego, więc Chakra sobie jest nieużywana.  
- Dobra mam pięć lat i mniej więcej rozumiem. - Podrapał się po głowie. - A teraz wyjaśnij skąd drugi dziewięcioogoniasty.  
- Poczekaj. - wtrąciłam. - Skoro to inna pieczęć, nie możemy jej zdjąć? Uratowałeś mnie już.  
- Nie chcesz mnie. - zrobił słodkie oczka. - Dobra do rzeczy. Rzeczywiście jest to inna pieczęć, ale nie wiem jakie skutki pociągałoby za sobą zdjęcie jej. Przyznam się, że pierwszy raz coś takiego zrobiłem.  
- Czyli jestem królikiem doświadczalnym?
- He he he...
- Lepiej opowiadaj....
- Historia sięga samego powstania Biju.  

Pierwszymi ogoniastymi bestiami były dwa juubi. Właśnie z nich narodziły się wszystkie podstawowe techniki ninjutsu. Kiedy pojawili się ludzie jeden Juubi był skory do współpracy i dzielił się z ludźmi wiedzą. Drugi uważał, że jest to niepotrzebne i że taka wiedza powinna być zachowana w sekrecie. Był wrogo nastawiony do ludzi i nie ukrywał tego. Któregoś razu doszło do kłótni, między demonami. Ten pierwszy przyłapał drugiego na próbie zniszczenia jednej z większych ludzkich osad. I udało mu się to niestety. Doszło do walki. Trwała ona bardzo długo i w rezultacie ogromne obszary ziemi zostały zniszczone. Mniej więcej jedna czwarta globu. Skutkiem tak wyrównanej walki było podzielenie chakry obu bestii na dziewięć. Tak właśnie powstało osiemnaście ogoniastych bestii. Dziewięć było wrogich i dziewięć przyjaznych. Wiadomo, które, od którego. Jest jednak duża różnica między nami. Tamte bestie wybrały swoje pierwotne formy i zamknęły się w nich na zawsze, bez możliwości odwrotu. Uczyniło je to słabszymi, ponieważ świeżo uformowania Chakra nie mogła się rozwijać. Pozostała dziewiątka przybrała zwierzęce, albo ludzkie postacie i ukryła się. Zmienialiśmy się w ludzi tylko po to by udzielać rad i przekazywać wiedzę. Opracowaliśmy rząd pieczęci, dzięki którym ludziom łatwiej było stosować techniki. Później wszystko rozwinęło się samo, bez naszego udziału. Ludzie z pokolenia na pokolenie doskonalili swoje umiejętności. Zapomniano o nas, co dało nam więcej swobody. Przy pomocy nowych technik ludzie próbowali posiąść siłę pozostałych dziewięciu bestii i odkryli sposób okiełznania takiej potęgi. Jak wiecie pieczętując w ludzkich ciałach. Z początku złapano te najsłabsze, a potem za sprawą Senju Hashiramy złapano resztę. Obecnie wszystkie są zapieczętowane.  
Milczeliśmy przez chwilę.  
- A skąd to wszystko wiesz? - Spytałam.
- Wspomnienia Juubi, a potem własne. Wszyscy tak mamy.  
- Wiesz gdzie jest reszta? - Zapytał Itachi.  
- Nie. Rozdzieliliśmy się jakieś tysiąc lat temu. Mogą być w dowolnym miejscu na świecie. Coś jeszcze?  
- Dobra wierzę ci. Wszystko się jakoś łączy. - Itachi pokiwał głową. - Skoro wszystkie techniki wywodzą się od Juubi, to Sharingan pewnie też.  
- Tak Juubi posiadały zarówno Sharingan, jak i Rinnengan. Byakugan to jakby efekt uboczny tych dwuch.
- Rinnengan. Jak Sage sześciu ścieżek. - Zamyśliłam się. - Jak ludzie zyskali te doujutsu?  
- Pierwszy Juubi zaszczepił w ludziach możliwość rozwinięcia obu technik. Jednak kiedyś ludzie nie posiadali na tyle dużo chakry by z nich korzystać. Rinnengan jest potężniejszy, więc jak na razie posiadły go tylko dwie osoby. Z czasem w wielu ludziach zniknęła możliwość rozwinięcia obu technik. Tylko jedna rodzina rozwinęła kopiujące oczy i z pokolenia na pokolenie uczyła się go używać. Właśnie ta rodzina to zalążek klanu Uchihów. Z czasem rozrosła się i mnie więcej jakieś niecałe sto lat temu powstał klan. Było wiele rodzin pielęgnujących rozmaite zdolności. I tu mamy Senju, klan lasu, nieistniejący już klan Uzumaki, z wioski wiru, wierny sojusznik Konohy. Wiele ich było. Każda wioska posiada swoje unikatowe techniki. Historia ta znana była tylko nam ogoniastym od zamierzchłych czasów. Teraz i wy ją znacie, ale nie możecie tego zdradzić.  
Przytaknęliśmy.  
- Mówiłeś, że jesteście silniejsi od pozostałej dziewiątki. Jak bardzo.  
- Bestie, które pozostały w pierwotnej postaci mają około jednej piątej chakry mniej.  
- A ile twojej chakry posiadam? - Spytałam z ciekawości.  
- Mniej więcej jedna trzecia. - zamyślił się – Ale możemy ją sobie nawzajem przesyłać. Możesz mi oddać większość tej zapieczętowanej, ale później ona do ciebie wraca by podtrzymać pieczęć. Tak samo ze mną mogę ci dać jej więcej, a nawet całą. Dobra zostawię was teraz pomyślcie sobie, a ja się idę przejść. Nara. - Zeskoczył z łóżka i wyszedł przez okno.  
- Trochę to dziwne, nie sądzisz? - Spytałam gapiąc się w okno, w którym przed chwilą zniknął lis.  
- No... - Itachi też był lekko ogłupiały. No, bo ile może wynieść z takiej opowieści pięcioletnie dziecko. Moje myśli szybko zajęły się czymś innym i po chwili już nie przejmowałam się tym, co usłyszałam.  

Wyszliśmy na zewnątrz i usiedliśmy w ogrodzie na ławce na tyle blisko by słyszeć Sasuke jakby się obudził. Przez jakiś czas siedzieliśmy w milczeniu. Chcąc przerwać tą niezręczną ciszę zaczęłam go popychać. Odpowiedział tym samym i zaczęliśmy się przepychać. Oparłam się o niego plecami i dopchnęłam na skraj ławki. Spadając złapał mnie za bluzkę w wyniku, czego ja też zleciałam przygniatając go do ziemi. Zaczęliśmy się tarzać próbując bezskutecznie opanować śmiech. Po przeturlaniu się przez cały ogród wróciliśmy na ławkę, a napad śmiechu nie jest czymś, czego łatwo się pozbyć.(Myślę, że wiele osób o tym wie)  
- Będzie się działo... - Mruknął, Itachi jakby do siebie.  
- Ano będzie... - Westchnęłam rozpierając się na ławce.

