Przywracając życie - rozdział dwunasty

Sądziłam, że po konfrontacji z Paulem pt. "Spieprzaj, dziadu”, wrócę do dawnego humoru i dawnej siebie. W końcu byłam wolna, nie było nikogo, kto by na mnie krzyczał i mnie zdradzał. A jednak dalej chodziłam podenerwowana, nie potrafiłam być już taka jak wcześniej. Cały czas myślałam o tej krztynie dzieciństwa, którą Paul mi odebrał. Gdy wyobrażałam sobie siebie za kilka lat, w moich wyobrażeniach zawsze byłam szczęśliwa. Oczywiście obok mnie znajdował się wysoki przystojniak, dla którego byłam całym światem. Mieliśmy dzieci. Dwójkę. Chłopca i dziewczynkę, którzy zawsze grzecznie się ze sobą bawili. Chłopczyk był starszy od dziewczynki, więc zawsze się nią opiekował, idealnie grając rolę starszego brata. Dzięki temu my mieliśmy chwilę dla siebie. Mój mąż raz po raz uraczał mnie delikatnymi pocałunkami, które lekko mnie łaskotały w policzek. Po prostu byłam szczęśliwa.
A potem… bum. Jak grom z jasnego nieba. Przyłapanie na zdradzie. Złamane serce. Rozwód. Rozbita rodzina. Depresja, usypianie bólu alkoholem, próba pozbierania się choćby dla dzieci. Mój umysł wymyślił tak zawiłą historię, że na sam koniec zwinęłam się w kłębek i zastanawiałam się, jak żyć, żeby uniknąć takiej sytuacji. Czy da się coś zrobić, by być szczęśliwym? Żeby już nigdy nikt nas nie zdradził i nie opuścił?
Odpowiedź brzmiała: nie. Nie istniały żadne magiczne środki ani eliksiry, które by chroniły od zdrady, rozczarowania i porzucenia. W moją głowę wdarła się jednak jakaś obsesja, która mówiła mi, że każdy facet to świnia i każdy zawsze będzie miał coś na sumieniu. Wiedziałam, że to minie, ale w tym momencie nie potrafiłam zaufać żadnemu z nich. Zaczęłam oglądać na potęgę różne komedie romantyczne, choć miały one mało wspólnego z rzeczywistością. W co drugim filmie była zdrada, kłamstwo, inna dziewczyna, odejście. Oczywiście, na końcu i tak wszyscy wszystko sobie wybaczali i kończyli ten etap długim pocałunkiem, tak jakby nagle wszystko na świecie stało się różowe, a wszelkie kłopoty zniknęły już na zawsze. Nikt nie pomyślał o tym, że to, co się stało, będzie wracało w kłótniach jeszcze wiele razy. Że te przykre rozczarowania będą się śnić po nocach, a myśli nie będą dawać spokoju – co wtedy zrobiłam źle? Co zrobić, żeby to się już nie powtórzyło? A jeśli to się znów dzieje, nawet teraz, a ja żyję w nieświadomości, bo przecież wybaczyłam?
Wpadłam w jakiś dziwny nastrój. Wmówiłam sobie, że miłości nie ma, że nie warto nawet wchodzić w związki. Powinno się zawierać jedynie układy – tak, żeby mieć kogoś, gdy już nam obrzydnie samotność. Kogoś, kto nas przytuli, pocałuje, pójdzie z nami do łóżka, ale rano nie zrobimy mu kawy ani śniadania, tylko wystawimy za drzwi z kupką ubrań w ręce. Kogoś, na kim nie będzie nam zależało i kto nas nigdy nie zrani.
Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej świetny mi się wydawał ten pomysł. Prawdopodobnie myślałam tak przez małą ilość snu – ciągłe nerwy zakłócały mi normalny tryb życia.
