Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Miłość jest ślepa cz 3

- Żyjesz w schematach. Jesteśmy przyjaciółmi. Nigdy nie całowałam się z facetem. Nie nastawiam się, że odczułabym, to tak czy inaczej. Więc przestać pierdolić, mój drogi. Idę sobie.
Zanim zdołał otworzyć usta, wyszła. Wiedział, że się nie pogniewała. Prawdę mówiąc, zadziwiała go coraz bardziej. Jednak po chwili zaczął myśleć o czymś bardziej trudnym. Jak poprowadzić rozmowę z Renatą.
Roman nie był idiotą. Piękna blondynka musiała wyczuć bluesa. Na jej biurku stało zdjęcie narzeczonego. Bardzo atrakcyjnego szatyna. Widział go kilka razy. Facet miał pieniądze, ale z pewnością Renata na nie nie poleciała. Coś zatem nie było w porządku. Kayla igrała z ogniem. Albo miała innych gdzieś, albo... Tak, to nie wróżyło niczego dobrego. Roman znalazł się nagle między młotem a kowadłem. Czy będzie miał możliwość zasugerować coś Renacie? I w końcu czy należy winić tylko Kaylę? Roman miał problem. Niestety nie miał kogo zapytać o poradę. Mógł oczywiście wykręcić się sianem i wcale nie iść z sekretarką, ale tego nie mógł zrobić. Musiałby być zupełnie kimś innym niż był, żeby tak postąpić.
W miarę upływu czasu, kiedy pora obiadu się zbliżała, czuł coraz większe zdenerwowanie. Większe niż te, kiedy zdjął majtki, chwilę przed swoim pierwszym razem.
I to nie było budujące. Próbował się uspokoić, ale nie mógł. To był cały Roman. Skrupulatny, dokładny i obowiązkowy, a przede wszystkim szanujący innych. Gdy się czegoś podjął, pragnął to wykonać w sposób doskonały. Nie chciał zawieść zaufania ani Renaty, ani tym bardziej, Kayli.
Za pięć dwunasta chciał rozmówić się z brunetką. Jego uczciwa natura mówiła mu, że Kayla, powinna udać głupa i zaprzestać jakichkolwiek poczynań wobec Renaty. Inna część jego osobowości szeptała, że dziewczyna tego nie zrobi.
Zgasił komputer i wyszedł z pokoju. Dostrzegł przez szybę sylwetkę szefa. Wacław Machulski rzadko wychodził na obiad. Czasem wcale go nie było w biurze, innym razem siedział do ósmej i cały czas rozmawiał przez telefon, albo przez komputer. Nie widział sekretarki, znaczyło to, że już czeka na dole. Mieli dwunastą jeden, a wszyscy już poszli? Może Renata spotkała na dole Kaylę i nie będzie musiał z nią jeść obiadu. Znowu coś mu szeptało, że w jakiś sposób brunetka zniknęła z radaru.
- Cholera - zaklął cicho.
Wyszedł z biura i udał się w kierunku windy. Spotkał kilka osób z innych branż, znał ich z widzenia. Niestety na dole stała tylko Renata. Uśmiechnęła się na jego widok.
- Widziałaś Kaylę? - zapytał prosto z mostu.
- Tak. Wyszła wpół do dwunastej. Wacław ją posłał na jakieś spotkanie. W ogóle na mnie nie spojrzała, jakby mnie nie dostrzegała. Nie rozumiem... Gdzie zwykle chodzisz na obiad?
- Do N 31, a ty Renato?
- Różnie. Czasem kupię zapiekankę, innym razem do wietnamskiej. Od biedy do Maca. Dlaczego pytasz?
- Tak tylko, pójdźmy do Injachi.
Roman nie chciał spotkać Kayli i dlatego zaproponował hinduską restaurację...
- Nigdy nie byłam, możemy tam iść. Nazwa brzmi japońsko.
- To hinduska knajpka.
- Dobrze, pewnie mają ciekawe przyprawy.
Przez trzy minuty nic nie mówili. Szli dalej i w końcu weszli do środka.
- Pachnie ładnie i sporo ludzi, znaczy dobre żarcie.
- Tak. Kiedy bierzesz ślub? - chciał jak najszybciej pozbyć się stresu i postawić na uczciwość w związkach.
Renata spojrzała na niego i jej mina nie wróżyła nic dobrego.
- Wiesz... ostatnio mieliśmy kilka potyczek. Johny mnie chyba ... zdradza.