Dwa lata później rozpoczęliśmy naukę w Akademii. Wspólne treningi opłaciły się. Każde nowe zadanie, za pierwszym razem wykonywaliśmy perfekcyjnie. Miałam przeczucie, że idzie mi tak dobrze tylko dzięki Kyuubiemu, chociaż zapewniał mnie, że się nie wtrąca i że nie potrafię panować nad jego chakrą. Ostatecznie ukończyliśmy Akademię w rok. Rodzice byli ze mnie dumni. Mimo, że ukończyliśmy akademię i otrzymaliśmy opaski, Hokage powiedział, że dopiero jak zostaniemy chuninami dopuści nas do misji ze względu na nasz wiek. Rozpoczeliśmy treningi pod nadzorem członków klanu. W wieku ośmiu lat rozwinęliśmy Sharingana. Kopiujące oczy. Było to coś niesamowitego. Kiedy przeciwnik atakował widziało się zarys jego następnych pozycji, co umożliwiało odpowiednie dopasowanie ciosu. W pełni rozwinięty Sharingan to trzy czarne łezki wokół źrenicy na tle czerwonej tęczówki. Dzięki regularnemu treningowi uzyskaliśmy dwie. W wolnym czasie lubiłam przyglądać się jak trenują członkowie klanu Hyuuga. Płynne, pewne ruchy zapewnione przez Byakugan widzący kanaliki chakry i ich ujścia Meridiany, były tak szybkie i precyzyjne, że dla normalnego oka nie do przewidzenia. Codzienne i ciężkie treningi pod okiem jouninów z klanu sprawiły, że nasz poziom szybko przekroczył umiejętności Chuninów. Na Jounina trzeba było jednak więcej.  

Dwa lata później przystąpiliśmy do egzaminu. Dotarliśmy do wielkiego finału, mimo, że jako jedyni działaliśmy we dwójkę i osiągnęliśmy najlepszy rezultat. Nie bez problemów, ale pokonaliśmy przeciwników i uzyskaliśmy stopień chunina. Na początku pozwolono nam działać we dwójkę, ze względu na efektywne wykonywanie misji. Niecały rok później otrzymaliśmy zaproszenie do podziałów ANBU. Nasze rodziny i reszta klanu byli dumni, że ktoś z Uchihów w tak młodym wieku tyle osiągnął. Itachi przyjął zaproszenie. Ja odrzuciłam, ponieważ bardziej fascynowała mnie medycyna. W związku z tym zapisałam się na naukę do szpitala. Techniki medyczne wymagały precyzyjnej kontroli chakry i wielkiej wiedzy o ludzkim ciele. Nauka nie była prosta, ale ja z całych sił chciałam temu podołać. Lubiłam wyzwania. Gdy Itachi wykonywał jakieś tajne misje w ANBU ja ślęczałam nad książkami ucząc się coraz to nowych chorób i sposobów ich zwalczania.  
- Cześć! - Coś futrzastego spadło mi na głowę, więc strzepnęłam je ręką. - Zapomniałaś już o mnie?  
Westchnęłam i spojrzałam prosto w czerwone oczy rudej, lisiej kulki.  
- Nie zapomniałam, ale mam wiele pracy. Zresztą całymi dniami się gdzieś włóczysz.  
- Zwiedzam sobie... - Mruknął wymijająco. - Drap! - Zażądał wpychając mi się pod rękę.  
- Jak na demona jesteś strasznie upierdliwy. - Powiedziałam drapiąc go za uszami.  
Zaczął mruczeć jak kot, a ja wróciłam do lektury.  
- A co tam u Itachiego? - Zapytał po chwili.  
- Myślałam, że wiesz skoro się ciągle włóczysz. - Odparłam naciskając na ostatnie dwa słowa.  
- Nie to mam na myśli... - Uśmiechnął się łobuzersko – no wiesz.... wieczorem.... ty i...ejjj!
Nie zdążył dokończyć, bo chwyciłam go za kudły i rzuciłam w bok.  
- No weź żartowałem tylko. - Usiadł na parapecie okna, przez które prawie wyleciał. - Hy Hy! - Zachichotał, kiedy zobaczył, że spaliłam buraka. - Czy to jest to, o czym myślę..... - Uchylił się przed książką.  
- Odwal się porąbany futrzaku!! - Warknęłam, robiąc się jeszcze bardziej czerwona. - Jesteśmy tylko przyjaciółmi.  
- Czy aby na pewno.... - Puścił do mnie oko i zrobił unik przed kolejna książką.  
- ZAMKNIJ SIĘ KUPO KUDŁÓW!!! - Wrzasnęłam, ale zaraz się opanowałam przypominając sobie, że jestem w bibliotece.  
- Wiedziałem! - Zaśmiał się tylko i wyskoczył przez okno, bo już chciałam rzucić w niego ponad tysiąc stronicową encyklopedią.  
- Cholerny futrzak. - Warknęłam. - Jesteśmy tylko przyjaciółmi.  
Wróciłam do nauki. Byłam tak wściekła, że do wieczora przeczytałam pięć grubych książek i każdą znałam na pamięć. Wykończona opadłam na blat stołu.  
- Kaori. - Czyjaś ręka dotknęłam mojego ramienia. Podskoczyłam przestraszona i omal nie spadłam z krzesła. Spojrzałam za siebie.  
- A, Itachi. - Odetchnęłam.  
- Czegoś się tak bała.  
- Jestem wykończona, bo mnie ten głupi futrzak wkurzył.  
- Może przełożymy ten ramen na jutro?  
Ramen? O kurde! Zapomniałam! Mieliśmy iść razem na ramen, jak Itachi wróci z misji. No i kasy nie wzięłam. Niech cię cholera ty dziewięcioogoniasta dupo!  
- Nie musimy, tylko skoczę do domu po pieniądze. - uśmiechnęłam się jak idiotka.  
- Nie trzeba ja zapłacę. Chodź zanim zamkną.  
Wywlokłam się za dwór i świeże wieczorne powietrze trochę mnie ożywiło.  
- Czym cię Kyuubi dzisiaj tak zdenerwował? - Spytał nagle.  
Na samo wspomnienie spaliłam buraka.  
- Przeszkadzał mi w nauce. - Mruknęłam wymijająco.  
- Co ci? - Zauważyłam, że przygląda mi się uważnie.  
- Nic... - speszona odwróciłam głowę., , O czym ja kurna myślę?! - Potrzasnęłam głową. - Skup się na czymś innym!''
Nie naciskał. Zaśmiał się tylko i zamilkł.  
- Co się tak cieszysz?
- Niecodzienne się tak zachowujesz. Co ci powiedział?
- Nie twoja sprawa. - Naburmuszyłam się.  
- Albo mi się zdaje albo powiedział ci to samo, co mnie wcześniej.  
Odwróciłam się zaskoczona. Też spalił buraka.  
- Rozumiem... - mruknęłam odwracając., , Już gorzej być nie może... - jęknęłam – jak tylko znajdę tego głupiego lisa, nie ważne czy ma dziewięć ogonów, czy dziewięćdziesiąt, wszystkie mu z dupy powyrywam'' - przysięgłam w myślach''  

Resztę drogi szliśmy w milczeniu nie patrząc na siebie. Próbowałam nad sobą zapanować, żeby nikt nie zauważył. Usiedliśmy w Ichiraku ramen nadal lekko speszeni. Czekając na jedzenie żadne z nas się nie odzywało.  
- Proszę. - Właściciel postawił przed nami miski z ramenem. - A swoją drogą, co wy tacy milczący. - Spytał. - Zawsze gadacie w najlepsze. Macie jakiś kryzys czy co?  
Oplułam się zupą, a Itachi zakrztusił makaronem.  
- Że co mamy?! - Wydusiłam.  
- Nie powinienem chyba pytać. - Właściciel wrócił do pracy. - Na pewno w porządku?  
- Jak najbardziej! - Odpowiedzieliśmy jednocześnie.


