Moja operacja

Moja operacja  

     Jak miałam czternaście lat to mama wciąż, prosiła lekarza o USG dla mnie, jak w końcu dał to powiedział:
— Tam i tak nic nie będzie!
Okazało się zupełnie coś innego, bo znaleźli torbiel wielkości głowy dziecka, że muszę natychmiast być operowana.
Mój świat, jak domek z kart legł w gruzach, gdy to usłyszałam. Zaczęłam w domu mamie ryczeć, że nie chce iść na operację no i tak się stało nie poszłam na nią wtedy.  
Miałyśmy jechać do Mielna na turnus, a lekarze koniecznie chcieli mnie operować mama powiedziała nie, bo ja jej wciąż płakałam. W końcu i tak do niej doszło, a nastąpiło to piętnastego lutego dwa tysiące drugiego roku.  
Akurat byłam w Ustce w Pomorzu kocham morze i długie spacery brzegiem morza i zbierać bursztyny.  
Czternastego lutego były to Walentynki rano ćwiczyłam na takim urządzeniu, co się nazywa ławeczka mama też była na sali gimnastycznej. Wieczorem poszłyśmy na bal i trochę tam potańczyłam tego dnia świetnie się czułam, że mogłabym góry przenosić.  
Następnego dnia zaczęło się moje prawdziwe piekło. Od samego rana potwornie bolał mnie brzuch na żółto i pomarańczowo rzygałam. Mama, jak to zobaczyła to od razu pobiegła do recepcji, gdzie kazała wezwać pogotowie.
Przyjechał tak głupio mądry lekarz, że coś okropnego w ogóle mnie nie chciał zabrać do szpitala mówiąc, że coś zjadła. Ale, w końcu mnie wzięli do szpitala, bo rzygałam i mdlałam z potwornego bólu cały korytarz i pogotowie im zarzygałam w kolorach tęczy.  
Tam zrobili jeszcze raz USG i o kazało się, że mam prawe przydatki całkiem skręcone i prawie dostałam zapalenia otrzewnej miałam, już podrażnienie otrzewnej najpierw trafiłam na oddział, po dziesięciu minutach pojechałam na stół operacyjny nie było czasu już na nic, bo bym umarła!!!
Operację miałam o jedenastej pięćdziesiąt i trwała dwie godziny pamiętam, że obudziłam się w bardzo jasnej izbie, że mnie aż w oczy raziło. W pewnym momencie przywieźli łóżko i kazali mi się z tego, na którym się znajdowałam przesunąć na nie.  
— Boli mnie brzuch i się boje – odparłam.
Jakoś się na nie przedostała, ale za wysoko podeszłam i się w głowę uderzyłam. I trafiłam na salę, gdzie były dwie panie, które nie miały ze mną lekkiego życia. Wciąż ryczałam, jakby mnie coś opętało.
— Ja chcę do domu.
Jedzenie w tym szpitalu było okropne, bo to był szpital, który wcale nie miła kuchni a jedzenie przywozili aż ze Słupska to zanim jedzenie dojechało do Usteckiego szpitala było, już całkiem zimne a mięso i ziemniaki były tak twarde, że czasem miałam wrażenie, że zamiast mięsa jem podeszwę od buta.  
Wtedy tak bardzo się bałam, a jestem już po niej szesnaście lat.

Margerita

opublikowała opowiadanie w kategorii inne, użyła 543 słów i 2815 znaków, zaktualizowała 12 gru 2018.

1 komentarz

 
  • AnonimS

    Bardzo osobiste.  Balansowanie na krawędzi.   A co do zimnego jedzenia w szpitalach.  Jak leżałem w Warszawie  w szpitalu to nie tylko było zimne ale i obrzydliwe  smakowo. Do tego stopnia że nikt nie chciał mojej porcji  a na sali leżało 11 facetów.  Jak zwykle zestaw na tak.  Pozdrawiam

    1 gru 2018

  • Margerita

    @AnonimS  
    dziękuję

    1 gru 2018