Czarna przyszłość.

Nasza cywilizacja rozwija się coraz szybciej. W ciągu ostatnich 50 lat skok naukowy, technologiczny i cywilizacyjny był tak olbrzymi, że wręcz niewiarygodny. Codziennie media obiecują nam nowe leki, nowe terapie, hodowlę organów do przeszczepu... Powoli przymierzamy się do kolonizacji innych planet, a teleskopy przeszukują wszechświat w promieniu miliardów lat świetlnych od Ziemi. Powoli otacza nas coraz bardziej "wirtualna rzeczywistość". Żyjemy coraz dłużej, coraz lepiej, coraz dostatniej, coraz wygodniej... A mimo to, przyszłość rysuje się w czarnych barwach.

Pomijając takie oczywiste rzeczy, jak wojny (w tym nawet wojna światowa) czy terroryzm (albo zamordyzm ze strony "jedynie słusznej" partii – i to nie tylko chodzi o PiS, bo po nich zawsze może przyjść ktoś podobny, albo i nawet gorszy, i urządzić nam "raj" na północnokoreański wzór), jest całkiem sporo niepokojących rzeczy, które uczynią, a przynajmniej mogą uczynić, naszą, i to w sumie niedaleką, przyszłość bardzo ponurą.

1. Ocieplenie klimatu. Co tu dużo mówić. Wyjrzyjcie za okno, przypomnijcie sobie lato... A będzie jeszcze gorzej, bo to dopiero początki.

2. W 2020 roku w Chinach planuje się wprowadzenie obowiązkowego dla wszystkich tzw. Social Credit System. Będzie on zbierał całość zachowań konkretnej osoby. Wszędzie, gdzie ta osoba będzie cokolwiek robić. Na tej podstawie, system będzie przyznawał punkty. A od ich ilości będzie zależało, czy dana osoba dostanie przywileje, czy wręcz przeciwnie, zostaną na nią nałożone sankcje. Do tych sankcji będą należeć np. utrudnienia we wzięciu kredytu, utrudnienia w podjęciu danej pracy, zakaz podjęcia edukacji w konkretnych szkołach (przez siebie i dzieci), a nawet zakaz podróżowania czy korzystania z transportu publicznego. Itd. – możliwości "kija i marchewki" jest sporo... Co więcej, dane o punktacji poszczególnych osób będą publicznie dostępne. Wyobraźcie sobie konsekwencje dla jednostki i dla całych społeczeństw (społeczeństw, bo koniec końców przecież nie tylko Chiny taki system wprowadzą; w swej szczątkowej formie on już istnieje wszędzie, Chiny zrobią bardzo duży krok naprzód w tym kierunku, czym zachęcą (lub wymuszą) inne kraje do pójścia w ich ślady.

3. Chiny od lat – mniej lub bardziej oficjalnie – zajmują się genetycznym udoskonaleniem człowieka. Ma to swe niezaprzeczalne korzyści. Odporność na choroby, większa inteligencja, dłuższy okres życia itd.. Ale jest też i mroczna tego strona. Takie badania – które, prędzej czy później, zakończą się sukcesami (choć ofiar po drodze do tego celu nikt nawet nie policzy) – doprowadzą do swego rodzaju "wyścigu zbrojeń" na tym polu. Bo zarówno państwo czy korporacja (jeśli ziszczą się od dekad głoszone wizje tego, że to one zastąpią państwa narodowe), jak i zwykły zjadacz chleba, będą chcieli z tego udoskonalenia skorzystać. Czy nikt nie chce, żeby jego dzieci były mądre, piękne i bogate? Oczywiście, że tak. Ba, nawet ci, którzy by się temu opierali ulegną, żeby przez brak tych udoskonaleń nie "wypaść z rynku" (ile osób już dziś korzysta z rożnych technologii nie dlatego, że chce ale dlatego, że musi?). Tym samym nic nie powstrzyma pędu do osiągnięcia tego poprzez manipulacje genetyczne. I jak w przypadku komputerów, każda kolejna "generacja" ludzi będzie musiała być coraz lepsza od poprzedniej pod każdym względem.  

