Terapeutyczna Miłość cz. 7

Terapeutyczna Miłość cz. 7NIEDZIELA
      To chyba jakieś przekleństwo. Inaczej nie umie tego wyjaśnić. Jak to możliwe, że tam gdzie ja pojawia się także on? Dochodzi do tego, że coraz częściej boję się wychodzić z własnego domu, bo tylko w nim mogę czuć się bezpieczna. Chociaż… Czasem nawet w nim jestem atakowana mass mediami, głoszącymi przeróżne wieści o przygotowaniach do sezonu i miłosnych podbojach Michała. Jestem już zmęczona… Naprawdę, chciałabym wreszcie odpocząć od jego czarujących paczałek.  
Wczorajszy dzień dał mi nieźle popalić, najpierw poranny kac, a potem spotkanie, po którym długo nie mogłam zmrużyć oka. Konsekwencją tego stał się mój opłakany stan.
     Wstałam popołudniu cała obolała i wciąż niewyspana. Dotychczasowo w sytuacjach beznadziejnych jedynie kawa miała na mnie dobrotliwy wpływ, więc dlaczego i tym razem miała nie zdziałać cudów? Długo nie musiałam się mobilizować, w ciągu jednej chwili zdecydowałam się na telefon do Olki, która w myśl mojego motta nigdy nie odmawiała przyjaciółkom.  
Tandetna sukienka za kolano, no bo przecież nie będę chwalić się wszystkim na dzień dobry rozwalonymi kolanami, szybki makijaż i byłam gotowa na akcję- reanimację.  
Jako, że punktualność to zdecydowanie moje drugie imię na umówione miejsce przybyłam standardowo z kilkuminutowym zapasem i teraz czekam niczym wystawiona przez faceta małolata, zerkająca co chwilę na wyświetlacz swojego telefonu.
Kelner przygląda mi się uważnie od dłuższego czasu, wymieniając się z barmanem tajemniczymi uśmieszkami. Mojemu spostrzeżeniu towarzyszy dziwne uczucie, że się ze mnie nabijają. Nawet jakoś specjalnie mnie to nie dziwi. Zawsze potrafiłam bez szczególnego dowcipu rozśmieszyć towarzystwo, nawet wtedy gdy mi na tym naprawdę nie zależało. Demony przeszłości znów mnie dopadły, jednak staram się nie dać po sobie poznać, że ta sytuacja w jakikolwiek sposób mnie obeszła.  
Rozglądam się dookoła, podziwiając urokliwy ogródek piwny, z nadzieją że spóźnialska Aleksandra przybędzie z odsieczą. Nic z tych rzeczy, mimo że w myślach rozpaczliwie nawołuję swoją koleżankę, ta najzwyczajniej w świecie nic sobie z tego nie robi. Minuta po minucie popadam w dziwnie nerwowy stan. Zapewne kelner z barmanem już to zdążyli wyłapać. Takim jak oni nic nie umknie uwadze. Obsesyjnie omiatam wzrokiem świat dookoła, bo tak naprawdę nie mam pojęcia z której strony nadejdzie psiapsióła, czemu oczywiście towarzyszy mimowolne kontrolowanie czasu na wyświetlaczu komórki.  
- Jezu! Nie masz pojęcia jakie są korki! – słyszę długo wyczekiwany głos nad swoim uchem.  
Olka wymownie zwala się na krzesło, rzucając torbą na blat stołu, która niemal nie przewraca stojącej na nim szklanki wody z cytryną.
- A może tak: Cześć. Przepraszam za spóźnienie? – piszczę, przedrzeźniając kumpelę, która jakby nigdy nic zasłoniła się kartą menu, wbijając swoje nienaturalnie błękitne oczy w listę oferowanych przysmaków.
- Boże, coś ty taka nerwowa? – oburza się, przywołując jednocześnie kelnera- stalkera, który w mgnieniu oka przyjmuje od nas zamówienie z typowym poker face’em. – Swoją droga, to chyba ja powinnam walnąć focha. Co ty do ciężkiej choroby sobie wyobrażałaś? Zdajesz sobie sprawę, że to co odstawiłaś było niepoważne? Jak mogłaś mi w piątek zrobić taki numer? – dodaje chwilę potem, gdy mój szyderca odchodzi w stronę wnętrza lokalu.  
