Hogwart Dziś - Ceremonia Przydziału [4]

Hogwart Dziś - Ceremonia Przydziału [4]Teraz kolejne części raczej nie będą pojawiać się regularnie :c
W większości pisane między 1.30 a 3.45, więc mimo wszystko nie gwarantuję 100% poprawności :)
-----------------------------------------------------------------------------------
Gdy za oknami już zmierzchało, a wnętrze rozjaśniały stare lampy, wszyscy poczuli że pociąg zwalnia. Próby chłopaków, by odkryć położenie zamku, nie powiodły się. Uderzanie dłońmi w telefony i złowrogie słowa nic nie pomogły. Kilkanaście kilometrów temu, pozycje w programach nawigacyjnych zupełnie oszalały. Dziewczyny śmiały się, widząc ich marne wysiłki.
- Naprawdę myśleliście, że tak po prostu to sprawdzicie? – zapytała Lily, gdy już się opanowały i na ich twarzach pozostały jedynie lekkie uśmiechy. – Przecież to oczywiste...Na pewno próbowało tego już wielu przed wami.  
- Może masz rację. To było strasznie naiwne. – Will schował swój telefon do kieszeni i popatrzył na kumpla ze zrezygnowaną miną. – No cóż. Przynajmniej wiemy, że jesteśmy baaardzo daleko na północy. Szkocja, pagórki i te sprawy. To już coś. – uśmiechnął się mimo wszystko. – Ciekawe czy będzie tutaj działał Internet. I jak ma się sprawa z zasięgiem w tych murach. Domyślam się, że na lekcji eliksirów sobie nie poesemesujemy, ale w wieżach powinno być dobrze. No i na błoniach, to przeważnie odkryty teren z tego co słyszałem. – popatrzył na resztę. Dziewczyny chowały pozostałe cukierki do swoich torebek, a Gabe w końcu również się poddał i schował smarftona do kieszeni.
- Że też im się chciało zagłuszać ten sygnał z satelitów. – skrzywił się, a bliźniaczki popatrzyły na niego, nie do końca rozumiejąc o czym mówi. – Co za różnica czy uczniowie znają dokładne położenie zamku czy nie? – zapytał sam siebie.
- Jaki sygnał? – zaciekawiła się Julie. Obie na chwilę porzuciły swoją czynność, by dowiedzieć się o co chodzi.
- No...Na niebie lata kilkanaście satelitów. – rzekł z nieco przesadzoną miną wszechwiedzącego naukowca. – Gdy masz odpowiedni odbiornik albo nowy telefon, to możesz za jego pomocą odebrać sygnał i określić prawie idealnie swoją pozycję na mapie. – wytłumaczył prostymi słowami, mniej więcej tak jak ojciec jemu, gdy kiedyś podczas jazdy, dopytywał się jak działa ich samochodowa nawigacja.
Dziewczyny dość szybko ogarnęły tą informację. To dobrze wróżyło na przyszłość, bo obaj chłopcy poznali się tak dobrze właśnie dzięki zamiłowaniu do wszelakiej technologii. A skoro ich nowe znajome pojęły słowa Gabe’a, to jak najbardziej nadawały się na kompanki.
- W sumie to dość logiczne. Nigdy nie zastanawiałyśmy się jak to działa. – przyznała Lily. – Czemu nie można po prostu ustawić w telefonie jakiegoś miejsca na mapie i potem on sam policzy ile się przeszło? – popatrzyła na chłopców.
Gabe wzruszył ramionami, lecz Will poczytał więcej w tym temacie. – Przede wszystkim, może dałoby się tak zrobić...Ale przecież telefon nie wie w jakim kierunku idzie właściciel. I to by działało jedynie na piechotę, bo każdy krok musi być zarejestrowany. W pojeździe nic byśmy nie wyliczyli. – skrzywił się. – Dlatego liczyłem na odczytanie pozycji GPS. W tej sytuacji jesteśmy w kropce. – przyznał się do kompletnej porażki.