A co z ludźmi, którzy z racji swego "garnituru genetycznego" zaczną być tymi gorszymi? Ano pewnie wiecie, że współczesny człowiek nie miał jednego przodka, tylko na Ziemi występowało równocześnie wiele gatunków człowieka pierwotnego. Czy dziś go gdzieś widzicie? Nie ma dziś innego gatunku człowieka niż homo sapiens. Każdy inny, jaki istniał równolegle z nim, został częściowo wchłonięty a częściowo po prostu wybity przez homo sapiens. Taka jest biologiczna kolej rzeczy. I tak też będzie i w tym przypadku. To będzie eugenika w czystej postaci.

4. Świat rozwija się nierównomiernie. Duże ośrodki, podobnie jak zresztą bogate wysokorozwinięte państwa, ściągają do siebie to, co najlepsze. Kosztem całej reszty. I do tego pilnują tego swojego interesu, nie cofając się przed niczym (daleko nie szukając, po to się mąci, głodzi i bombarduje resztę świata, żeby np. w Europie i Stanach był spokój i dobrobyt). I nikt – we własnym dobrze zrozumiałym interesie – nie pozwoli sobie na odejście od takiej polityki (daleko nie szukając to właśnie robią Niemcy i Francja w przypadku pozostałych państw Unii, traktowanych niemal jak kolonie), choć oczywiście się do niej nie przyzna. Rozwijające się zaś, zacofane regiony świata, mają możliwość skorzystania z pewnych osiągnięć naukowych i technologicznych, co powoduje rosnącą ich populację. Populację, którą od dawna jest trudno utrzymać. I to nie tylko dlatego, że jak niektórzy straszą, Ziemia ich nie wykarmi, bo wykarmić może jeszcze o wiele większą liczbę ludności, ale pod każdym innym. Zabraknie dla nich pracy, możliwości rozwoju, nikt w krajach rozwiniętych nie pozwoli też na to, by dorównali światowej czołówce, bo to równa się utracie uprzywilejowanej pozycji bogatych i rozwiniętych krajów, a to z kolei będzie prowadziło do braku stabilizacji, jaka wyniknie z naturalnej rywalizacji pomiędzy krajami. Nawet jednak gdyby jakimś cudem państwa odrzuciły swoje partykularne interesy i cała planeta się zjednoczyła, to niczego to nie zmieni. Bowiem także duże miasta mają ten sam problem. Z racji swych możliwości, ściągają one wszystko, co się da najlepszego, z prowincji i żyją jej kosztem. Zabierają z niej surowce, żywność, siłę roboczą, najlepsze umysły, podatki itd. Nie dają w zamian niemal nic. Tym samym skazują prowincję na popadnięcie w zacofanie, marazm, biedę oraz wszystko, co za tym idzie. Przez takie warunki, zmuszają też mieszkańców prowincji do migracji do miast, w których praktycznie nie ma dla nich żadnej przyszłości. W zdecydowanej większości lądują więc oni w slamsach, a w najlepszym wypadku w najgorszych dzielnicach, które, z braku perspektyw, stopniowo degenerują w stronę slamsów. O tym, jakie tam panują warunki życia i jak to się przekłada na rozplenienie się wszelakich plag ludzkości, jak choćby przestępczość, narkomania, choroby..., nie trzeba chyba nikomu przypominać. I problem ten z każdym rokiem narasta. I będzie narastał coraz szybciej, wraz ze wzrostem liczby ludności, zmniejszaniem się liczby miejsc pracy dzięki rozwojowi technologicznemu, oraz coraz większą przepaścią ekonomiczną i demograficzną pomiędzy prowincją a dużymi ośrodkami.  

