Nowe opowiadnie. Dla tych co nie czytali poprzednio. Młody gej popełnia samobójstwo wbijając sobie nóż w serce w kościele Świetej Anny, w Warszawie. Jego najlepszy przyjaciel, również gej pracuje w biurze zajmującym się reklamami. Ma długoletniego partnera, Marka. Jest gejem, jak sądzi od urodzenia. Do pracy zostaje przyjęta lesbijka. Roman, nie wie, ale jego partner i kochanek zna opinię o tej dziewczynie. Piękna czarnowłosa Kayla jest znana w światku lesbijek jako ,,Królowa podwójnej głowy łabedzia” czyli podwójnego fistingu. Mimo dwudziestu pięciu lat miala już ponad czterysta kochanek. Jest piekna, inteligentna i ciągle spragniona nowych kobiet. Idzie z Romanem na obiad w przerwie. Roman dowiaduje się, że Kayla chce uwieść sekretarkę, sliczna blond włosą Renatkę, a w restauracji gdzie jedzą obiad, podrywa hetero kelnerkę, śliczną, nieco drobniejsza od niej i młodszą Różę. Kayla intryguje Romana. Gej i lesbijka zastają kumplami.
Miłość jest ślepa.
Niczego nie słyszał. Nawet kaskady kropel uderzających o ciemnobrązowe wieko. Mimo że starał się o niczym nie myśleć, uświadomił sobie jedno. Na pogrzebie zawsze pada. A kiedy ta myśl minęła, podniósł oczy i odchylił głowę w prawo. Bliżej trumny stała tylko matka Tomka i jego siostra. Ojciec nawet w takiej chwili nie odpuścił.
Czy przez to Tomasz odszedł? Nie. Chociaż za Czy przez to Tomasz odszedł? Nie. Chociaż zawsze ciężko mu było, z tym że jeden z rodziców nie pogodził się z jego wyborem. A czy właściwie to można nazwać wyborem?
Prawdziwy powód nawet nie raczył pożegnać swojego dawnego kochanka. Co teraz robił, w tej właśnie chwili? Daniel miał kilka możliwości, lecz prawdopodobnie wybrał najbardziej prawdopodobną. Siedział w towarzystwie Kamila. Może pili coś i słuchali ulubionego zespołu. Roman miał tylko nadzieję, że w tej chwili nie robili tego.
Co za idiota ze mnie, pomyślał. Przecież powinien dokładnie rozumieć, dlaczego Daniela tu nie ma. Nawet jeśli nie czuł się winnym, pewni nie chciał patrzeć na innych. Wiedziała z pewnością, że uważają go a odpowiedzialnego, w najlepszym razie za powód tego, co się stało...
Mimo że próbował mu tłumaczyć, że drogi miłości są zawiłe jak ścieżki lasu u podnóża świętej góry Fudżi, w prefekturze Yamanashi, Tomasz nie usłuchał. A przecież Romek był jego bratnią i najbliższą duszą. Rozumiał go i próbował pomóc...
Czy duch Tomka jest teraz tam w tym miejscu, gdzie drzewa rosną tak blisko siebie, a podłoże wulkaniczne się porusza? I błąka się wraz z innymi, którzy odeszli zbyt wcześnie, jak on?
(Chodzi o las samobójców w Japonii, o nazwie Aokigahara)
Pani Kraszewska płakała, Romek słyszał jej szloch, nawet przez szum deszczu. Jolka? Pewnie miała łzy na policzkach, z pewnością go kochała, w końcu była jego młodszą siostrą...
Mieli problem z księdzem, ale na szczęście znalazł się taki, co zgodził się, by wygłosić kilka słów w końcu ostatniej drogi Tomasza.
Nie z powodu, że Tomasz preferował mężczyzn i nie, że sam odebrał sobie życie. Tylko dlatego gdzie to zrobił.
Siedem dni wcześniej.
– Poproszę cappuccino i szarlotkę. Czy można z bitą śmietanką, bardzo tak lubię – Daniel odchylił głowę do tyłu i przejechał długimi palcami po swojej blond czuprynie.
– A co dla pana? – zapytała młoda kelnerka, bruneta, o wielkich brązowych oczach.
– Latte i ptysia – odrzekł Tomek.