- Co mówisz! Wciąż masz jego zdjęcie na biurku.
- Z tą zdradą to nic pewnego, chociaż ostatnio nabieram większych podejrzeń.
- Przepraszam, że tak zapytałem wprost.
- Jest w porządku. Na jego forsę każdą by poleciała.
- Tylko że ty nie jesteś każda.
- Roman!
- Czy coś powiedziałem nie tak?
- Nie sądziłam, że jesteś taki.
- A jaki miałem niby być? To, że preferuję mężczyzn, nie oznacza, że nie umiem myśleć i wysnuwać wniosków.
Usiedli i po chwili pojawiła się kelnerka i przyniosła karty. Blondynka bardzo szybko zlustrowała menu.
- Już wybrałam. Pamiętam jedno danie. Pyszny kurczak z sosem, ryż i sałatka.
- Jesz mięso?
- Tak, a czemu? Ty nie?
- Głównie ryby. Dzisiaj zamówię jarskie.
- Dobry wybór.
- Co chciałabyś wiedzieć.
Roman zapytał to i sądził, że Renata będzie długo układać pytania.
- Lubisz mężczyzn, ale gdybym tego nie wiedział, trudno mi by było to poznać. Geje przeważnie charakterystycznie gestykulują i mówią.
- Masz rozeznanie?
- Nie, to z własnej obserwacji i rozmów z innymi. Dlatego zapytam prosto. Czy Kayla jest lesbijką?
Roman poprawił się na fotelu.
- Wiesz, rozmawiałem z nią wczoraj dopiero pierwszy raz...
- Roman, proszę!
- Tak. Lubi tylko dziewczyny.
- Sądzisz, że jej się podobam?
Spojrzał jej w oczy. Miała duże i błękitne.
- Wiem, że zabrzmi to dziwnie w moich ustach, ale sądzę, że możesz się podobać wszystkim. Jesteś bardzo atrakcyjna.
- Tak, brzmi to dziwnie w twoich ustach. Nie dodałeś, że z wyjątkiem ciebie.
- Nie dodałem. Widzisz, to jest tak. Pociągają mnie mężczyźni, ale potrafię dostrzec piękno.
- Czyli uważasz, że jestem nie brzydka, ale cię nie pociągam. Czy tak?
- Nie jestem biseksualny, jestem gejem. Homoseksualistą, pedałem lub ciotą. Odpowiedź jest, nie. Nie pociągasz mnie - nieznacznie się uniósł, z pewnością nie potrzebnie.
- Rozumiem. Nie musiałeś wymieniać całej listy. Jesteś dla mnie atrakcyjny jak każdy mężczyzna. To, że preferujesz mężczyzn, niczego nie zmienia.
- Przepraszam, ale mieliśmy rozmawiać o Kayli. - uderzył kilka razy palcami o blat stołu.
Rzadko kiedy gestykulował w ten sposób, jeżeli to kiedy był nieco zdenerwowany.
- Już powiedziałeś mi wszystko, co chciałam wiedzieć. A właściwie potwierdziłeś moje przypuszczenia. Jestem do zdobycia.
Roman zakrztusił się wodą.
- Że co proszę?
- To, co słyszałeś. I nie dlatego, że chce się odegrać na Johnie.
- On jest Jan, prawda.
- Nop. Ojciec jest z USA. Dali mu imię John.
- Skoro jesteś szczera... Mogę zadać ci jedno pytanie?
- Oczywiście. Wiem, o co chcesz zapytać. Odpowiedź brzmi, nie.
- Jestem aż tak przewidywalny?
- O co innego mogłeś zapytać niż o to, czy byłam kiedyś z dziewczyną?
- Istotnie, chyba jestem przewidywalny.
- A ty?
Roman ponownie miał problem z prawidłowym przełknięciem wody.
- Co ja?
- Kurcze, próbujesz grać na zwłokę. Wacław nie przyjmuje idiotów.
- Nigdy nie byłem z dziewczyną. Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Sądzę, że czułbym niesmak i z pewnością nie byłbym zdolny...
- Roman, tylko zapytałam. Nie musisz się spowiadać.
Powinien się zastanowić. Pamiętać słowa brunetki. Miał nie mówić za dużo.
- Ona cię rzuci.
Renata zaczęła się śmiać.
