Róże w kolorze krwi 14 (koniec)

Obudził mnie dotyk dłoni. Otworzyłam oczy. Daniel przesuwał palcami po moim policzku. Leżał naprzeciwko mnie i wpatrywał się we mnie uważnie. Obejmujący mnie w pasie Marek, z którego nieświadomie zrobiłam sobie poduszkę, w dalszym ciągu spał. Poczułam się bardzo nieswojo, ale nie ruszyłam się z miejsca, nie chcąc go obudzić.

– Kocham cię, Jagoda – szepnął.

Poczułam w brzuchu stado wściekłych motyli. Mówił cicho. Jemu najwyraźniej też zależało na tym, żeby nie obudzić brata. Wyglądał jeszcze gorzej niż wcześniej, ale z ulgą przyjęłam, że najwyraźniej nic poważnego mu się nie stało. Wzięłam go za rękę. Uśmiechnął się do mnie nieco blado.

– Cześć – usłyszałam za plecami mruknięcie Marka, który odsunął się ode mnie.

Powoli usiadłam. Bałam się tego, co nas czeka, co może się jeszcze wydarzyć. Do tego w tym momencie czułam się bardzo nieswojo. Daniel chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie usłyszeliśmy wybuch. Ktoś wysadził w powietrze drzwi. Chłopak odruchowo wstał, zasłaniając mnie sobą. Stanęłam za jego plecami, czując z boku obecność Marka. Do środka wpadli odziani na czarno mężczyźni, byli w maskach i z karabinami. Poczułam zaskoczenie, gdy opuścili broń. Jeden z nich ściągnął nakrycie głowy i wystąpił do przodu, podczas gdy inni stanęli w drzwiach. Ku mojemu jeszcze większemu zaskoczeniu, Marek stanął przed nami i uścisnął mu dłoń. Z ulgi zakręciło mi się w głowie. To nie mógł być zły znak.

~ ♥ ~ ♥ ~ ♥  ~

Byliśmy w hotelu! Prawdziwym! Z prysznicem i restauracją. Jedzenie! Kiedy się do niego dorwałam, myślałam, że nigdy nie przestanę jeść. Woda, mydło i czyste ubrania były równie cudowną rzeczą. Nie miałam pojęcia co się właściwie wydarzyło, ale ludzie, którzy nas uratowali, to byli Amerykanie, a Marek w jakiś sposób z nimi współpracował. Znaleźli nas dzięki temu, że śledzili Daniela. Traktowali nas dobrze i zarówno oni, jak i Marek, zapewniali, że teraz nic nam już nie grozi. Mimo to nie ufałam im i wiedziałam, że Daniel również nie ufa.

Kiedy wyszłam z łazienki, po ponad półgodzinnej kąpieli, na moim łóżku czekał Daniel. Miał połamanych kilka żeber, ale poza tym nic mu nie dolegało. Opatrzono jego wszystkie zadrapania i rany. Poruszał się dosyć sztywno, ale przynajmniej mógł chodzić. Chciałam powiedzieć mu tyle rzeczy, o tylu sprawach musieliśmy porozmawiać, ale nie potrafiłam zrobić nic innego, jak tylko rzucić mu się w ramiona. Całował mnie zachłannie, łapczywie i już po chwili leżałam na łóżku. Nawet nie zauważyłam, kiedy nasze ubrania znalazły się na podłodze. Starałam się być delikatna, bojąc się, że sprawię mu niepotrzebny ból. On się nie starał. Jego oczy płonęły z pożądania, nawet nie próbował się powstrzymywać. Jego dłonie były wszędzie. Na moim brzuchu, piersiach, pośladkach. Rozkosz rozchodziła się po całym moim ciele. W końcu, niecierpliwie, posadził mnie na sobie. Jego dłonie ani na moment nie przestawały mnie dotykać, kiedy rytmicznie poruszałam się, siedząc na nim. Wpatrywał się we mnie w z takim cudownym zachwytem! Doszliśmy w tym samym momencie, za bardzo spragnieni siebie nawzajem. Położyłam się obok, a on przyciągnął mnie do siebie zaborczo. Nagle do moich myśli wkradł się strach. Co, jeżeli to miało być pożegnanie? Nie chciałam, żeby Daniel mnie zostawiał. Nigdy! Za wszelką cenę pragnęłam być z nim.