Dziewczyna zapisała zamówienie i oddaliła się w kierunku zaplecza. Daniel rzucił okiem na starszego gościa, który właśnie wyszedł.
– Ma ładne buty, chyba ze skóry jelenia, wyglądają na bardzo mięciutkie – skierował wzrok na Tomka.
Obserwował go z delikatnym uśmiechem. Brunet uniósł brwi i spojrzał prosto w oczy blondyna.
– Nie mówiłeś poważnie... – głos mu niedostrzegalnie zadrżał.
– O czym? – jego palce dotknęły delikatnie dłoni Tomka.
Ten próbował je uchwycić, ale blondyn cofnął rękę.
– No, że z nami... koniec.
– Znowu zaczynasz? Od tygodnia mnie męczysz. Coś się wypaliło, rozumiesz! Mam kogoś...
– Wiem.
– Och, więc go widziałeś? – oczy blondyna zapaliły się na chwilę żywym blaskiem.
– Dlaczego mi to zrobiłeś? Mówiłeś, że będziemy zawsze ze sobą. – twarz Tomka świadczyła, że bardzo cierpi.
– Dręczysz mnie. Chciałeś się spotkać na kawie. Mówiłeś, że nie będziesz do tego wracał.
– Daj mi szansę. Zrobię, co zechcesz...
Daniel z trudem pohamował śmiech.
– Jesteś żałosny. I tak od roku robiłeś wszystko, co chciałem. I wiesz co, znudziło mi się. Twoje wiersze, kwiaty i to, w jaki sposób byłeś uległy w mojej sypialni. Miałem naprawdę ochotę zjeść tę szarlotkę, ale całkiem mi odeszła ochota. Nie rozumiesz? Nigdy nie słyszałeś starej piosenki: Kiedy miłość odchodzi, nie zatrzymuj jej siłą.
– Kocham cię.
– A ja uwielbiam Kamila, dobrze mi z nim.
– Nie potrafię żyć bez ciebie, proszę!
– Przestań robić sceny, idioto!
Daniel gwałtownie odsunął krzesło i wstał i od razu opuścił kawiarnię. Kilka osób spojrzało w kierunku ich stolika.
Tomasz patrzył za nim, ale został na miejscu. Dziewczyna przyniosła dwie filiżanki i dwa talerzyki z ciastkami.
– Och, pana znajomy zrezygnował? Co teraz zrobię?
– Zapłacę za wszystko, proszę się nie martwić.
Zatroskanie zniknęło z twarzy szatynki. Postawiła wszystko na stoliku. Odwróciła się i zamierzała odejść.
– Proszę pani, czy mógłbym zapłacić od razu?
Odwróciła się w miejscu.
– Oczywiście. To będzie razem – zaczęła pisać w swoim małym zeszyciku... – czterdzieści osiem złotych.
Tomek wyjął z kieszeni portfel i wyciągnął banknot pięćdziesięciozłotowy, a po dosłownie sekundzie dołożył jeszcze dziesięć złotych. Dziewczyna wydała dwanaście złotych.
– Proszę zabrać wszystko, to dla pani.
Spojrzał na dziewczynę.
– Jak pani na imię?
Dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie.
– Mam na imię Agnieszka. Czemu pan pyta, przecież nie chce się pan ze mną umówić...?
Uniosła lekko kąciki ust, a na jej czole pojawiła się pionowa kreska. Zrozumiała, że popełniła gafę. Ale Tomasz przyjął jej słowa bez urazy.
– Nie dla tego. Jesteś ostatnią osobą, z którą rozmawiam, Agnieszko. Życzę ci szczęścia do końca życia..
Lekko zaskoczona dziewczyna patrzyła chwilkę za wychodzącym brunetem.
,,Chyba nie mówił poważnie... Szkoda, że lubi chłopców. Całkiem, niczego sobie” – pomyślała.
Tomek wyszedł powoli z kawiarni. Mijał ludzi.
,,Mimo późnej jesieni wciąż tłumy" – pomyślał. Minął hotel Bristol, a potem pomnik Józefa Poniatowskiego. Zobaczył budynek kościoła. Prawą dłonią czuł drewnianą rączkę. Wszedł do środka. Lubił wnętrza takich obiektów sakralnych. Pamiętał swoją pierwszą komunię. Już wówczas wiedział, że jest inny. I już wtedy musiał uważać.
