Jak kamyk, cz. 5

***
Myślałam, że się już z tym rozprawiłam... Myliłam się.
Jest takie miejsce, bardzo magiczne miejsce. Nazwałam je Szmaragdowe. Jest wejście do lasu w kształcie łuku, który oplata milion zielonych gałązek. Im bardziej przybliżasz się do niego, tym bardziej się ono oddala, ale jeśli ma kaprys byś je złapał, stajesz pod tym łukiem, spoglądasz w górę i czujesz bezpieczeństwo, spokój, dopasowanie. Niebo nad tym wejściem nigdy nie jest zachmurzone. Jest las, który przemierzają średniowieczni rycerze w ciężkich zbrojach. Nie widzisz ich, ale słyszysz odgłos oddalających sie kopyt i końskie rżenie. Łapiesz się na tym, że rozglądasz się we wszystkie strony w nadziei, że ich zobaczysz. Nic z tego - jadą w sprawie niecierpiącej zwłoki, mężnie bronić króla. Nie mogą zrezygnować nawet na chwilę z powagi i celu. Jest też tam łąka, nad którą wczesnym zachodem słońca unosi się biały plankton. Masz wrażenie, że drobne rozgwiazdy tańczą w powietrzu albo pracują zawzięcie niczym tłoki. Jest  ławka, na której spędzone godziny stają się minutami. I jest jeszcze staw pełen rozśpiewanych żab, które każdego wieczora dają najgłośniejszy koncert na milion żabich gardeł.
W tej magicznej krainie urodziło się kiedyś dziecko - dziewczynka. Wychowywano ją w otoczeniu szmaragdowej magii i... reżimu. Nie było tam miejsca na odstępstwa, rozkazy wykonywano od razu, a kreatywność przejawiała się w mówieniu nieprawdy. Dziewczynka bardzo wcześnie zrozumiała, że musi radzić sobie sama z wszelkimi problemami. Zgłaszała ich istnienie, kiedy było już bardzo, bardzo źle, a inne próby rozwiązania zawiodły. Bała się złości i odrzucenia. Każdy przejaw niesubordynacji lub wystawienia się na śmieszność i ludzkie gadanie był surowo karany. Wszystko to sprawiło, że im dłużej dziecko pozostawało w tym zakrzywionym świecie, tym bardziej ślepe stawało się na ten prawdziwy. A może to Szmaragdowe było prawdziwe? Żyła w kokonie nieswoich decyzji, krzyku i lekceważenia. W tym magicznym świecie nie można było okazywać słabości. Dziewczynka szybko zdała sobie sprawę, że jeśli płacz to tylko bezgłośny i w ciemności. Problemy rozwiązywała niepodzielnie i niepodważalnie, w tajemnicy. Autorytaryzm zrodził autorytaryzm. To, gdzie przyszło jej żyć i jak żyć nie było niczyją winą. Czasem nie mamy wpływu na pewne sprawy. Nie ma sensu zastanawianie się dlaczego tak jest i co byłoby, gdyby. Czasem trzeba po prostu trwać.
Nie umiem stworzyć żadnej głębszej relacji, bo tak bardzo boję się odrzucenia, że odrzucam sama, wolę żyć w samotności. Kiedy nie dostajesz wsparcia od najbliższej ci osoby powinieneś przestać o nie zabiegać, prosić, powinieneś uznać, że go nie ma. Przez jakiś czas walczyłam o uwagę i cień aprobaty. Teraz już nie walczę, ale to, jaka jestem determinuje głos w głowie, który pyta: "co powiedziałby na to Reżim? Byłby zadowolony?". Stałam się najsilniejsza, najmądrzejsza, nigdy tak naprawdę nie dziękuję i nie przepraszam. I wiecie co? Wcale nie radzę sobie świetnie.