Rozdział II
Rozkaz, a uczucia

Pół roku później skończyłam naukę. Miałam wszystko opanowane do perfekcji. Pięcioletni Sasuke, łaził za nami, męcząc nas i prosząc o pomoc w treningach. Jako, że nie musiałam się już uczyć, poświęcałam mu więcej czasu, niż Itachi, jednak nadal najczęściej łaził za nim. Bardzo był przywiązany do brata i ciągle snuł plany, ze też ukończy akademię w rok. Wydawało mi się to mało prawdopodobne, bo nie ćwiczył tak często jak my w dzieciństwie, ale nie chciałam mu odbierać nadziei. Któregoś razu ojciec Itachiego spytał mnie czy nie chciałabym wstąpić w szeregi żandarmerii, policji Konohy jak większość członków klanu.  
- Masz wielką wiedzę i umiejętności. Nic nie stoi na przeszkodzie. - Argumentował.  
- Nie dziękuję. - Odmówiłam. - Jako medyk wolałabym uczestniczyć w ważnych misjach, jako, że niewielu jest shinobi medyków.  
- Rozumiem, też dobry pomysł. Niewielu jest w stanie opanować medyczne techniki. Shinobi przeważnie skupiają się na umiejętnościach walki, by zmniejszyć możliwość porażki, ale czasem i to zawodzi. Mogłoby być więcej takich osób jak ty. Można by dzieci w akademii zachęcać.  
- Ciekawy pomysł. Można by o tym porozmawiać z Trzecim Hokage. - Zaproponowałam.  
- Chyba tak zrobię. - Przytaknął i odszedł.  

Zawsze obiecywaliśmy Sasuke, że pójdziemy z nim na rozpoczęcie roku w akademii. Niestety ja zostałam przydzielona do grupy zwiadowczej, jako medyk, a Itachi miał robotę w ANBU. Tak, więc poszedł z nim ojciec. Moja misja polegała na sprawdzeniu pewnego obszaru kraju ognia. Doszły słuchy, że ktoś podejrzany kręcił się w na granicy. Kilka dni mi na tym zeszło. Przez następny rok uczestniczyłam w wielu misjach, nie tylko, jako medyk. Kilka razy wyruszyłam sama, a misje często dotyczyły pomocy w innych małych wioskach. Jak się spodziewałam, Sasuke nie ukończył akademii w rok, ale za to był najlepszy w klasie ze wszystkiego. Za to Hokage uwziął się na mnie i nie miałam czasu dla siebie. Kiedy już miałam chwilę wolnego, to pod czas misji. Zawsze ledwo wracałam do domu, to dzień, albo dwa dni później przydzielał mi coś nowego. Kilka razy się wkurzyłam i odmówiłam. Któregoś dnia trzeci znowu mnie wezwał. Poszłam, szykując się na najgorsze. Zapukałam do drzwi.  
- Wejść! - Rozległ się głos zza drzwi.  

W gabinecie czekało już dwóch członków, ANBU, których nie znałam i Hatake Kakashi, jounin, którym został bardzo wcześnie, choć akademii w rok nie ukończył i dwóch innych Jouninów, których też nie znałam.  
- Przydzielam wam misję rangi A. - Zaczął staruszek siedzący z biurkiem.  

Trzeci miał już swoje lata, ale trzymał się dobrze. Jak to mówią stary, ale jary. - Misja polega na dostarczeniu do Mizukage prośby o przymierze. Jeśli się uda wszystkie Pięć Wielkich krajów, shinobi będzie wreszcie zjednoczonych. Wybrałem was ze względu na wasze umiejętności. - Spojrzał na mnie. - Ciebie, jako medyka, ale też ze względu na umiejętności walki. Wszyscy macie dostarczyć petycje i nie wracajcie, póki Mizukage, nie podejmie decyzji. Nie wiem ile to zajmie, ale liczę na was. Droga jest długa i nie wiadomo, co się wam przytrafi, ale pamiętajcie, że to pismo jest najważniejsze. - Podał jednemu z ANBU zwój. - Jeśli nie macie żadnych pytań idźcie się przygotować i wyruszajcie jak najszybciej.  
- Hai!  

Wyszliśmy z gabinetu. Skierowałam się do domu, żeby zabrać potrzebne rzeczy.  
- Hej! - Odwróciłam się na dźwięk głosu.  
Podszedł Kakashi.  
- Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracować. - Powiedział.  
- Ja też. Zobaczymy jak sobie radzisz z Sharinganem.  
- Tak w miarę.  

Kakashi posiadał Sharingana, mimo, że nie był członkiem klanu. Kopiujące oko zyskał od swojego zmarłego przyjaciel, z Uchihów. Uchiha Obito. Zginął pod czas wojny na granicy kraju ognia. Kakashi posiadał tylko jedno takie oko i nie potrafił go wyłączyć. Z tego powodu zasłaniał lewe oko ochraniaczem. Na dodatek nosił jeszcze maskę, przez co widać było tylko prawe oko o ucho. No i jego czuprynę, która, mimo, że był w moim wieku, była siwa. Dziesięć minut później nasza drużyna ustawiła się pod bramą. Kyuubi usiadł mi na ramieniu i chyba zamierzał towarzyszyć.  
- Ruszamy. - Rzucił jeden ze skrytobójców i ruszyliśmy. Oddziały ANBU, nazywane też oddziałami skrytobójców zawsze były dla mnie zagadką. Członkowie zawsze byli milczący i tajemniczy. Może nawet dobrze, że do nich nie dołączyłam. Szliśmy gęsiego, ja na samym końcu. Czekała nas długa droga. Kraj wody leżał daleko. Była najmniejszy z wielkich pięciu krajów, ale żeby do niego dotrzeć trzeba było przeprawić się przez morze. Droga do granicy zajęła nam półtora dnia. Żeby przepłynąć przez morze wynajęliśmy statek. Podróż przez morze była długa i męcząca. Nawet Kyuubi jak na demona, nie czuł się najlepiej. Ciągłe kołysanie statku, potrafiło człowieka, który spędził życie na lądzie, przyprawić o chorobę morską. Z początku najwięcej uwagi zwracałam na zachowanie równowagi. Później jakoś się przyzwyczaiłam. Czekał nas tydzień rejsu. Nie, żebym narzekała na wygodę, ale Kyuubi zrobił się strasznie marudny i musiałam pilnować żeby się nie odzywał przy ludziach. Zwłaszcza, przy ANBU, którzy byli bardzo podejrzliwi i często mnie obserwowali. Starałam się ich unikać.
- Kieeeeedyyyyy kooonieeeec.....? - Zapytał któregoś razu lis, takim głosem, jakby miał zaraz się wyrzygać.  
- Dwa, trzy dni... Może więcej. - Odpowiedziałam siedząc na burcie. - Zależy od pogody. - Spojrzałam na niego. - Swoją drogą jakiś się zielony zrobiłeś.  
- Co ty nie powiesz. - Wdrapał mi się na kolana.  
- Tylko mi się tu nie zrzygaj. - Ostrzegłam.  
- Spoko w razie, czego wskoczę do morza.  