Rzucił okiem na piękny wielki żyrandol. Podszedł blisko ołtarza. Stanął na ciemnym kwadracie. Kilka osób modliło się w ławkach. Spojrzał na główny ołtarz.
– Wybacz – rzekł cicho.
Rozsunął kurtkę. Położył lewą dłoń na sercu.
– Wybacz, również – szepnął.
Ćwiczył to kilka razy, przecież nie chciał się ośmieszyć w takiej chwili. Dlaczego wybrał te miejsce? Bo miało to dla niego specjalne znaczenie.
Pierwsza zauważyła to starsza kobieta, po chwili inni. Nie zawiódł... Kilka osób dzwoniło po pogotowie...To było bezskuteczne. Leżał na zimnej posadzce w kałuży krwi i już nic nie czuł.
Teraz
Romek zadzwonił z dołu. Kamil już poszedł, bo widział go wychodzącego z bloku ze środka swojego Renaulta. Samochód kupił rok temu. Rodzice mu nie pomogli. Jeszcze raz pomyślał o panu Marianie Kraszewskim. Jakim trzeba być człowiekiem, żeby nie przyjść na pogrzeb własnego syna!
– Kto tam? – usłyszał głos Daniela.
– Romek. Dzwoniłem, że wpadnę.
Usłyszał dźwięk i otworzył oszklone drzwi. Po dwóch minutach pukał do drzwi jego mieszkania na szóstym piętrze.
Kiedy drzwi się otworzyły i szatyn zobaczył, zapłakaną twarz Daniela z miejsca zmienił zamiar.
– Właź – powiedział brunet. – Chcesz czegoś mocnego?
– Nie. Wiesz, prawda?
– Wiem. Byłem na policji. Spędziłem tam trzy godziny, kurwa!
Romek patrzył na przystojnego młodzieńca.
– Pewnie chciałeś mnie strzelić, proszę! Czy to moja wina, że przestałem go kochać? Dlaczego to zrobił, idiota! Dlaczego! I to gdzie? W kościele Świętej Anny. Debil! Gdybym wiedział! Gdybym wiedział!
– Nie mówił ci?
– Zaczął mi robić scenę w kawiarni... Powiedział, że nie może żyć beze mnie, ale skąd mogłem wiedzieć, że to zrobi? I co mogłem zrobić? Powiedz! Powiedz! Co mogłem... zrobić.
Roman zobaczył jak w zwolnionym filmie, jak Daniel podnosi dłonie, kładzie je na jego karku i zbliża usta do jego.
Usta mężczyzn nie były mu obce, ale nigdy nie całował się z Danielem. Tak, to prawda. Podobał mu się, ale kiedy dostrzegł, że Tomasz jest z nim, zapomniał. Czemu blondyn to zrobił teraz? Roman odsunął twarz.
– Co robisz? Przecież jesteś z Kamilem.
Blondyn patrzył na niego, a w jego oczach ukazały się ponownie łzy.
– Nic nie rozumiesz. Sądzisz, że jestem dziwką i nie mam uczuć. Przywal mi i idź sobie. Może kiedyś zrozumiesz, co teraz zrobiłem.
– Czujesz się winny?
– A powinienem? Kochałeś kiedyś? Ja myślałem, że kocham Tomka, ale kiedy poznałem Kamila, dopiero wówczas zrozumiałem, czym jest prawdziwa miłość.
Roman patrzył na niego chwilę.
– Prawdę mówiąc nie kochałem nikogo. Jest mi dobrze z Markiem, ale jeżeli mnie zostawi to trudno. Przeżyję.
– A ty? Mógłbyś go zostawić?
– Cóż, nie jestem jego własnością, a on moją. To wybór.
– Tak. Masz rację. Pozdrów Marka.
Roman został sam w przedpokoju. Postał chwilkę i wyszedł. Zjechał na dół i poszedł do wozu.
