Hogwart Dziś - Ulica Pokątna [2]

Hogwart Dziś - Ulica Pokątna [2]Końcówka sierpnia była słoneczna, ale na szczęście niezbyt upalna, co czyniło przebywanie na zewnątrz naprawdę przyjemnym. Will wstał dość wcześnie jak na wakacyjny dzień, gdyż nie było nawet dziewiątej. Od momentu przebudzenia na jego twarzy widniał szeroki uśmiech, który bez wątpienia charakteryzował osobę szczęśliwą. Tak, to właśnie dziś miał udać się na ulicę Pokątną, by zrobić swoje pierwsze magiczne zakupy, czyli wszystko co potrzebne na pierwszym roku nauki w Hogwarcie. Ubrał się szybko i zbiegł na dół. Wszedł do kuchni, gdzie mama, o dziwo również ubrana i wyszykowana kończyła śniadanie.  
- Hej mamo! – przywitał się radośnie i zasiadł przy stole, przyciągając do siebie talerz z kanapkami.
- Cześć synku. – odrzekła z uśmiechem młoda kobieta, przyglądając się szczęśliwemu chłopcu. – Jak widzę, humor dopisuje?
- No pefnie – przytaknął z pełną buzią i dopiero po chwili wszystko przełknął. – Ty też się tak cieszyłaś z pierwszej wizyty w tych sklepach? – zapytał podekscytowany, zerkając na rodzicielkę.
- Oczywiście że tak. Kto by się nie cieszył? – roześmiała się dopijając kawę. – Jak będziesz gotowy, to daj mi znać. Po drodze zabierzemy Gabe’a, bo jego mama niestety miała pilne wezwanie w Mungu. – poinformowała i poszła do swojego gabinetu.
Wspomniany chłopiec był najlepszym przyjacielem Willa, więc nie mógł się nie ucieszyć. Miał tylko nadzieję, że w szkole trafią do tego samego domu. Wiele o tym rozmawiali i stwierdzili, że inny przydział ich nie rozdzieli, jednak wspólny byłby najlepszym rozwiązaniem. Zjadł w miarę szybko i poszedł na korytarz ubrać buty.  
- Mamo, jestem gotowy! – krzyknął na tyle głośno, by go usłyszała i stanął gotowy przy drzwiach.
Natalie przyszła po kilkunastu sekundach i wsunęła nogi w różowo-białe skejty. Syn przyjrzał się jej. Rzadko kiedy widywał ją w tak nieoficjalnym, luźnym stroju. Dostrzegła jego zaskoczone spojrzenie.
- Myślisz że jak mam trzydzieści lat, to nie mogę ubrać się normalnie? – uśmiechnęła się i wygoniła go z domu. – Przecież nie będę szła przez pół Londynu w czarodziejskim kapeluszu, a dobrze wiesz że ciężko będzie zaparkować w centrum.
Pokiwał głową ze zrozumieniem i wsiadł do samochodu. Mama zajęła miejsce za kierownicą i ruszyli do centrum, na Charing Cross Road. Po drodze zatrzymali się jeszcze przy Sutherland Ave, by zgarnąć Gabe’a.
*
Po kilku minutach spaceru dotarli do Dziurawego Kotła, a przez jego zaplecze przeszli na ulicę Pokątną. Chłopcy z zachwytem obserwowali rozstępujące się przed nimi cegły. Mimo że przez całe dzieciństwo byli świadkami czarów, efekt wywołał niezłe wrażenie. Natalie dała synowi jego listę zakupów i powtórzyła po raz kolejny by jej nie zgubił. Otrzymał również małą sakiewkę pełną monet, której miał pilnować jak oka w głowie. Obaj nie łudzili się nawet, że dostaną klucze do skrytek rodziców w Banku Gringotta, widocznym przy końcu ulicy. Kobieta udała się na własne zakupy, oczywiście głównie związane z modą. Gabe usłyszał te same przykazania w domu, więc wraz z Willem ruszyli wzdłuż sklepów, przeciskając się przez tłumy czarodziejów w przeróżnym wieku i wypatrując interesujących ich szyldów. Po obejrzeniu kilku witryn zauważyli sklep rodziny Ollivanderów, więc weszli do środka nie mogąc się już doczekać swoich własnych różdżek. Biznes był teraz prowadzony przez syna Garricka, Marka.
- Witajcie, witajcie! – przywitał ich energicznie i uścisnął dłonie lekko speszonych chłopców. Dbał o swój interes i lubił od początku zrobić dobre wrażenie na kliencie, choćby przez ciepłe powitanie.
- Ee...Dzień dobry. – odpowiedzieli nieśmiało, rozglądając się po regałach pełnych pudełek. Nigdy w życiu nie widzieli tylu różdżek w jednym miejscu. A gdzieś wśród nich czekały te dwie przeznaczone właśnie im. – Chcielibyśmy kupić różdżki. – powiedział Will, patrząc na sprzedawcę.