– Nie znikniesz? – zapytałam cicho, a on natychmiast w moim głosie wyczuł obawę.

Spojrzał na mnie poważnie.

– Kocham cię. O niczym bardziej nie marze niż bycie z tobą – oznajmił.

– To nie jest odpowiedź na moje pytanie – warknęłam odsuwając się od niego.

Przyciągnął mnie do siebie z powrotem.

– Jeżeli tylko nie będziesz przez moją obecność bardziej narażona na niebezpieczeństwo, nie zostawię cię. Przenigdy.

Wiedziałam, że tym razem to moje oczy płoną niezdrowym blaskiem.

– Znajdę cię, nawet jeżeli spróbujesz uciec. Będę szukała tak długo aż znajdę.

Uśmiechnął się, czule głaszcząc moje włosy.

– Liczę na to – zamruczał.

Dopiero gdy to powiedział, zrobiłam się spokojniejsza. Nie zostawi mnie. Nie po tym wszystkim. Nasz śmiech i przekomarzanie się przerwał wchodzący do pokoju Marek. Gwałtownie okryłam się kołdrą. Skrzywił się, ale niczego nie skomentował. Obrzucił nas tylko ponurym spojrzeniem.

– Jak już skończycie – powiedział zupełnie spokojnie – to przyjdźcie do mojego pokoju. Musimy porozmawiać.

~ ♥ ~ ♥ ~ ♥  ~

Siedzieliśmy na łóżku Marka, podczas gdy on zajął jedno ze stojących przy stoliku krzeseł. Czułam się skrępowana, ale mimo tego, nie potrafiłam powstrzymać się przed chociażby ukradkowym dotykaniem Daniela. On również co chwila palcami muskał moją dłoń. Marek udawał, że tego nie widzi.

– Zapewne chcecie wiedzieć, co się stało? – zapytał patrząc bratu w oczy.

Daniel przytaknął, nie wchodząc mu w słowo.

– Wiedziałem co mi zostawiłeś – wyjaśnił ponuro. – Kontaktowała się ze mną nasza matka. Chciała, żebyśmy byli bezpieczni. Przekazałem listę jej przyjacielowi, który jest jednym z księży Werbistów, misjonarzem, a on jakimś cudem skontaktował się z amerykańskim rządem. To co dostała portugalska mafia, nie było prawdziwe. Nie zrezygnowałem z rejsu, bo wydał mi się idealnym pomysłem. Ucieczką. – Spuścił wzrok. – Teraz przeze mnie oni wszyscy nie żyją.

Widziałam ból na twarzy Daniela.

– Też tak sądziłem – mruknął niechętnie. – Co się stało z listą i dlaczego jeszcze żyjemy? – spytał ponuro.

Wzruszył ramionami.

– Zapewne ma ją FBI, kolejna rzecz, którą Amerykanie będą mogli szantażować inne kraje.

Daniel skrzywił się, ale nie skomentował.

– A co z nami? – zapytałam.

Tym razem to Marek nie wyglądał na zadowolonego.

– Obiecali nam ochronę, tyle, że w Stanach. To oznacza rezygnację ze wszystkiego. Rodziców, przyjaciół, kraju i całego dotychczasowego życia. Jeżeli jednak nie chcemy ich narażać, to chyba nie mamy wyboru.

Nieświadomie ścisnęłam rękę Daniela. Nie zważając na obecność brata objął mnie ramieniem, przytulając do siebie.

– Proszę, nie róbcie tego – odezwał się Marek, przepełnionym żalem głosem, a my gwałtownie odskoczyliśmy od siebie. – Nie przy mnie – westchnął. – Miałem wiele czasu na przemyślenia i pogodziłem się z tym, że brat ukradł mi dziewczynę, ale nie potrafię wam wybaczyć – nie patrzył na nas – jeszcze nie teraz.

