Terapeutyczna Miłość cz. 2

Terapeutyczna Miłość cz. 2WTOREK

Nie wiem ile wypiłam. Nie mam zielonego pojęcia, ale wiem za to że zasnęłam jak dziecko i niemal spóźniłam się na pierwszą sesję.  
- A niech to szlag!- wściekam się schodząc z rowerem pod pachą po schodach. – Że też nie udało mi się usidlić żadnego faceta… - kontynuuję swoje rozmyślanie.- Może wtedy nie musiałabym codziennie szarpać się z tym przeklętym złomem.
Nastrój mam nietęgi. Zastanawiam się czy w takiej sytuacji nie powinnam zostać w domu. Nazmyślać jakieś niestworzone historie i zostać? Za późno. Pedałując przez miasto, przystaję na chwilę przy swojej ulubionej cukierni, by chociaż tak wynagrodzić sobie ciężki poranek. Ptyś, szarlotka, a może napoleonka? Wybór zawsze jest ciężki. Z cukierni wychodzę jednak z ciastkiem truskawkowym i ile sił w nogach pedałuję, by zdążyć na zajęcia. Rower parkuję w tym samym miejscu co zwykle i prężnym krokiem udaję się do kliniki. Zabawne, że jeszcze nie dostałam własnego miejsca parkingowego. W końcu odkąd skończyłam studia i zaczęłam pracę zawsze stawałam na tym samym miejscu. Stanowczo nie należałam do ludzi lubujących się w zmianach. Można było to zaobserwować chociażby właśnie na podstawie mojego przywiązania do pozostawiania swojego środka transportu w tym samym miejscu.
Przekraczając drzwi wejściowe Kliniki w moją stronę rzuca się przynajmniej połowa tutejszego personelu. Co najdziwniejsze każdy ma coś pilnego w zanadrzu. Przy recepcji Alka- nasza sekretarka stara się poinformować mnie, że wypadł mi klient, przekrzykując się z kadrową która silą chce wepchać mi kolejnego "uroczego pacjenta”. Zamiast się cieszyć, klnę siarczyście pod nosem i zmierzając pod swoją 13, nie baczę na to, że nasza recepcjonistka wcale nie skończyła swojego przydługiego monologu. Gdybym tylko wiedziała o tym wcześniej nie musiałabym pędzić na złamanie karku przez pół miasta. Nawet nie staram się kryć swojego niezadowolenia i ze zmarszczonym nosem pokonuję ostatnie stopnie schodów, by za chwilę stanąć przed drzwiami gabinetu. Przekręcam zamek i niemal z miejsca rzucam torbą na swoje służbowe biurko.
- Kiepski dzień?- słyszę dobrze znajomą głębie głosu, na której dźwięk aż podskakuję.
Przede mną wyrasta niczym z pod ziemi wysportowany przystojniak, w obcisłej koszulce znanej marki. Biorąc pod uwagę mój stan emocjonalny, to jest silne wzburzenie i niezadowolenie mogę śmiało powiedzieć, że jestem kompletnie nie przygotowana na jakąkolwiek rozmowę, tym bardziej na poranne spotkanie z Michałem. Przez głowę przemykają mi słowa Alicji. Podobno miałam mieć okienko. Podobno, bo w tej samej chwili rozlega się standardowy dzwonek telefonu. Odbieram i słyszę zaaferowaną Alę. Tłumaczy coś, stara się nakreślić problem, ale ja jej najzwyczajniej w świecie nie słucham. Domyślam się o co może chodzić, dlatego beznamiętnie odkładam słuchawkę na swoje miejsce. Najprawdopodobniej przyczyna tej rozmowy stoi właśnie przede mną.
Podnoszę łaskawie na niego swoje oczy i warczę jak dzikie zwierze:
- Chyba nie o moim kiepskim dniu powinniśmy rozmawiać. Zdaje się, że to ja jestem w tym układzie terapeutą, prawda?
Chwilę potem widząc zaskoczenie w jego oczach, reflektuje się i przepraszam za swoje idiotyczne zachowanie.  
Kompletnie nie mam pojęcia co mnie tak rozłościło. Michał lekko odchrząkuje i przystając obok mnie, przyznaje mi rację.
- Cieszę się, że zgadzamy się w tej kwestii.- mówię, a na ocieplenie wizerunku zimnej suki bez serca posyłam mu blady uśmiech.  