Na pewno za rok wymyślisz coś lepszego. Pomogę Ci. – zaproponowała Julie, uśmiechając się uprzejmie i wskazała na kufry nad ich głowami. – Trzeba to pozdejmować, bo chyba już jesteśmy w Hogsmeade. – spojrzała za okno, gdzie powoli przesuwały się stare budynki.
Rzeczywiście. Pomyślcie jak blisko naszego wymarzonego zamku. – Gabe przyłożył twarz do szyby, jednak stacja kolejowa była położona w lesie i na nic nie zdały się takie próby. – Wygląda na to, że jeszcze trochę poczekamy nim go zobaczymy. – mruknął niepocieszony i razem z przyjacielem zdjęli cztery kufry z półek. Odsapnęli i wyszli na korytarz, gdzie zebrała się już większość uczniów, zarówno tych przyszłych jak i starszych. Ciągnąc za sobą bagaże, udali się do najbliższych drzwi i po chwili stali już na świeżym powietrzu. Zdecydowanie nie byli blisko cywilizacji. W rodzinnym mieście Willa ciężko było nawet stwierdzić czy oddycha spalinami czy nie, ale teraz znów poczuł prawdziwy zapach natury, nieprzesiąknięty miejskimi truciznami. Kilkanaście kilometrów to za mało, by powietrze było czyste. A tutaj? Kompletna izolacja od świata. Pośrodku szkockiego pustkowia. Wyciągnął smartfona z kieszeni.
- To było do przewidzenia. – pokazał przyjaciołom krzyżyk przy ikonce zasięgu. – Błonie są znacznie wyżej niż Hogsmeade, a wieże już tym bardziej. – uspokoił ich, widząc zaniepokojone miny. – Jestem pewien że tam jest zasięg. Zresztą inaczej nie bawiliby się w te pozwolenia na telefony, gdyby nie można było się skontaktować. – uśmiechnął się.
Ustawili się niezbyt rozsądnie, zaraz przy drzwiach, więc chwilę później fala uczniów zabrała ich w stronę końca peronu. Mimo tłumu wokół nich, od razu dostrzegli wysokiego i szerokiego mężczyznę. Był po prostu wielki, albo oni tacy mali. Skojarzenie ze stereotypowym drwalem było natychmiastowe. Wąsaty jegomość zajmował się faktycznie tą profesją, jednak znalazł się tutaj nieprzypadkowo. Oprócz tego był gajowym w Hogwarcie. Niestety, rodzice nic im nie zdradzili o tym człowieku, bo skończyli szkołę przed jego przybyciem.
- WSZYSCY PIERWSZOROCZNIACY DO MNIE! – zagrzmiał potężnym, niskim głosem, który zapewne wprawiał w drżenie wszystkie szyby w okolicy. Dziewczyny drgnęły z zaskoczenia i z lekkim niezadowoleniem wpatrywały się w niego. W trosce o swój słuch, postanowili na razie stanąć kilka metrów od gajowego, który zawołał jeszcze kilka razy. W końcu, gdy zebrała się chyba cała grupa najmłodszych osób, zniżył głos.
- Witajcie w Hogwarcie. No prawie. – roześmiał się naprawdę sympatycznie i kontynuował swoją przemowę. – Na razie znajdujemy się w Hogsmeade, co zapewne większość wie dzięki uprzejmości Waszych drogich rodziców. – odchrząknął, zastanawiając się co powiedzieć. – Wioska ta, jest jedyną w pełni zamieszkaną przez czarodziejów w całej Wielkiej Brytanii. Będziecie mogli ją odwiedzić na trzecim roku nauki i będzie nagrodą za dobre wyniki i tak dalej. – machnął ręką, bagatelizując te sprawy. – My jednak nie będziemy teraz o tym gadać, bo jedzonko czeka... to znaczy Ceremonia Przydziału – zreflektował się szybko, choć po grupce przeszedł cichy chichot. – Zaprowadzę was na brzeg jeziora, skąd przepłyniemy do zamku. To stara tradycja, jedna z wielu w tej szkole. – poinformował i ruszył do przodu. Jego kroki były znacznie dłuższe niż jedenastolatków, więc prawie truchtali za gajowym. Gdy wyszli z lasu, ich oczom ukazał się zapierający dech w piersiach widok. Ogromny zamek, wznoszący się na skałach ponad taflą jeziora, w której odbijały się światła z okien.