Zaniosłam go na dziób statku gdzie najmniej trzęsło i położyłam w małej wnęce pod podkładem.  
- Tylko mi tu nie kopnij w kalendarz. Idę na mostek do kapitana.  
Kapitan statku był miłym staruszkiem.  
- Taichiou. Ile jeszcze do końca? - Spytałam podchodząc.
- Pogoda zapowiada się dobrze, więc najwyżej dwa dni. Ale trzeba być gotowym na najgorsze.  

Popatrzyłam na horyzont przed nami. Niebo było czyste, prawie bezchmurne, ale jak to na morzu wiał silny wiatr. Tylko kilka chmurek błąkało się tu i ówdzie. Oparłam się o burtę i popatrzyłam w dal. Ciekawa byłam, co tam w domu. Nie zdążyłam się z nikim pożegnać, bo trzeba było od razu wyruszać. Mam nadzieję, ze Hokage w razie, czego wszystko wyjaśni. Wróciłam na dziób i usiadłam oparta o burtę. Zaczęłam się bawić zawieszką naszyjnika, który dostałam od Itachiego na urodziny. Mały fioletowy kryształ na końcu zaostrzony jak ołówek. Monotonne kołysanie zaczęło mnie usypiać, więc oparłam głowę i zamknęłam oczy. Nie zauważyłam, kiedy zasnęłam.  
- Kaori. - Ktoś mnie szturchnął.  
- Jeszcze pięć minut. - Mruknęłam.  
Szturchnął mnie jeszcze raz, więc otworzyłam oczy. Nade mną stał Kakashi.  
- Hmmm..? - Przetarłam oczy.  
- Wieczór jest chodź pod pokład.  
Wstałam i poczłapałam za nim. Weszłam do swojej kajuty. Na moim łóżku leżał już zzieleniały lis, jęcząc pod nosem. Jako jedyna dziewczyna dali mi łóżko osobno.  
- Niby taka z ciebie potęga, a na morzu nie ma z ciebie pożytku.  
- Zamknij się... - Zajęczał żałośnie – Każdy ma swoje wady.  
- Rozumiem, rozumiem. - Usiadłam na łóżku, ale zaraz wstałam.  
- A ty gdzie? - łypnął na mnie.  
- Wezmę chyba nocną wartę, bo przespałam prawie cały dzień.
- Nie zostawiaj mnie no!! Jak będą coś od ciebie chcieli to sami przyjdą. Zostań i podrap!!
- Pfy! I co jeszcze. - Prychnęłam, ale usiadłam i zaczęłam go drapać. Po chwili przymuliło mnie i położyłam się spać.  

Do brzegu dopłynęliśmy następnego dnia popołudniu. Mimo iż przyjęto nas serdecznie, nie było nic do roboty. ANBU prawie cały czas przebywali z Mizukage, a ja i reszta Jouninów byliśmy wzywani tylko kilka razy. Ogólnie rzecz biorąc miałam mnóstwo wolnego czasu, który spędzałam czytając książkę, albo włócząc się po okolicy. Kyuubiemu wrócił humor. Dziczał po okolicy i co jakiś czas spadał mi na głowę. Kilka razy gadałam z Kakashim, ale głównie na temat przymierza i czy Mizukage się zgodzi czy nie. Lubiła siedzieć na dachu i rozmyślać, kiedy nie ma nic do roboty. Minęło kilka dni za nim Kage zdecydowała się w końcu zgodzić. Miała wątpliwości, ale powiedziałam tak. Wieczorem, kiedy mięliśmy odpływać mieszkańcy wioski żegnali nas serdecznie. Kiedy statek odbił od brzegu, Kyuubi od razu czmychnął pod pokład i schował się pod łóżkiem? Rejs powrotny też trwał niecały tydzień. Było trochę radośniej, bo wszyscy cieszyli się z nowego sojusznika. Radość ta trwała tylko pod czas rejsu. W porcie w kraju ognia czekał skrytobójca. Od razu zaznaczył, że ma wiadomość tylko dla mnie. Zabrałam rzeczy i poszłam na nim. Przystanęliśmy dopiero w lesie.  
- Co mi chciałeś powiedzieć?
- Cały klan Uchiha został wybity. Tylko Sasuke przeżył.  
- Co?! - Byłam zszokowana. - Kto to zrobił?  
- Uchiha Itachi.  

Nie potrafiłam wydusić słowa. Jak? Dlaczego? Wiele pytań kotłowało mi się w głowie. Minęło trochę czasu zanim otrząsnęłam się z szoku. Spojrzałam na niego przerażona.  
- Kiedy to się stało? - Zdołałam wydusić.  
- Jakiś tydzień temu. Nie mogliśmy się z tobą skontaktować, a nie było sensu płynąć, bo moglibyśmy się minąć. Wia....Kaori-san!!!!

Nie słuchałam go już. Ruszyłam przed siebie. Biegłam ile sił w nogach. Po chwili dogonił mnie Kyuubi. Nie zwracałam uwagi ani na niego, ani na biegnącego gdzieś tam z tyłu ANBU. Biegłam póki nie dotarłam do osady. Zalana potem i ledwo trzymając się na nogach wbiegłam na teren dzielnicy zamieszkiwanej przez Uchihów. Ulice ziały pustkami. Gdzieniegdzie było jeszcze widać ślady krwi mi dziury po broni. Sparaliżowana szłam ulicami, zaglądając do domu. I Itachi miał to niby zrobić? Przecież on kochał klan. Nienawidził zabijać. Zrobiłby wszystko dla klanu. Osunęłam się na ziemię. Wszyscy, których kochałam. Zostali zabici. Przez tego, którego kochałam najbardziej. Tak. Właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że naprawdę go kochałam. Zamiast rozpaczy, poczułam gniew. Jednego byłam pewna. Itachi nie zrobiłby tego, gdyby nie musiał. Wstałam i poszłam do Hokage. Kilku ludzi zaczepiło mnie, ale ja szłam przed siebie nie patrząc na innych. Wpadłam do gabinetu i zażądałam wyjaśnień.  
- Po pierwsze, uspokój się. - Odrzekł Hokage.  
- JAK MAM BYĆ SPOKOJNA, KIEDY WYMORDOWANO MI CAŁY KLAN!! - Wrzasnęłam nie panując już nad gniewem. - Żądam wyjaśnień.  

Bo jednego jestem pewna na sto procent! Itachi by nigdy czegoś takiego nie zrobił z własnej woli. Nigdy! Rozumiesz!  
Opadłam na krzesło, próbując się opanować. Kyuubi wskoczył mi na kolana.  
- Nie powiem, że rozumiem, co czujesz. - zaczął Trzeci – Bo nigdy czegoś takiego nie przeżyłem i nikomu nie życzę, a tobie szczerze współczuje.  