Też był na policji, ale nie tak długo, jak Daniel. Widział uśmieszki, ale tylko u dwóch osób. Porucznik Krzak zachowywał się bez zarzutu. Zaprosił go do swojego gabinetu, zaproponował kawę lub herbatę. Roman powiedział wszystko, co wiedział. Pan Stanisław Krzak interesował się najbardziej powodem miejsca samobójstwa, ale Romek nie umiał pomóc. Nie rozumiał sam, nie tylko czemu Daniel to zrobił, ale przede wszystkim, dlaczego wybrał kościół.
Wezwali go dwa dni po śmierci Tomka. Nie miał nic do ukrycia. Wiedział, że inni też chcą wiedzieć dlaczego.
– Czy wiedział pan, że Tomasz Kraszewski chce popełnić samobójstwo? – zaczął Porucznik Krzak.
– Nie.
– Wiedział pan, że pan Kraszewski miał kłopoty natury osobistej?
– Każdy ma jakieś. O co dokładnie panu chodzi, poruczniku?
– Chcę wiedzieć, czy mogły być jeszcze inne powody niż to, że pan Danielewicz zerwał związek z panem Kraszewskim.
– Ojciec nie mógł zaakceptować orientacji seksualnej Tomka. Nawet nie przyszedł na pogrzeb.
– Czy ktoś szykanował pana Tomasza Kraszewskiego z jakiegokolwiek powodu?
– Nie sądzę. Był moim przyjacielem, wiedziałbym o tym. Wie pan, nie jest łatwo być pedałem nawet w Warszawie.
Przez twarz Stanisława przeszedł lekki grymas.
– Rozumiem.
– Co pan rozumie, poruczniku? Jest pan hetero, mniemam. To my jesteśmy wyrzutki, a nie wy.
– Proszę wybaczyć, panie Wasilewski. Traktuje pana najbardziej normalnie. Nie rozmawiamy teraz o związkach międzyludzkich tylko o samobójstwie. Młody człowiek odebrał sobie, życie w kościele Świętej Anny wbijając nóż prosto w serce. To nie jest typowy rodzaj samobójstwa. Prawdę mówiąc, nigdy nie słyszałem o czymś podobnym. Próbuję zebrać fakty. Proszę nie utrudniać mojej pracy.
– Przepraszam.
– W porządku. Jak dawno się pan znał z panem Kraszewskim?
– Od czternastu lat. Może piętnastu. Od komunii.
– Czy poza ojcem, pana Tomasza inni członkowie rodziny nie akceptowali faktu, że pan Kraszewski wolał mężczyzn?
– Z tego, co wiem, nikt nie akceptował, ale nikt nie robił mu z tego powodu przykrości.
– Rozumiem. Czy widział pan ten nóż? – Krzak położył na biurku ładny nóż z rękojeścią z ciemnego drzewa. Ostrze mogło mieć z piętnaście centymetrów.
– Tak. Dostał go od ojca. Może dziesięć lat temu. On wówczas jeszcze nie wiedział, że Tomasz jest taki.
– Tak, rozumiem. Mam ostatnie pytanie. Właściwie nie powinienem go zadawać.
– Proszę pytać, poruczniku. Nie mam nic do ukrycia.
– Dobrze. Co pańskim zdaniem mogło skłonić pana Kraszewskiego do decyzji, by odebrać sobie życie w kościele?
Szatyn chwilkę patrzył na porucznika. Stanisław miał ładne rysy. Ładne brwi i duże oczy. Roman patrzył jeszcze chwilkę. Starał się obserwować twarz młodego policjanta w sposób najbardziej naturalny, ale chyba mu się nie udało. Cóż normalny mężczyzna też patrzy w ten sam sposób na ładną kobietę. Przyszła mu taka myśl, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Uśmiechnął się w duchu. Normalny! Czy sam uważał się za nienormalnego? Raczej nie. Czuł się inny. Od dawna, może od zawsze...
– Cóż, to jest moja pierwsza myśl. I mogę się mylić. Może miał żal do Boga, że takim go stworzył?
Krzak pomyślał coś, ale nie dał po sobie poznać jakiego rodzaju myśl mu przyszła do głowy. Podziękował Romanowi Wasilewskiemu za wszystko i złożył mu wyrazy współczucia. Na koniec, co było nieco dziwne, uścisnął mu dłoń.
Kiedy Roman już wyszedł, Stanisław usiadł na skórzanym fotelu i spojrzał na sufit. Jego twarz skrzywiła się w dziwnym rodzaju bólu. Kilkakrotnie pokręcił głową i ponownie zaczął przeglądać inne zeznania świadków.
