Róże w kolorze krwi 7

Miałam szczęście. Udało mi się złapać poranny lot „last minute”. Koło południa następnego dnia znalazłam się pod domem Daniela. Nikt nie odpowiadał na dzwonek, ale drzwi były otwarte, więc weszłam do środka. Rozejrzałam się po wnętrzu, nawołując Daniela i Joyce. Dom okazał się pusty. Z telefonu stacjonarnego po raz kolejny wybrałam numer chłopaka. Znowu nic. Z pokoi zniknęły wszystkie rzeczy, nawet meble. Wszędzie było pełno kurzu. Wyglądało to tak, jakby od dłuższego czasu nikt tu nie mieszkał, a przecież byłam w tym miejscu zaledwie dwa tygodnie wcześniej. Zrezygnowana usiadłam na gankowych schodkach. Przymknęłam oczy myśląc jak bardzo za nim tęsknię. Wyciągnęłam zdjęcie, które na wszelki wypadek zeskanowałam i zapisałam na dysku, żeby i jego nie stracić. Przyjrzałam się mu uważnie. Gdzie do cholery był? Dlaczego tak nagle zniknął z mojego życia? Z zamyślenia wyrwał mnie obcy głos. Kilka kroków ode mnie stał ciemnowłosy mężczyzna, o orlim nosie. Mówił po Portugalsku. Nie zrozumiałam ani słowa. Zdezorientowana pokręciłam głową. Przerzucił się płynnie na angielski.

– To prywatna własność – oznajmił. – Nie wolno tu przebywać.

– Tak, wiem, to dom mojego przyjaciela – odpowiedziałam cicho.

– Przyjaciela? – zapytał kpiąco, patrząc na zdjęcie w moim dłoniach.

– Tak, przyjaciela – odparłam coraz bardziej poirytowana i to chyba był mój błąd.

Błyskawicznie zbliżył się do mnie. Poczułam na ustach twardą dłoń, z nawilżonym czymś materiałem. Na podjazd wjechał srebrny samochód z zaciemnianymi szybami, a potem straciłam świadomość.

~ ♥ ~ ♥ ~ ♥  ~

Ocknęłam się związana i odrętwiała. Leżałam na podłodze w pustym pokoju. Jakiś sznur boleśnie krępował mi nadgarstki. Zaschło mi w ustach. Czułam nieprzyjemne zawroty głowy. Przez otwarte drzwi zobaczyłam dwóch mężczyzn. Mieli ze sobą karabiny. Jeden z nich spojrzał na mnie twardym wzrokiem. Uśmiechnął się paskudnie, kiedy dostrzegł, że mam otwarte oczy. Jęknęłam kiedy podniósł mnie do pozycji siedzącej. Wszystko mnie bolało i potwornie chciało mi się pić. Z moich ust wyjął knebel o nieprzyjemnym smaku, a ja gwałtownie zaczęłam chwytać powietrze.

– Nie zrobimy ci krzywdy – wyjaśnił powoli, zdziwiłam się, bo mówił odrobinę kaleczoną polszczyzną – jeżeli powiesz nam gdzie on jest. To nie o ciebie tu chodzi.

Spojrzałam na niego zmieszana. Nie miałam pojęcia co się dzieje i o co mu chodzi.

– Twój chłoptaś – wyjaśnił tamten, pokazując zdjęcie Daniela – chcemy go znaleźć.

– Nie wiem – odpowiedziałam zachrypniętym z pragnienia głosem.

Uderzył mnie w twarz. Skuliłam się na tyle, na ile pozwalały mi więzy.

– Zostaw ją – wtrącił się ten drugi w języku angielskim – pewnie i tak niczego nie wie. Jeżeli nie dorwiemy go dzięki niej, to po prostu ją zabijemy i po kłopocie.

– O nie – kucający przede mną mężczyzna wstał. – Zanim to nastąpi przewiduję długą zabawę.

~ ♥ ~ ♥ ~ ♥  ~

Nie miałam pojęcia ile czasu minęło od kiedy mnie tu przywieźli. Pomieszczenie nie miało nawet okien, żebym mogła zorientować się w porze dnia. Jedynym wyznacznikiem czasu była wymiana strażników. Przy drzwiach, na zewnątrz, zawsze stało dwóch mężczyzn z karabinami. Starałam się myśleć, że mam szczęście, ponieważ nie traktowali mnie źle, a po prostu ignorowali – chociaż w dalszym ciągu na nadgarstkach i kostkach miałam otarcia po sznurze, którym mnie pierwszego dnia związali. Mimo niewygody starałam się jak najwięcej spać. Z jednej z takich apatycznych drzemek ktoś obudził mnie ostrym szarpnięciem. Postawił na nogi, a potem, nie siląc się na delikatność, wypchnął za drzwi. Zasłonili mi oczy i kazali wsiąść do samochodu. W trakcie jazdy zdjęli mi opaskę. Siedziałam skulona na tylnej kanapie, pomiędzy dwoma rosłymi mężczyznami. Srebrny samochód pędził po szosie z niedozwoloną prędkością. Rozmawiali o czymś, ale ja nie rozumiałam ani słowa. Wzdrygnęłam się, kiedy jeden z nich położył rękę na moim udzie. Nie miałam nawet dokąd się odsunąć. Obydwaj się roześmieli. Wreszcie samochód się zatrzymał, a oni wysiedli zabierając mnie ze sobą. Byliśmy na jakimś placu, za wysokim płotem piętrzyły się góry złomu, a nieopodal, za mostem, znajdowała się szosa.

