Przywracając życie - prolog

Ten sobotni ranek był dokładnie taki sam, jak każdy inny. Obudziłam się dość wcześnie – zegarek wskazywał parę minut po ósmej. Chwilę poleżałam w łóżku, przeciągając się, by rozruszać nieco mięśnie, które zesztywniały po nocy. Poświęciłam parę myśli osobie, bez której musiałam teraz żyć, jednocześnie nienawidząc siebie za to, że choć minął już rok, to jednak moje oczy same wilgotniały, gdy tylko o nim pomyślałam. Nakazałam sobie opanowanie. Wzięłam kilka głębokich oddechów, otarłam oczy i wstałam, odrzucając kołdrę. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to właśnie dziś. Minęło dokładnie dwanaście miesięcy. Pięćdziesiąt dwa tygodnie. Każdy tydzień wypełniony żałobą. Wszyscy wokół mi mówili, że powinnam już odpuścić, żyć dalej. Każdy sugerował to cicho i nieśmiało, nie wiedząc, jak zareaguję. Po części się z nimi zgadzałam, ale nie mogłam się zmusić, by faktycznie posłuchać się tych rad. Być może musiały minąć kolejne pięćdziesiąt dwa tygodnie.
Godzina zleciała mi bardzo szybko. Gdy już zjadłam śniadanie, umyłam zęby i twarz, posprzątałam nieco w pokoju i w końcu zasiadłam do biurka, była już dziewiąta. W domu panowała cisza – mój brat i rodzice jeszcze spali. Nie chcąc ich budzić, podłączyłam do laptopa słuchawki. Potrzebowałam odrobiny muzyki, by skupić się na nauce. Tak, to właśnie robiłam w sobotni poranek – uczyłam się. Trzeci rok studiów był wyjątkowo ciężki, ale ja i tak nie miałam nic lepszego do roboty. Biorąc jednak pod uwagę, co stało się rok temu, cudem było, że się w ogóle na tych studiach utrzymałam. Gdyby nie współczucie niektórych wykładowców – i tak nieco większe niż powinno być – i moja przyjaciółka, która zmusiła mnie do nauki, używając przy tym siły fizycznej… pewnie nie byłabym już studentką, a jedynie zapłakaną, wiecznie pijaną dwudziestokilkulatką. Pamiętałam to jak dziś – Catherine siłą podnosiła mnie z łóżka, ocierała twarz z łez, wmuszała we mnie kawę i leki przeciwko bólom głowy, siadała ze mną i czekała, aż przerobię choć trochę materiału, który piętrzył się na moim biurku, a który ja skutecznie ignorowałam. Sama niekiedy była bliska łez, kiedy widziała, jak się męczyłam, kiedy zmuszała mnie, bym jadła i dbała o siebie choć odrobinę. Ten stan miałam już dawno za sobą, ale udowodnił mi, że Cat naprawdę była oddaną przyjaciółką i że lepszej nie znalazłabym już nigdzie.
Jak co dzień spojrzałam na zdjęcie w srebrnoszarej ramce, które stało na moim biurku niczym wrośnięte – nie pozwoliłam nikomu go stamtąd zdjąć. Zignorowałam sugestie psychologa, który mówił, że patrząc na tę fotografię, przeżywam ból na nowo. Nie byłam jednak w stanie go wyrzucić czy choćby przenieść na inne miejsce. Czasem, gdy na nie patrzyłam, byłam w stanie przekonać samą siebie na choćby kilka sekund, że wszystko jest tak, jak było. Nie zmieniło się nic, a ja dalej byłam szczęśliwa. Oczywiście, taki sposób oszukania mózgu nie trwał długo, ale łaknęłam każdy jego skrawek.
Zmusiłam się, by skierować wzrok do książek i pochłonęły mnie na tyle, że gdy się ocknęłam, było już prawie południe. W brzuchu mi burczało i powlokłam się do kuchni, by poszukać jakiegoś jedzenia. Rodzina krzątała się już po domu i automatycznie poczułam się odrobinę lepiej, kiedy wypełnili ciszę panującą dookoła.  
- Jest coś na obiad? – spytałam, otwierając lodówkę i szukając czegoś, z czego można by zrobić pełnowartościowy posiłek.