Pan siatkarz postanawia niepewnie, ale jednak odwzajemnić uśmiech i całe napięcie między nami znika. Przynajmniej tak mi się zdaje.  
Obchodzę swoje biurko dookoła i staję naprzeciwko wielkiej szafy z której wyciągam na blat teczkę osobową swojego niezapowiedzianego pacjenta. Papiery lądują z impetem na blacie biurka, przy którym się melduję. Kontem oka zauważam wciąż stojącego na baczność siatkarzynę. Wygląda na zagubionego i przestraszonego. Trochę robi mi się go żal, ale nie zamierzam się nad nim rozpływać. Jest facetem, dorosłym mężczyzną, powinien okazać więcej męstwa i wziąć się w garść.  
- Proszę sobie usiąść.- wskazuję mu dłonią fotel.– Ja naprawdę nie gryzę.- dodaję, obserwując natychmiastowe wykonanie swojej komendy.
W momencie kiedy Michał rozkłada się na kozetce, rozpoczyna się sesja. Na start proszę go o kilka słów o sobie. Na porządku zerka na mnie niepewnie, ale ostatecznie przełamuje się i co chwile chrząkając duka:
- No więc… - i aż ciśnie mi się na usta powiedzonko pedagogów wczesnoszkolnych, że od więc nie zaczynamy zdania, jednak gryzę się w język i postanawiam przemilczeć sprawę – mam na imię Michał, ale to już chyba wiesz. Niedawno zostałem przekontraktowany do tego uroczego miasta. Przyjechałem tutaj i w sumie nie wiem z czego się cieszyć skoro jest to chyba jakiś rodzaj kary. To znaczy ja to tak odbieram. Czemu tak sądzę? Po prostu. Mam ciężki charakter, zdaję sobie sprawę z tego, że jestem trudnym zawodnikiem. Trudnym, ale to nie znaczy złym. Mam dużo zalet, chodź może na pierwszy rzut oka tego nie widać. Przede wszystkim jestem pracowitym sportowcem. Mam wolę walki i zawsze gram do końca, na sto procent. Ale wracając do rzeczy to myślę sobie, że ten transfer to kara za moje usposobienie nad którym ponoć nie mogę zapanować.- przerywa nagle by skwitować, że nie wie co dalej mówić.
Szłabym o zakład, że się właśnie zawstydził, bo na jego twarzy pojawiły się z nikąd nienaturalne zaczerwienienia ulokowane zwłaszcza w okolicach policzek. Wygląda przeuroczo.
Resztkami zdrowego rozsądku opamiętuję się i wracam na ziemię. Nerwowo zaczesuję grzywkę do góry i nie patrząc w oczy swojemu rozmówcy, mówię:
- Nie musisz się krępować, świetnie ci idzie. Wiem, że takie tematy nie są proste, dlatego cieszę się, że dostrzegasz w sobie coś co cię niepokoi, coś o czym chcesz ze mną porozmawiać. To już połowa sukcesu jeśli przyznasz sam przed sobą, że jest gdzieś problem.
- Yhmm.- mruczy pod nosem, bawiąc się długopisem, co chwilę go włączając i wyłączając. – Jeśli mam być szczery to przyszedłem tu bardziej dla świętego spokoju niż dla siebie samego i swojego widzimisię.  
- Dla świętego spokoju?- dziwię się, bo nie mogę pojąć sensu wizyty, która jest odbębniona tylko po to by inni dali nam spokój
- Widzi pani… Jakby to powiedzieć, czasami mnie ponosi. Ogląda pani sport? Siatkówkę? Bo wie pani kim jestem?- pyta prostując się jak struna, w oczekiwaniu na odpowiedź.
"Ciężko cię nie znać. W końcu jesteś Mistrzem Świata”. – śmieje się w duchu, jednak nie decyduje się wypowiedzieć tych słów na głos.  
- Wiem. Przeczytałam to w twojej teczce. I myślę, że jest nad czym pracować. Póki sam nie zrozumiesz, że masz problem to nawet ja nie będę w stanie ci pomóc.- silę się na banalny żart z nadzieją, że chodź trochę rozładuję tą sztucznie napompowaną formalnością sytuację. – Piszą o tobie wiele niepochlebnych słów.- zmieniam temat o kilka stopni, przeszukując Internet.
- Mówiłem już, że dziennikarze za mną nie przepadają. Daleko mi do bycia ich ulubieńcem.  