- No oczywiście że tak, a cóż by innego? – zaśmiał się przyjaźnie i zaczął przyglądać się swojej kolekcji, jakby w głowie analizując jej zawartość.  
W końcu wyciągnął jedno z pudełek z najniższej półki i położył na starym, dębowym stole. Ostrożnie wyjął różdżkę i podał chłopcu. Will wziął ją w dłoń, ale nic wyjątkowego się nie stało. Potrząsnął nią niepewnie, czym spowodował zniknięcie pióra z biurka.
- Nic się nie stało. – roześmiał się mężczyzna, widząc zakłopotanie na twarzy chłopca. – Uwierz, że nie takie rzeczy już się działy. – odebrał od niego różdżkę i odłożył na bok.
Po krótkim namyśle, gdy zdawał się być w zupełnie innym świecie, wspiął się na drabinę i zdjął z jednej z górnych półek brązowe pudełko. Wrócił do swoich młodych klientów i wręczył, nieco dłuższą od poprzedniej różdżkę, Willowi. Tym razem chłopiec poczuł coś dziwnego. Ciężko było mu jednoznacznie określić co to takiego, ale jakby po jego ciele rozlewało się ciepło bijące od prawej dłoni. Moc? Może tak się to właśnie odczuwa. Ollivander przyglądał mu się zadowolony.
- Tak, ta na pewno jest perfekcyjna. – stwierdził chowając ją do pudełka i podając je chłopcu. – Wiąz z włosem jednorożca, 11 i pół cala, sztywna. – określił ją bez żadnego zawahania i przyjął od niego zapłatę. – Teraz kolej na Ciebie. – powiedział zwracając swój wzrok na Gabe’a, który z zazdrością przyglądał się zachwyconemu przyjacielowi.
*
Zaledwie pięć minut później wyszli ze sklepu, gdyż pierwsza zaproponowana różdżka okazała się strzałem w dziesiątkę. (Wierzba z włóknem smoczego serca, 11 cali, giętka). Udali się więc do Esów i Floresów, by zakupić podręczniki. Weszli do zatłoczonego wnętrza, gdzie czworo sprzedawców uwijało się w niesamowitym tempie, a mimo to klientów nie ubywało. Stanęli w długiej kolejce. Przed nimi stały dwie dziewczynki, które zdawały się mieć identyczne włosy i taki sam wzrost. Wrażenie, że są to bliźniaczki potwierdziło się, gdy odwróciły się w ich stronę. Uśmiechnęły się również identycznie.
- Hej chłopaki, jesteście z pierwszej klasy? – zapytała jedna z nich, lustrując ich wzrokiem.
- Tak – tym razem to Gabe był szybszy i nawiązał rozmowę. – Co już kupiłyście? – zaciekawił się, zapominając najpierw dowiedzieć się jak mają na imię.
Zachichotały słodko i pokazały swoje torby. – Jak widzicie, na razie mamy tylko różdżki, więc możemy zrobić razem resztę zakupów jeśli chcecie. – zaproponowała druga.
- Pewnie, bardzo chętnie. – uśmiechnął się Will i postanowił naprawić błąd kumpla. – Jak macie na imię? – już zaczął się zastanawiać jak je w ogóle rozpozna, ale szybko dostrzegł drobną różnicę. Jedna z nich miała sporą grzywkę, natomiast druga odsłonięte czoło, zapewne przy pomocy wsuwki.
- Ja jestem Julie – przedstawiła się ta pierwsza. – A ja Lily – zdradziła swoje imię druga, ta bez grzywki.
- Miło nam was poznać. Ja jestem Will – odparł i wskazał na kolegę. – A to Gabe. Przyjaźnimy się od wielu lat i teraz wspólnie idziemy do Hogwartu – wyjaśnił.
- Trochę tutaj jeszcze postoimy – westchnęła Lily. – Gdybyście nie przyszli, to zanudziłybyśmy się na śmierć. – uśmiechnęła się, pokazując białe ząbki.
- Cała przyjemność po naszej stronie – stwierdził Gabe, po czym temat ich rozmowy zszedł na zbliżającą się naukę w Hogwarcie.

Marzyciel

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 1368 słów i 7725 znaków.

4 komentarze

 
  • Karou

    czyżby krukoni?

    14 maj 2014

  • Marzyciel

    Oczywistym jest, że skieruję ich do jednego! :D
    A jakiego - widać to po moim awatarze ;)

    13 maj 2014

  • Karou

    jestem ciekawa do jakiego domu trafią :D

    13 maj 2014

  • Lilith

    No no... Nie zawiodłam się :) Świetnie ^^

    13 maj 2014