- Nie wierzę, chcesz mi powiedzieć, że się martwiłaś?
- A nie?
- A tak? – pytam zupełnie poważnie, przenikając Olę na wskroś wzrokiem.
Z boku nasza rozmowa musi wyglądać intrygująco. W przelocie wyłapuję spojrzenie pary obok, która z nieznanych mi powodów więcej zainteresowania okazuje dwóm nieznanym kobietom niżeli sobie nawzajem. W czasie gdy zagłębiam się w swojej obserwacji, Olka zaczyna się tłumaczyć. Prawdę powiedziawszy wcale jej nie słucham. Znowu odleciałam. Dopiero mało dyskretny kelnerzyna przywołuje mnie do porządku.  
- … na koszt firmy. – rejestruje ostatnie słowa przystojniaczka, który bez żadnego ale posyła w moim kierunku oczko.  
Rozdziawiam szeroko usta ze zdziwienia, spoglądając na lądujące na naszym stoliku gratisy.
- Ale proszę pana! – bąkam zszokowana serduszkowymi ciasteczkami, które notabene wyglądają na bardzo apetyczne.  
Wstając zza stolika, rozpaczliwie nawołuję kelnera, a do moich uszu dociera niestandardowy chichot towarzyszki.  
- Daj spokój. – mówi w przerwie pomiędzy jednym parsknięciem, a następnym. – Chyba ktoś zinterpretował naszą rozmowę jako klasyczną kłótnie kochan…
- Wiem, wiem. – burczę niezadowolona, chociaż na policzkach czuję znajomy skurcz.
Czyżbym się uśmiechała? Niewiarygodne. Uśmiech jednak tak samo szybko schodzi z moich ust jak się tam znalazł.  
     Ponawiając swoją wnikliwą obserwację natykam się na widok, którego absolutnie nie miałam dziś w planach. Dzisiaj i nie tylko. Tymczasem wygląda na to, że nici z moich planów. W życiu nie spodziewałabym się zastać tak uznanego sportowca w tak piekielnie różanym miejscu jak to.  
Jak na zawołanie prostuję się jak struna. Moje ciało znów obezwładnia chwilowy paraliż. Jedynie co jestem w stanie zrobić, to patrzyć z uwielbieniem na jego idealny profil boczny.  
Mimo, że staram się za wszelką cenę zniknąć z zasięgu jego wzroku, on znów okazuje się być zwycięzcą. Chyba mnie zauważył. Jeszcze chwilę się łudzę, być może jego wzrok skierowany na naszą dwójkę jest stricte przypadkowy. W mgnieniu sekundy, odwracam głowę w drugą stronę, udając że go nie dostrzegam. Jednak cały mój plan szlag trafia, gdy Misiek ostentacyjnie podnosi dłoń i zaczyna machać w moim kierunku.  
Jak totalna idiotka rozglądam się w poszukiwaniu adresata tegoż gestu i właśnie wtedy zupełnie przypadkowo nadziewam się na jego powalający uśmiech. Już się nie łudzę. Zauważył mnie na 100 %. Jego banan na twarzy mnie zawstydza. Idę o zakład, że na moje lica właśnie wypełzły zdradzieckie rumieńce
- Niezłe ciacho, znasz go?- słyszę Olkę, która trącając mnie łokciem, posyła uśmiech "mojemu” facetowi, wymachując przy tym dłonią jak wariatka.
Nie wiedzieć czemu zawstydzam się jeszcze bardziej, może dlatego że jest tak niemożliwie idealny? Odruchowo chwytam Olkową rękę i siłą ścigam na stół. Serce bije mi jak oszalałe. Znam ten stan. To nie pierwszy raz kiedy tak się czuję. To taki rodzaj Matrixa.  
- Laura?!- słyszę kilkakrotne nawoływanie mojego imienia.
- Cooo?
- Pytałam czy znasz tego słodziaka?- prycha, kolejny raz szturchając mnie łokciem.
Spoglądam to na moją przyjaciółkę to na Michała, a z moich ust wydobywa się bliżej niezidentyfikowany bełkot.
- Dobrze się czujesz? Jesteś cała rozpalona?
- O czym ty mówisz?- dziwię się, dotykając swojej twarzy, która rzeczywiście jest dość gorącawa.
Aleks jak zwykle stawia na szczerość i szybko ściąga mnie na ziemię twierdząc, że nie wyglądam najlepiej.