- Nie stoimy, tylko wsiadamy. – popędził ich, wskazując stare, drewniane łodzie. – Na podziwianie będziecie mieli siedem lat. Nie mówię że jeszcze wam się to znudzi, bo dla mnie, Hogwart zawsze był miejscem ciekawym i pełnym tajemnic. – widział, że zachwyt na ich buziach stał się jeszcze większy.
Gdy wszyscy już usiedli, chwycił wiosła i odbił od brzegu. Pozostałe łodzie w niewyjaśniony sposób podążyły za pierwszą. Młodzi czarodzieje i czarownice nie odrywali wzroku od budowli, która wkrótce stanie się ich domem na cały rok szkolny. W kilka minut dopłynęli na drugą stronę, do małej jaskini. Osiem łodzi zatrzymało się delikatnie przy płaskiej skale.
- Uważajcie, bo jest ślisko. – ostrzegł ich gajowy. – Już wielu zaliczyło tutaj nieprzymusową kąpiel. – przyglądał się gramolącym na ląd uczniom. Gdy wszyscy byli gotowi, machnął ręką, by ponownie podążyli za nim. – Teraz przejdziemy jednym z dość dobrze ukrytych tajnych tuneli. Gdybyście byli z drugiej strony i nie wiedzieli że gdzieś tutaj można wejść, to na pewno w takiej niewiedzy byście pozostali. - zapewnił ich, a nikt nie miał nawet zamiaru zaprzeczyć, bo tak zapewne było.
Willowi i Gabe’owi zaświeciły się oczy, na wspomnienie o wielu tajnych przejściach. Czyli naprawdę istniały! Szkoda że nikt nie chciał im w domu zdradzić, gdzie się znajdują, ale podobno frajda z odkrywania ich samemu jest największa. Na pewno nie będą narzekać na nudę w weekendy. Mężczyzna wyprowadził ich na błonia. Wyjście było tak dobrze zamaskowane roślinnością, że faktycznie nikt by na to nie wpadł. Przeszli kilkadziesiąt kroków, a ich oczom ukazały się ogromne, wysokie na kilkanaście metrów drzwi frontowe. Jedno skrzydło było uchylone, jakby czekając na ich przybycie. Gajowy wskazał gestem, by weszli. Nie trzeba było im dwa razy powtarzać, więc raz dwa wszyscy byli w środku. W ich stronę ruszyła sędziwa kobieta, która samym wyglądem budziła respekt. Luźna grupa bez słowa ustawiła się w dwuszeregu.
- Witajcie kochani. – mimo takiego określenia, w jej głosie ciężko było wyczuć ciepło. – Może część z was o mnie słyszała, jednak wypada się przedstawić. – mówiła to wszystko jakby z pamięci, bez choćby odrobiny emocji. – Jestem Sophia Collins, wicedyrektor tejże szkoły. – popatrzyła po radosnych twarzach. – Zapewne nie możecie się już doczekać własnego przydziału, także możemy udać się do Wielkiej Sali. – oznajmiła i skierowała się na prawo od głównych drzwi, skąd na pierwszoroczniaków patrzyły setki uczniów.
Nastąpiły małe przetasowania w ustawieniu, gdyż Ci wystraszeni uciekli na koniec a co dzielniejsi pozostali z przodu. Pierwszą dwójkę stanowiła jakaś nieznana na razie Willowi dwójka przyjaciół. Następnie on z Julie, za nimi Gabe i Lily. Reszta niekoniecznie chciała utworzyć takie pary, zresztą nie było już na to czasu. Szybkim krokiem wpadli do jadalni, czując na sobie wciąż spojrzenia całej szkolnej społeczności. Każdy przecież chciał wiedzieć, kto z tych młodych czarodziejów i czarownic trafi do ich domu. Stanęli w pewnej odległości od podwyższenia, na którym został ustawiony drewniany stołek. Na nim zaś spoczywała stara, skórzana, czarodziejska tiara. Dokładnie taka, jak mogli sobie ją wyobrazić Mugole. Nagle czubek uniósł się ku górze, a rąbek kapelusza rozchylił.