To wszystko spowoduje coraz większy podział pomiędzy drobnym procentem bogatej i wyedukowanej warstwy społeczeństwa a całą resztą, naturalnie niezadowoloną z tego stanu rzeczy (zamieszki, bunty, rewolucje...). A dodawszy do tego wspomniane wcześniej osiągnięcia na polu medycyny i genetyki, doprowadzi to do stworzenia nowego gatunku człowieka (pierwszy raz w naszej historii, świadomie i z rozmysłem przeskoczymy szczebel (szczeble) ewolucji za pomocą technologii, jaką będziemy dysponować). I powstanie wielki problem do rozwiązania. Co zrobić z pozostałymi, którzy nie załapali się do tej "lepszej" warstwy, czy na ten wyższy szczebelek w drabinie ewolucyjnej. Niestety, rozwiązania, jakie w takiej sytuacji mogą zostać podjęte, nie są optymistyczne. Są tak ponure jak najgorsze czasy holokaustu. Bo tym to się właśnie zakończy. Ktoś w końcu dojdzie do logicznego wniosku, że po pierwsze, buntująca się, "gorsza" część społeczeństwa stanowi zagrożenie. A po drugie, zużywa ograniczone przecież zasoby planety. I nastąpi eksterminacja, bo pomimo rozwoju technologicznego i cywilizacyjnego, światem rządzi i będzie rządzić biologiczne prawo dżungli: słabi giną. Taka eksterminacja może przybrać różne formy – od przymusowej sterylizacji, przez np. zarażenie czymś niepożądanej części populacji, a skończywszy wprost na otwartej, bezpośredniej fizycznej eliminacji, czyli po prostu na egzekucjach (czy to bezpośrednio przez tę uprzywilejowaną część społeczeństwa, czy cudzymi rękami, podjudzając jedne grupy tych "gorszych" przeciwko drugim). Jest to obrzydliwe pod każdym aspektem, ale niestety bardzo prawdopodobne, bo zawsze lepiej rozwinięty gatunek wypiera i niszczy te gorzej rozwinięte, i metoda jest nieistotna a jedynie ma być skuteczna. Tak, jak zawsze silniejsza kultura niszczy te słabsze. A potem historię, jak zwykle, napiszą zwycięzcy.

5. Pewną odmianą świata podzielonego na slamsy i wyżej rozwiniętą, odgrodzoną (i to dosłownie) od nich resztę, jest świat, w którym istnieją "doliści" (określenie zaczerpnięte z cyklu książek Davida Webera o Honor Harrington, w którym taka, liczna, grupa społeczna występuje). W skrócie, są to ludzie, którzy w zasadzie są społeczeństwu zbędni, ale nie ma co z nimi zrobić, więc przydziela im się wypłacane co konkretny okres minimum socjalne, pozwalające im po prostu przeżyć, przewegetować, czyli tzw. "dolę". I to nie jest jedynie wytwór pisarskiej wyobraźni. Na Zachodzie od wielu lat wprowadzenie takiego zasiłku bardzo poważnie się rozważa. To by była cena za to, by nie musieć uciekać się do wspomnianego w punkcie wcześniej "ostatecznego rozwiązania kwestii gorszej części społeczeństwa". Tyle, że to nie zadziała.  

Nie zadziała z wielu powodów. Po pierwsze, nikogo na to nie stać, by taki system utrzymywać. Po drugie, doliści, wychowywani w takim systemie od dziecka, nabywają mentalność zacofanych, ograniczonych umysłowo i roszczeniowych żuli – po prostu z lenistwa i beznadziejnej wegetacji, na jaką są skazani, degenerują. Tym samym wracamy do tego samego: prędzej czy później, będą stanowić zagrożenie dla reszty. Po trzecie, o ile w sytuacji, gdy doliści stanowią z całą resztą społeczeństwa jeden gatunek, to społeczeństwo poczuwa się do moralnego obowiązku dbania o nich (w jakimkolwiek stopniu i jakiejkolwiek formie, ale jednak), o tyle, gdy z uwagi na rozwój technologii i medycyny w praktyce staną się oni odrębnym gatunkiem, nikt już nie będzie się poczuwał do tego moralnego obowiązku. Czy ktoś z nas zaprzestaje jeść mięso, z powodu tego, co robi się np. w rzeźniach (bo nie tylko, także np. przy produkcji mleka i jajek kurzych na skalę przemysłową), by to mięso uzyskać? Czy kogoś obchodzi, ile gatunków jest trute, lub w inny sposób zabijane, jako szkodniki albo przy okazji tępienia szkodników, lub rozwoju dowolnej infrastruktury, albo prowadzeniu dowolnej produkcji odbijającej się na środowisku? Nie. I na tej samej zasadzie, jeszcze łatwiej będzie tej rozwiniętej części społeczeństwa, temu nowemu gatunkowi człowieka, zrobić to samo z pozostawioną za sobą częścią ludzkości. Przeszkadzają komuś małpy wykorzystywane w laboratoriach do przeprowadzania testów? A nawet jeśli przeszkadzają, czy nie usprawiedliwiamy tego koniecznością prowadzenia tych badań? Z tym "gorszym" gatunkiem człowieka będziemy usprawiedliwiać się tak samo (oczywiście, o ile nie będziemy mieć takiego pecha, że sami zostaniemy wliczeni do tej gorszej części ludzkości; co zresztą jest znacznie bardziej prawdopodobne niż to, że załapiemy się do tej lepszej).  