- Dzięki! – jęczę w duchu uradowana komplementem współtowarzyski. – A Ty przypadkiem nie masz narzeczonego?- decyduję się na drobną uszczypliwość względem swojej dawnej rywalki, której nie wiedzieć czemu zawsze podobają się ci sami faceci co mnie. No choćby i Dawid.  
- Wyluzuj. – uśmiecha się do mnie, poprawiając i tak za głęboki dekolt bluzeczki. – Za patrzenie jeszcze nie karają. Poza tym on też jest zajęty.  
Fakt. Michał zabawia trójkę równie wyrośniętych kolegów, ale nie to jest ważne. Ważne jest to, że wśród nich jest ta mała żmija.  
- No co ty nie powiesz. – prycham wściekła. – Wyobrażasz sobie, że taki facet mógłby być sam?
- Podoba ci się? Chwila, chwila… Czy to jest?- uśmiecha się przebiegle i nie czekając na moją odpowiedź, kontynuuje: - No jasne, że tak. Przecież to ten nowy gwiazdor. Laura! Czy to jest on?- naciska na ostatnie słowo, a ja zalewam się doszczętnie purpurą.  
- Oh Lauraka… Powiem Ci moja kochana, że masz gust.
- Na miłość boską, Ola! Czy ty masz oczy? Widzisz mnie? Widzisz ta… - szukam odpowiedniego epitetu dla blond lachona. - … gówniarę? Czy ja mogę się równać z kimś takim?
Olka bez zbędnych ceregieli odwraca się w stronę oddalonego o kilka metrów stolika i bardzo "dyskretnie” mierzy moją konkurentkę. Ja w tym czasie niechcący spoglądam na Michała i zauważam, że ten zupełnie jak ja, nie może zaprzestać obserwacji z pod swoich szkieł okularów. Na widok jego lazzy uśmiechu zaczynam tracić grunt pod nogami. Policzka mi płoną, zatem można uznać, że proces czerwienienia postępuje, co wydaje się mi o tyle dziwne, bo niby jak można być bardziej urumienioną niż już jestem?  
Spuszczam wzrok, jednocześnie wbijając go z oczekiwaniem w kumpelę.  
Aleksa seksownie przeciąga się na krześle, posyłając co chwilę przesłodkie uśmieszki w kierunku mojego pacjenta. Daję słowo, że za te umizgi mam ochotę zdzielić ją po łbie. Jestem jednak za słabą zawodniczką na takie akcje, dlatego decyduję się na wymowne chrząknięcie, które daje znać mojej koleżance wyraźny znak mojego niezadowolenia.  
- No powiem Ci, że nie najgorsza ta jego panna. Chociaż… jeśli miałabym wybierać to wygrałabym Michała.
- Michała?- jąkam zaskoczona. – Znasz go?
Olka w odpowiedzi wymierza mi delikatnego liścia i błagalnym, aczkolwiek stanowczym tonem głosu zaczyna prawić swoje mądrości:  
- Ja Cię proszę! Ogarnij się kobieto! Jęczysz mi o nim od poniedziałku, siłą rzeczy musiałam go poznać.
- Ej…. Co ty wyprawiasz?- krzywię się rozmasowując policzek, kontrolnie sprawdzając czy ktoś zauważył tą żenującą scenkę.  
- Co ja robię? Chyba co ty robisz?
Olka ze zbolałą miną, wlepia we mnie wyczekująco swoje ślepia, a ja kompletnie nie mam pojęcia co jej odpowiedzieć, bo w zasadzie ma rację.  
Nie przestając gładzić skóry swojego policzka, doznaję olśnienia. Nagle zaczyna docierać do mnie sens słów wypowiedzianych przez moją kumpelę. Zachowuję się jak skończona kretynka. Z mojego profesjonalizmu nie pozostało nic prócz wspomnień. To niewiarygodne, że przez jednego faceta stałam się nic nie wartym terapeutą. Wstyd mi za siebie, jednak nie potrafię przestać wzdychać po kryjomu do swojego siatkarzyka. Nie potrafię i nie chcę.  