Wiem na ten temat niewiele więcej niż ty. Nic więcej niestety nie mogę powiedzieć. Wiemy naprawdę tylko tyle. Wysłałem za Itachim odział ANBU, ale opuścił już granice kraju. Robimy, co można.  
- Rozumiem. - Nadal roztrzęsiona wstałam i wyszłam. - Dziękuję. -  

Powiedziałam za nim zamknęły się drzwi. Ruszyłam w stronę szpitala. W recepcji spytałam o pokój, w którym leży Sasuke. Nie słuchałam już nawet wyrazów współczucia, ze strony personelu. Kiedy weszłam nawet się nie odwrócił. Patrzył tępo w okno. Lis siedzący mi cały czas na ramieniu zeskoczył na łóżko. Dopiero wtedy Sasuke na mnie spojrzał. Usiadłam na brzegu łóżka i przytuliłam go.  
- Chociaż ty zostałeś. Obiecuję ci, że to wyjaśnię.  
- Nie ma, co. - Mruknął. - On to zrobił tylko dla sprawdzenia umiejętności. Tylko, dlatego.  

Puściłam go. Dla sprawdzenia umiejętności? Nie, nie zrobiłby czegoś takiego. Poczułam, że coś szarpie mnie za rękaw. Lisek szarpał mnie za rękaw, wskazując na drzwi.  
- Odpoczywaj. - Rzuciłam i wyszłam za nim. Zaprowadził mnie na dach.  
- Po co mnie tu przyprowadziłeś.  
- Nigdy ci nie mówiłem, ale potrafię czytać w myślach. Oczywiście nie robię tego cały czas. Tylko wtedy, gdy naprawdę trzeba. Kiedy byłaś w gabinecie Hokage, wyłapałem z jego myśli coś ciekawego. Cały czas dręczyła go myśl, że nie może ci powiedzieć prawdy. O niczym konkretnym nie myślał, ale dowiedziałem się, że prawdę zna też starszyzna i Danzou.  
- Dlaczego mi od razu nie powiedziałeś?  
- Domyślałem się, że będziesz chciała najpierw zobaczyć Sasuke, więc się wstrzymałem. Mam to sprawdzić.  
- Nie. - Ruszyłam w stronę schodów. - Zrobię to osobiście.  
- Ale chyba mnie nie wydasz? - Spytał wskakując mi na ramię.  
- Wystarczy porządne genjutsu i wszystko ładnie wyśpiewają.  
Do domostwa starszyzny wparowałam bez uprzedzenia.  
- Co to za bezczelność!! - Fuknęła stara Koharu – Jak śmiesz tu wchodzić bez uprzedzenia?! I co ze strażą? - Zerknęła mi nad ramieniem. Wszyscy strażnicy ANBU leżeli na ziemi nieprzytomni.  
- Coś kiepska ta ochrona. - Zakpiłam.
- Że też masz czelność. - Powiedział, Homura.  
- A teraz odpowiecie mi na kilka pytań – spojrzałam im w oczy aktywując Sharingan. Wzrok im się zamglił i stanęli przede mną całkowicie pod kontrolą.  
- Po pierwsze. Czy macie jakiś udział w morderstwie mojego klanu?  
- Tak – odpowiedział Homura.  
- Mówcie wszystko, co wiecie!
- Po ataku, Dziewięcioogoniastego uznaliśmy, że stoją za tym, Uchiha.  

Zaczęliśmy ich obserwować i wkrótce pojawiły się podejrzenia o planowanym buncie. Postanowiliśmy umieścić w ich szeregach szpiega. Został nim Itachi, zaraz po tym jak wstąpił, do ANBU. Od tamtej pory informował nas o poczynaniach członków klanu.  
- Jakie były wasze rozkazy? - Spytałam coraz bardziej roztrzęsiona.  
- Kazaliśmy mu wymordować klan.  
Zagotowało się we mnie.  
- Dlaczego?  
- Wykorzystaliśmy jego nienawiść do wojny. Wiedzieliśmy, że dla osady zrobiłby wszystko. Dali...
Anulowałam iluzje. Nie mogłam tego dłużej słuchać.  
- Co ty zrobiłaś?! - Stara kobieta była gotowa na mnie nakrzyczeć, ale urwała widząc moje spojrzenie. Sądząc po reakcji odzwierciedlało targające mną emocje. Nienawiść, gniew i chęć mordu, którą cudem powstrzymałam.  
- Kazaliście mu wymordować najbliższych na podstawie jakiegoś nieuzasadnionego podejrzenia? - Warknęłam roztrzęsiona. Byłam tak wściekła, że cudem ich wtedy nie rozszarpałam.  
- Za atak lisa odpowiada Madara. - Szepnął mi do ucha Kyuubi – I jeszcze żyje.  

Uchiha Madara? Byłam zbyt wściekła, by się tym teraz przejmować.  
- Te podejrzenia nie były nieuzasadnione. - Powiedziała z wyższością Koharu. - Tylko Sharigan może kontrolować dziewięcioogoniastego. Powinno wystarczyć.  
- TYLKO MANGEKYOU SHARINGAN JEST WSTANIE TO ZROBIĆ!!! - Ryknęłam nie mogąc już dłużej hamować gniewu. - TYLKO MADARA TAKI POSIADAŁ I TO WŁAŚNIE OD STOI ZA ATAKIEM!!!
- Przecież Madara nie żyje. Pierwszy go zabił.  
- Nie zabił go. Inaczej lis by nie zaatakował – usłyszałam głos za plecami. Do pokoju wszedł czerwonowłosy mężczyzna ubrany na czarno., Kyuubi?!'' Nie zauważyłam nawet, kiedy zszedł mi z ramienia. Skoro się pokazał, uznałam, że lepiej będzie udawać, że go nie znam.  
- Ktoś ty? - Spytałam zdziwiona.  
- Jam przypadkowy przechodzień, który usłyszał przypadkiem, jak się ktoś wydziera. - Odparł uśmiechając się łobuzersko.  
- Kim jesteś? - Fuknęła, Koharu. - Nie opowiadaj bzdur, że Madara żyje.  
- To nie bzdury, on naprawdę żyje. Spotkałem go wtedy, ale był zmęczony walką u uciekł. - Odparł, Kyuubi bez emocji. - Wierzcie lub nie, ale jeden z założycieli Konohy, jeszcze stąpa po tym świecie. Nie zagraża już jednak wiosce. Na razie. To chyba wszystko, co chciałem powiedzieć. - Podrapał się po głowie i dosłownie wyparował.  
- Czy to on ci powiedział o wszystkim? - Spytał Homura.  
- Nie mam inne źródła.  
Odwróciłam się napięcie i wymaszerowałam na zewnątrz. Kyuubi czekał na mnie na rogu ulicy, już zmieniony w liska.  
- Co teraz?  
- Do Hokage.
Za nim ponownie wpadłam do gabinetu Trzeciego, zmusiłam się, żeby zapukać. Weszłam, kiedy odpowiedział.  
- Kaori w czym mogę ci pomóc.  
- Chce tylko spytać Hokage-sama, jak wiele masz wspólnego, z morderstwem klanu i rozkazami starszyzny.  
- Wiesz już? - Spojrzał na mnie zdumiony. - Skąd?
- Wyciągnęłam z Koharu i Homury. - Przyznałam.  
- Szkoda. - Westchnął – Itachi prosiłbym nie mówił ci nic. Ale jak już wiesz. Nie wiele miałem udziału. Kiedy dowiedziałem się o wszystkim było, już na późno. Itachi podjął decyzję. Nie miał wyboru, bo wiedział, że jeśli sam tego nie zrobi, wyślą ANBU i pomorduję wszystkich bez wyjątku. Jak widać, chciał oszczędzić brata i ciebie. Przyznam, że przydzieliłem cię do tej misji, na jego prośbę, nie chciał, żebyś się w to wplątała. Przepraszam, że nic więcej nie mogłem zrobić.  
- Nie obwiniaj się. Teraz wiem wszystko. - Odwróciłam się do drzwi.  
- Poczekaj. - Zawołał za mną – Nie mów nic Sasuke, Itachi prosił mnie, żeby nigdy się o tym nie dowiedział.  
- Dlaczego?  
- O to, to już go sama musisz zapytać. Aha, twoje rzeczy zostały przeniesione. - Podał mi klucz i małą kartkę – to klucz i adres waszego nowego mieszkania. To nie daleko. Najlepiej by było, jakbyś mieszkała na razie z Sasuke. Są dwa pokoje, więc nie powinno być problemu. Jakbyś czegoś potrzebowała, mów śmiało. Spróbuję ci jakoś wynagrodzić moją bezradność.  
- Dziękuję. - Powiedziałam z wdzięcznością i wyszłam. Trzeci zawsze był wyrozumiały, ale dopiero zdałam sobie sprawę jak bardzo.  
- I co teraz? - Zastanawiałam się idąc ulicą.  
- Myślę, że na razie powinnaś pilnować Sasuke. - Powiedział Kyuubi.
- A co z Itachim? Musze z nim porozmawiać.  
- Nie wiesz nawet gdzie on jest. Na razie zajmij się sobą, a ja wyruszę szukać jakiś informacji na jego temat. Doprowadź siebie i Sasuke do porządku. Myślę, że Itachi miał powody, by mu nic nie mówić, ani tobie.  
- Masz racje – wzruszyłam ramionami i zmusiłam do uśmiechu – Idź i rób, co masz robić, a ja spróbuję wszystko na nowo poukładać. Na razie.  