W czarnym BMW siedział wysoki brunet. Dostrzegł Romana i uchylił drzwi.
– Długo to trwało.
– Dzięki, że czekałeś – pocałował go delikatnie w usta.
– Chcesz gdzieś iść, czy jedziemy do mnie?
– Wiesz co, tak naprawdę nie wiem. W sumie znałem go całe wieki, jest mi smutno.
– Mnie też. Czy policjant zachowywał się w porządku?
– Tak, miły gość. Gdyby wszyscy tacy byli.
– Może gdzieś we wszechświecie jest planeta, gdzie większość jest gejami, a mniejszość woli przeciwną płeć. Chciałbyś tam być?
– To fantazja. Kobieta z natury rodzi dzieci, a mężczyzna ją zapładnia. Wiesz dobrze jak ja, że to, co nas dotyczy, jest nienaturalne. Pytanie jest tylko dlaczego tak jest.
– Ale dobrze ci ze mną? – Marek pokazał swoje nieskazitelnie białe zęby.
– Tak. Lubię być z tobą. Rozmawiać, kochać się. Czemu pytasz, przecież wiesz?
– Bo coś powiedziałeś. Ja wiem, że taki się urodziłem. I jest mi czasem przykro, że inni tak reagują.
– Gorzej jest na wsi i w innych miastach. Chyba w Warszawie jest najlepiej. Jest ci tylko czasem przykro? Ja tak odczuwam cały czas. Oczywiście nie myślę o tym cały dzień. Trudno by było tak żyć.
– Ale i tak jesteśmy daleko za Amsterdamem i San Francisco.
– To nie ma znaczenia. Jesteśmy tu i teraz. Porucznik zapytał mnie na koniec, co myślę o tym, że Tomek wybrał kościół.
– I co mu powiedziałeś?
– Że Tomasz miał żal do Boga, że go takim stworzył.
– A co ty myślisz?
– Na jaki temat?
– Czy też masz żal?
– Nigdy o tym nie myślałem. Należymy do mniejszości, a wszystkie mniejszości są w pewnym sensie prześladowane. Albinosi, karzełki, inwalidzi.
– Pieprzysz. Nie porównuj nas z krasnalami! – Marek nieco się uniósł.
– Pytałeś, to ci odpowiedziałem.
Marek zastartował i ruszyli.
– Jedziemy do nas.
– Dobrze.
Zabrzmiało to miło w jego uszach. Zawsze, kiedy Marek wypowiadał to, działało jak balsam na jego duszę. Nie pocałunki czy bardziej intymne doświadczenia, tylko właśnie te słowa... Od czasu jak zdecydował i powiedział, stracił rodzinę. Bezpowrotnie. I to go bolało najbardziej. Mieszkanie jego chłopaka i kochanka stanowiło oazę, gdzie czul się szczęśliwy.
Szatyn siedział na kanapie, a Marek kończył podgrzewać obiad w kuchni. Gotował nieźle, ale i jego kochanek nie był w tym nogą. Brunet rozumiał ból swojego chłopaka. Chciał go utulić, a nawet czuł, że go pragnie, ale nie miał pewności czy jest na to odpowiednia pora. Jednak po obiedzie pocałował go namiętnie i po kilku minutach byli już bardzo blisko, lecz tym razem skończyło się tylko na pieszczotach. Roman był jakby gdzieś daleko i jego kochanek to rozumiał.
Oboje pracowali. Marek miał swój sklep z odzieżą, a Roman pracował w agencji reklamowej. Widocznie jego szef miał bardzo liberalne spojrzenie, bo sam traktował Romana bardzo dobrze, a i reszta załogi nigdy nie dała poznać, że inność Romana im przeszkadza, albo razi.
Tydzień potem
Dwa dni wcześniej przyjęto dziewczynę o imieniu Kayla. Po dwóch następnych dniach Roman miał pewność, że piękna brunetka woli dziewczyny.