Od natłoku myśli, a może od kaca zaczyna coraz wyraźniej dawać o sobie znać moja głowa. Przekręcam się niespokojnie na krześle i zanurzając usta w gorzkim espresso, równie dyskretnie co Ola, taksuję wzrokiem pana Kapitana, który pochłonięty swoim towarzystwem, kompletnie mnie ignoruje, traktując jak powietrze. Nie powiem by mi się to podobało, wręcz przeciwnie, kompletnie mi to nie odpowiada. To co widzę chwilę później całkowicie mi starcza by podjąć decyzję. Bardzo tchórzowską notabene. Uhahany Michał, obejmując na misiaczka swoją blond piękność, pokazuje swoim przyjaciołom coś w telefonie. Wszyscy pękają ze śmiechu, jak widać dobrze się bawią w swoim towarzystwie.
Wzdychając głęboko, decyduję się przerwać tą chorą sytuację i najzwyczajniej w świecie uciec.  
- Masz rację, powinnam się wziąć za siebie, bo to co ostatnio wyprawiam woła o pomstę do nieba. – mówię wstając od stołu, zarzucając torebkę na ramię.
- Hej, a gdzie ty się znów wybierasz? Dopiero co przyszłam…
- Chyba będziesz musiała mi wybaczyć moją niestabilność, ale chcę zostać sama. – mruczę pod nosem i nie zaszczycając przyjaciółki ani jednym spojrzeniem, kładę na drewnianym blacie dwadzieścia złotych.
- Ale Laura…. – do moich uszu niczym deja vu dobiega pełen wyrzutu głos pani doktor, który bagatelizuję, potrząsając przecząco głową.  
     Chce mi się beczeć. Jestem w totalnej rozsypce emocjonalnej. Jedyne na co mam teraz ochotę to znaleźć się jak najprędzej w domu i wypić solidnego drina, góra dwa w asyście swojego pupila.  
Nie zwracając uwagi na to co się wokół mnie dzieję, żwawym krokiem zmierzam do wyjścia. Przechodząc tuż obok Michałowej paczki, przeżywam niewyobrażalne katusze. Czuję się jak owca rzucona na pożarcie wilkom. Mam wrażenie, że pochłaniają mnie wzrokiem, zapewne jakby tylko mogli zjedliby mnie żywcem. Zwłaszcza ona. To jakiś koszmar! W poszukiwaniu ratunku nadziewam się na zdezorientowany wzrok swojego pacjenta. Starając się z całych sił nie zwracać na niego uwagi, choć jest to cholernie trudne, przyśpieszam kroku. Jestem tak zmotywowana, że mimo nóg jak z waty, niemal biegiem wymijam jego stolik. Tuż za nim po mojej głowie zaczyna dudnić niezwykle seksowny głos szatyna. Mimowolnie odwracam się do tyłu i dostrzegam tylko jego potylicę i karcący wzrok jego partnerki.  
Szybko reflektuję się i uciekam niczym kopciuszek, gubiąc po drodze bucika, który równie szybko podnoszę.  
Docierając do pojazdu, wybucham płaczem. Jestem przerażona. Uświadamiam sobie, że zaczynam tracić kontakt z rzeczywistością. Wariuję! Słyszę rzeczy, których nie powinnam słyszeć. Widzę rzeczy, których nie ma. To nie najlepiej świadczy o mojej kondycji psychicznej.  
Mknąc przez miasto, ani na moment nie przestaję zanosić się płaczem. Domyślam się, że muszę wyglądać jak siedem nieszczęść, bo co chwilę słyszę z ust nieznanych mi osób pytania: Czy coś się stało? Czy dobrze się czuję?
Nie czuję. Nie czuję i nie wyglądam, bo docierając do mieszkania, staję przed lustrem i dostrzegam obraz nędzy i rozpaczy w jednej osobie. Załamana sobą i swoim kretyńskim zachowaniem, dopadam barek i chwytając swoje ulubione wino, wypijam jednym ciurkiem połowę jego zawartości, obiecując sobie przy tym, że nigdy więcej nie zachowam się w ten sposób, że nigdy więcej nie będę pić przez faceta.  
A to wszystko po tym jak dokończę tą jedną flaszkę.

DanaScully

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 2426 słów i 14068 znaków, zaktualizowała 25 cze 2017.

1 komentarz

 
  • anonim12

    Czekam na kolejną część ! Uwielbiam ????

    15 mar 2017