- Nie przyszło ci do głowy jedno? Że gdybym miała inne nastawienie, to wcale bym się ciebie o nic nie pytała... To nawet nie jest chęć sprawdzenia, jak to jest. Myślałam o tym już wcześniej. A właściwie od tamtego wieczoru. Opowiem ci, może ci się coś rozjaśni...
Miałam może szesnaście lat. Od zawsze byłam ładna i wiedziałam o tym. Chłopcy chcieli się ze mną umawiać, pocałować mnie i więcej. No wiesz... dotknąć pośladków czy piersi. Oczywiście wówczas jeszcze tego nie zrobiłam. Miałam oczywiście chłopaka, dosyć fajnego. Umysłowo i fizycznie. Zamierzałam mu się oddać, głównie dlatego, że nie naciskał. Mieliśmy prywatkę tylko we czworo, bo jego dobry kumpel przyszedł ze swoją dziewczyną. Bardzo ładną i zgrabną i dodatkowo niegłupią. Zabrakło procentów i chłopcy poszli coś kupić. Kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi, Małgosia zmieniła się na twarzy. Powiedział, że jestem dla niej bardzo atrakcyjna i czy chciałabym spróbować tego z nią. Tak prosto z mostu. Zdziwiłam się, bo w życiu bym się nie spodziewała, że ona może to powiedzieć, a głównie tego chcieć. Powiedziałam jej, że za kogo mnie ma i co w ogóle sobie wyobraża. Więcej o tym nie rozmawiałyśmy. Ona to przyjęła i do końca spotkania zachowywała się bez zarzutu. Nawet jak się wstawiła. Zapomniałam prawie o tym, aż do wczoraj... A co do reszty, nie uważam, że zdradzę Johna. Co innego, gdyby chodziło o mężczyznę.
- Dziwny rodzaj oceny, ale muszę to przyjąć.
- Niosą obiad. Fajna ta knajpka. Muszę tu wrócić. Jesteś w porządku. Rozumiesz, że...
- Oczywiście, że nikt się nie dowie. Nawet mój facet.
- No widzisz! Wiedziałam, że jesteś mądry. Prawdopodobnie w ten weekend wszystko się wyjaśni z moim narzeczonym. Tak na dziewięćdziesiąt procent nie jest w porządku. Zastawiłam pułapkę. Jest bogaty i sprytny, ale nie tak jak ja.
Roman zrozumiał w sekundę, że jego dotychczasowy obraz Renaty, legł w gruzach. Z pewnością to nie była grzeczną dziewczynką.
Zaczęli jeść. Jedzenie było naprawdę pyszne.
- Kurcze, ale dobre - zamruczała.
- Dobra kura?
- Roman jesteś rozbrajający. Mam powiedzieć: O kurwa jakie pyszne?
- Sorry. Poprawiam się na amen.
Dotknęła jego dłoni i natychmiast posmutniała.
- Jestem egoistką. Przykro mi z powodu Tomasza. Naprawdę.
Szatyn posmutniał również.
- Dziękuję. Trzeba żyć. Szkoda go. Najgorsze jest to, że to była niczyja wina.
- Nie zgadzam się z tobą. To była czyjaś wina. I wiesz czyja.
- Moja?
- Nie. Nas. Nas wszystkich. Twoja była najmniejsza.
Roman popatrzył na nią, jak jeszcze nigdy, na nikogo nie patrzył.
- Jesteś dobą osobą. Będzie szczęśliwy ten, kto zdobędzie twoje serce.
Dziękuję. Zawsze myślałam, że jesteś taki. Dobry i sprawiedliwy. Tylko że ty jesteś lepszy, niż myślałam.
Roman poczuł ciepło w sercu. Jeszcze nigdy nikt nie powiedział mu takiej miłej rzeczy.
Rzuciła okiem na swój pozłacany zegarek, firmy Michael Koss.
- Musimy wracać - spojrzała na niego, a potem na jego talerz. - Nic nie zjadłeś, dlaczego?
- Za dużo miałem stresu, może poproszę, żeby mi zapakowali.
Zapłacili i Romek dostał pudełeczko z jedzeniem. Zanim jeszcze wyszli, pomyślał krótko o Marku. Umówili się, że nie będzie dzwonił. Brunet nakreślił mu już wcześniej, że czasami jeden telefon w czasie zawierania transakcji może wszystko zrujnować. Natomiast Roman oznajmił mu o swoim spotkaniu z Kaylą. Marek nieco się zdziwił, ale tylko do momentu jak dowiedział się, kim ona jest.