Czy wyglądała inaczej? Nie. Prawdopodobnie tylko znawca mógł to dostrzec. Ubrana ładnie i kobieco. Prawie bez makijażu, nie licząc delikatnej pomadki w kolorze maliny. Czarne włosy do połowy pleców, spódnica podkreślająca jej kształty, ale bez przesady. Tę sukienkę założyła pierwszego dnia. Potem zawsze ubierała spodnie. Zawsze.
Jak Roman to dostrzegł? Cóż, może Kayla się zapomniała. Renata miała blond włosy i niebieskie oczy, ale nie była blondynką w sensie intelektualnym. Piastowała stanowisko sekretarki. Partner Marka musiał przyznać, że Renata jest bardzo ładna. Oczywiście nie była w jego typie ze zrozumiałych względów. I właśnie tego dnia zobaczył spojrzenie Kayli. Tylko dziewczyna, która lubi dziewczyny, mogła tak spojrzeć. Co gorsza, ona również dostrzegła, że on zobaczył to spojrzenie. Szatyn nie dał nic po sobie poznać. Tak sądził. Mieli przerwę na lunch i zaczęli wychodzić. Brunetka podeszła do niego.
– Dłużej tu pracujesz, to pewnie wiesz, gdzie można dobrze zjeść?
– Znam dobre miejsce. Zaraz... blisko.
Przez sekundę pomyślał, dlaczego podeszła właśnie do niego?
Dziewczyna robiła wrażenie bardzo pewnej i otwartej, ale nawet mimo to trochę się zdziwił. Zaraz po wyjściu z budynku zagadnęła wprost.
– To już wiesz, prawda?
Udał, że nie rozumie.
– Co wiem? O co ci chodzi, Kayla?
– Nie udawaj. Powinniśmy się trzymać razem. Ja też wiem, że wolisz mężczyzn.
– Skąd wiesz, że ja wiem coś o tobie?
– A nie wiesz? – uśmiechnęła się ślicznie.
– Wątpię, czy ktoś inny by się domyślił, a ja nikomu nie powiem.
– Mnie to nie przeszkadza, gdybyś powiedział. Szef wie i tak.
– Jest w porządku, to znaczy bardziej liberalny niż reszta społeczeństwa. Widzisz, tam?
– Aha, to tam jest restauracja?
– Tak. Dobrze ukryta, a jedzenie świetne. Jak u mamy.
Kayla skrzywiła się nieco.
– Coś cię zabolało.
– Jesteś spostrzegawczy i troskliwy. Nie bez powodu mówią, że gej jest najlepszym przyjacielem dla kobiety.
– Ale ty też jesteś gejem.
– Co nie umniejsza faktu, że jestem kobietą. Dzięki za troskę, wszystko dobrze... Może ci kiedyś powiem.
– Nie możesz teraz?
Spojrzała na Romana.
– Wyglądasz dorośle, ale to pytanie świadczy, że jesteś jak mała dziewczynka. Cierpliwości. Muszę cię lepiej poznać, a poza tym nie mamy tyle czasu Weszli do sporego baru, bo właściwie wyglądał tak więcej niż restauracja. Usiedli blisko okna. Szatyn odsunął jej krzesło. Kayla spojrzała na niego ostro.
– Jestem lezbą i potrafię o siebie zadbać.
Roman nieco się skulił.
– Wybacz, ja...
Klepnęła go mocno w plecy.
– Nabrałeś się. To miło z twojej strony. Testuję cię.
– Testujesz? Dlaczego?
– Jest ze mnie cholera. Miły z ciebie gość. Gdyby było inaczej, nie poszłabym z tobą na obiad.
Kelnerka podeszła do stolika i podała im karty.
– Dla ciebie chyba nie potrzeba? – zwróciła się do Romka.
– Tak, wezmę halibuta, ziemniaki i sałatkę, jak zawsze. To Kayla.
Kelnerka zlustrowała brunetkę.
– Witaj. Nasze jedzenie powinno ci smakować.
– Cześć, ślicznotko. Nie widzę nic dla jaroszów. Szkoda.
– A co byś chciała, Kayla. Szef coś dla ciebie wyczaruje.
Dziewczyna przejechała wzrokiem od jej głowy aż do stóp.
– Mówisz? I od razu przeszłaś na ty?
– Chyba się pani nie gniewa – odrzekła, ale bez najmniejszego strachu.
– Żartuję, w końcu ja pierwsza nazwałam cię ślicznotką.