Czasem myślę, że dzieciństwo jawi mi się takim magicznym, bo gdyby było w mojej głowie inne, oszalałabym. Jestem silną dziewczynką z autorytarnego świata podszytego magią i przetrwałam. Nie umiem być z nikim blisko, ale to nie oznacza, że za bliskością nie tęsknię. Wiecie, dlaczego zdecydowałam się na Maćka? Najpierw chciałam rycerza na białym koniu, potem dotyku. Miało być idealnie. Z Maćkiem to był czas wielkiego zmęczenia, z nim nie chciałam bajki, z nim chciałam na chwilę zapomnieć, chciałam, żeby mnie ukoił. Tak, jestem zmęczona do granic klatką, w jakiej żyję. Moją klatką jest stan "chciałabym, ale tak bardzo się boję". I myślę, że Szmaragdowe miało walny wpływ na ten stan. Myślę, że Szmaragdowe sprawiło, że to Maćka wybrałam - mężczyznę ze zobowiązaniami, który, jak wejście do lasu, był blisko i daleko zarazem. Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, by mnie zatrzymał. Czułam szybko, intensywnie, ale po raz pierwszy dałam komuś szansę, żeby został, żebym ja została.
To boli. Bardzo boli. Milczenie, odrzucenie. Nic nie obiecywał, ale tamtej nocy niepostrzeżenie i nieopatrznie dałam mu część siebie i zupełnie nie wiem jak dalej funkcjonować, bo niekompletna teraz jestem. Dziewczynki nie nauczono, że nie zawsze uczucie idzie w parze z pożądaniem, nie wpojono, że nie można nikogo zmusić do miłości. Pomyślicie: "To takie oczywiste", ale ja cały czas trwania reżimu starałam się być doskonale wzorcowa. Jeśli zaglądałam w głąb siebie to idealistycznie, w bardzo uproszczony, czarno - biały sposób. Nie weryfikowałam wypaczeń, w jakie wpędzał mnie mój własny umysł, bo i jak, bo i gdzie? Ludzie byli zawsze dobrzy, jeśli miłość to tylko ta pierwsza i wieczna, jeśli nie kocha to pokocha, bo tak sobie założyłam, tak być musi. Ogólnie świat, mimo dysonansów, rzygał tęczą. I teraz, kiedy bardzo chcę, żeby przytulił mnie mężczyzna, z którym byłam krótko, ale naprawdę - boli. On tego nie zrobi. Spada maska. Nie da się już zaklinać rzeczywistości. On nie uniesie mnie z niczego, nie naprostuje. Mogę być wdzięczna Maćkowi za lekcję życia, jaką mi dał. Uświadomił mi jak lekceważąco naiwna byłam, że zmęczona nie mam siły odgrywać teatrzyku, po prostu oddaję siebie. Mogę uśmiechać się do siebie z satysfakcją, że spróbowałam, ale co z bólem, którego teraz doświadczam? Co, jeśli nie przejdzie? Boże, żeby chociaż wyblakł...
Zrezygnowałam z pracy u Wilków. Nie było to szumne pożegnanie. Nie było awantur i pretensji. W dzień przyjazdu Elżbiety skaleczyłam się dotkliwie. Nie poczułam rozcięcia na skórze. Oprzytomniałam, kiedy zobaczyłam stróżkę krwi. Zrozumiałam, że ona wraca i, że to koniec. Zawsze będzie jakaś Elżbieta, a ja nie chcę błagać o akceptację - chcę ją dostać z miłością. Zasługuję na to. Chcę być jedyną Adą, nie za to, co świadomie robię, ale za to, jaka nieświadomie jestem. W notatniku leżącym na blacie napisałam "rezygnuję" i po prostu wyszłam.
Przed bramą zobaczyłam Maćka.
- Dokąd idziesz? - zapytał. Musiałam dziwnie wyglądać, bo zrobił zatroskaną minę.
- Do domu - odpowiedziałam.
- Ale... - nie dokończył.
- Wracam do domu Maciek - powiedziałam bardzo spokojnie i dobitnie po raz pierwszy od dwóch dni patrząc mu w oczy.
Czekałam. Zadowoliłabym się nawet kłótnią, złośliwością, chamstwem. Nic z tego. Nie było nas, nigdy nie było. A sprzątać jej i rżnąć jego to nawet jak na mnie popaprane.
- Trudno - wyprostował się i westchnął.
Wyminęłam Maćka i już mnie nie było.
***
Wzięłam cztery dni wolnego w pracy wymawiając się paskudną grypą. Układałam w głowie mnóstwo scenariuszy, gdyby się odezwał. Przeszłam wszystkie etapy od gniewu do pogodzenia się z tym, w co się wplątałam.