*
- Miałem raz przyjaciółkę, może bardziej nazwałbym ją koleżanką. Miałem wówczas szesnaście lat. - Jak miała na imię? - zapytał szatyn.
- Ania. Zupełnie przeciętna dziewczyna. To znaczy, miała coś w sobie, jak każdy. Po jakimś miesiącu powiedziałem jej o sobie i wiesz co ona na to? Że wiedziała od początku.
Rozmawiali o tym przy kolacji, poprzedniego wieczoru.
- Nigdy mi o tym nie mówiłeś - zainteresował się Romek. - Czy lubiła chłopaków?
- O tak! - Marek zmienił się nieco na twarzy.
- Zdaję mi się, że lubiła mnie. Chociaż wiedziała od początku, kim jestem. Jak na to wpadła, nie mam pojęcia. Okazała się bardzo uczciwa, bo nigdy nikomu nic nie powiedziała.
- Ale zrobiłeś taką minę...
Marek popatrzył na szatyna.
- To był jedyny raz, kiedy całowałem się z dziewczyną. To było tak okropne, do tej pory pamiętam. Brry!
- Och! Aż tak strasznie było?
- Właściwie do tej pory nie rozumiem, bo ona była zadowolona, a moje odczucie, przyjęła zupełnie naturalnie. Przeprosiła mnie, bo to wyszło od niej.
- Niczego to nie popsuło między wami?
- Nie, tylko oboje wiedzieliśmy, że to się nie może powtórzyć, to znaczy ona uszanowała moje odczucie. Nie interesowało mnie czy nadal chciała. Jeden odruch wymiotny wystarczył.
*

Dochodzili do budynku.
- Fajne było z tobą spędzić czas. Any time, soon - uśmiechnęła się uroczo.
Roman odwzajemnił uśmiech.
- Gdybyśmy się już dzisiaj nie widzieli, to życzę przyjemnego weekendu.
- Chciałeś powiedzieć, przyjemnych łowów, chociaż kto będzie myśliwym, tego nie wiem. Raczej ja - uśmiechnęła się ponownie.
Młody mężczyzna wzdrygnął się w środku. Renata wyglądała tak niewinnie. ,,Jak to pozory mylą” - pomyślał. Posłała mu jeszcze jeden uśmiech, a przy tym spojrzała tak, jak gdyby wiedziała, co pomyślał.
Kiedy usiadł już w swoim fotelu, przed komputerem, przypomniał sobie popularne określenie, że mężczyźni są z całkiem innej planety niż kobiety. Chociaż, z której pochodził on?
Zabrał się za pracę. Miał wykonać jeszcze dwa ważne telefony i potrzebował mieć ku temu wolną głowę, a jak na złość uparcie zastanawiał się, gdzie teraz jest Kayla. W końcu nie wytrzymał, wyszedł ze swojego pokoiku i udał się do jej.
Nie stanowiło to żadnego problemu, ponieważ rutynowo członkowie zespołu odwiedzali się, kiedy zachodziła potrzeba. Zapukał.
- Proszę - usłyszał głos brunetki.
Otworzył drzwi. Kruczowłosa nimfa siedziała na skórzanym fotelu, a swoje stopy trzymała na biurku. Roman ogarnął wzrokiem pomieszczenie.
- Łał! To chyba nawet Wacław tak nie ma. Twoja poprzedniczka miała pokoik jak ja.
- Nie przesadzaj. Jak rozmowa?
Trochę mnie zaszokował wygląd twojego miejsca pracy. Kayla, nie rób mi tak więcej! Miałem cholernego stracha.
- Większego niż przed pierwszym razem?
Młody mężczyzna znowu nie mógł uwierzyć. Przecież sam o tym samym pomyślał poprzednio.
- Jesteś wróżką, czy co? Dokładnie takie porównanie przyszło mi do głowy zaraz przed rozmową z Renatą.
- Och! Mój biedny mały chłopczyk. Pewnie wszystko poszło gładko. I po co się było stresować...
- Nie jesteś ciekawa?
- Pewnie, wal śmiało.
Przypomniał sobie, co powiedział Renacie.
- Niechcący się wygadałem, powiedziałem jej, że nie jesteś wierna.
Patrzył na nią, oczekując nagany, ale niczego takiego nie zobaczył na jej twarzy.
- Czyli sprawy poszły aż tak daleko, ciekawe? Co powiedziała?
Roman wiedział już, że Kayla jest bardzo konkretna i pierdoły ją nie interesują.