– W porządku, powinnam jednak uważać. Szef coś dla ciebie przygotuje, Kayla. Jestem Róża, tak w ogóle.
– Róża. Ładne i zapomniane imię – Kayla wyciągnęła dłoń. – to spotkały się dwa kwiatuszki – uśmiechnęła się subtelnie do kelnerki.
Róża uścisnęła krótko jej dłoń i odeszła w kierunku zaplecza.
– Podoba ci się? – zapytał Roman.
– Całkiem niezła. Amatorkę dziewczyn poderwać łatwo, trudniej hetero.
Romek uśmiechnął się subtelnie i odrzekł.
– Może więcej czasu znajdziesz w weekend. Marek jedzie do Niemiec na trzy dni. – nie zapomniał, co wspomniała o czasie na rozmowę.
– Twój chłopak?
– Praktycznie narzeczony, a ty masz kogoś?
– Miałam. Nie byłam wierna i mnie rzuciła.
Szatyn posmutniał.
– Coś się stało? – delikatnie dotknęła jego dłoni.
– Wiesz... Tydzień temu miałem pogrzeb przyjaciela. Zabił się z rozpaczy, że jego kochanek go zostawił.
– Czy to nie ten, co się zabił w Świętej Annie?
– Tak.
– O kurwa... Nie rozumiem. Przykro mi.
– Mnie też. Znałem go od czternastu lat. Od komunii.
Kayla popatrzyła na niego dłużej.
– Fajny z ciebie gość. Jak chcesz, to możemy się spotkać w piątek po pracy. U mnie.
Spojrzała jeszcze raz.
– Podoba mi się.
– Róża?
– Też, ale myślę o sekretarce. Spróbuję ją zdobyć.
Roman gwizdnął.
– Dopiero zostałaś przyjęta, chcesz szukać innej pracy?
Zmarszczyła czoło i powiedziała całkiem pewnie.
– Lubię ryzyko.
– Jak chcesz. Szef jest w porządku, jak mówiłem, ale nie sądzę, aby mu się to podobało. Jest raczej przeciwny zawiązywaniu prywatnych relacji w godzinach pracy.
– Jak to złotowłose bóstwo ma na imię, Dorota?
– Renata. Ma narzeczonego. Daruj sobie. To dobra praca.
– Przemyślę. Lubisz pić?
– Nie specjalnie. Oczywiście nie jestem abstynentem.
– Ja lubię. Szczególnie że mam ci opowiedzieć moją historię, ale to jeszcze nic pewnego.
– Że mi powiesz?
– Nop, że się upiję. Ufam ci. Znam kilku gejów, ty jesteś nieco inny.
– To komplement, rozumiem. Dziękuję. Myślę, że jestem naturalny. Pogodzony z losem, wierny i ... może więcej wrażliwy niż inni.
– Coś takiego! – roześmiała się – Więcej wrażliwy! Zawsze słyszałam, że środowisko gejowskie wyróżnia wrażliwość.
– Nadwrażliwość i przewrażliwienie. A ja mówię o zwykłej wrażliwości.
– Nie wiedziałam, że jesteś filozofem...
Przerwała, bo Róża przyniosła jedzenie.
– Już go lubię – pociągnęła nosem, Kayla – miałam na myśli szefa, co zrobił te przepyszne spaghetti.
– Mówiłam, że to czarodziej. Będzie ci smakowało.
– Jestem pewna. Co robisz wieczorem?
Kelnerka podparła prawą pięść zaraz nad biodrem.
– Mam spotkanie z moim chłopakiem, bardzo intymne – wycedziła.
– Rozumiem. Jakbyś chciała się kiedyś spotkać, to moja wizytówka – wyciągnęła dłoń z karteczką.
– Chcesz, żebym się pogniewała? – zapytała Róża, ale wzrok bazyliszka nieco złagodniał.
– Wiesz, że nie. Obiecuję, że pierwsze spotkanie nie będzie intymne. Nawet wcale.
– Jesteś pojebana, wiesz o tym?
– Tak, ale nie jestem taka zła. Aha, nie jestem wierna. Zacznę być, kiedy spotkam tę wybraną osobę.
– To miłych poszukiwań. I przystopuj. – Róża miała wyraźnie zagniewaną buzię.