- Coś się znajdzie – odpowiedziała mi mama. Była kobietą wiecznie wesołą, z fryzurą podobną do tej, którą nosiła Marylin Monroe. – Ale nie mamy nic na kolację.
- Chcę zapiekanki – wtrącił mój brat Liam. Miał osiem lat i właśnie namiętnie grał w jakąś grę na komórce. Oderwał się od niej tylko dlatego, że usłyszał rozmowę o jedzeniu.
- Niezły pomysł – uznał tata, właśnie wchodząc do kuchni. Nieco zdziwił mnie jego ubiór – w końcu była sobota, a on był ubrany w szary garnitur. Widząc mój zdziwiony wzrok, dodał: - Dziś jest konferencja.
- Ach, konferencja – mruknęłam, dziwiąc się sama sobie, że o tym zapomniałam. Od tygodnia ta superważna konferencja była tematem przy każdej okazji. – Powodzenia.
- Mary, pójdziesz do sklepu, czy ja mam to zrobić? – zwróciła się do mnie mama. Normalnie nie zadałaby mi takiego pytania – zawsze lubiła wszystkiego dopilnować sama. Coś się jednak zmieniło rok temu – nagle bardzo polubiłam spacery, choćby tylko i do sklepu. Łaknęłam powietrza i właśnie tej aktywności fizycznej, która pozwalała mi dalej oszukiwać mózg – zawsze wyobrażałam sobie, że nie idę sama. Że on idzie obok mnie, tak jak zawsze było.
- Pójdę. – Od razu skinęłam głową. – Tylko napisz mi, co kupić. Może potrzebujemy czegoś jeszcze.
W spojrzeniu mamy widziałam troskę, ale milcząco skinęła głową i nic nie powiedziała. Dobrze wiedziałam, o co jej chodziło. Nie byłam już jej córką, a przynajmniej tą wersją, którą pamiętała – podobnie wesołą, niezdarną, z głośnym, prawie irytującym śmiechem. Teraz do wszystkiego odnosiłam się ze spokojem bądź chłodnym zdystansowaniem. Mój głos był bezbarwny, matowy, w ogóle nie brzmiał jak mój. Wiedziałam to i wiedział to każdy z mojego otoczenia. Z utęsknieniem czekałam na dzień, kiedy wstanę z łóżka i poczuję, że mogę żyć dalej – nie tylko muszę. Po prostu mogę i chcę, bez większego wysiłku, bez cofania się w przeszłość, bez rozpamiętywania, bez odczuwania bólu i bez sennych koszmarów.  
Musiałam wierzyć, że taki dzień nadejdzie.  
#
Zjedliśmy obiad. Tata pojechał na konferencję, Liam wrócił do gry, a mama zasiadła przed telewizorem. Ja natomiast zabrałam torebkę, do której schowałam listę zakupów i zaczęłam się ubierać. Cieszyłam się na spacer, choćby i krótki i zimny – był środek zimy i można było nieźle przemarznąć, jeśli wyszło się na zewnątrz bez odpowiedniego ubrania. Przezornie założyłam puchową kurtkę, szalik, czapkę i rękawiczki. Wiedziałam, że spacer i tak trochę mnie rozgrzeje, ale nie uśmiechało mi się później złapać jakiegoś przeziębienia.  
Wyszłam. Natychmiast owionęło mnie lodowate powietrze, ale nie przejęłam się tym. Sklep był oddalony tylko pół kilometra od naszego domu, więc dotarłam do niego szybko. Momentalnie zrobiło mi się gorąco, dlatego starałam się jak najszybciej zrobić zakupy i wyjść. I być może wrócić do domu okrężną drogą.  
Na moje szczęście kolejka nie była zbyt duża. Uporałam się z zakupami i z siatką w ręce wyszłam z powrotem na lodowate powietrze. Przez mój pośpiech nie zauważyłam jednak zamarzniętego lodu, który osiadł przed wejściem. Nogi rozjechały mi się niczym akrobatce w cyrku i zanim się zorientowałam, wyrżnęłam jak długa, upadając boleśnie na plecy. Torba z zakupami wysunęła mi się z ręki i wszystko wylądowało obok mnie. Próbowałam szybko się podnieść, by nie robić za miejscową atrakcję dla przechodniów, gdy nagle usłyszałam głos, po którym moje serce stanęło. Dosłownie. A po chwili ruszyło z prędkością, której się po nim nie spodziewałam.  