Dni przechodziły w tygodnie. Rzuciłam się w wir pracy. Problematyczny, poudarowy pacjent przestał być numerem sali, a okazał się Tadeuszem. Pielęgniarki klęły, na czym świat stoi po każdej wizycie u rzeczonego. Tak, Tadzio miał charakterek. Dobrze, że w chwilach największego wzburzenia zamiast "cholera" wołał na głos "mydło w płynie". Niektórych zaburzeń w mowie nie dało się tak łatwo zniwelować, ale myślę, że personel nie był z tego powodu niepocieszony.
Ja z Tadkiem miałam prosty układ. Zadawałam pytania, on odpowiadał. Czasem opisywał obrazki albo czytał na głos. Nie ciążyło nam obcowanie ze sobą.
***
Miałam ciężki dzień za sobą i impulsywnie weszłam do sali Tadeusza. Spał, a ja zapatrzyłam się w padający śnieg za oknem. Niebo było zachmurzone, szare i ciężkie. Po raz setny stanęły mi przed oczami sceny z pokoju na poddaszu.
- Widzisz Tadziu - zaczęłam cicho - życie jest naprawdę przewrotne. Ciągle uciekam przed związkami, kończę je szybko i definitywnie, kiedy ktoś jest za blisko. Wolę odrzucać, zanim pozna się na mnie i sam odrzuci. I po raz pierwszy trafiłam na faceta, przed którym nie chcę uciekać. Mogłabym... mogłabym zostać.  
- Więc zostań - odezwał się nagle Tadeusz.
Odwróciłam się gwałtownie. Stwierdziłam, że nie ma sensu udawać, że niczego nie mówiłam.
- To niemożliwe. On mnie nie chce - uśmiechnęłam się lekko - Czas na mnie. Co to? - wskazałam na szafkę nocną.
- Zegar - odpowiedział z powagą. Miał lekko zaróżowione policzki i przymknięte powieki, kiedy to mówił, a przekonanie, że szafka nocna jest zegarem dodawało mu majestatyczności. Słodkie połączenie.
- Oblałeś facet. Do jutra - pomachałam mu na do widzenia rozbawiona. Odwrócona od drzwi nie zauważyłam, że ktoś wchodzi do pokoju. Zderzenie było nieuniknione. Odbiłam się od jakiejś wysokiej bryły i pacnęłam pupą na podłogę. "Taka duża pupa, a tak mało amortyzacji" - pomyślałam podnosząc się nieporadnie i rozmasowując bolące miejsce. Zupełnie nie zauważyłam wyciągniętej w moją stronę ręki i śmiejących się oczu. Kiedy się nieco ogarnęłam, spojrzałam w górę. "Dupa, dupa, cycki!" - wrzeszczało mi w głowie.
- Dzień dobry - przywitał się Maciek.
- Ada, to jest moja mydelniczka - wykrzyknął radośnie Tadzio. "Boże, co on ma z tą higieną?" - moja konsternacja sięgnęła zenitu. "Tylko spokojnie, załatw to profesjonalnie" - uspokajałam się.
- Mhm - zdołałam wykrztusić - Miło mi pana poznać i do widzenia - spuściłam wzrok i wymknęłam się szybko.
Chwilę później czyjaś dłoń zatrzymała mnie na korytarzu.
- Nie wiedziałem, że tutaj pracujesz - zaczął z niepewnym uśmiechem.
- Przepraszam, mam sporo do zrobienia - odparłam.
- Posłuchaj, może... pójdziemy gdzieś na kawę po twojej pracy? - niezrażony moja miną kontynuował dalej - na parterze jest niezła kawiarenka.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł - "Widział mnie nago, czuł mnie. Nie umiem..." - tłukło mi się w głowie.
- Jesteś mi to winna Ada - powiedział stanowczo widząc jak kręcę przecząco głową.
"Co? A to bezczelny typ - pomyślałam ze złością. Koło nas przeszła pielęgniarka ciekawsko zerkając na naszą dwójkę. Jeśli ta chwila się przedłuży na bank przez najbliższe tygodnie stanę się bardzo popularnym tematem rozmów personelu.
- Nie... - zaczęłam.
- O 17 - uciął i wszedł do sali ojca.

JakKamyk

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i erotyczne, użyła 1943 słów i 10676 znaków.

1 komentarz

 
  • Ningru

    I doczekałam się☺ już się bałam, że Ada nie spotka się więcej z Maćkiem. A jednak☺

    21 sty 2018