BTW, chcecie przykładu takiego/podobnego stanu rzeczy, który ma miejsce już teraz? Pomijając wspomniane już slamsy, popatrzcie na rezerwaty Indian północnoamerykańskich. Teoretycznie równi wobec amerykańskiego prawa, z dodatkowo wypłacanymi świadczeniami... A w praktyce jak wygląda życie w takim rezerwacie w porównaniu z życiem przeciętnych Amerykanów? Jak wyglądało wcześniej, gdy tych praw Indianie jeszcze nie mieli a już siedzieli w rezerwatach? A Izrael tworzący getto w Palestynie i regularnie ją pod byle pretekstem pacyfikujący? A Chiny ze swoimi obozami, do których przymusowo są przesiedlani Ujgurzy?  

I dziś jeszcze dzieje się to wszystko z pewnymi ograniczeniami prawnymi oraz w obrębie jednego gatunku.

6. Ale i ta rozwinięta ewolucyjnie część ludzkości też może tak źle skończyć. Po pierwsze dlatego, że eugeniczny wyścig zbrojeń trwa cały czas (i zresztą od zarania dziejów, teraz zmieni się tylko skala i przestanie się to ukrywać), więc i oni mogą paść ofiarą kolejnej grupy, która ewoluuje jeszcze wyżej. Po drugie, coraz szybciej rozwijamy sztuczną inteligencję. A tej nie dorównamy (chyba, że połączymy z nią człowieka). I z kolei ona może któregoś dnia dojść do wniosku, że nie tylko jesteśmy zbędni, ale wręcz jej przeszkadzamy.



W takich barwach maluje się przyszłość. Pomimo olbrzymiego, i przyspieszającego swe tempo, rozwoju, który tak wiele nam obiecuje. Nawet jeśli jej nie dożyjemy (bo nie jest to takie pewne), to dożyją jej nasze dzieci, więc choćby poprzez nie, nas też to dotknie.

Pewnym rozwiązaniem jest kolonizacja innych światów. Ma to – do pewnego stopnia – swą analogię w naszej przeszłości. Człowiek wyszedł z jaskini i zaczął poszukiwać terenów dla siebie. Średniowieczni Europejczycy, dziesiątkowani przez choroby, epidemię, inkwizycję, wojny oraz skrajną biedę i głód, ruszyli w poszukiwaniu nowych ziem, których podbój przyniósł Europie poziom dobrobytu, jakim cieszymy się do dziś, być może jako ostatnie pokolenie. Kolonizacja nowych miejsc na Ziemi jest w sumie niemożliwa, bo skończyły się miejsca, w których można by ją przeprowadzić (wyjątkiem są oceany, ale to niczego nie zmieni, bo choć to byłaby jakaś forma kolonizacji, to już nie zrewolucjonizuje tego świata, jak XV i XVI wieczne odkrycia Europejczyków). Będzie musiała się ona przenieść w kosmos. Problem jednak polega na tym, że nie mamy technologii do dalekich podróży kosmicznych. Nawet jeśli będziemy ją kiedyś mieli (o ile już wtedy nie będzie za późno), to są słabe szanse na to, że będą w stanie zabrać się stąd wszyscy zainteresowani. No a poza tym, nawet jeśli wyniesiemy się stąd, kolonizując te nowe światy, to i tak przecież tę technologię, która pozwoliła na "eugeniczny wyścig zbrojeń", zabierzemy ze sobą. A nawet gdybyśmy jej nie zabrali, to zabierzemy ze sobą choćby sposób, w jaki rozwija się nasza cywilizacja (i prawdopodobnie inne także, jeśli istnieją), czyli także i tam gdzie trafimy, powtórzymy dokładnie ten sam schemat. Pojawią się uprzywilejowane grupki i całe rzesze "gorszych", bo taka jest po prostu naturalna ścieżka rozwoju. Ponadto, oprócz olbrzymich odległości pomiędzy tymi "nowymi światami", są znacznie mniejsze szanse na znalezienie planety mającej warunki idealnie odpowiadające ziemskim. Czyli może to być np. planeta bardzo podobna do Ziemi, ale mająca drobne różnice w ciśnieniu, składzie atmosfery, sile grawitacji. A to wymusi na nas zmiany genetyczne, dostosowujące nas do konkretnej planety. Tym samym znów powstaną odrębne od siebie gatunki człowieka, mające ze sobą coraz mniej wspólnego i być może, naturalną koleją rzeczy, z tych powodów sobie wrogie i to daleko bardziej niż znana nam wrogość pomiędzy poszczególnymi narodami.