- Powiedziała, że jest do zdobycia i nie dlatego, że chce się odegrać na Johnie. To jest jej narzeczony. Pewnie już nie długo, zresztą.
- No widzisz, a myślałeś, że stracę pracę. Zuch. I wiesz co? Skoro to wiem, to zmienię scenariusz, niech ona mnie zdobywa. Leć do siebie.
Skierował się do drzwi.
- Nie zapomnij kwiatów - usłyszał na odchodne.
Wyszedł. Jego mina wskazywała, że czuł się, jakby dopiero się urodził. Nie w sensie witalności, lecz odnośnie do wiedzy życiowej.
- Och, zapomniałem jej powiedzieć, że złotowłosa jest niebezpieczna, ale czy Kayla nie jest? - mruknął do siebie.
Usiadł za biurkiem i poczuł, jakby wszystko puściło w jego środku.
,,Och jak dobrze, że jestem z Markiem. Wygląda na to, że największe problemy, jakie my mamy, są mniejsze niż w związkach z kobietami” - pomyślał.
Pierwszy raz poczuł, że dobrze być gejem.
Krótka rozmowa z brunetką dobrze wpłynęła na jego wnętrze i obie rozmowy związane z pracą, uznał za sukcesy.
W ich interesie mieli z jednej strony nowe horyzonty, a z drugiej strony ogromną konkurencję. Liczyło się nie tylko profesjonalne rozpoznanie rynku, ale i osobiste kontakty. A może głównie to drugie.

Zbliżała się piąta. Rozprostował kości i zgasił komputer. Kiedy wychodził, zobaczył szefa.
- Jak zwykle ostatni - uśmiechnął się Wacław.
- To pewnie przypadek.
- Nie sądzę - ładny krawat - szef znowu się uśmiechnął.
- Staram się dobrze prezentować.
- Wszyscy się staramy. Miłego odpoczynku, Romanie.
Wacław puścił go przodem i szatyn usłyszał, że szef klika przyciski alarmu. Kiedy stał już przy windzie, tamten zamykał drzwi kluczem.
Przytrzymał drzwi windy, ale Machulski powiedział.
- Zejdę po schodach. Trzeba trochę gimnastyki.
Już w windzie, Roman pomyślał, że Wacław wygląda klasa. Mógł mieć góra dziesięć lat więcej niż on. Z pewnością chodził na siłownię, bo samo chodzenie po schodach nie sprawiłoby takiej sylwetki.

Roman miał jeszcze więcej niż godzinę. Zgodnie z tym, co sprawdził, Kayla mieszkała na Dolnym Mokotowie, blisko Sadyby. Nie znał tej okolicy. Sam mieszkał na Ursynowie.
- Kwiaty - mruknął.
Ciekawe, jakie może lubić, myślał. Róże pewnie dla niej są zbyt proste. Kalie, a może chryzantemy? Teraz kwiaciarnie miały duży wybór, w końcu tydzień temu tłumy odwiedzały cmentarze.
Jest silna, myślał dalej. Storczyki. Tak z pewnością. Rosną w trudnych warunkach, a są takie piękne.
Znalazł na mapie jej ulicę i kwiaciarnie w koło. Po trzydziestu minutach dojechał na ulicę Bernardyńską. Dostrzegł mały, w barokowym stylu kościół. Zaparkował przed kwiaciarnią. Zobaczył obok cukiernię.
- Dobry pomysł, zrobi obiad, więc powinienem przynieść deser - znów rzekł do siebie, co mu się raczej nie zdarzało.
Wszedł do cukierenki. Wybrał kilka rodzajów ciastek. Po wyjściu położył pudełko na tylnym siedzeniu auta i wszedł do kwiaciarni.
- Co dla pana? - zapytała kobieta w średnim wieku.
- Szukam orchidei.
- Co takiego?
- Storczyków.
- Aha. Mamy dwa rodzaje.
- Ma pani w doniczce czy tylko cięte?
- Oczywiście, że w doniczce. Jak będzie pan dbał, to będą stały miesiącami.
- To nie dla mnie. Poproszę te różowe. Są takie śliczne.
Kobieta wzięła doniczkę i zaczęła pakować. Jego wzrok padł na kwiaty za szkłem. Dostrzegł je, a przecież były takie niepozorne.
- Przepraszam, zmieniłem zdanie. Poproszę konwalie.