Poszłam po Sasuke i zabrałam do nowego mieszkania. Było w sam raz dla dwóch osób. Wbrew pozorom czułam się trochę winna, że nie było mnie w osadzie, kiedy to wszystko się stało. Chciałam Sasuke jakoś to wynagrodzić. Chciałam by na tyle na ile było to możliwe, powrócił nieco do normalnego życia. Po kilku dniach wznowił naukę w akademii. Pomagałam mu jak mogłam. Co jakiś czas odwiedzał mnie klon, Kyuubiego, jeśli dowiedział się czegoś ciekawego. Po Itachim jak na razie ani śladu. Skupiłam się na codzienności i żyłam z każdym nowym dniem.  


Rozdział III
Nowy początek

Minęły dwa lata. Sasuke ukończył trzeci rok nauki, więc pozostały jeszcze trzy. Nie myśleliśmy już o tym, co się stało, i jak na razie wychodziło nam to dobrze. Sasuke trenował każdego dnia, ja zresztą też. Skończyłam szesnaście lat, ale jakoś nie robiło mi to różnicy. Żyłam praktycznie jak dorosła. Zarabiałam na misjach, pracowałam też w akademii, na pół etatu, zajmując się nauką technik oraz władaniem bronią. Czułam się jednak w pewien sposób samotna. Kyuubiego nie było, miałam, co prawda Sasuke, ale zbyt otwarty to on nie był. Żył w swoim własnym świecie. Żeby wypełnić wolny czas, uczyłam się kontroli nad chakrą Kyuubiego, a kiedy to opanowałam, zaczęłam szkolić inne żywioły. Podstawowym był oczywiście ogień. Później opanowałam wiatr i w niewielkim stopniu wodę.  

Któregoś razu pod czas przeszukiwania biblioteki w jednej z ksiąg natrafiłam na wzmiankę o użytkowniku elementu kryształu. Jak na razie znano tylko jedną osobę, która opanowała te specjalne techniki. Zainteresowało mnie to i zaczęłam szukać czegoś więcej. Po niezbyt udanych poszukiwaniach postanowiłam spróbować sama dojść do tego jak tworzyć kryształ. Zajęło mi to kilka miesięcy, ale powoli nauczyłam się krystalizować różne przedmioty. Poprosiłam też Kyuubiego by poszukał coś na ten temat i przyniósł mi jakiś stary zeszyt z jego notatkami. Dzięki jego pomocy opanowałam element kryształu. Swoje umiejętności ćwiczyłam, tak, żeby nikt nie widział. Na przykład na upierdliwych muchach, które wlatywały czasem do domu. Postanowiłam na razie nikomu o tym nie mówić. Był to tak zwany mój as w rękawie. Mogłam się już skupić na pracy. No cóż moje myśli uciekały jednak często do innych spraw.  
- Sensei! - Głos wyrwał mnie z rozmyślań.  
- A przepraszam. Skończyliście już trening?  
- Tak.  
- To teraz sprawdzian. Każdy ma po trzy próby i liczy się to ile razy trafi w środek.  

Uczniowie jęknęli. Miałam ciekawą klasę. Prawie każdy miał inne podejście do nauki. Sasuke również był w tej klasie. Inni nauczyciele byli przeciwni bym go uczyła, ale pokazałam im, że nikt nie ma na moich zajęciach łatwo i wszystkich traktuję równo. Po sprawdzianie dałam im wolne i jak zwykle zaczęłam opieprzać, Naruto. Uzumaki Naruto. Syn Czwartego i Jinchuriki kyuubiego, który napadł na konohę. Jak na razie nie wiedział ani o jednym ani o drugim. Trzeci twierdził, że to dla jego bezpieczeństwa. Tak czy siak, jeśli chodzi o naukę to na wszystko miał zlew, albo się nie starał, bo mu się nie chciało. Uciekał z lekcji, no w każdym razie próbował. Wiedziałam, że ma potencjał, ale przez swoje lenistwo nie potrafił go wykorzystywać. Za karę kazałam mu zostać po lekcjach. Buntował się jak zwykle, ale dałam mu do zrozumienia, nie pierwszy raz z resztą, że jeśli nie będzie trenował, nigdy nie zostanie dobrym shinobi, a tym bardziej Hokage. Zostać Hokage było jego największym marzeniem. Po którymś tam ochrzanie w końcu wziął się do roboty.  
- Mam nadzieję, że tym razem naprawdę weźmiesz się za treningi.  
- Ossu! - Krzyknął i wybiegł.  
Westchnęłam. Byłam wykończona, bo męczyłam go aż do wieczora. Kiedy doczłapałam się do domu od razu opadłam na łóżko.  
- Wreszcie wróciłaś. - Sasuke wszedł do mojego pokoju.  
- Przepraszam, znowu musiałam zatrzymać Naruto po lekcjach. - Podniosłam się. - Mam nadzieję, że zjadłeś coś na obiad.  
- Tak. Połóż się dzisiaj wcześniej. - Poradził. - Wyglądasz jak zombie.  
- Cicho kogucie. - Odparowałam. Nazywałam go tak ze względu na sterczącą fryzurę.  
- Ty... - Spojrzał na mnie rozbawiony, co nieczęsto mu się zdarzało.
- Mniejsza z tym. - Przeciągnęłam się. - Zrobię coś do jedzenia.  