Choć dopiero co sama byłam zakochana i ślepa na wszystko wokół, nagle czułam się jak stara panna. Irytowała mnie każda namiastka szczęścia i miłości. Święta szybko minęły, a po nich przyszedł styczeń, który szybko zamienił się w luty. W końcu nadeszły Walentynki, których ja wyjątkowo nie miałam z kim świętować. Drażniły mnie wszystkie serduszka i fakt, że nasza szkoła nagle zmieniła kolor na czerwono-różowy. Nauczyciele kilkakrotnie przypominali nam, by wrzucać walentynkowe kartki do specjalnego pudełka w holu, tak jakbyśmy byli w podstawówce.
- Czy to nie jest już za dziecinne na liceum? – rzuciłam do Patricka, który stał obok mnie. Oboje przyglądaliśmy się, jak kolejne osoby nieśmiało podchodzą i wrzucają walentynki do pudełka przez szparę. – Jesteśmy praktycznie dorośli. Czy to aż takie trudne, podejść do osoby, która nam się podoba i zwyczajnie porozmawiać? Trzeba wysyłać kartki? Kiedyś to było urocze, teraz raczej żałosne – prychnęłam.
- Daj im się bawić. – Szturchnął mnie lekko. – Nie wszyscy mają takie podejście jak ty. Niektórych to jara.
- Dziwni ludzie – mruknęłam pod nosem.
- Zakochani nie są dziwni – wtrąciła Natalie, która wyglądała jak święty Walenty – tegoroczne uosobienie miłości i dobroci. – Drew gotuje dziś dla mnie kolację, choć nie umie gotować. Ale zamierzam zjeść wszystko, nawet gdyby smakiem nadawało się tylko do śmieci. Przynajmniej się stara. – Westchnęła rozmarzona. – I nie przeszkadzałoby mi nawet, gdyby dał mi jakąś kartkę. Nawet laurkę.
- I ty mówisz, że zakochani nie są dziwni? – zerknęłam na nią, unosząc brwi. – Naprawdę chciałabyś dostać laurkę? I co byś z nią zrobiła? Włożyła sobie pod poduszkę? Święty Walenty jest też patronem osób umysłowo chorych, wiesz?
Natalie lekko poczerwieniała, ale ciągnęła dalej:
- Zastanawiam się, co mam założyć. Myślałam nad czerwoną sukienką, ale nie chcę się wydać zbyt… napalona. Ale z drugiej strony, jak założę czarną, będę wyglądała jak na pogrzebie. Co robić? – Popatrzyła na mnie tak, jakby ode mnie zależał los całego świata. Miałam tego dosyć.
- Boże – burknęłam. – Musisz tak wszystko analizować? Ciesz się, że komuś na tobie zależy! – warknęłam. – To, jaką założysz sukienkę, nic tu nie zmieni.
Natalie zamilkła, a ja od razu skarciłam się w myślach za mój ton i ostre słowa. Co się ze mną działo? Dlaczego nie mogłam być taka jak dawniej? Czy Paul miał na mnie jeszcze większy wpływ niż sądziłam?
- Przepraszam – szepnęłam i odeszłam, bo nie mogłam już dłużej patrzeć na jej zaczerwienioną twarz.
- Co się z tobą dzieje? – usłyszałam Patricka, który właśnie mnie dogonił. – Miałaś przestać przeklinać i faktycznie przestałaś, ale nie uprzedzałaś, że będziesz chamska.
Zatrzymałam się gwałtownie.
- Sama nie wiem, co mi jest – szepnęłam. Nagle miałam ochotę się rozpłakać. – Dobija mnie to wszystko. Dobija mnie to, że wciąż go widzę… - Wskazałam głową na Paula, który stał przy bibliotece, patrząc na nas ukradkiem wzrokiem pełnym nienawiści. – I te cholerne walentynki. Ja też bym chciała mieć z kim je spędzić. Tymczasem zostałam zdradzona i okłamana. Myślałam, że mi przejdzie, ale dalej o tym myślę…
- Olej te walentynki. Dzisiaj wszyscy się kochają, ale jutro znowu będzie normalny dzień i znów wszyscy będą się nienawidzić – rzucił Patrick z uśmiechem. Też się uśmiechnęłam, wdzięczna za tę próbę żartu. – Chodź, kupię ci kanapkę.
- Kanapkę? – powtórzyłam. – Właśnie tym chcesz mnie pocieszyć?
- No pewnie. Ale tylko z szynką. Nie chcę, żebyś na mnie zwymiotowała samym serem.