"Oto jesteście młodzieży,  
każde z Was dziś wierzy,  
Że przydział swój dostanie,  
nim nastanie świtanie.

Sprawa to jednak nieprosta,  
a chwila bardzo wzniosła,  
Jest wszak dosyć trudno,  
obdarować domy po równo.

Wolę mi swoją powierzcie,  
prośby do mnie wznieście,  
A nim się obejrzycie,  
do właściwego domu traficie.”

Na Sali rozległy się gromkie brawa. Pani Collins podniosła Tiarę Przydziału, która zaraz miała ogłosić te wyczekiwane z niecierpliwością informacje. W drugiej dłoni trzymała pergamin z listą nowych uczniów.
- Adams, Sarah – rozległo się, a wszyscy momentalnie ucichli, by dowiedzieć się gdzie trafi drobna blondynka. Jako że była pierwsza, było jej zdecydowanie najtrudniej. Później wystarczyło tylko ją naśladować. Na trzęsących się nóżkach podeszła do stołka i usiadła. Gdy Tiara dotknęła czubka jej głowy, dziewczynka cicho pisnęła, jakby bojąc się tego co zaraz nastąpi.
- HUFFLEPUFF! – brzmiał werdykt, a przy żółtym stole rozległy się krzyki i oklaski. Sarah szybko odbiegła i wciąż roztrzęsiona usiadła wśród gratulujących jej Puchonów.
Następnie wywołany został Simon Bell, który zasilił szeregi Ślizgonów. Nie wyglądał na do końca zadowolonego z takiej decyzji.
- Brown, William – Gabe klepnął przyjaciela w ramię, by dodać mu otuchy. Choć Will był pewien, że trafi pod skrzydła orła*, lekki strach wciąż wypełniał jego ciało. Dzielnie jednak wyszedł przed szereg i zasiadł na stołku. Tiara opadła na jego poczochrane włosy.
- Kolejny, co? – pomruk kapelusza był chyba słyszany tylko przez niego. – Chłopcze, przecież nie mogę przydzielić Cię nigdzie indziej... Chyba że chcesz?
"Oczywiście, że nie chcę. Wiem gdzie jest moje miejsce” pomyślał i momentalnie do jego uszu dotarło...
- RAVENCLAW!
Will uśmiechnął się szeroko do trzymającego kciuki Gabe’a, po czym z ogromną radością dopadł stołu Krukonów i przywitał się z najbliżej siedzącymi uczniami, jakby znali się od lat. Czuł się tak szczęśliwy jak jeszcze nigdy. I dumnie, że także zasłużył na ten dom. Ale czy to faktycznie o to chodzi? Przecież na każdy zasługuje się tak samo. Nie miał jednak czasu na takie rozmyślania, bo już bił brawo dla kolejnej uczennicy, nowej Puchonki. Kilka osób później, z których żadna nie usiadła obok Willa, przyszła kolej na Julie. W sumie, skoro na razie tylko on tutaj trafił, to jest większa szansa dla przyjaciół. Ale wciąż było tam ze dwadzieścia pięć osób, więc trzeba trzymać kciuki. Kilka sekund później, roześmiana od ucha do ucha dziewczyna rzuciła się prosto w objęcia zachwyconego chłopaka.
- Wiedziałem że się uda. – zbagatelizował, choć tak naprawdę każde z ich czwórki denerwowało się o ewentualne rozdzielenie.
Ucałowała go mocno w policzek. – Według Tiary, wybór był tak oczywisty, że nawet nie musiała się zastanawiać. – uśmiech nie schodził z jej twarzy. Zarumieniła się leciutko i puściła Willa, by usiąść obok. Ledwo to zrobiła, a Lily już przybiła jej piątkę i wtuliła w oszołomionego tymi czułościami chłopaka. Nie przywykł do takiej bliskości z innymi niż jego siostrzyczka, ale nie było na co narzekać. Usiedli i mocno kibicowali ostatniemu z ich paczki. Zostało zaledwie dziesięciu uczniów, gdy padło jego nazwisko. Will pomachał mu, żeby wiedział że są z nim. Okrzyk radości Willa, połączony z piskami bliźniaczek przebił chyba pozostałych Krukonów. Gabe, wyściskany przez dziewczyny, usiadł między nimi a przyjacielem.