- Coś pan nie za bardzo zdecydowany. Kwiaty jak kwiaty, wszystkie dobre. Te maleństwa długo nie postoją, za to pachną ładnie. W maju popularne, bo są wtedy komunie.
- Tak, pamiętam - powiedział cicho.
Natychmiast wrócił obraz sprzed piętnastu lat. On w krótkich, czarnych spodenkach, a obok podobnie ubrany Tomasz. Obydwaj mieli konwalie. Zapach kadzidła i organy. Nigdy chyba nie zapomni tego wspomnienia...
Zapłacił i wyszedł. Wciąż było za wcześnie. Nie chciał kupować alkoholu.
Zatrzymał samochód blisko, ale nie zupełnie przed jej domem. Starał się zebrać myśli.
Ciekawa osoba z niej osoba. Coś skrywa. Szalona, odważna. Piękna i robiąca wrażenie, że jest całkowicie wyzwolona.
Uśmiechnął się do siebie. Nie pasowała do typowego obrazu lesbijki, o jakim wiedział, częściowo a obserwacji i trochę z opowiadań. Przeważnie były wystrzyżone, z pofarbowanymi włosami i kolczykami w ustach lub nosie. Czasem grube i brzydkie. Oczywiście to nie była reguła. W końcu tak jak we wszystkich grupach zdarzały się szczupłe i zgrabne. Widać, że też musiały być dziewczyny z klasą, jak Kayla. Oni?. Różnie. W większości zadbani dobrze ubrani. Słodkie perfumy i buty. Dobrej klasy, oczywiście na miarę portfela.
Nigdy nie zastanawiał się, dlaczego ktoś preferuję tę samą płeć, a większość przeciwną. Napisano na ten temat wiele prac, ale pełnej i prawdziwej odpowiedzi nikt nie znał. Homoseksualiści byli zawsze, ale to mieli, ewoluowało. W Anglii w dziewiętnastym wieku groziła kara śmierci. Do tej pory w niektórych krajach muzułmańskich tak pozostało. Znaną osobą prześladowana za preferowanie mężczyzn był angielski poeta Oskar Wilde. Potem uznano homoseksualizm za chorobę psychiczną. Ostatnio zniknęła z listy zboczeń, a odmieńcy, jak ich nazywano, stworzyli organizacje broniące ich praw. Lesbijki nie były tak prześladowane. Nazwa powstała od greckiej wyspy Lesbos, gdzie w czasach imperium helleńskiego, poetka Safona figlowała z adeptkami sztuki poezji i prozy. Roman nigdy nie chciał wybaczyć Bogu, że zniszczył ogniem z nieba Sodomę. Cóż, jak większość ludzi nie miał pojęcia, że Bóg nie zrobił tego z powodu homoseksualizmu mieszkańców pięciu miast tego regionu.
Roman sprawdził czas. Wskazówka jego zegarka wskazywała dwadzieścia po szóstej, kiedy zapukał do drzwi starej willi z małym ogrodem, w tej chwili nieco smutnym, z powodu pory roku.
- Właź. Zawsze się spóźniasz?
Jej wzrok padł na kwiaty.
- Wiesz co, zaskoczyłeś mnie!
Powiedziała to tak, że nie odczuł czy pozytywnie, czy negatywnie.
- Chciałem kupić storczyki. Byłbym bliżej? - zaczął nieśmiało bronić swojego wyboru.
Nadal stał w przedpokoju i trzymał w dłoni pudełko z ciastkami. Ona spojrzała na niego i wzięła pudełko i skierowała się do kuchni.
- Uwielbiam róże...
- Sądziłem, że są zbyt typowe, trudno...
Wróciła do niego i pomogła mu zdjąć wełnianą jesionkę.
- Cicho bądź, nie przerywaj.
Popatrzyła na niego jakoś inaczej.
- Uwielbiam róże, lilie i oczywiście kocham orchidee, ale najbardziej... Najbardziej kocham konwalie. Jak wiedziałeś? Jak!
- Nie wiem. Wybrałem już różowe storczyki i dostrzegłem ten bukiet.
Zobaczył, że ociera dyskretnie łzę.
- Pachnie cudnie - szybko znienił temat - Marek też świetnie gotuje - dodał, aby nie miała wątpliwości, o jakim zapachu mówi.
- To nie są zawody o palmę pierwszeństwa, mam nadzieję, że będzie ci smakować. Spaghetti. Zupa jarzynowa i kilka sałatek.

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii miłość i erotyczne, użył 3803 słów i 21292 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.