#

Patrick wmusił we mnie kanapkę i faktycznie, poczułam się po niej nieco lepiej. Jeszcze raz przeprosiłam Natalie, ale i tak chciałam, żeby ten dzień się już skończył. Był piątek, a więc wieczorem zamierzałam wziąć tabletki nasenne, by móc w końcu porządnie się wyspać.
Cat dopadła mnie na ostatniej przerwie.
- Co robisz dziś wieczorem? – zagadnęła mnie.
- Nic – odparłam. – Tak jak przez ostatnie kilkanaście wieczorów. Mam teraz zerowe życie towarzyskie.
- W takim razie pijemy – oświadczyła przyjaciółka, nakreślając w powietrzu kształt butelki.
Hm, czyli jednak obejdzie się bez tabletek na sen – po alkoholu sama z siebie padnę jak zabita.
- A z jakiej to okazji?
- Bez okazji. Albo piątku, jak wolisz. Chyba że wolisz jeszcze wersję "walę w tynki”.
- O tak, zdecydowanie to wolę – potwierdziłam. – Bądź u mnie wieczorem i przynieś tyle alkoholu, ile zdołasz.  
- Zaprosimy Natalie? – spytała Cat niepewnie. – Niby ma chłopaka, ale wiesz, może jednak woli nasze towarzystwo.
- Nie sądzę. Drew gotuje dla niej kolację. I robi jej laurkę.
- Co?
- Nic takiego. Do wieczora.