Po zjedzeniu kolacji zrobionej z tego, co pozostało w lodówce(zapomniałam iść na zakupy) wzięłam prysznic i wykończona padłam na łóżko. Rano obudził mnie hałas z ulicy. Półprzytomna i rozczochrana podeszłam do okna. Ulica była pełna ludzi, którzy kręcili się między porozstawianymi wszędzie straganami i zagrodami. Zapomniałam, że raz w miesiącu w sobotę na Targ przyjeżdżają kupcy z innych krajów. Tylko, czemu akurat w tą sobotę. Spojrzałam na zegar.  
- Kuźwa dopiero ósma – jęknęłam. Ubrałam się i poszłam obudzić Sasuke. Spał zagrzebany pod kołdrą.  
- Wstawaj Sasuke. - Odsłoniłam okno wpuszczając poranne słońce do pokoju. - Pomożesz mi.  

Spod pierzyny wydobyło się stłumione mruknięcie i na tym się skończyło.  
- Sasuke!
Nic. Zero reakcji.  
- Jak ty możesz spać przy tym hałasie. - Szarpnęłam mocno za kołdrę zwalając go z łóżka.  
- Porąbało cię! - Fuknął próbując się wyplątać.
- Nie szczekaj tylko wstawaj. Pomożesz mi w zakupach.  
- Spadaj. - Rzucił we mnie poduszką i wlazł na łóżko.  
- O nie. - Omotałam go kołdrą i zawlokłam do łazienki.  
- Jak się wyplączesz to się umyj. - Nakazałam - Idę się uczesać, a potem zrobie śniadanie.  

Zamknęłam drzwi i poszłam do pokoju rozczesywać włosy. Były wyjątkowo pokutłaszone bo zapomniałam je na noc spiąć. Przez ścianę słyszałam jak Sasuke szarpie się z kołdrą na podłodze, a potem na coś wpadł, bo słychać było trzask i jego przekleństwa. Kiedy piętnaście minut później wyszedł, nadal szarpałam się z włosami. On też miał rozczochrane.  
- Uczesz się jeszcze – rzuciłam – bo masz mega koguta na głowie.  
- A ty mopa – odparował – swoją drogą mogłabyś trochę przyciąć włosy.  
Spojrzałam w lustro.  
- Faktycznie – kruczoczarne włosy sięgały do kolan. - Dobre kilka lat ich nie ścinałam. - Itachi zawsze mówił, że w długich mi ładnie. Wraz z tym wspomnieniem, nadszedł smutek i tęsknota. Potrząsnęłam energicznie głową odpychając dołujące wspomnienia. Rozczesałam kłaki do końca i spięłam.  
- Yosha! - Krzyknęłam – Idziemy na zakupy.  
- Daj mi się uczesać – burknął Sasuke ze szczotką sterczącą we włosach.  

Dwadzieścia minut później wyszliśmy na Targ. Przeglądając listę, którą zrobiłam, kiedy Sasuke szarpał się z włosami, chodziłam między straganami kupując to, co potrzebne.  
- Ej! - Zawołał Sasuke po pół godzinie – Może ty też coś poniesiesz?  
Był zawalony torbami, a ja buszowałam po straganach.  
- Nie jęcz. Uznaj to za trening. Siła jest ważną cechą.  
- Przecież nie będę rzucał we wroga pomidorami. (Jak Ulqiorra)  
- Możesz rzodkiewkami. Jak wolisz.  
- Długo jeszcze – jęknął.  
- Jeszcze tylko krewetki.  

Kiedy kupiłam już wszystko, co trzeba, wzięłam część siatek i zanieśliśmy je do domu.  
- Dzięki za pomoc – rzuciłam rozpakowując zakupy.
- Jeśli każde zakupy z tobą tak wyglądają to ja dziękuję.  
- Rób, co chcesz, a ja idę zobaczyć, co tam jeszcze na targu mają.  

Wróciłam na Targ i zaczęłam krążyć między stoiskami. Obeszłam stargany pamiątkami, przedmiotami codziennego użytku, bronią itd. Klucząc między zagrodami wśród zwierząt gospodarczych, moją uwagę przyciągnął szarpiący się koń. Stał w małej zagrodzie, przywiązany do ogrodzenia kilkoma sznurami. Szarpał się i wierzgał wściekle na wszystkie strony. Grupka mężczyzn próbowała go uspokoić. Zawsze miałam słabość do koni, ale rodzice uważali, że zajmowanie się koniem jest zbyt czasochłonne i nie kupili mi. Pozwalali mi tylko od czasu do czasu pojeździć.  
- Pomóc? - Spytałam.  
- Jeśli potrafi pani okiełznać spanikowane zwierzę, to tak. Ale radzę uważać.  
- Proszę się odsunąć. - Powiedziałam podchodząc do zwierzęcia.  

Czarna sierść lśniła od potu. Zaczęłam uspokajać zwierze przemawiając do niego łagodnie, co podpatrzyłam w klanie Nara opiekującym się jeleniami. Właśnie tak uspokajali wystraszone zwierzęta. Koń cofnął się do tyłu, kiedy się zbliżyłam, napinając liny. W oczach widać było paniczny strach. Stanęłam przy ogrodzeniu z jabłkiem w ręku(zwinęłam ze straganu) przemawiając łagodnie. Po dziesięciu minutach zaczął się uspokajać, a po następnych dwudziestu był na tyle spokojny, że zjadł jabłko i zaczął wąchać prosząc o jeszcze. Dałam jednemu z mężczyzn pieniądze i poprosiłam o kupno kilku jabłek. Tymczasem ja, nie podnosząc wzroku zaczęłam delikatnie okrężnymi ruchami masować zwierzęciu pysk. Nakarmiłam go jeszcze kilkoma owocami i powoli odsunęłam się od niego.  
- Co to za koń? - Odwróciłam się do mężczyzn.  
- Klaczka. Mieszanka pełnej krwi angielskiej i andaluza. Hodowca ją wydał bo była tzw. Suprisem. - Zaczął handlarz - Z tego, co wiem to jest strasznie płochliwa i z tego powody facet bił ją po pysku. Spanikowała, kiedy chciałem wyciągnąć siano zza linki przy pysku, ale zrobiłem zbyt gwałtowny ruch.  
- Ile ma?  
- Rok. Dość wcześnie ją sprzedał, bo uznał, że nie warto tracić czasu na szkolenie takiego konia.  
- Rok? - Przyjrzałam się klaczce – Przecież w takim wieku nie można odstawiać źrebaka od matki. Czym ją karmicie?  
- Mlekiem i owocami.  

Przyglądałam się drzemiącemu zwierzęciu w zamyśleniu. Szkoda takiego konia. Na pewno ma potencjał, który na pewno się zmarnuje, jeśli się nikt nim porządnie nie zajmie, a zwłaszcza za wcześnie zabierając matce. Powoli obeszłam zagrodę. Długie nogi i nie za krótki grzbiet. Dobrze umięśniona szyja, wygięta w łuk. Duże oczy świadczyły o inteligencji, a duże uszy mówiły, że jest z natury ufna i chętna do współpracy. Jedyną wadą była tylko strachliwość, którą pogłębiło bicie po pysku.  
- Ile za nią pan chcesz? - Spytałam.  
- Chce ją pani kupić?! - Patrzył na mnie z niedowierzaniem.  
- Tak. Szkoda marnować taki talent.  
- Zna się pani na koniach.  
- E tam naczytałam się książek. To ile?  