- Stary, lepiej po prostu nie mogło być! – mówił podekscytowany. – Przecież to wymarzony scenariusz. Będziemy mogli wszystko razem robić. Zajęcia, pokój wspólny, zadania, kibicowanie. – wymienił to co mu na razie przyszło do głowy.
- Cały czas trzymaliśmy kciuki. Nie mogło się nie udać! – klepnął go po przyjacielsku i w świetnych humorach obejrzeli do końca Ceremonię Przydziału.
Ten pierwsze poważne wydarzenie już za nimi. Wyglądało na to, że teraz nastąpi przemowa dyrektora. Był to człowiek stary, bo tego zapewne wymagało to stanowisko. Dzięki temu był doświadczony, mądry i wiedział rzeczy, o których Ci wszyscy uczniowie dopiero mają się dowiedzieć. Siwe włosy, których nie było wiele, związał z tyłu w krótki kucyk. Zapewne miał dystans do siebie, albo chciał przypodobać się młodzieży. Tak czy siak, jego powstanie zostało nagrodzone wiwatami i przyjaznymi gwizdami. Jednym zaś uniesionym palcem uciszył wszystkich.
- Witajcie! – jego wzmocniony zaklęciem głos niósł się pośród wszystkich. – Przyjaciele – skinął głową na dalsze rzędy, starszych uczniów. – I Ci, którzy dopiero się z nami zaprzyjaźnią. – uśmiechnął się i przebiegł wzrokiem przez wpatrzonych w niego pierwszaków. – W tej szkole poznacie tajniki magii, o której wielu z was czytało w bajkach. Może nie dosłownie takiej, ale bardzo podobnej. Przede wszystkim zaś, prawdziwej. – podkreślił ostatnie słowo niższym tonem. – Jeśli tylko zechcecie, nasi nauczyciele pokażą wam niesamowite rzeczy, a starsi koledzy pomogą w potrzebie. Przynajmniej taką mam nadzieję. – puścił oczko do grupy, o której wspomniał na końcu. – Nie chcę już przedłużać, bo nasz gajowy, którego mieliście okazję poznać po drodze do szkoły, zdecydowanie domaga się już posiłku. – przez ławy potoczyły się śmiechy. – Pan Steven Ax, prosił tylko, żebym poinformował o zakazie przebywania w Zakazanym Lesie oraz deptania jego grządek. – dyrektor usiadł, a po chwili rozległy się śmiechy uczniów, którzy dopiero przetrawili ostatnie trzy słowa.  
W jednej chwili na stołach pojawiły się przeróżne potrawy, których nie powstydziłaby się królewska uczta. Większość była głodna i spragniona, więc ich brzuchy napełniły się do syta w szybkim tempie, choć nie spróbowali nawet połowy dań i smakowicie wyglądających deserów. Jutro trzeba będzie zostawić więcej miejsca na słodkości.
- Widzę że macie już dość. – Gerard Twisleton wstał, ponownie skupiając na sobie wzrok uczniów. Jedzenie zniknęło ze stołów, co oznaczało koniec wyżerki. – Myślę, że wystarczy emocji na dziś. Prefekci zaprowadzą swoich najmłodszych kolegów do pokoi wspólnych. – pstryknął palcami, a część wiszących nad stołami świec przygasła, tworząc klimatyczny nastrój.
Przyjaciele przesuwali się w ślamazarnym tempie do drzwi. Tłum uczniów skutecznie zablokował marmurowe schody. Gdyby już znali te skróty, po prostu by z nich skorzystali. Na razie jednak, nie wiedzieli nawet jak trafić do wieży. Jeden ze starszych uczniów, z przypiętą niebiesko-brązową odznaką i literką "P” na pewno był osobą, której szukali. Ustawili się przed nim, wraz z pozostałymi, chyba wszystkimi nowymi uczniami. Ruszyli za nim, starając się nie rozdzielać. Klatka schodowa była wysoka na siedem pięter, więc robiła niesamowite wrażenie. Przedarli się w końcu na piąte piętro i dotarli do drzwi, w których nie było nawet klamki. Rozległ się kobiecy głos, a prowadzący ich chłopak skupił się na zagadce. Tradycyjnie bowiem, do pokoju Krukonów nie wchodziło się przy pomocy hasła, a odpowiadając na logiczne pytanie.

"Czymże jest, czego nikt jeszcze nie widział,  
Czego nigdy nie było, lecz zawsze będzie?”