#

Wieczorem związałam włosy, by nie wpadały mi do alkoholu i wyczekiwałam Cat tak, jakby była co najmniej dostawcą pizzy. Zwykle nie wlewałam w siebie aż tylu procentów, ale dziś było mi to bardzo potrzebne i nie obchodził mnie ani kac ani kalorie. Zwłaszcza, że Cat postanowiła zabawić się w barmankę i oprócz samego alkoholu przyniosła różne soki, syropy i inne cuda.
- To nam chyba zajmie całą noc – powiedziałam z podziwem, gdy wyjęła to wszystko na stolik w moim pokoju. – A ja nie mam aż tak mocnej głowy.
- Dasz radę.
- Dobra, to ty zacznij swoje eksperymenty, a ja pójdę zrobić nam jakieś kanapki, bo pewnie szybko zgłodniejemy – rzuciłam. Cat skinęła głową, choć pewnie nawet mnie nie słuchała. Zeszłam na dół do kuchni i zaczęłam wyciągać z lodówki potrzebne rzeczy. W salonie Liam oglądał bajkę, a mama siedziała obok niego, ukradkiem czytając książkę. Gdy zobaczyła, że zeszłam na dół, odłożyła ją i podeszła do mnie.
- Czy właśnie widziałam Catherine z toną alkoholu? – spytała podejrzliwie.
- To zależy, co widziałaś – mruknęłam, nie patrząc jej w oczy.
- Właściwie nie widziałam, bo miała pokaźną torbę, za to wyraźnie słyszałam obijające się o siebie szklane butelki. – Mama usiłowała grać złego rodzica, ale widziałam, że była rozbawiona. – Dobrze przynajmniej, że upijacie się w domu, a nie w jakimś rowie.
- Rzeczywiście – przyznałam, dalej robiąc kanapki.
- Wszystko u ciebie w porządku? – dobiegło mnie zatroskane pytanie. Jakiś czas temu opowiedziałam mamie o Paulu i o tym, co się stało. Zapewniałam ją, że już mi przeszło, ale pewnie mama wiedziała swoje. Nie chciałam jednak o tym rozmawiać.
- W jak najlepszym. – Zaimprowizowałam szeroki uśmiech. Mama wróciła do salonu, a ja dokończyłam robić kanapki. Weszłam na górę z ogromnym talerzem. W pokoju czekały już na mnie wysokie szklanki z drinkami.
- Do dna! – rozkazała Cat, biorąc ode mnie talerz. Z uśmiechem – tym razem prawdziwym – podniosłam szklankę do góry.
Godzinę później chichotałam ze wszystkiego, nawet rzeczy kompletnie nieśmiesznych. Co chwila odczuwałam potrzebę biegania do toalety, ale wkrótce zaczęło mi się kręcić w głowie. Poważnie rozważałam przeniesienie imprezy do łazienki. Starałam się nie hałasować, bo Liam na pewno już spał, a budzenie dziecka, kiedy już zaśnie, nie jest dobrym pomysłem. A jednak nie mogłam się powstrzymać od chichotu.
W końcu rozmowa zeszła na temat Paula. Catherine też już wiedziała o wszystkim. Na szczęście darowała sobie tekst "a nie mówiłam”, choć jej wyraz twarzy mówił wszystko.
- Wznoszę teraz toast za tę gnidę – rzekła uroczyście, unosząc szklankę. – Żeby zgnił w piekle za to, co ci zrobił. Niech diabły go dźgają widłami, a on śpi na rozżarzonych węglach. Oczywiście, z niewyleczoną chorobą weneryczną.
Zachichotałam głośno i również wzniosłam szklankę.
- Za tę gnidę!
Stuknęłyśmy się, po czym Cat spytała:
- Mam nadzieję, że nie zdążył cię przelecieć?
Prawie wyplułam drinka.
- Nie! Oczywiście, że nie! – parsknęłam. – O czym ty w ogóle myślisz?
- No wiesz, byłaś taka zakochana… cholera wie, co tam robiliście, gdy zostawaliście sami.
- Fuj! – Nie przychodziła mi teraz do głowy żadna inna reakcja. – Daj spokój, Cat, gdyby mnie TAM dotknął… chyba musiałabym się cała zdezynfekować. Ciekawe, w ilu pochwach już maczał swój sprzęt.
Catherine dostała ataku histerycznego śmiechu, a ja zaraz po niej. Gdy w końcu wzięłam głęboki oddech, postanowiłam wtajemniczyć ją w mój plan zawierania układów – bez żadnej miłości, a z korzyściami. Myślałam, że wolna dusza Cat mnie poprze, ale zamiast tego tylko mnie ochrzaniła.
- Ogarnij się! Ty taka nie jesteś. Nie wystarczyłoby ci to. Będziesz chciała więcej, będziesz chciała miłości. Znam cię, przyjaciółko.
- Nie ma w pobliżu nikogo, kto mógłby mi dać tę miłość – oświadczyłam, dopijając drinka. – Więc co mi pozostało?
Nagle przed oczami zrobiło mi się ciemno. Już myślałam, że straciłam wzrok, ale to tylko Cat rzuciła mi w twarz poduszką.