- Owszem, ale nic nie dzieje się bez przyczyny.- rzucam, zawieszając swoje bezczelne spojrzenie na jego twarzy, co rozpoczyna dość ostrą konwersację.
Trzeba przyznać, że Michał rzeczywiście ma niezwykle trudny charakter. Zdecydowanie lubi gorące wymiany zdań, podczas których prowokuje ludzi do absurdalnych zachowań. Tym razem jego sztuczka odbija się bez echa. Chodź wiele trudu kosztuje mnie walka z jego zadziornym "ja”, pozostaję nieczuła na jego zaczepki. Owszem kręci mnie ta jego sportowa złość i pewność siebie, ale to nie oznacza że przyznam mu rację tylko dlatego, że jest zdecydowanie w moim typie.
Obserwuje jego zachowanie, gesty i spojrzenia od których coraz bardziej miękną mi kolana. Z emocji zasycha mi w ustach. Z szuflady biurka wyciągam wodę mineralną i gestem dłoni pytam czy mu nalać, nie przerywając jego burzliwego monologu. Tym razem nie odmawia. Chwyta za szklankę i nie przestając gderać, popija wodę.  
"Uroczy”- po raz kolejny w mojej głowie pojawia się ten przymiotnik.  
Coś we mnie pęka. Nagle kompletnie tracę kontakt z rzeczywistością. Widzę go, ale zupełnie nie słucham. Dryfuje gdzieś pomiędzy marzeniami w których właśnie zajadamy się torcikiem truskawkowym z mojej ukochanej cukierni, a przytakiwaniem jego wypowiedzi, tak by wydawało mu się że go uważnie słucham.
Kiedy on się produkuje, ja zamiast tworzyć jego portret psychologiczny, skupiam się na rzeczach nie mających z tym nic wspólnego. Moją całą uwagę skupiają jego wielkie dłonie, umięśnione ramiona, męski zarost i kilku innych aspektów jego urody.  
Dobrze, że ludzie nie mają mocy czytania w myślach. To mogłoby być strasznie kompromitujące, zwłaszcza teraz gdy moja obserwacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Odruchowo zaczynam przygryzać końcówkę od długopisu, nie mogąc w żaden sposób zapanować nad tą czynnością. Pogrążona w bezmiarze bezpruderyjnych myśli, zaczynam sama nie wiem kiedy grę. Noga na nodze, pozwalająca na zobaczenie więcej niż przeciętny pacjent mógłby zobaczyć, ale on przecież nie jest przeciętny. Wręcz przeciwnie. Kiedy go tylko zobaczyłam wiedziałam, że jest wyjątkowy i że prędzej czy później będą z tego problemy. Nie pomyliłam się.. Urzekł mnie dogłębnie. Urzekł do tego stopnia, że siedzę teraz tu przy tym biurku i robię z siebie pośmiewisko, chodź wcale tego nie chcę. Zaczynam się pocić jak mysz. Za chwilę przez moje ciało przechodzi dreszcz zimna. Gorąco, zimno i tak wkoło. W głowie mi szumi, a w ustach czuję totalną suchość. Kac? Nie, nie to raczej coś innego. Jest gorzej niż myślałam. Zwariowałam. Zwariowałam z miłości!
- Co się tam wczoraj na drodze wydarzyło?
- Hmm?- mruczę nieprzytomnie, nie odrywając wzroku od jego zmysłowych ust, kiedy do moich uszu dochodzi dźwięk jego głosu.
- Wczoraj omal nie wpadłaś pod rozpędzony samochód.- mówi wyraźnie rozbawiony historią jaką mi przedstawia.
- To takie śmieszne? – pytam nie przyjemnie, czując że na mojej twarzy powoli zaczyna pojawiać się uroczy rumieniec.
Nie sądziłam, że widział tą żenującą sytuację. Ciągle miałam nadzieję, że jednak w jakiś cudownych okolicznościach nie zauważył mojego wczorajszego popisu. Najważniejsze jednak jest to, że nie zna i nigdy nie pozna przyczyny tego incydentu. Na samą myśl o tym, że mógłby coś podejrzewać robi mi się słabo.  
- Tak, znaczy nie!- mówi, a chwilę potem wybucha niekontrolowanym śmiechem. – Przepraszam, to po prostu było przekomiczne. Dawno czegoś podobnego nie widziałem.
- Cieszę się, że chociaż Panu udało mi się poprawić nastrój.- cedzę z naciskiem na słowo "PAN” przez zaciśnięte zęby.