– Przyszedł – odezwał się po Polsku jeden z nich, szturchając mnie w ramię, z wyraźną nutą rozbawienia w głosie. – Nie wierzyłem, że przyjdzie, przecież i tak już jesteś martwa – wyszeptał, a po moich plecach przeszły nieprzyjemne ciarki. Idź! – rozkazał. – Tylko powoli, bo cię zastrzelę.

Dopiero teraz ujrzałam stojącą pod słońce smukłą sylwetkę. Odezwał się krótkim, portugalskim zdaniem, a potem czekał. Przerażona ruszyłam w jego kierunku. Nie mogłam uwierzyć, w to co się dzieje i że Daniel tu naprawdę jest. Z trudem powstrzymałam się, żeby do niego nie podbiec. Chciałam się do niego przytulić, zarzucić mu ręce na szyję, ale on najwyraźniej to przewidując, odsunął się ode mnie.

– Znikaj stąd – syknął. – Wrócisz do domu – odezwał się cicho – tylko nie samolotem, bo wtedy od razu znajdą cię i zabiją. Zaraz za mostem czeka taksówka.

– Daniel… – byłam zbyt przerażona, żeby go posłuchać.

– Wynoś się, natychmiast! – uciął krótko.

Usłyszałam zniecierpliwiony głos jednego z mężczyzn, którzy mnie tu przywieźli. Daniel spojrzał na mnie błagalnie. Zaczęłam się wycofywać. Kilka metrów od mostu już biegłam. Rozległ się wystrzał. Obejrzałam się za siebie. Jeden z porywaczy we mnie celował, ale nie z karabinu, a ze zwykłego pistoletu. Strzelił jeszcze raz, ale i tym razem spudłował. Usłyszałam rozwścieczony głos Daniela. Mężczyzna z pistoletem ponownie wycelował. Nawet z tej odległości widziałam jego podły uśmiech. Za mostem pojawiło się dwóch kolejnych ludzi. Obydwoje byli uzbrojeni w pistolety.

– Złomowisko – usłyszałam krzyk Daniela.

Gwałtownie skręciłam. Zaczęłam biec w stronę płotu. Nie zatrzymując się zniknęłam za narożnikiem. Słyszałam za sobą wrzaski. Gonili mnie. W pewnym momencie moich pleców dopadł Daniel.

– Biegnij, szybciej! – rozkazał zdyszany. – Cały czas przede mną, nie będą ryzykowali, że mnie zabiją.

Posłuchałam. W pewnym momencie chwycił mnie za brudną koszulkę, odciągając w tył. Gwałtownie się zatrzymałam. Gestem wskazał mi dziurę w płocie. Nie była zbyt duża, ale wystarczyła, żebym się w nią wcisnęła. On poszedł zaraz za mną. Nie przerywaliśmy biegu, lawirując między sterami metalu i porozbijanych samochodów. Nie byłam w stanie złapać tchu. Ze zmęczenia zaczęłam się potykać.

– Już niedaleko – szepnął błagalnie.

W oddali rozległo się wycie policyjnych syren. Daniel zaczął przeklinać. Chwycił mnie za ramię i teraz już ciągnął za sobą. Wybiegliśmy z drugiej strony przez bramę. Chłopak dopadł zaparkowanego przed nią motocykla. Błyskawicznie założył mi kask, a potem usiadł zakładając swój. Niepewnie usiadłam za nim. Natychmiast ruszył. Objęłam go w pasie. Zamknęłam oczy. Wszystko było jak w filmie. To nie działo się naprawdę. Nie mogło się dziać.

cdn.

Miye

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1283 słów i 7441 znaków.

7 komentarzy

 
  • Użytkownik natallla7

    Łooo! Teraz przeczytałam wszystko i naprawdę myślałam przez chwilę że ona jednak sobie go wyobraziła,ale gdy znalazła zdjęcie jego to zwątpiłam. Niespodziewałam się że on jednak istnieje. Dlaczego go ściagają, kim on jest i oni? Co dalej z nimi będzie? Czekam z niecierpliwością na kolejne części aby dowiedzieć się odpowiedzi na te pytania i jeszcze sporo innych. Cudo <3

    30 kwi 2016

  • Użytkownik Misiaa14

    Ohh *-* boskie

    29 kwi 2016

  • Użytkownik Ona18

    Tak o :O

    29 kwi 2016

  • Użytkownik Kllaudi

    OMG!!! Chcę więcej!  :jupi:  :rotfl:  :eek:

    29 kwi 2016

  • Użytkownik Vinyl3

    Kurka tego sie nie spodziewalam :O Jest super :jupi:

    29 kwi 2016

  • Użytkownik toojaa

    Genialne!!

    29 kwi 2016

  • Użytkownik Pina

    Z zaciekawieniem czytam kolejne części, pełne tajemnicy  ;)  super

    29 kwi 2016