Prawda jest taka, kiedy uczyłam się technik medycznych i siedziałam godzinami w bibliotece czytała nie tylko książki z tym związane.  
- Właściwie, to nie ustaliłem ceny, sam sobie z nią poradzić nie mogłem i szukałem dobrego domu. Za źrebaka....3000?
- Może być. - (Raz się żyje)Wręczyłam handlarzowi pieniądze i powoli podeszłam do klaczy. Delikatnie poodcinałam linki zostawiając tylko jedną. Mężczyzna otworzył bramę i wyprowadziłam konia. Ruszyłam w kierunku dzielnicy, gdzie zamieszkiwał klan Nara. Ich domy znajdowały się blisko lasu. Podeszłam od strony zagród, gdzie stały młode jelenie i sarny. W pobliżu stał mężczyzna wsypując paszę dla zwierząt do żłobów.  
- Shikaku-san. - Zawołałam.  
Obrócił się i uśmiechnął na mój widok. Nara Shikaku był ojcem, Shikamaru, którego uczyłam.  
- Kaori. - Przywitał mnie. - Co tu robisz tak wcześnie? I co to za koń?  
Spojrzał na rozglądającą się nerwowo klacz.  
- A kupiłam ja na targu. - Wyjaśniłam, po czym spojrzałam na niego błagalnie. - Znajdzie się jakaś pusta zagroda?  
- Masz szczęście. - Uśmiechnął się – kilka dni temu wpuściliśmy do lasu młode jelenie, więc mamy jedną wolną. Chodź za mną.  

Zaprowadził mnie na tyły do dużego wybiegu. Otworzył bramę, a ja wprowadziłam klacz i puściłam luzem. Odbiegła kawałek rozglądając się niespokojnie. Obiegłam wybieg wzrokiem i zauważyłam, że z boku ogrodzenia jest wejście do okrągłej zagrody.  
- Jak duża jest ta zagroda. - Spytałam, skinieniem głowy wskazując, o co mi chodzi.  
- Dwadzieścia metrów średnicy.  
Idealnie.  
- Przyjdę do niej jutro, jak się zadomowi. - Powiedziałam – Chyba, że mogę jakoś pomóc, w zamian za opiekę nad nią.  
Klaczka chodziła po wybiegu, obwąchując wszystko.  
- Na razie nie, ale jakbyś przychodziła rano, żeby nakarmić jelenie, a potem wieczorem to by było fajnie. W jakie dni nie uczysz w akademii?  
- We wtorki i czwartki, ale tak myślę, czy by nie wziąć urlopu na miesiąc, rok się niedawno zaczął, więc wiele nie stracą. Pogadam z Trzecim. Do widzenia i dziękuję za pomoc.  

Ruszyłam do Hokage z zacieszem na twarzy, a jeszcze większym wróciłam do domu, kiedy zgodził się na urlop.  
- Z czego rżysz? - Spytał, Sasuke, kiedy weszłam.  
Powiedziałam mu o wszystkim.  
- Konia?! Nie mogłaś sobie wziąć psa, albo kota.  
- To pierwsze, koń potrafi być bardziej lojalny, niż kot i pies razem wzięte. - Wyjaśniłam – Zresztą to mój koń. Jak chcesz to sobie kup psa.  
- Już nie o to chodzi, ale musiałaś wziąć urlop w takim momencie. - Spojrzał na mnie z wyrzutem. - Jak się Naruto teraz rozwydrzy, to Se później z nim nie poradzisz.  
- O to się nie martw. - Uśmiechnęłam się – Iruka nie jest tak pobłażliwy jak ja.  
- Iruka-sensei? Czemu on?  
- Bo nikt inny nie chciał. - Wzruszyłam ramionami. - Dobra idę do biblioteki dowiedzieć się, co nieco. Mam na oku kilka książek, więc może jeszcze coś kupię. Kupić ci coś?  
- Nie dzięki.  
- Jak chcesz?

Poszłam do biblioteki. Szukając książki o koniach natknęłam się na książkę, , Inne zastosowania medycznego ninjutsu'' co odciągnęło moją uwagę. Opisywali tam różnie ciekawe zastosowania. Szczególnie zaciekawiła mnie zmiana wyglądu. Spisałam autora i tytuł, po czym wróciłam do szukania czegoś o koniach. Spisałam najciekawsze tytuły i poszłam do księgarni. Udało mi się kupić wszystko, więc wróciłam do domu by zacząć czytać.  

Następnego dnia, wstałam wcześnie. Jak prosił Shikaku-san pomogłam im nakarmić jelenie, a potem zajęłam się klaczą. Prawdę mówiąc nie wiedziałam od czego zacząć. Z relacji członków klanu Nara, klacz nie pozwalała nikomu się do siebie zbliżyć, a tym bardziej dotknąć pyska. Wsypałam paszę do wiadra, wzięłam drugie z wodą i butelkę z mlekiem na wszelki wypadek i weszłam na wybieg. Koń łypnął na mnie nerwowo i położył uszy po sobie. Ze spuszczonym wzrokiem podeszłam na środek wybiegu. Postawiłam wiadra, odeszłam kawałek i usiadłam na ziemi. Przez pewien czas klaczka krążyła wokół mnie i wiadra, po czym ostrożnie zbliżyła się do wiadra. Powąchała tylko zawartość i nic nie tknęła. Wyciągnęłam do przodu rękę z butelką i czekałam aż podejdzie. Zwabił ją zapach ciepłego mleka. Siedziałam nieruchomo jak posąg. Czekając na reakcje, myślałam o tym czego dowiedziałam się z przeczytanej książki. Próbowałam wszystko uporządkować i zaplanować kolejny krok w zależności od reakcji konia. Wypiła wszystko i odbiegła na bezpieczną odległość, łypiąc na mnie niespokojnie. Wstałam powoli, zabrałam wiadro paszy i wyszłam z wybiegu nie patrząc w jej kierunku. Usiadłam na sianie pod ścianą budynku obserwując klacz. Zastanawiałam się co dalej. Wczoraj pozwoliłam mi się prowadzić, a dzisiaj nawet nie podeszła. Nie chciałam zmarnować urlopu, nie po to go wzięłam. Za zgodą Shikaku podstawiłam ją do karmiącej sarny z młodym. Musiała pić mleko by utworzyć odporność. Poszłam do domu po książkę, wróciłam, usiadłam na środku wybiegu z siatką jabłek i zaczęłam czytać. Celem tego siedzenia było przyzwyczajenie zwierzęcia do mojej osoby, a jabłka miały zachęcić.  

Przez pierwsze pięć godzin, klacz trzymała się z daleka. Po pewnym czasie zaczęła zbliżać się wzdłuż ogrodzenia. Tyłek bolał mnie już od nieustannego siedzenia, ale nie robiłam nic oprócz przewracania stron w książce. Klacz zatrzymała się i zaczęła mnie obserwować. Bez wahania wzięłam jedno z jabłek i zaczęłam jeść. Stała jakieś dwadzieścia metrów ode mnie i patrzyła z postawionymi uszami. Jest ciekawa. To już coś. Gryząc jabłko i wertując książkę czekałam co zrobi dalej. Po pół godz

Furijiago

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 11842 słów i 64662 znaków.

2 komentarze

 
  • Użytkownik żniwiarz

    kiedy następne???

    10 gru 2011

  • Użytkownik Temari.

    Bardzo ciekawe opowiadanie ,czekam na więcej! :)

    30 paź 2011