Niewykluczone, że przeklęła po drodze, lecz szatyn tego nie usłyszał.
Róża odeszła, a Roman nie mógł wyjść z podziwu.
– Jesteś niebezpieczna. Zaczynam ci wierzyć, że mówisz poważnie o Renacie.
Kayla się uśmiechnęła.
– Zauważyłeś?
– Niby co?
– Wzięła wizytówkę.
– Faktycznie. Jednak... dlaczego jesteś taka?
– Dowiesz się w piątek, a teraz jedzmy.
Roman zaczął od ryby. Zwrócił oczywiście uwagę, że Kayla zgarnęła kilka razy jego sałatkę. Chyba wyczuła jego myśli, bo powiedziała.
– Zostawię ci trochę makaronu i sosu, jest boski. Chyba złamię przyrzeczenie i pójdę ucałować szefa.
– Kayla!
– No dobra, nie pójdę. Poprawiam się.
– Jesteś szalona.
Nagle jej śliczna buzia przybrała wyraz smutku, a dłonią wytarła łzę.
– Tylko to utrzymuje mnie przy życiu.
Roman poczuł strach. Natomiast brunetka odczuła, że jeszcze nigdy tak się wcześniej nie zachowywał w stosunku do nikogo. Szatyn położył dłoń na jej dłoni i powiedział.
– Obiecaj, że nie zrobisz tego, co Tomasz.
Kayla spojrzała mu prosto w oczy. Nie, raczej odczuł jej wzrok głębiej, aż w środku swojej duszy.
– Nie mogę tego obiecać. – wyszeptała.
Roman odczuł coś nieokreślonego. Nadal miał w głębi duszy poczucie winy, że nie zdołał uratować swojego bliskiego przyjaciela. Z drugiej strony rozum mu podszeptywał, że nie mógł mu pomóc. Teraz jednak odczuł, że Kayla jest mu bliska, mimo że zna ją tak krótko. Nie mógł wiedzieć wcześniej, że jej szalone zachowanie jest przykrywką. A raczej wytworzeniem wirtualnego świata, który ma oddzielić ją od realności. Od czegoś, co jest w jej wnętrzu, a sprawia, że jest na granicy lub nawet może w samym środku piekła. Przycisnął mocniej jej drobną dłoń.
– Musisz mi obiecać – szepnął.
Nadal to była dla niego istota z duszą. Prawdopodobnie używałby podobnych gestów i słów, gdyby siedział z nim mężczyzna. Oczywiście by go nie dotykał. Do tego potrzeba kogoś lepiej poznać. Kayla? Czuł się przy niej wyjątkowo lekko, tak naprawdę nie znał wielu kobiet ze zrozumiałych względów.
Ona zmrużyła swoje wielkie oczy i teraz już dwie wielkie łzy spadły z łoskotem na opróżniony talerz. Roman jakby chciał odciąć tę sytuację i powiedział coś zupełnie innego, niż chciał.
– Miałaś mi zostawić trochę jedzonka.
Uśmiechnęła się przez łzy i natychmiast wytarła policzki zewnętrzną częścią dłoni.
– Naprawdę jesteś mało spostrzegawczy. Popatrz na swój talerz.
Szatyn spojrzał. Kiedy to zrobiła?
– Och, przepraszam. Nie zauważyłem, na pewno nie chcesz?
– Zjedz albo sama cię nakarmię.
Poczuł rumieniec. Wiedział, że była do tego zdolna. Subtelnie nabrał widelcem makaron z sosem. Widział jej wzrok, bo śledziła jego widelec. Kiedy otworzył usta, ona zrobiła to samo.
– Grzeczny chłopiec.
Rzucił krótkie spojrzenie i pokiwał przecząco głową.
– Kayla, jesteś niesamowita.
Uśmiechnęła się szeroko.
– Szkoda, że nie masz cipki, bo bym ci ją wylizała z rozkoszą.
Otworzył szeroko oczy.
– Wariatka, prawdziwa wariatka!
Dziewczyna spojrzała na zegarek.
– Chorobcia, już ta godzina? Za dziesięć pierwsza.
Wyjęła pieniądze.
– Ja chciałem zapłacić – powiedział.
Dodaj komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.