Co za bezczelny typ.
- Poza tym nie przypominam sobie, żebyśmy przechodzili na ”Ty”.- kończę wypowiedź, bacznie śledząc jego spłoszenie.
- Myślałem…- bąka, a ja mało nie wybucham śmiechem takim samym jakim on mnie przed chwilą uraczył.
"Nie jesteś od myślenia”- myślę, kiedy z moich ust zaczyna wydobywać się psychologiczny bełkot o etyce zawodowej i tego typu bzdurach, które w tej chwili z całym poważaniem mam gdzieś.
Michaś jakby blednie. Kiedy patrzę jak siedzi w fotelu terapeutycznym, dostrzegam jak z każdą sekundą staje się coraz mniejszy i mniejszy. Nie wiem co mnie tak naprawdę bawi w tej sytuacji. Muszę być jakaś psychiczna najwidoczniej. Jednym banalnym tekstem zgasiłam go i jego świetliki w oczach. Wyłożony na siedzisku patrzy na mnie z niewyraźną miną, by za chwilę stwierdzić, że właściwie to wcale go to nie rozbawiło, a potem nie wiedzieć czemu wstaje i wychodzi. Tak. Wychodzi i to bez słowa wyjaśnienia. Bez pożegnania.
Tym razem to ja jestem zaskoczona. Siedzę sztywno, jakbym połknęła kija od miotły i nie mogę pojąć tego co przed chwilą zaszło. Mały chłopiec się obraził? Nie możliwe, a może jednak? Z dzisiejszymi facetami różnie bywa. Rozglądam się idiotycznie w poszukiwaniu ukrytej kamery, ale nigdzie jej nie widzę.
- Dzień dobry pani Lauro!- przed moimi oczami staje stała pacjentka.
- Siadaj Basiu.- wskazuję miejsce na którym przed chwilą jeszcze znajdował się szanowny tyłek znanego sportowca.
Dopiero teraz uświadamiam sobie, że właśnie minęła pełna godzina i rozpoczynam kolejną terapię młodej tyczkarki.
"Miłość zdecydowanie ogłupia.”- kręcę z niedowierzania głową.
Do końca zajęć zostaje sześć godzin. Sześć ciężkich, masakrycznych godzin podczas, których pierwszy raz od dawna nie będę sobą, podczas których nie zaznam spokoju. Już wiem, że nie będę w stanie sobie odpuścić. Będę się dręczyć, rozdrapywać strupy jak rasowa masochistka.  
Patrzę na Baśkę, a ona na mnie. Uśmiecha się do mnie jakoś inaczej niż zwykle. Odnoszę wrażenie, że wie więcej niż powinna. Wiem, że jest wylewna i zawsze mówi to co myśli. Ten typ tak ma. Wykorzystuję swoją wiedzę w celu uspokojenia swojego skołatanego serca i dla upewnienia pytam:
- Coś się stało?
- Udało się!- piszczy radośnie, niemal przebierając nogami ze szczęścia. – Jadę na mistrzostwa! Rozumiesz? Jadę do Amsterdamu!
Kamień z serca spada. W przypływie nieopisanej ulgi gratuluje swojej podopiecznej i z całej mocy ściskam ją zupełnie jakby była moją dobrą znajomą. Tak, nie powinnam tego robić, ale bardzo cieszę się jej osobistym sukcesem, chodź w tym przypadku tak naprawdę nie wiem z czego się bardziej cieszę. Z jej szczęścia czy może z tego, że nie wie tego co wiem tylko ja?
Po Basi wchodzi Karol. Jemu jak i pozostałym chlebodawcą również się bacznie przyglądam, ale z zupełnie innych powódek niż powinnam. Gdyby tylko wiedzieli co, a raczej kto siedzi w mojej głowi, gdy oni się produkują, otwierając przede mną swe sportowe serducha to bardzo szybko zostałabym bez pracy, albo w najlepszym wypadku wszyscy zrezygnowaliby z usług Szanowanej Kliniki.
Jestem tak otumaniona różowym uczuciem, że kompletnie taka ewentualność nie robi na mnie wrażenia. Jestem jakby to powiedzieć ponad to.  
Żegnam się z Karolem, potem Maćkiem. Żegnam Julkę i Magdę. Sześć godzin za mną. Jestem wykończona, ale i szczęśliwa, że nie muszę dłużej kisić się w tym paskudnie ciemnym gabinecie.