Niektórzy popatrzyli po sobie zaniepokojeni, że nie dadzą sobie rady z takim sposobem otwierania drzwi. Nim jednak ktokolwiek zdążył się zastanowić, prefekt już wiedział.
- Jutro. – odrzekł w stronę drzwi, a te ustąpiły z cichym skrzypieniem.
Chłopak wszedł pierwszy i stanął twarzą do pierwszaków. – Tutaj dziewczęta – wskazał na swoją prawą stronę. – A tutaj chłopcy. – wskazał schody po lewej. – Cisza nocna o dziesiątej. Radzę przestrzegać. – uśmiechnął się delikatnie i wyszedł z pokoju wspólnego, zapewne załatwić jakieś ważne sprawy.
- Szkoda że nie ma wspólnych sypialni dla obu płci. – Gabe wyszczerzył chytrze zęby.
- Chciałbyś głupku – Lily dźgnęła go palcem pod żebra, przez co chłopak skrzywił się i przestał uśmiechać. – Ja jestem już zmęczona... Nie będę się z wami męczyć pajace. – ucałowała ich w policzki i udała się do swojego dormitorium.
- Ja też już padam. – przyznała Julie. – Wiecie, taki syndrom bliźniaczki. – zachichotała. – Widzimy się na śniadaniu. – cmoknęła ich w drugie policzki, by żaden nie był poszkodowany, po czym pobiegła za siostrą.
Will spojrzał na przyjaciela zadowolony. – Dobra, i tak nie ma co robić, więc możemy się umyć i najwyżej pogadamy w dormitorium. – wyciągnął telefon z kieszeni. – A nie mówiłem? – z satysfakcją pokazał Gabe’owi prawie pełen zasięg. – Wyślę mamie pozdrowienia dla całej rodzinki, bo nie wiem czy Emi zaśnie spokojnie.
Drugi chłopiec pokiwał ze zrozumieniem głową. – Mi i tak padła bateria. – westchnął i zaczął wspinać się na schody. – Może da się naładować zaklęciem? – zapytał sam siebie. Trzeba będzie się jutro dowiedzieć.
Po chwili oboje byli w swojej sypialni. Trzech pozostałych chłopaków już spało, więc poznać się mogą dopiero jutro. Przyszykowali się do snu i wskoczyli do wygodnych łóżek z baldachimami.
- Tyle się dzisiaj wydarzyło...Nie dziwię się, że ten dzień pamięta się do końca życia. – Will pokiwał ze zrozumieniem głową. – Dobrze że jutro niedziela. Zdążymy nieco rozejrzeć się po zamku i w terenie.
- Słusznie. – zgodził się bez wahania Gabe. – Także plan ustalony, trzeba zacząć zdobywać tą twierdzę, bo w przeciwnym wypadku nie starczy nam czasu. – roześmiał się cicho. – Obudź mnie jak wstaniesz. – poprosił, wiedząc jak będzie wyglądać poranek w jego wykonaniu. Zawsze ktoś musiał go budzić.
- Nie ma sprawy, tylko potem nie próbuj narzekać, że się nie wyspałeś. – odparł z uśmiechem i przekręcił się na bok. – Do jutra. – rzucił w stronę przyjaciela, jednak odpowiedziało mu tylko ciche chrapanie.

*Dla niewtajemniczonych - Ja też dopiero teraz się dowiedziałem, że w godle wcale nie ma kruka i jest to tylko wizja filmowa. Rowling przyznała, że chodzi o Orła, mimo kruka w nazwie domu.

Marzyciel

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 3616 słów i 21152 znaków.

4 komentarze

 
  • Kusicielka

    Uwielbiam!! Kocham wręcz!! Wspaniale opowiadanie!! Pisz jak najwięcej!!

    7 kwi 2015

  • Trytyty

    Strasznie wciąga. Masz tak dobry styl pisania,że czyta się to jak świetną książkę.
    Z niecierpliwością czekam na więcej.

    15 maj 2014

  • Marzyciel

    Tyle mi zeszło, żeby wszystko opisać ;)
    Nie wiem co dalej, ale w nocy wena powinna nadejść.

    15 maj 2014

  • Karou

    długie i dobre :D wszyscy krukonami (i tak wole ślizgonów :D )

    15 maj 2014