~ ♥ ~ ♥ ~ ♥  ~

Siedziałam w samolocie, przy oknie i przyglądałam się temu, jak ucieka przed nami ziemia. Na niebie były jedynie niewielkie, białe chmurki, wśród których teraz się unosiliśmy. Nie bałam się lotu, ani trochę. Natomiast bałam się nowego życia. Poczułam na ramieniu rękę siedzącego obok mnie Marka. Uśmiechnął się do mnie, jednocześnie pokrzepiająco i jakoś tak dziwnie, nieśmiało.

– Boisz się, prawda – odezwał się cicho. Skinęłam głową, mimo, że było to raczej stwierdzenie niż pytanie. – Ja też – przyznał. Przez chwilę milczał, ale nie spuszczał ze mnie wzroku. – Mój brat cię kocha, a ty kochasz jego i nie potrafię was za to winić, chociaż przyznam, że mam do was żal – tu skrzywił się nieznacznie – o sposób, w który to załatwiliście. Tylko mu o tym nie mów, jeszcze nie teraz, dobrze?

Uśmiechnęłam się do niego ciepło. Skinęłam głową. Nawet teraz, po tym, co zrobiłam, nie przestał być moim przyjacielem. Kiedy lot się wreszcie ustabilizował, a stewardesa pozwoliła odpiąć pasy, Marek wstał. Myślałam o tym, jak długo nie będę mogła zobaczyć rodziców. Czy kiedykolwiek będę mogła bezpiecznie wrócić do swojego kraju? Wysyłali nas na jakiś odległy uniwersytet, położony w stanie Floryda, w obcej, niewielkiej, nadmorskiej miejscowości. Mieliśmy tam spędzić kilka najbliższych lat. Pocieszała mnie tylko świadomość, że nie będę sama. Kat, Tomas i Jaime podobno już tam byli. Ten ostatni miał uczęszczać do pobliskiej szkoły. Ze mną był Marek i przede wszystkim Daniel… którego naprawdę, każdą komórką swojego ciała kochałam. Jak na zawołanie zjawił się przy mnie. Opadł na miękki fotel. Gdy tylko się zbliżył, motyle w moim brzuchu zaczęły odstawiać swój wariacki taniec. Był zadowolony, jak kot, który opił się śmietanki. Oparłam głowę na jego ramieniu.

– Tak jak chciałaś – zamruczał w moje włosy, całując je delikatnie. – Będziemy razem i to tak długo, że w końcu ci zbrzydnę.

Razem! Co za cudowne słowo.

– Nie ma na to najmniejszych szans – oznajmiłam mu, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu.

The End

Jeżeli Ci się spodobało, to zapraszam na mojego bloga, na którym jest już kilkadziesiąt opowiadań - link w profilu.

Miye

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1556 słów i 9051 znaków.

6 komentarzy

 
  • Misiaa1012

    To było cudowne opowiadanie  :P  :yahoo:   <3

    13 lip 2016

  • Pulpet

    To opowiadanie było mega :) i super, że nie trwało wiecznie, te 14 części były idealne ;)

    19 maj 2016

  • jacekostraryba

    wow:)

    11 maj 2016

  • Kicia45$$

    Nie nie nie moe mow z w to koniec proszeeeeeeee napiszze byli razem mieli dzieci itp prosze tak fajnke piszesz ale posz tez tu

    10 maj 2016

  • Misiaa14

    Cudowne od początku do samego końca *-*

    9 maj 2016

  • jerzyk

    Przyjemnie napisany harleqin, trochę za płytkie jak dla mnie, a był fajny pomysł.

    9 maj 2016

  • Miye

    @jerzyk przykro mi, ale tylko młodzieżówki tworzę (YA / NA) raczej nic poważniejszego

    11 maj 2016

  • jerzyk

    @Miye Ale i w młodzieżowych można sie  trochę zagłębić, młodzież też nie jest taka mało wymagająca jakby się na ogół zdawało. Popracuj bo warto. Pozdrawiam :)

    17 maj 2016