Po pracy zabieram ze sobą swój rower i udaję się do parku, gdzie postanawiam w końcu skonsumować ciastko, na które zabrakło czasu. Los jest jednak dla mnie dziś mało łaskawy, bo stawia przede mną ludzi i sytuacje przypominające mi o swoim pacjencie. Siedzę na ławce z podwiniętymi nogami, a obok mnie dwie małolaty emocjonują się transferem roku niejakiego Michała do naszej miejskiej drużyny.
"Cudowny zbieg okoliczności.”- bąkam pod nosem, pałaszując z apetytem słodkości.
Trochę podśmiechuję się z rozmowy, która wywiązała się pomiędzy młodymi fankami siatkówki, zwłaszcza gdy w tak słodki sposób zachwycają się jego oczami.
-Takie magiczne, uwodzicielskie, no wiesz co mam na myśli…
"O tak, wiem.”- przytakuje w myślach i tu moja mina zrzędnie. Dochodzi do mnie fakt, że tak naprawdę nie jestem wcale lepsza niż moje współtowarzyszki. Jestem tak samo śmieszna jak one. Nie chcę tego zbytnio analizować. Od myślenia boli mnie głowa.  
W ramach relaksu wykładam się na ławce jak kot na słońcu i zakładam na uszy słuchawki, odpalając ponadczasowy kawałek Aerosmith "Dream On”. Mój spokój jednak długo nie trwa. Nie zdążyłam dojść nawet do końca refrenu, a zostaję zmuszona zastopować rockowe brzmienie gitar.
- Czy w tym cholernym mieście nie ma bardziej odpowiedniego miejsca do takiej zabawy?- pytam zdenerwowana z Mikasą pod ręką jednego z winowajców. – Dobrze, że ślepa nie jestem, bo wróciłabym do domu z jakże seksownym limem pod okiem.- kontynuuję gdy wokół naszej dwójki zbiera się pozostała część drągali, która nie wiedzieć czemu wzięła sobie za cel moją osobę.
- Sorry, sorry…- wyrzuca z siebie mój rozmówca, łudząco podobny notabene do "transferu roku”.
Oddaje piłkę i z kwaśną miną przyglądam się jeszcze chwilę grupce wyrośniętych chłopców, którzy jakby nigdy nic wracają po poprzedniego zajęcia.  
Że też wszystko i wszyscy muszą mi się kojarzyć z jego osobą! Dość szybko stwierdzam, że w parku jak i innych częściach naszego urokliwego miasteczka nie będzie mi dane odpocząć. Wracając spacerkiem do domu nawet na wiacie przystankowej widzę jego słodką mordkę, prezentującą nowy model obuwia sportowego.  
- Boże dopomóż!- jęczę pchając przed sobą starego grata, mijając gabloty kolportera, z których uśmiecha się do mnie facet z fotela terapeutycznego.
Pomimo letniego skwaru czuję na swoim ciele gęsią skórkę. Zatrzymuję się przy oknie i obserwuję tą konkretną okładkę, głaszcząc się przy tym po przedramionach. Stoję jak zaklęta, nawet nie chcę myśleć jak muszę teraz wyglądać. Mogę sobie tylko wyobrazić, że nie najlepiej. Próbuję przerwać ten stan, ale nie mogę zdobyć się nawet na poruszenie nogą w przód bądź w tył. Co się ze mną kurwa dzieje?  
Gdy wreszcie po trudach udaje mi się oderwać wzrok od witryny sklepowej, stawiam pierwszy krok, wsiadam na rower i ile sił w nogach, pędzę do swojego sacrum. Może tam nikt i nic nie będzie mnie atakować informacjami o facecie, który bez reszty zawrócił mi w głowie?



Z Dedykacją dla tych, którzy czekali :)

DanaScully

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 3140 słów i 18010 znaków, zaktualizowała 2 lip 2017.

5 komentarzy

 
  • izabela

    Wymiatasz dziewczyno niesamowity talent tak opisywać to co się dzieje w naszych głowach

    15 lip 2021

  • NataliaO

    Fajnie się czyta.

    13 cze 2017

  • DanaScully

    @NataliaO dzieki wielkie :)

    13 cze 2017

  • agnes1709

    *"chlebodawcom" :D

    8 maj 2017

  • Riley

    w czasownikach w pierwszej osobie na końcu pisze się "ę"(wychwyciłam ok. 16 takich błędów), kątem*, wracając*, policzków*, nietęgi*, kilka*, nieprzyjemnie*, jakichś*, miną*, do*. Skończyłam

    1 sie 2016

  • Malineczka2208

    Niezłee <3

    12 lip 2016