- Wszystko w porządku? Pomogę ci.
Zobaczyłam wyciągniętą w moją stronę rękę, więc chwyciłam ją czym prędzej, ale i tak byłam przekonana, że śnię. Ten głos… tak podobny do jego głosu… w milczeniu obserwowałam chłopaka, który postawił mnie do pionu i właśnie zbierał moje zakupy z zimnego podłoża. Gdy na mnie spojrzał, poczułam, że mi słabo. Brązowe włosy były nieco dłuższe niż to zapamiętałam, ale nadal ułożone w ten sam sposób – niechlujny, kompletnie niezależny od szczotek i grzebieni. Oczy były oświetlone świetlówkami przy sklepie, więc nie mogłam dostrzec wyraźnie ich koloru. Nawet kości policzkowe były podobne, tak widoczne… i ten głos… różnił się odrobinę, dostrzegłam to po chwili, ale w pierwszej sekundzie byłam przekonana, że…
Z przerażeniem poczułam, że wilgotnieją mi oczy – i to nie w ten sam sposób, co zwykle. Przez sekundę byłam pewna, że moje życie wróciło do normy, ale to nie był on…
A może jednak?
Stał przede mną – w innej osobie, tak daleki, a jednak tak bliski.
- Coś nie tak? – spytał, bacznie mi się przyglądając. Zmusiłam się do bladego uśmiechu.
- Nie, wszystko w porządku. Po prostu… kogoś mi przypominasz – odpowiedziałam, czując w głębi ducha, jak bardzo niewystarczające było to stwierdzenie. Przypomniał mi całe moje dotychczasowe życie. – Dziękuję za pomoc. Muszę już iść. – Oddaliłam się szybko, by skąpana w ciemności wieczoru, pozwolić wypłynąć łzom. Płakałam i płakałam, krztusiłam się łzami, nie wierząc w to, co się właśnie stało. Żadne zdjęcie w żadnej ramce nie mogło doprowadzić mnie do takiego stanu – to właśnie ten moment rozpruł mi na nowo serce i przywołał cały ból ze zdwojoną siłą. Drżącymi rękoma wyciągnęłam komórkę i wybrałam numer Cat. Odebrała szybko.
- Cześć. Coś się stało? – spytała, zaniepokojona.
- Cat… - wydusiłam, pociągając rozpaczliwie nosem. Łzy zdążyły już zamarznąć, ale ciągle wypływały nowe – gorącymi smugami torowały sobie drogę na mojej twarzy. Serce dalej waliło mi jak oszalałe. – Właśnie… widziałam Patricka…
Po drugiej stronie zapadła cisza.
- Mary… ale… przecież Patrick…
- Wiem… nie żyje. Ale… - jęknęłam, próbując pojąć, co właśnie się stało. – Ale przysięgam, że to był on… jakieś jego echo… kimkolwiek był ten chłopak… - Wzięłam głęboki oddech. – On właśnie przywrócił Patricka do mojego życia.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 1871 słów i 10031 znaków, zaktualizowała 25 gru 2017.

3 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • agnes1709

    Pięknie! :bravo: *** p.s. "przechodniów" :D

    25 gru 2017

  • candy

    @agnes1709 racja ;)

    25 gru 2017

  • agnes1709

    Czy ten prolog był wcześniej? Bo nie wydaje mi się.Ale patrząc na daty...?:eek: Młoda, o co tu chodzi, jestem przytrzymana, czy jak?:eek:

    23 gru 2017

  • candy

    @agnes1709 noooo... zazwyczaj prolog jest wcześniej niż rozdział pierwszy XD

    23 gru 2017

  • agnes1709

    @candy To wychodzi na to, że do okulisty czas. Ale jak, jak tu kolejki takie...? (komuno, wróć, wtedy były mniejsze) :D Póki dolezie moja kolej w 2027 roku, Ty już skończysz opko, a ja nie przeczytam, bo nie widzę... przegapię:sciana:

    23 gru 2017

  • candy

    @agnes1709 może nie będzie tak źle ;)

    23 gru 2017

  • agnes1709

    @candy No pewnie, że nie, zatrudnię kogoś do pilnowania lola:D

    23 gru 2017

  • POKUSER

    To jest to co tygryski lubią najbardziej :) Pisz maleńka, pisz  :bravo:

    19 gru 2017