- Jesteś tylko ślepa czy też głupia? Bo nawet ślepy by zauważył, że Patrickowi na tobie zależy.
Momentalnie otrzeźwiałam. Gapiłam się na przyjaciółkę szeroko otwartymi oczami.
- Że co?
- Że co? – przedrzeźniła mnie Cat. – Naprawdę tego nie widzisz? Nawet ja to widzę, choć jestem w innej klasie. Widziałam was nieraz, jak się przechadzaliście po szkole. Pamiętam wszystkie twoje spotkania z nim. Sama mi opowiadałaś, jak cię przytulił po tym, jak pojechałaś Paulowi. Myślisz, że to nic nie znaczy?
- Nie wiem – jąkałam się. – Po prostu się przyjaźnimy.
- Akurat. Jak dla mnie, to nie jest tylko przyjaźń.
Pogrążyłam się w myślach. Świat zaczął jeszcze bardziej wirować po słowach Cat. Z Paulem miała rację, więc może z Patrickiem też?
Tak naprawdę to byłam pełna wątpliwości. Nadal czułam coś do Patricka i tak było od początku. Przez chwilę byłam nawet przekonana, że on czuł to samo, co ja, ale miał tak zmienne nastroje i zachowanie, że w końcu stwierdziłam, że jestem dla niego tylko dobrą przyjaciółką. Trochę też z tego powodu tak skupiłam się na Paulu – miałam nadzieję, że on da mi to, czego oczekiwałam od Patricka. Moje uczucie do niego jednak nie zniknęło. Zostało trochę uśpione, ale dalej czasem przechodził mnie przyjemny dreszcz, gdy na niego patrzyłam. Wszystkie jego gesty odbierałam jednak jako te przyjazne. Te przytulenia i łapania mnie za rękę – sądziłam, że tak okazywał mi przyjacielskie wsparcie, gdy miałam problemy z Paulem. Pogodziłam się z tym, że łączyła nas tylko przyjaźń i nic więcej. Przestałam sobie wyobrażać niemożliwe. Zwłaszcza, że Patricka coś podejrzanie ciągnęło do Niny – wcale bym się nie zdziwiła, gdyby jednak wolał ją. Tę idealną, szczupłą dziewczynę… ale przecież ona była wredna. Zawsze, dla każdego. Czy Patrick tego nie widział?
Teraz i ja byłam wredna, choć tego nie chciałam. Może podświadomie chciałam upodobnić się do Niny?
Nie, bzdury. Nigdy nie chciałam taka być.
A może Patrick zrobił podobnie – skupiał się na Ninie, bo ja dopiero co byłam z Paulem i sądził – podobnie jak ja – że jesteśmy tylko przyjaciółmi i nic do niego nie czuję?
Prawie zachłystnęłam się powietrzem od tych rozmyślań, gdy nagle poczułam wibracje komórki. Poczułam mocny skurcz żołądka, gdy zobaczyłam smsa od Patricka:
"Dobrze się bawisz? Cat mówiła mi, co zaplanowałyście.”
Nie zdążyłam nawet odpisać, bo literki lekko mi się rozmywały, gdy przyszedł drugi sms:
"Tęsknię za tobą, Mary”
- Po twojej minie wnioskuję, że napisał do ciebie Patrick – usłyszałam głos Cat. – Co napisał?
Przez sekundę myślałam, co jej odpowiedzieć, gdy nagle poczułam inną potrzebę. Jej spostrzeżenia i moje myśli zrobiły swoje. Czyżby to była robota jakichś wyższych sfer, że Paul mnie zdradził? Może właśnie stało się to po to, by popchnąć mnie do Patricka?  
Może to on miał być moim wysokim przystojniakiem, ojcem moich dzieci.  
Znowu zakręciło mi się w głowie. Ze szczęścia, z nadziei.  
- Muszę zwymiotować – wymamrotałam.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 2856 słów i 15682 znaków, zaktualizowała 8 mar 2018.

4 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • POKUSER

    Całość super ale końcówka wymiata :)

    19 mar 2018

  • Fanka

    Po raz kolejny ucieszyłaś swą powieścią moją osobę :kiss:

    9 mar 2018

  • candy

    @Fanka nie ma za co :D

    9 mar 2018

  • Fanka

    @candy ;)

    9 mar 2018

  • ja1709niezalogowana

    No i pięknie!:bravo:

    9 mar 2018

  • Black

    Piękny prezent na dzień kobiet:D Wszystkiego najjjlepszego candy   <3 Coraz lepiej piszesz, choć myślałam , że lepiej się nie da ;) Jest lekko, miło i przyjemnie, ale wiem, że będę wyć przy kolejnych rozdziałach :rotfl:

    8 mar 2018

  • candy

    @Black jaka szybka reakcja! Wszystkiego najlepszego również <3 i dziękuję za piękny komplement. Jakoś dobrze mi się pisało ten rozdział, całkiem jestem z niego zadowolona. A wycie oczywiście będzie :D

    8 mar 2018