Perfekcyjna cz.10

***Kilka godzin później***
Leżę tutaj, na podłodze w jego mieszkaniu. Leżę w kałuży własnej krwi, zniszczona i nie mam siły bo stąd uciec, nie mam siły się podnieść. Przed oczami ciągle przesuwają mi się obrazy tego, co mi zrobił. Boję się. To tak bolało, boli.. Wyszedł po fajki, jak gdyby nigdy nic, zostawiając mnie tutaj. Muszę się podnieść. Muszę stąd wyjść, bo wiem, że jeśli wróci zanim ucieknę, zabije mnie. Złapałam się stolika do kawy, obok którego leżałam i podciągnęłam na klęczki. Przeszyła mnie tak potężna fala bólu, że momentalnie zastygłam w miejscu, zginając się w pół. Nie ma mowy, żebym stanęła na nogi, za bardzo boli. Zaczęłam czołgać się w stronę drzwi. Mam wrażenie, że zanim dotarłam do celu minęły wieki. Czas mnie goni. Podparłam się o ścianę i powoli dźwignęłam na nogi, jęcząc z bólu. Pociągnęłam za klamkę, która na szczęście ustąpiła, nie zamknął mnie tutaj. Cały czas wspierając się o ścianę opuściłam mieszkanie i zaczęłam powoli schodzić na dół. Przez niewielkie okienko zauważyłam, że Justin jest w pobliżu i rozmawia z kimś. Przypływ adrenaliny dodał mi sił i przyspieszyłam kroku. Kiedy wyszłam na zewnątrz prawie biegłam, byle dalej od tego potwora. Nie mam pojęcia jakim cudem doczłapałam do domu, ale chwilę później siedziałam na zimnych płytkach w łazience. Zaprzestałam walki. Miałam zaniki świadomości. W mojej głowie przesuwały się obrazy z najgorszych chwil w moim życiu, niczym klisze filmu. Jego mieszkanie. Brutalne ciosy. Rozrywanie moich ubrań. Krew. Morze mojej krwi. Krew, która zalewała moje oczy, która była wszędzie. Jego diabelskie ręce. Kolejne uderzenia, coraz mocniejsze. Później ciemność.  
Łup łup łup.
-Chachi! Jesteś tam do cholery?!-słyszałam zdeformowany głos, który zdawał się dochodzić z daleka. Nie potrafiłam zidentyfikować osoby, która wypowiadała te słowa. Tak bardzo się bałam, że Jus wrócił. Półprzytomna rozejrzałam się wokół. Leżałam na podłodze, w swojej łazience, wszędzie wokół była krew.  
-Chachi! Za chwilę wyważę te pieprzone drzwi!-teraz poznałam, że to Harry woła. Nie miałam jednak siły by cokolwiek odpowiedzieć, by go wpuścić.
Łup.  
Łup.  
Łup.  
Drzwi wyleciały z zawiasów, a do pomieszczenia wpadł mój przyjaciel. Rozglądał się przez chwilę, a gdy zauważył mnie zwiniętą na podłodze, w takim stanie zauważyłam, że jest przerażony.  
-Cholera, mała, kto ci to zrobił? Co się stało?  
Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć. Moje powieki znów zrobiły się takie ciężkie. Nie miałam siły dłużej podtrzymywać ich otwartych. Zapanowała ciemność.  

***perspektywa Harrego***
Chachi zamknęła oczy. Cholernie się wystraszyłem. Zacząłem do niej biec, ale poślizgnąłem się na.. jej krwi i upadłem. Szybko się otrząsnąłem i zbliżyłem się do niej. Złapałem ją za nadgarstek w celu sprawdzenia jej pulsu. Był słaby. Ledwie wyczuwalny. To źle, cholera, bardzo źle. W oczach stanęły mi łzy. Nie mogę jej stracić. Starałem się zachować zimną krew. Zacząłem intensywnie myśleć nad tym, co mogę zrobić. Karetka! Muszę zadzwonić po pogotowie! Gdy tylko przyszła mi do głowy ta myśl zadzwoniłem na pogotowie, powiedziałem wszystko co wiem, a później czekałem. Czekałem, tuląc tę drobną osóbkę w ramionach. Ile ona musiała wycierpieć. Boże. To musiał być Justin. Już wiem, dlaczego tak bardzo spanikowała, kiedy go pobiłem. Zacząłem płakać. Zarzucałem sobie, że jestem najgorszym przyjacielem na świecie. Obiecywałem przecież, że nic jej nie będzie, a teraz.. a teraz ona może umrzeć! Czas płynął niemiłosiernie wolno. Jeszcze nigdy nie upływał mi tak wolno. Wieki później usłyszałem sygnał karetki i usłyszałem, że ktoś wchodzi do domu.  
-Tutaj!-krzyknąłem z łazienki, w której ciągle klęczałem na podłodze przy Chachi. Do pomieszczenia wbiegli sanitariusze.  
-Proszę się odsunąć!-usłyszałem polecenie. Byłem na tyle otumaniony, że początkowo nie dotarło do mnie znaczenie tych słów. Dopiero po kilku sekundach wolno odsunąłem się od dziewczyny i patrzyłem, jak udzielają jej pomocy. Wpatrywałem się w nią i nic do mnie nie docierało. Z transu wyrwałem się dopiero kiedy młoda lekarka zaczęła do mnie mówić.  
-Pojedzie pan z nami. Potrzebujemy o niej jak najwięcej informacji.
-Oczywiście-szepnąłem i zauważyłem, że Chachi jest już na noszach i powoli wynoszą ją z pomieszczenia. Ruszyłem za nimi i wsiadłem do karetki. Tak bardzo się o nią bałem...  

___________________________
Przepraszam was, że musieliście tak długo czekać, ale wiecie.. święta, rodzinna atmosfera i tak dalej.. Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba. Postaram się dodawać kolejne co weekend, ale niczego nie obiecuję. Całuję / PN

PannaNikt

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 892 słów i 4936 znaków.

7 komentarzy

 
  • Malolata1

    :* :)

    7 kwi 2015

  • Madierka

    Mam ciekawy pomysł jakby te opowiadanie pociągnąć :D Jeśli jesteś ciekawa to możesz do mnie napisać na pw. Wyjaśnię jak widzę dalsze losy Chachi :D (oczywiście to tylko propozycja ;) )

    6 kwi 2015

  • misiek652

    Ciekawe na jak długi czas trafi do paki Justin za to co jej zrobił ewentualnie w jaki sposób mu się "odwdzięczy" Harry :D

    6 kwi 2015

  • Jaga

    Super, jak zawsze :) mnie raczej zaskoczyło to, że udało jej się uciec, pozdrawiam autorkę :)

    6 kwi 2015

  • xyz1

    Może się okazać ,że będzie w ciąży ...  :devil:

    6 kwi 2015

  • PannaNikt

    Zaskoczyło was to, że nikt jej nie uratował? Czy raczej sądziliście, że właśnie tak to się skończy?

    6 kwi 2015

  • kassiak1234

    świetne <3

    6 kwi 2015