Innym połowicznym rozwiązaniem jest nieśmiertelność (która teoretycznie jest możliwa do osiągnięcia). To by, po pierwsze, bardzo uniezależniło jednostkę od reszty społeczeństwa - mogłaby np. sama (lub w niewielkiej grupie) na własną rękę wynieść się w poszukiwaniu miejsca dla siebie. Po drugie, prawdopodobnie miałoby szansę powstrzymania tego "genetycznego wyścigu zbrojeń" (a być może także i technologicznego), bo nie byłoby to już nikomu potrzebne - ludzie po prostu by sobie żyli, nie widząc potrzeby np. posiadania potomstwa, czy tej ciągłej pogoni za nie wiadomo czym. Rozleniwilibyśmy się, ale mogłoby to przynieść względny spokój.  

Tym niemniej, rozwiązanie jest połowiczne, bo nie daje gwarancji, że nagle wszyscy pogrążą się w tym błogim lenistwie. A poza tym nadal przecież potrzeba będzie zarówno zasobów, z jakich korzystamy, jak i środków na własne utrzymanie. Co powoduje, że całość tego kołowrotu kręciłaby się dalej, być może zmuszając leniwą resztę do udziału (w myśl zasady: "maszeruj albo giń"). Może pojedynczym jednostkom udawałoby się wykorzystać wszystkie korzyści, jakie będzie oferowała technologia, do ustawienia się wygodnie gdzieś na uboczu, ale reszta właściwie jest na to kontynuowanie wyścigu skazana. A on jest właściwie bez końca. I będzie coraz bezwzględniejszy i, patrząc z naszej obecnej perspektywy, coraz bardziej nieludzki. Nieludzki także w takim sensie, że nie będziemy – jeśli doczekamy – przypominać obecnego człowieka. I to także może nam bardzo przeszkadzać w egzystencji.

Dlatego pomimo tego, że niesamowicie się rozwijamy i pomimo tego, że ten rozwój daje fantastyczne możliwości, przyszłość widzę w czarnych barwach. Stoimy na pewno u schyłku naszej cywilizacji – patrząc z punktu widzenia tego, że dzięki technologii, która się właśnie rozwija, ewoluujemy wyżej jako gatunek. Stoimy być może u schyłku cywilizacji ludzkiej jako takiej – patrząc z kolei z punktu widzenia tego, że skutkiem tego rozwoju może być unicestwienie całej cywilizacji, łącznie z tymi, którym w drabinie ewolucyjnej udałoby się wdrapać wyżej. A tak czy inaczej, czekają nas ciężkie czasy niepokojów społecznych, wielkich zmian klimatycznych, wojen, eugeniki i wszystkiego złego, co to wszystko, najprawdopodobniej skumulowane, przyniesie, zanim nie zostanie jeden zwycięzca (tak jak kiedyś na Ziemi stał się nim homo sapiens). A nawet i wtedy nie jest pewnym, że nastąpi era spokoju i dobrobytu.

MEM

opublikowała opowiadanie w kategorii felieton, użyła 3061 słów i 18288 znaków, zaktualizowała 8 gru 2018. Tagi: #przyszłość #felieton #ludzkość #cywilizacja #społeczeństwo

3 komentarze

 
  • merlin

    Brawo! Szkoda tylko, że zamieściłaś ten felieton w okresie przedświątecznym.
    Bardzo ciekawe spojrzenie na naszą rzeczywistość, chociaż z niektórymi wnioskami ,pozwolę sobie się nie zgodzić. Pozwolisz, że przywołam cytat z wypowiedzi Stephena Hawkinga "Wystarczy przyjrzeć się uważnie nam samym, aby zrozumieć, jak inteligentne życie może ewoluować w coś, czego nie chcielibyśmy spotkać na swojej drodze".
      ;)

    21 gru 2018

  • agnes1709

    Świetny, świetny felieton!:kiss:

    9 gru 2018

  • MEM

    @agnes1709 "Świetny, świetny felieton!"

    Dzięki. :)

    Tylko, że wizje takie, że strach się bać. ;)

    9 gru 2018

  • AnonimS

    Z tymi podróżami do innych światów to chyba daleka droga.  Najbardziej niebezpieczne jest ta genetyczna modyfikacja ludzi.  Nikt nam nie  zagwarantuje że nie pójdzie to w stronę wytwarzania  klonów żołnierzy.  Artykuł ciekawy,  wart przeczytania i zastanowienia.  Zestaw na tak.  Pozdrawiam

    8 gru 2018

  • MEM

    @AnonimS "Z tymi podróżami do innych światów to chyba daleka droga."  

    Pomijając np. Marsa bądź księżyce dalszych planet Układu Słonecznego, to zależy od odległości. Niekoniecznie to muszą być tysiące lat świetlnych stąd. A teoretycznie już dzisiejsza technologia przy odpowiedniej ilości zapasów pozwalałaby przetrwać jakiejś grupce kolonistów (albo ich potomnym) czas potrzebny na dotarcie do najbliższych układów. Zakładam, że m. in. w tym kierunku będziemy się rozwijać. Mars jest tu najlogiczniejszym krokiem. Zarówno pod względem tego, że jest najbliżej i jest pod pewnymi względami podobny do Ziemi, jak i pod względem bycia dobrym poligonem doświadczalnym dla rozwoju koniecznej technologii. A reszta jest już tylko kwestią czasu (i ofiar). Kolonizujący świat nasi dalecy przodkowie sprzed tysięcy lat, mieli podobne problemy. A docierali nawet na rorzucone po Pacyfiku wysepki, płynąc kompletnie w ciemno.

    "Najbardziej niebezpieczne jest ta genetyczna modyfikacja ludzi."

    Tak. Choć, podobnie jak każdy inny wynalazek, ma to swoje dobre i złe strony, to niebezpieczeństwo z tym związane jest wyjątkowo duże. To jest nawet groźniejsze niż broń nuklearna, bo tej efekty były od razu widoczne. Genetyka teoretycznie jest OK – i zresztą jest koniecznym jej rozwój – ale skutki wynikające z jej zastosowań mogą być bardzo tragiczne, i zanim to do ludzi w pełni dotrze, będzie za późno. A potem lawina już ruszy. Zawsze też znajdzie się ktoś, kto zajmie się nawet "nieautoryzowanym" grzebaniem w ludzkich genach.

    "Nikt nam nie zagwarantuje że nie pójdzie to w stronę wytwarzania klonów żołnierzy."

    Jeśli nie pójdzie to w tę stronę, to jedynie dlatego, że robotyka zmieni pole walki i żołnierze nie będą potrzebni. W przeciwnym razie, modyfikacje na potrzeby militarne będą jednym z priorytetów. Wiele wynalazków pochodzi od potrzeby zastosowania ich na polu walki.

    "Artykuł ciekawy, wart przeczytania i zastanowienia. Zestaw na tak."

    Dzięki. :)

    8 gru 2018